BZB nr 20 - Podstawy obywatelskiego nieposłuszeństwa
Dość późno zrozumiałem, że słowo "akcja" w różnych językach nie oznacza tego samego. Po szwedzku jest to coś więcej niż samo "działanie", to raczej manifestacja obywateli lub tajna operacja przeprowadzana przez jakiegoś podejrzanego szpiega. Zawsze czułem szacunek do tego słowa, zwłaszcza, że "akcja" to było coś, czym zajmowali się inni.
Kiedy nauczyłem się angielskiego, straciłem ten szacunek - po angielsku "działa" każdy i codziennie. Dopóki nie mieszka się na bezludnej wyspie, jest się aktywnym politycznie; pracujemy, konsumujemy i w ten sposób utrzymujemy w ruchu machinę społeczną. Polityka ma przecież swoje źródło w naszych codziennych poczynaniach, nie jest czymś "uprawianym" przez innych i to w czasie uroczystości. Akcje polityczne są tym, z czym spotykamy się ciągle, choć niestety ich konsekwencje nie zawsze są pozytywne. Ponieważ społeczeństwo zespala codzienna współpraca, a żaden system polityczny nie jest doskonały, także "obywatelskie nieposłuszeństwo" powinno być zjawiskiem powszednim, czymś, co u wielu ludzi spowoduje właśnie utratę szacunku dla owej "akcji".
Następne dwa podrozdziały o formach akcji i praktycznym sposobie jej przeprowadzania należy traktować jako całość. Oprócz opisu kilku typów akcji poruszany jest problem przeciw czemu i komu są one skierowane oraz jak za pomocą symboli wyrazić pewne przemyślenia.
Na pytanie: czy uchodźcy mogą dostać azyl dzięki pomocy obywatelskiego nieposłuszeństwa nie potrafią dać jednoznacznej odpowiedzi ani ci, którzy ich ukrywają, ani ci, którzy podejmują decyzje o przyznaniu azylu. W wywiadzie dla największego szwedzkiego dziennika porannego tamtejszy minister spraw wewnętrznych stwierdził kiedyś, że na decyzje biura do spraw uchodźców nie ma żadnego wpływu fakt pomagania im przez obywateli. Przedstawił on jednak dość negatywny obraz problemu, zwłaszcza w porównaniu z moimi obserwacjami.
Jesienią 1988 roku przeprowadziłem wywiad z dwójką moich znajomych, którzy pomagali ukrywać się dwudziestu trzem osobom, które otrzymały nakaz opuszczenia kraju. Jedna z nich została niestety deportowana do Chile, inni jednak otrzymali prawo stałego pobytu. Urzędnicy zajmujący się uchodźcami nie są więc tak nieludzcy, jak by sobie tego życzył minister. Solidarna pomoc ludzi okazywana uchodźcom ma na tychże urzędników taki wpływ, jak na nas, zwykłych ludzi.
Ta sama dwójka znajomych opowiadała mi, że ze zrozumieniem i solidaryzmem spotkała się także ze strony policji. Kiedyś, przy nielegalnej próbie przetransportowania z Danii do Szwecji dwóch kurdyjskich chłopców, mój znajomy został zatrzymany. "Jeżeli dotarłeś bezpiecznie z nimi aż tu, to zaopiekuj się nimi w przyszłości" - powiedział policjant i pozwolił im jechać dalej.
Ci, którzy ukrywają uchodźców, pomagają pojedynczym osobom uniknąć prześladowań i uzyskać prawo azylu, problemem jest jednak fakt, że działanie takie to jedynie odruch humanitaryzmu. Ponieważ nie jest "otwarte" i jawne - nie ma wpływu na przepisy prawa, a w praktyce pozbawione jest więc większego zasięgu. Z drugiej jednak strony jak mówić o "otwartości" i jawności "obywatelskiego nieposłuszeństwa", skoro sami uchodźcy nie chcą narażać się na ryzyko pojmania zwłaszcza, że ci, którzy otrzymali już nakaz opuszczenia kraju mogą być prześladowani, a nawet stracić życie.
Na początku lat osiemdziesiątych powstał w Stanach Zjednoczonych ruch wolnościowy, którego celem było zażegnanie problemu uchodźców. Członkowie tego ruchu próbowali połączyć znalezienie schronienia dla ukrywających się z jednoczesnym protestem przeciw niesprawiedliwym przepisom.
Ukrywanie uchodźców ma zresztą wielowiekowe tradycje, przykładem mogą być Maria i Józef, którym dane było uciekać do Egiptu lub też Mojżesz uciekający do Ziemi Obiecanej. Obywatelskie nieposłuszeństwo jest zjawiskiem o wiele młodszym, nowszym.
Ideą ruchu wolnościowego jest otwarte udzielanie schronienia uchodźcom, którym grozi wydalenie z kraju, podważanie podjętej już decyzji o deportacji i doprowadzenie do uzyskania przez uchodźcę azylu. Wszystko to przeprowadzane jest oficjalnie i publicznie. Jednocześnie członkowie ruchu prowadzą z urzędami negocjacje, których celem jest zmiana podjętych przez nie wcześniej postanowień. Przez cały ten czas uchodźcy są ukrywani, ruch wolnościowy zapewnia im bezpieczne miejsce pobytu.
Często działalność ta łączy się z równoległymi akcjami, których celem jest sygnalizowanie problemu uchodźców.
Już w kilka lat po powstaniu ruchu na terenie całych Stanów Zjednoczonych istniało około trzystu samodzielnych grup, skupionych głównie wokół kościołów, czasem synagog, grup złożonych często ze zwykłych obywateli, oferujących pomoc uchodźcom. Ruch ten rozpoczął swą działalność w Szwecji wiosną 1988 roku, a pierwszą grupę stworzył lokalny oddział związków zawodowych w okręgu Bohuslän.
Innym podobnym w swych założeniach ruchem wolnościowym jest ruch "Podziemna kolej" (Underground Railway). Nie dotarł on jednak jeszcze do Europy. UR stworzona została w USA przez abolicjonistów, mając na celu obalenie niewolnictwa. "Podziemna kolej" była siecią kryjówek, stojących otworem dla niewolników uciekających na północ. Często dane im było spędzić w jednej z nich kilka dni a nawet tygodni, zanim mogli przenieść się dalej.
W latach osiemdziesiątych dwudziestego wieku powrócono do idei UR, tym razem dla potrzeb uchodźców z Ameryki Środkowej, celem pomocy im w przedostaniu się do Europy lub Kanady. Jest to w dużej mierze organizacja samodzielna, ściśle współpracuje jednak z wspomnianym wyżej ruchem wolnościowym.
Moja znajoma organizowała bazy "Podziemnej kolei" w stanie Nowy Jork. Korzystała z pomocy przyjaciół, którzy mogli udostępnić kilka miejsc noclegowych w swoich domach, i tak znajomy rolnik miał możliwość krótkoterminowego zatrudnienia w swoim gospodarstwie paru osób, ktoś inny zaś dysponował samochodem i wolnym czasem. Przed granicą kanadyjską uchodźców przejmowała inna grupa, która pomagała w załatwieniu wiz i innych potrzebnych dokumentów.
Uciekający ludzie są zwykle bardzo zdenerwowani, co jest łatwo zauważalne przez osoby postronne, tym bardziej, gdy uchodźca podróżuje samotnie. Naraża ich to na ryzyko zdemaskowania się. Dlatego też ważne jest, by ktoś towarzyszył takiej osobie w drodze do kolejnego miejsca schronienia.
Ani ruch wolnościowy, ani "podziemna kolej" nie mają charakteru organizacji. Są one skonstruowane jako sieć samodzielnie funkcjonujących oddziałów. Nie istnieje tu żadna forma zarządzania.
Niektórzy z nas, pragnący utworzyć ruch wolnościowy w Szwecji, wysunęli propozycję powstania głównego biura ruchu.
1. Najważniejsi są ludzie:
Pomoc pojedynczym osobom jest ważniejsza, niż walka o zmianę prawa i ustaw. Dlatego uchodźcom zawsze wolno samodzielnie decydować, czy chcą skorzystać z pomocy ruchu, mają także prawo być poinformowani o wszystkim, co dotyczy ich bezpieczeństwa i najbliższej przyszłości.
2. Wolność i demokracja:
Wszyscy, udzielający pomocy muszą wiedzieć, na co się decydują, co nie znaczy oczywiście, że mają znać się nawzajem, czy wiedzieć o każdym funkcjonującym miejscu schronienia. Uchodźcy mogą również protestować przeciwko decyzjom ich dotyczącym.
3. Wytrwałość i odpowiedzialność:
Ukrywanie uchodźców jest poważnym, pełnym odpowiedzialności zadaniem. Osoby ukrywające się są zastraszone i zdane na łaskę innych. Dlatego też do tego rodzaju pracy nie powinno się zbyt pochopnie wciągać osób, które swoim niedoświadczeniem mogą zwiększyć ryzyko. Poza tym uchodźcy muszą wierzyć, że pomoc otrzymywać będą aż do definitywnego rozwiązania ich problemu.
4. Bezpieczeństwo i zaufanie:
Osoby ukrywające uchodźców we własnym domu powinny zachować to w tajemnicy. Zyskuje się wówczas zaufanie uchodźców, którzy na ogół bywają nieufni. Ryzykują oni wolnością i życiem, muszą więc polegać na swoich gospodarzach. Nie znaczy to, że należy ich ukrywać przed rodziną lub znajomymi. Wystarczy przedstawić ich jako osoby oczekujące na azyl lub używać pseudonimów.
5. Szczerość:
Każda grupa pokojowa buduje od początku pewne podstawy, na których będą mogły opierać się później i inne ugrupowania. W celu pozyskania zaufania i wiarygodności należy zawsze podawać prawdziwe informacje - dotyczy to policji, urzędów i massmediów. Nie podaje się do wiadomości problemów, które nie powinny stać się własnością publiczną.
6. Ruch ideowy:
Ruchy pacyfistyczne są ruchami społecznymi opartymi na solidarności. Grupa ukrywająca uchodźców nie bierze od nich żadnej zapłaty za udzielaną pomoc.
Ryzyko schwytania uchodźcy przez policję jest największe w momencie zapadnięcia decyzji o deportacji. Nigdy do końca nie wiadomo, w którym momencie zapada ta decyzja. Należy więc szukać sposobu znalezienia właściwej chwili, kiedy to uchodźca powinien zacząć się ukrywać. Może to być zamiana miejsc zamieszkania przez dwóch uchodźców, czy też podanie władzom adresu do korespondencji, który w rzeczywistości nie jest miejscem zamieszkania uchodźcy, lecz kogoś z grupy przyjacielskiej. W obydwu przypadkach można się szybko zorientować, czy ukrywający się jest już poszukiwany.
Osoby ukrywające uchodźców nie powinny należeć do grona ich znajomych czy rodziny. Pewne niebezpieczeństwo istnieje także wtedy, gdy przyjaciele i rodzina ukrywającego się znają miejsce jego pobytu, ponieważ to oni są osobami, które w pierwszej kolejności będą przesłuchiwane lub śledzone.
Uchodźcy muszą zawsze znać adresy alternatywnych kryjówek na wypadek sytuacji gdy będą sami a zdarzy się coś nieprzewidzialnego. Pewien ukrywający się był kiedyś sam w mieszkaniu, gdy ktoś zadzwonił do drzwi. Przerażony, że może to być policja uciekł przez okno. Błąkał się później przez kilka godzin po mieście, zanim znaleźli go jego opiekunowie.
Nie należy wpuszczać do mieszkania policjantów poszukujących uchodźców nawet wtedy, gdy ukrywają się oni w innym miejscu. Często chcąc udowodnić, że jesteśmy niewinni zapraszamy policję do domu. Na zasadzie wykluczenia kolejnych miejsc, policja może dotrzeć do tego, gdzie przebywa ukrywający się. W przypadku, gdy funkcjonariusze stanowczo domagają się wpuszczenia należy wezwać świadków. Można również sfotografować i opublikować później całe zajście. Ze względów bezpieczeństwa można też przenieść uchodźców na pewien czas do innej miejscowości, jeżeli policja wykazuje dużą aktywność w ich tropieniu.
Należy unikać posiadania przy sobie lub we własnym domu adresu osoby ukrywającej się. Można używać książki telefonicznej lub innej listy z dużą ilością osób i ich adresów.
W Uppsali zdarzyło się kiedyś, że gorliwi policjanci prowadzili podsłuch rozmów telefonicznych w celu ustalenie miejsca ukrywania się uchodźców. Nazwa, lokalizacja czy adres kryjówki nie może być tematem poruszanym w rozmowach przez telefon. Dzwonienie bezpośrednio do miejsca, gdzie mieszkają uchodźcy, może być bardzo niebezpieczne. Równie dużym błędem jest ustalanie przez telefon terminu ewentualnych przeprowadzek. Jeżeli zaistnieje konieczność skontaktowania się telefonicznie z kwaterą uchodźców, można skorzystać z aparatu jakiegoś znajomego, praworządnego obywatela, którego mieszkanie na pewno nie jest na podsłuchu.
W filmach detektywistycznych bohaterowie korzystają z aparatów ulicznych. Z pewnością jest to pewny sposób, ale niezbyt wygodny. Obecnie istnieją jednak takie możliwości techniczne, iż można w krótkim czasie prowadzić podsłuch wielu telefonów publicznych. Sam jednak nie wierzę, żeby policja używała aż tak skomplikowanej metody w ściganiu uchodźców.
Rodziny, które muszą zgłosić się w jakimś urzędzie lub na policji, nie powinny udawać się tam w komplecie. Zdarzyło się kiedyś, że pewna kobieta była śledzona od momentu opuszczenia komisariatu, aż do chwili, gdy spotkała się ze swoim mężem a wtedy obydwoje zostali zatrzymani. Śledzenie nie jest specjalnie rozpowszechnioną metodą. Jeżeli jednak podejrzewa się taką ewentualność, należy doprowadzić do ujawnienie jej w sposób, który już opisywałem.
Samotny uchodźca, który jest zobowiązany do stawienia się w jakimś urzędzie, stoi przed trudnym dylematem - czy powinien w ogóle tam pójść. W Värnamo (miejscowość w Szwecji - przyp.tłum.) policja zorganizowała pułapkę - grupa wspierająca uchodźców otrzymała nowe ważne dowody - uważali, że są one tak niepodważalne, że policja będzie zmuszona ponownie odesłać dokumenty uchodźcy do urzędu zajmującego się sprawami imigrantów. Policja rzeczywiście przyznała rację, lecz zażądała by uchodźca dostarczył te dokumenty osobiście. Po kilku dniach gdy zgłosił się na policję, został aresztowany i niedługo potem deportowany do ojczyzny. Jego dokumenty nigdy nie dotarły do urzędu imigracyjnego.
Równolegle z ukrywaniem się uchodźcy należy występować z prośbą o udzielenie azylu. Jest to sposób zyskania na czasie potrzebny, na przykład do znalezienia adwokata gotowego wykazać duże zainteresowania problemem, czy też czasu koniecznego do skompletowania wszystkich dokumentów.
Moralny nacisk na kompetentne urzędy wywierany jest przez organizowanie jednocześnie różnych akcji, powodujących zwiększenie społecznego zainteresowania problemem.
Jako forma demonstracji rozpowszechnił się wśród uchodźców strajk głodowy. Są oni zdesperowani i często obawiają się o swe życie, uważają tę formę protestu za ostatnią deskę ratunku. Jednak takie postępowanie może zostać potraktowane jako szantaż i wymuszenie decyzji na zasadzie: "Jeżeli nie zmienisz zdania - umrę", a strajk głodowy odniesie negatywny skutek. Kontrpartner zamyka się. Bardziej efektywnym środkiem jest głodówka w określonych ramach czasowych. Jest ona wtedy wyrazem nadziei i chęci walki, a nie tylko desperacji.
Droga prawna, która ma doprowadzić do osiągnięcia porozumienia z urzędami napotyka często na różnego rodzaju przeszkody. Nagminnie zdarza się, że niekiedy podczas przesłuchania na policji, chcąc uchronić rodzinę lub przyjaciół pozostałych w ojczyźnie przed przykrymi konsekwencjami, nie podaje się wszystkich dotyczących siebie danych. Często też uchodźcy boją się przyznać, że byli torturowani; zwłaszcza kiedy szanse na udowodnienie tego są nikłe.
Uchodźcy uciekają przed policją i są przyzwyczajeni do tego, by próbować ją zmylić. Dlatego też zdarza się, że podczas przesłuchania podają fałszywe dane. Kieruje też nimi obawa, że w przypadku przecieku pewnych informacji narażają przyjaciół na kłopoty.
Innymi przeszkody podczas przesłuchania to różnice klasowe i kulturowe. Uchodźcy z regionów biednych i zaniedbanych mogą szukać azylu, ponieważ w swojej ojczyźnie protestowali przeciwko jakiemuś urzędnikowi lub pracodawcy. Na ogół nie są oni działaczami jakiejś organizacji i niezbyt orientują się w politycznych niuansach. Tym samym nie pasują do wykreowanego przez nas obrazu uchodźcy politycznego.
Podobna trudność pojawia się w przypadku, gdy ktoś ukrywa się, ponieważ członek jego rodziny był lub jest aktywny politycznie. Podczas mojego pobytu w Chile w 1988 roku kilku moich przyjaciół pomogło uciec pewnej rodzinie do Kanady. Najstarsza córka była aktywna politycznie i chociaż nie mieszkała w domu a dzięki swym licznym kontaktom dawała sobie sama radę, rodzina jej była podejrzewana i regularnie nachodzona przez policję. W kręgu podejrzanych była nawet ich pomoc domowa. Nieprzyjemności i kłopoty zdarzają się więc także i osobom niezaangażowanym politycznie.
Prawna pomoc w rozwiązaniu problemu powinna zacząć się od ustalenia faktów, jakie miały miejsce. W dalszej kolejności należy te fakty udokumentować przed odpowiednim urzędem. Dokumenty mogą dotyczyć zarówno samego uchodźcy, jak i sytuacji panującej w kraju, o której dany uchodźca informuje.
Zazwyczaj następnym problemem dotyczącym uchodźców jest potrzeba znalezienia znajomego lekarza, głównie ze względu na dzieci, które często chorują. Zaświadczenie lekarskie o stanie zdrowia uchodźcy może być ważnym uzupełnieniem jego dokumentów.
Kondycji takiego człowieka nie polepsza strach przed tym, że może w każdej chwili zostać odesłany do ojczyzny. Stres jest jeszcze silniejszy, gdy uchodźca jest zmuszony do ukrywania się. Mój znajomy, który ciepło wspomina pobyt uchodźców u siebie twierdzi, że do tej roli najlepiej pasują rodziny wielodzietne - zawsze jest ktoś w domu, a atmosfera w takiej rodzinie sprzyja dobrej kondycji psychicznej ukrywającego się.
Osoby, które chociaż raz ukrywały jakiegoś uchodźcę, bardzo często wyrażają chęć dalszej współpracy z ruchem. Reprezentanci Underground Railway i Ruchu na rzecz Pokoju walczą o to, by w ogóle nie istniały sytuacje, które zmuszałyby ludzi do ucieczki i ukrywania się. W następnym akapicie opisuję ruch "zaprzysiężenie oporu", który próbuje zapobiec wybuchom konfliktów i wojen.
Latem 1983 roku przeprowadziłem się do Syracuse w stanie Nowy York. Wielu ludzi z naszej grupy zdawało sobie sprawę z groźby amerykańskiej agresji w Nikaragui. Już wcześniej zastanawiałem się nad sposobem zapobieżenia tej inwazji za pomocą obywatelskiego nieposłuszeństwa. Może dałoby się chociaż zwrócić uwagę rządu na konieczność przemyślenia tej ostatecznej decyzji jeszcze raz?
Mimo trudności językowych, jakie miałem w owym czasie, udało mi się wyjaśnić mój punkt widzenia wielu osobom. Niestety jakiś anonimowy prowokator przekręcił moje propozycje i wysłał do Kongresu Stanów Zjednoczonych list, informujący, że w dniu inwazji na Nikaraguę ulice wielu dużych miast zostaną zablokowane przez "nasze" samochody.
Cały mój plan spalił na panewce, gdyż w zaistniałej sytuacji opinia publiczna zwróciłaby się przeciw nam - obywatelskie nieposłuszeństwo nie odniesie pożądanego skutku, gdy jest zapowiedziane zbyt wcześnie. Zresztą i tak ów projekt demonstracji stał się wielkim skandalem. Początkowo oskarżano mnie o dwulicowość. Ohyda! Autora listu do Kongresu nie udało się zidentyfikować. Forsowanie mojego pomysłu nie miało więc sensu. Zostawiłem to wszystko i zacząłem zajmować się bronią jądrową. W tym samym czasie kilka grup przyjacielskich zawarło coś na kształt "przymierza oporu". Wysłano do Białego Domu list otwarty, grożący wprowadzeniem w czyn szeregu akcji "obywatelskiego nieposłuszeństwa", jeżeli USA nie odstąpi od planów inwazji na Nikaraguę. W ramach tego protestu przewidziane było okupowanie biura jednego z polityków, a także koszar wojskowych.
Lokalne grupy przyjacielskie, które stworzyły owo "przymierze", w ciągu paru lat zgromadziły wielu członków i sympatyków. Trzydzieści do sześćdziesięciu tysięcy osób wyrażało swą gotowość na pójście do więzienia, jeżeli miałoby to powstrzymać atak na Nikaraguę. Gdyby rzeczywiście do tego doszło, to protesty przeciw wojnie w Wietnamie wypadłyby skromnie i blado w porównaniu z akcją na rzecz Nikaragui.
W tym okresie siedziałem w więzieniu. Tworzyła się wtedy rada "przymierza", w skład której weszli przedstawiciele różnych ruchów. Miała ona na celu zacieśnienie więzi między tymi ruchami. Wkrótce skierowano do rządu listy nazwisk osób, które deklarowały udział w "obywatelskim nieposłuszeństwie". Oddziały lokalne mogły w razie potrzeby zorganizować akcję.
Najważniejszą pracą organizatorów było utworzenie grup przyjacielskich oraz instruowanie wszystkich, którzy podpisali się pod "przymierzem". Jest to przykład na możliwość funkcjonowania ruchu solidarnościowego.
Niektórzy uważają, że trudno stosować obywatelskie nieposłuszeństwo w krajach Zachodu, podczas gdy uciskani są obywatele bloku wschodniego. Jednakże i na Wschodzie istnieje podatny grunt dla stworzenia grup protestujących. Pewnego rodzaju protestem jest chociażby swoisty handel w tych państwach.
Z "obywatelskiego nieposłuszeństwa" korzystać można nie tylko w sytuacjach zdecydowanie politycznych. Można za jego pomocą protestować np. przeciwko niszczeniu środowiska naturalnego.
W czasie tej amerykańskiej akcji z "przymierzem" zauważono, że zbyt częste, ale także zbyt rzadkie wzajemne kontakty grup, mogą osłabiać całą organizację. Nie jest też dobrym wyjściem stosowanie tylko i wyłącznie wspólnych protestów wszelkich, możliwych zjednoczonych "Przymierzem" ruchów jednocześnie.
Ruch Lemieszy można rozumieć jako kampanię na rzecz rozbrojenia i nawoływania innych do uczestniczenia w akcjach. Akcje lemieszy czerpały natchnienie z działań i sposobu pojmowania rzeczy kilku żydowskich proroków, żyjących prawdopodobnie w siódmym wieku p.n.e. Prorocy - stanowili grupę ludzi, którzy analizując rzeczywistość potrafili przewidzieć dokąd zmierza nasz rozwój. Organizując dramatyczne, często dziwaczne, akcje próbowali zwrócić uwagę ogółu na to, co trzeba zmienić, by podążać właściwą drogą. Uznawano ich za dziwaków, nastawionych krytycznie do narodu i władzy. Byli jednakże orędownikami sprawiedliwości i zwalczali wszelką niesprawiedliwość. Regularnie wtrącano ich do więzień, często skazywano na stracenie a także linczowano. Zakładano wiele grup "proroków", które miały służyć dobru ogółu. Dziś ich zadanie przejęły ruchy pokojowe i ekologiczne.
Proroctwa kojarzone tradycyjnie z osobami Micheasza i Izajasza przedstawiają pełne nadziei wizje sprawiedliwego społeczeństwa: "I przetopią oni swoje miecze na lemiesze, a oszczepy zamienią na noże do ścinania winogron. Człowiek na człowieka nigdy broni nie podniesie, a narody nie będą się uczyć sztuki walki". Jeden z proroków uzupełnia ten cytat o zdanie "I każdy będzie mógł usiąść przed swoją winnicą i pod swym drzewem figowym i nikt nie będzie mu zagrażał".
W ich tekstach zawartych jest siedem zasad sprawiedliwości, które pod postacią symboli używa się w obecnym czasie podczas akcji:
1. NISZCZENIE BRONI.
Wielu z nas rozumie rozbrojenie jako usunięcie z broni paru elementów, jest to jednak pojęcie szersze i potrzebna jest tu także nasza pomoc. Dwóch aktywistów z Ruchu Lemieszy, po rozbrojeniu w Kristinehamn w 1989 roku jednego z pocisków, otrzymało bardzo krytyczny list od jakiejś zawiedzionej pacyfistki, która pisała, że zdziwił ją fakt rozbrojenia tylko jednej z pięciu głowic. "Dlaczego nie wszystkie?" - pytała. Nie zrozumiała ona symbolicznego charakteru akcji
2. STWORZENIE CZEGOŚ, CO MOŻE ZRODZIĆ CZŁOWIEKA.
O tym, że akcje są konstruktywne, a nie destrukcyjne, może świadczyć fakt, że broń da się rozbroić za pomocą choćby tylko zwykłego młotka. Używamy często symboli, które podejmują problem wartości życia i możliwości pielęgnowania tej wartości zamiast jej deptania. Przykładem może być sadzenie drzewek przez grupę Stallana Vinthagena równolegle z przeprowadzaną akcją w Niemczech.
3. NIEUŻYWANIE PRZEMOCY.
4. NIE NALEŻY UCZYĆ SIĘ JEJ UŻYWANIA.
5. NIE NALEŻY PRZYGOTOWYWAĆ SIĘ DO WOJNY.
Nieużywanie przemocy jest podstawą każdej akcji dokonywanej przez członków Ruchu Lemieszy, którzy zakładają, że nikt z nas nie jest od tejże przemocy całkowicie wolny. Dlatego też należy rozbroić po kolei: każdego z nas, grupę i społeczeństwo.
6. KAŻDY MUSI MIEĆ DOSTĘP DO POŻYWIENIA.
Pokój oznacza, że podstawowe potrzeby, jak mieszkanie i pokarm, są dostępne dla każdego. Pokój i sprawiedliwość to zjawiska nawzajem się uzupełniające.
7. NIE BAĆ SIĘ DRUGIEGO CZŁOWIEKA.
Biorąc udział w akcji jesteśmy narażeni na przykrości ze strony zarówno współobywateli, jak i przedstawicieli prawa. Wyznawanie tej zasady jest próbą przezwyciężenia tego lęku. Stan strachu bywa motorem do obrony i zbrojenia się.
Wymienione wyżej zasady pracy nie wyczerpują oczywiście całego problemu obywatelskiego nieposłuszeństwa i nieużywania przemocy. Aby dać pełny obraz istoty zagadnienia każdą akcję musiałby opisać nowy podręcznik. Bywa, że przed danym protestem drukuje się broszury informujące o jego celu. Daje to możliwość refleksji sędziom, wojskowym, oskarżycielom. Zdarzyło się kiedyś nawet, że akcję filmowano.
Najważniejszym jednak sposobem wyrażania myśli jest dialog, spotkanie i zaproszenie do wzięcia udziału w następnych akcjach.
Niszczenie broni podczas akcji Ruchu Lemieszy jest kontrowersyjnym tematem. Istnieje jednak kilka powodów, dla których podczas akcji uszkadza się broń. O tym za chwilę.
Spróbuję omówić dwa ważne warunki użycia oporu. W społeczeństwie, w którym państwo rości sobie prawo do wszystkiego (np. były ZSRR) podstawowym sensem walki jest przełamanie tej dominacji.
Wiosną 1987 roku przeprowadziłem wywiady z węgierskimi dysydentami. Wspólne dla wszystkich były dwa żądania: prawo do swobodnego wypowiadania się oraz możliwość zarobienia na chleb. Popierali oni prywatne firmy. Walka prowadzona przez nich zwrócona była do obywateli - jeżeli bowiem naród mógł już w ten sposób wypowiadać się - to pierwsze żądanie zostało spełnione bez potrzeby zwracania się do rządu.
Problem Węgrów pokazuje jednocześnie różnicę między krajami Wschodu i Zachodu. Zachodnie społeczeństwa są pluralistyczne. Władza dzielona jest między rząd i inne instytucje (np. wielkie przedsiębiorstwa). Żadna z tych instytucji nie ponosi odpowiedzialności za całość. Jest jednak czynnik, który steruje całym społeczeństwem kapitalistycznym - to prywatna własność. Prawo do niej jest rzeczą świętą. Zasada ta nie może być zastąpiona inną, nawet pięknie brzmiącą, iż każdy ma mieć dostęp do tego, co zagwarantuje mu dostatnie życie. Już od wieków zastanawiano się nad tym problemem.
Cechą charakterystyczną kapitalizmu jest jednakże coś innego. Otóż prawo do prywatnej własności pociąga za sobą możliwość kupienia siły roboczej i w konsekwencji - posiadanie owoców jej pracy. Mogę więc sprzedać moją umiejętność pracy i wytwarzania produktów i od tej pory nie będzie stanowić to mojej własności.
Codziennie, przez określony czas, nie mogę decydować sam o mojej zdolności do pracy. Jestem też pozbawiony możliwości decydowania o tym, do czego produkt tej pracy zostanie wykorzystany. W społeczeństwie kapitalistycznym można więc wyróżnić dwa główne problemy: kontrolę pracy oraz kontrolę produktu tej pracy.
Praca na rzecz pokoju i ochrony środowiska, to także dbałość o jej rezultaty, o właściwe dysponowanie środkami. Kapitalistyczna zasada własności zmusza do sensownego gospodarowania nimi.
Najlepszym wyrazem tych problemów jest produkcja broni. Prawo do posiadania broni stoi ponad podejmowaniem ważnych decyzji o znaczeniu międzyludzkim. Nawet własność państwowa uważana jest przez pewną sferę ludzi za prywatną.
Te tzw. demokratyczne decyzje mieszczą się w ramach aktualnej rzeczywistości. Gospodarowanie zasobami pozostaje zawsze w rękach instytucji i firm. Czasami decyzje właściciela nie są zgodne z potrzebami ludzi. Przykład: państwowe koleje (szwedzkie - przyp.tłum.) zlikwidowały kilka stacji na terenie Värmland (kraina w środkowej Szwecji - przyp.tłum.). Maszyniści jednakże, jeżeli zaistniała taka potrzeba, zatrzymywali się w tych samych miejscach. Szybko więc przypomniano im właściwe miejsce. Ponieważ jednak maszyniści w dalszym ciągu stosowali swe praktyki - właściciel kolei musiał wpisać do rozkładu jazdy te zlikwidowane wcześniej stacje.
Problemem brania odpowiedzialności za swą pracę zajmę się w rozdziale poświęconym odmowie współpracy. Akcje lemieszy mają na celu zwracanie uwagi na przyjmowanie tejże odpowiedzialności na siebie. I tak pewna akcja w fabryce broni "Martina Marietta" doprowadziła do tego, że kilku pracowników odmówiło dalszej współpracy przy jej produkowaniu. W tej chwili jednak zajmę się problemem znaczenia prywatnej produkcji.
Karol Marks w swych teoriach nie ukazał we właściwy sposób problemu społecznego charakteru klasy robotniczej, a także społecznych stosunków pomiędzy prywatnymi producentami. Ruch Lemieszy nie ma zbyt wiele wspólnego z jego ideami.
Elisabeth McAlister z ruchu Griffis Plowhares (Lemiesze Griffisa - przyp.tłum) próbowała podczas swego procesu wykazać (dopóki sędzia jej nie przerwał) jak bardzo priorytetową pozycję zyskała w świecie zachodnim broń. Ta straszna i destrukcyjna produkcja wprost zawładnęła ludźmi. Broń stała się teraz nowoczesną świętą krową. Dają to odczuć nawet nazwy fabryk zbrojeniowych, np.: Kristi Kropp (Ciało Chrystusa) czy Treenigheten (Święta Trójca). Wartość własności prywatnej jest wyższa od wartości ludzkiego życia. I na tę wartość ktoś śmie rzucić się niszcząc ją i w dodatku twierdzić, że to dla dobra ludzkości...
Nie znaczy to jednak, że rozbrojenie jest sposobem na uzdrowienie społeczeństwa. Jest to proces, w wyniku którego ma zostać zniszczone to, co może unicestwić ludzkość. Wandalizm jest natomiast wynikiem frustracji, niemożności podjęcia walki przeciwko istocie problemu. Opór musi być zrozumiały, powinien apelować, unaoczniać źródło problemu. Jeśli podczas akcji nie można podkreślić tych trzech elementów, należy wybrać inną formę protestu.
Codziennie rano przy śniadaniu znajduję w gazecie jakiś artykuł o obywatelskim nieposłuszeństwie i za każdym razem jestem zaskoczony, gdyż najczęściej opisywane są tylko różne blokady.
W Chile członkowie ruchu Sebastian Acevedo organizują blokady przed komisariatami policji, w których torturuje się ludzi. Właściciele małych łodzi w Australii blokują wejście do portów okrętom przewożącym broń jądrową. Grupa matek z dziećmi uniemożliwia wjazd do niemieckiej bazy Pershing II. Akcje organizowane przy drzewach w okręgu Bohuslän, Sundsvall (Szwecja), w Nepalu podkreślają problem ochrony przyrody. Inwalidzi na wózkach okupują wejścia do niedostępnych dla nich restauracji...
Próba odnowienia tej formy akcji jest bardzo twórcza, ale błędne jest traktowanie blokady jako jedynego lub najważniejszego sposobu używania obywatelskiego nieposłuszeństwa. Jednokierunkowość jest błędem.
W pewnych określonych sytuacjach jest to na pewno najbardziej efektywna forma akcji. W krajach skandynawskich władze próbują odwrócić zainteresowanie społeczeństwa od problemu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Mało kogo jednak odstraszają niskie mandaty nakładane na uczestników akcji. Jeżeli strona rządowa nie reaguje na blokadę, staje się ona bezużyteczna, gdyż zamiast doprowadzić do dialogu, prowadzi do obojętnego milczenia. Mit, że blokady są mniej symboliczne niż inne formy obywatelskiego nieposłuszeństwa prowadzi często do konfliktów.
Trzymanie się pod ręce czy też skuwanie ze sobą może przedłużyć blokadę o kilka minut, godzin nawet o dzień lub dwa - jeżeli w blokadzie uczestniczy wiele osób. Łańcuchy zmniejszają możliwość poruszania się grupy. Jeżeli zdarzy się coś, czego konsekwencją musi być przerwanie blokady, może dojść do jakiegoś nieszczęścia - na przykład osoba chora musi mieć zawsze możliwość szybkiego opuszczenia miejsca akcji. Może się także zdarzyć, że policja użyje armatek wodnych, pałek lub gazu łzawiącego, a ktoś odpowiedzialny za klucze do kłódek ucieknie i pozostawi innych w bardzo poważnych kłopotach.
Blokady są często niebezpiecznymi formami akcji. Może wystąpić wiele różnych trudności.
Przede wszystkim ograniczenie możliwości poruszania się sprawia, że niektóre osoby czują się sfrustrowane. Zmuszanie innych do czołgania się, deptania po blokujących jest niesmaczne i krępujące - i może w konsekwencji spowodować powstanie zahamowań u osób, z którymi chce się porozumieć.
Uczestniczyłem w różnych blokadach i zawsze pojawiały się jakieś problemy na przykład: czy należy zablokować możliwość opuszczenia budynku lub bazy wojskowej przez pracujące tam osoby? Czy trzymanie ich w środku nie jest używaniem przemocy, nawet jeżeli blokada w rzeczywistości jest bardziej symboliczna niż fizyczna? Czy należy przepuścić karetki pogotowia, autobusy szkolne, tych wszystkich, którzy nie mają nic wspólnego z akcją?
Blokada pojazdów mechanicznych jest metodą bardzo niebezpieczną, choć z pewnością awangardową. Kierowca jest postacią anonimową, co może dać mu okazję do wykorzystania przewagi fizycznej i najechania na osoby uczestniczące w blokadzie.
We wrześniu 1987 roku pociąg przewożący broń, przeznaczoną dla wojsk w Ameryce Środkowej przejechał Briana Willsona. Maszynista nie zwolnił przed blokadą, złożoną z ludzi siedzących na torach. Wszyscy zdążyli uciec, Brian pozostał na miejscu, przeżył, lecz stracił obydwie nogi. Pomimo tego nie wycofał się z ruchu, lecz umocnił w sobie przekonanie do walki z przemocą. Twierdzi, że taka walka wymaga ofiar, które niejednokrotnie są bardzo bolesne. Wzywa on innych do przezwyciężenia strachu. Nieoczekiwane były konsekwencje tego tragicznego wypadku. W trakcie tak zwanej norymberskiej demonstracji przed California Naval Weapons Station uczestniczyło o wiele więcej osób, niż się spodziewano.
Z moralnego punktu widzenia ciężko zadecydować, czy w sytuacji opisanej powyżej należy ustąpić z drogi i przerwać blokadę? Jeżeli podejmuje się taką decyzję, trzeba być pewnym, że wszyscy zdążą się usunąć. W przeciwnym razie należy pozostać na miejscu. Jedna uciekająca osoba może wprowadzić w błąd kierowcę/maszynistę. Albo wszyscy zostają, albo wszyscy ustępują. Czy można być jednak pewnym, że wszyscy zdążą uskoczyć? Jeżeli tak się zdarzy w przypadku jednej grupy, co nastąpi wtedy, gdy inna grupa zdecyduje się pozostać na miejscu? Pierwsza grupa pokazała przecież, że usunie się z drogi, jeżeli kierujący pojazdem zachowa zimną krew i nie zwolni.
Przepuszczanie pojazdu nie jest więc właściwym wyjściem. Kontrpartner musi wierzyć, że dotrzymane zostanie to co się wcześniej obiecało. Tym samym wszyscy muszą być przygotowani na groźne konsekwencje. W innym przypadku nie powinni w ogóle uczestniczyć w akcji.
Ryzyko potrącenia lub przejechania przez pojazd zmniejsza się, gdy równolegle ustawia się jakieś fizyczne, trudne do pokonania przeszkody a wcześniej prowadzone są rozmowy z kontrpartnerem.
Dobrze przemyślana i zorganizowana blokada ma ogromne szanse powodzenia. Ta forma akcji z uwagi na duży stopień trudności nie powinna być jednak wybierana jako pierwszy etap walki z użyciem obywatelskiego nieposłuszeństwa. Poza tym w krajach skandynawskich blokady są często ignorowane, co powoduje, że sposób ten nie funkcjonuje w naszej kulturze równie skutecznie, jak np. w Niemczech lub Stanach Zjednoczonych.
Pokrewną, bardziej efektywną formą akcji jest okupacja.
Termin "okupacja" oznacza sytuację, gdy grupa ludzi przedostaje się na teren, na którym zachodzi jakaś destrukcyjna działalność. Jedną z największych pokojowych okupacji przeprowadzono na pustyni w Nevadzie, gdzie testowano broń jądrową. W ciągu dziesięciu dni (11 - 20 marca 1988 roku) aresztowano co najmniej dwa tysiące sześćset pięć osób. "The Nuclear Resister" nr 53 i 54 z 1988 roku podaje także, że w akcji udział brało ponad dwa razy tyle uczestników.
W Ameryce Łacińskiej bezdomni regularnie uciekają się do pomocy okupacji. W ciągu kilku dni kilkuset biednych potrafi postawić swoje szopy na jakimś opuszczonym placu. Rządy przyzwyczajone są do tego typu działalności. Gdy zostają usunięci z jednego miejsca, przenoszą się w inne i kontynuują okupację.
Okupacja jest ruchomą formą zorganizowania się, można - zależnie od warunków - przemieszczać się dowolnie w inne miejsca.
Największym błędem popełnianym przez grupy okupujące jest brak treści działania. Okupacja dla samej okupacji nie ma sensu i jest nudna. Jeżeli okupację połączy się z innymi środkami wyrazu, jak np.: teatr, recytacje wierszy i innymi działaniami o charakterze symbolicznym - to ta forma nabierze wtedy pewnej mocy. W Szwecji działacze ruchów pokojowych razem z rolnikami posiali zboża i inne rośliny na terenie poligonu. W Anglii kobiety ozdobiły ściany bazy wojskowej symbolami życia.
Innym, często popełnianym błędem jest brak czasowego ograniczenia trwania okupacji. Podczas akcji na terenie elektrowni jądrowej w Ringhals aktywiści zapowiedzieli, że nie opuszczą terenu, jeżeli elektrownia nie zostanie zlikwidowana. "Proszę bardzo, siedźcie sobie" - zareagował na to personel. Tego samego wieczoru grupa zrezygnowała z kontynuowania okupacji.
Nigdy nie można być pewnym, że nie zostanie się aresztowanym. Akcja musi być tak pomyślana, by odniosła skutek zarówno w sytuacji, gdy uczestnicy zostaną aresztowani, jak i gdy cała akcja zostanie zignorowana.
Sposobem by to osiągnąć jest rozróżnienie celu tej konkretnej akcji od celu, do którego ostatecznie się dąży. Celem akcji może być na przykład zbudowanie w ciągu dwóch godzin małej turbiny wiatrowej na terenie elektrowni atomowej. Celem bardziej odległym jest dążenie do zastąpienia energii jądrowej alternatywnymi źródłami energii. Podczas przeprowadzonej przez nas akcji w Ringhals zbudowaliśmy taką właśnie turbinę poruszaną siłą wiatru. Gdyby strażnicy powstrzymywali nas w jakiś sposób, ich działanie byłoby wtedy bardzo symboliczne.
Okupacja może w praktyce funkcjonować jako blokada. Przepisy bezpieczeństwa mogą zabronić na przykład jakiejś działalności, dopóki na danym terenie znajdują się ludzie. W ten sposób udało się zapobiec wielu eksperymentalnym testom z bronią jądrową. Zaletą tej metody jest fakt, że pracownikom nie przeszkadza się w ich pracy, co może mieć miejsce w przypadku blokady. Poza tym zwiększa się możliwość prowadzenia dialogu.
Okupację można połączyć z mini-blokadami - na przykład wybranych maszyn. Taka blokada ma wtedy większy wyraz niż okupowanie całego budynku lub terenu. Pracownicy mogą swobodnie poruszać się po terenie zakładu pracy.
Interesującą odmianą okupacji, która rozwinęła się i stała popularna W latach osiemdziesiątych są obozy, stacjonarne lub czasowe. Zazwyczaj budowane są one w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca, w którym odbywa się jakaś demonstracyjna działalność.
Najbardziej znany jest kobiecy obóz położony w pobliżu bazy z bronią jądrową w Greenham Common. Mniej znane są setki innych, mieszczących się przy bazach wojskowych w Europie i Ameryce.
W Stanach Zjednoczonych doszło już do tego, że baza wojskowa musi mieć w swym sąsiedztwie co najmniej jeden obóz. Tam też są one urządzane i prowadzone o wiele lepiej, niż w Europie. W połowie lat osiemdziesiątych powstała w Ameryce Północnej cała sieć obozów anty-apartheidowych, protestujących przeciwko wspieraniu przez Zachód reżimu w Afryce Południowej. W Szwecji mieliśmy jeden obóz przy elektrowni jądrowej Barsebäck.
Największą zaletą obozu jest możliwość ciągłego dialogu z kontrpartnerem. Taka forma oporu jest najbardziej użyteczna wtedy, gdy przeciwnik ma mocne poparcie, a poglądy obu stron polaryzują się. Przykładem może być Womens' Peace Encampment założony przy Seneca Army Depot w Stanach Zjednoczonych. Obóz powstał na terenie zamieszkałym w większości przez osoby zatrudnione w bazie. W pierwszym okresie istnienia obozu atmosfera była bardzo napięta. Policja zatrzymała mężczyznę który z karabinem w ręku chciał przepędzić obozujące kobiety.
Z czasem nawiązały one kontakt z ludnością miejscową. Pół roku po powstaniu obozu można było już bez przykrych incydentów prowadzić rozmowy z kontrdemonstrantami.
Metoda ta może więc być skuteczna w sytuacji, gdy ma się przeciwko sobie całe miasto. Podstawową zasadą jest traktowanie sąsiadów z należnym szacunkiem. W.P.E. miało problemy z kobietami, które nieświadomie prowokowały lokalną ludność. Doskonale udawało się przeprowadzać w obozie szkolenie nowo przybyłych kobiet z zakresu obywatelskiego nieposłuszeństwa, techniki wystąpień, feminizmu i lokalnej historii.
Obóz wydał nawet swój własny, pięćdziesięciostronicowy podręcznik Womens' encampment for a future of Peace & Justice. W Stanach Zjednoczonych istnieje tradycja drukowania podręcznika przed każdą większą akcją.
Obywatelskie nieposłuszeństwo jest działaniem na ogół dobrze przemyślanym, a akcje przeprowadzane są przez obywateli, chcących umacniać demokrację. Nie tylko jako obywatele mamy potrzebę jej rozwijania, również jako pracobiorcy otrzymujący za swą pracę pewne wynagrodzenie. Formą obywatelskiego nieposłuszeństwa, która nie wymaga gruntownego przygotowania i może być przeprowadzona spontanicznie, jest odmowa współpracy. Sprawa Petera Cederqvista, ojca rodziny i od jesieni kierowcy w SOAB (Svenska Oljedistributions AB - szwedzka spółka akcyjna zajmująca się dystrybucją paliw - przyp.tłum.) może być tego przykładem. Peter nigdy nie był aktywistą. Przyznaje, że czasem zastanawiał się nad aspektem moralnym wykonywanej przez niego pracy.
Pewnego wieczoru mój średni syn, trzyletni Jon zapytał mnie, jak obejmuje się drzewa, broniąc je przed maszynami.
Kilka dni przed tą rozmową Peter uczestniczył w akcji obejmowania drzew - w proteście przeciwko nowej autostradzie. Pewnego dnia dostał polecenie wyjazdu cysterną do ICC Hammar.
Moje Volvo było wypełnione 15 metrami sześciennymi ropy. Jechałem na północ, w stronę Stenungsund (miejscowość w środkowej Szwecji - przyp.tłum.)
Podróż od początku była pechowa. Peter nie mógł się od nikogo dowiedzieć, gdzie znajduje się ICC Hammar; dowiadywał się na stacji benzynowej ESSO, a nawet w kościele.
Pytałem wszystkich napotkanych po drodze ludzi, ale nikt nie umiał wskazać mi właściwego kierunku. Wówczas zdecydowałem się ruszyć w powrotną drogę. Jadąc w kierunku Sztokholmu zauważyłem nagle szyld ICC Hammar i ucieszyłem się, że znalazłem poszukiwane miejsce
Na terenie budowy spotkał jakiegoś mężczyznę, który potwierdził, że to istotnie ICC Hammar i polecił Peterowi napełnić paliwem wskazany pojemnik.
Zapytałem go wtedy, co budują, chociaż przypuszczałem, że chodzi o autostradę Stenungsund - Uddevalla. Jeśli potwierdzi - pomyślałem - nie zostawię im paliwa.
- "Budujemy autostradę" - odpowiedział mężczyzna.
- "W takim razie przykro mi, ale nie otrzymacie ropy."
Trzy dni później wezwano Petera do szefa firmy, który postawił mu ultimatum: albo będzie wykonywał polecenia, albo niech zwolni się z pracy. Peter wybrał to drugie. Ivan Fredriksson, który był szefem Petera, zrzucił niejako z siebie odpowiedzialność za podjęcie decyzji o tym zwolnieniu.
Nestor Verdinelli kurator z Göteborga zajmujący się problemami uchodźców będąc w podobnej sytuacji odbił piłeczkę z powrotem do szefa. Pomagał on uchodźcom w sposób, który przekraczał jego zawodowe kompetencje. Został wezwany do dyrekcji, gdzie zażądano, by dodatkowe usługi dla uchodźców wyświadczał poza godzinami pracy lub też zwolnił się. Nestor odpowiedział, że takimi samymi zasadami moralnymi kieruje się zarówno w pracy jak i w czasie wolnym i nie widzi powodu, dla którego miałby zmieniać pracę. Nie został zwolniony - jego szefowa albo nie miała poważnych powodów do zwolnienia go, albo nie była do końca pewna swych racji. Nestor ciągle pracuje jako kurator i udziela wszelkiej możliwej pomocy tym, którzy jej potrzebują.
Odmowa współpracy może być gruntownie przygotowana i funkcjonować jako obywatelskie nieposłuszeństwo. Kiedyś odwiedziłem Larsa Falkenberga, pracującego jako maszynista. Zajmował się właśnie malowaniem opasek na ręce. Dowiedział się bowiem od swoich współpracowników, że tej samej nocy "jego" pociąg będzie przewoził do portu broń wyprodukowaną przez zakłady zbrojeniowe Boforsa w Uddevalli (miejscowość na zach. wybrzeżu Szwecji - przyp.tłum.), przeznaczoną dla strefy buforowej. Wraz z kilkoma przyjaciółmi pojechaliśmy z Larsem do jego pracy gdzie co prawda podłączył wagony do lokomotywy, ale odmówił poprowadzenia pociągu i usiadł na torach przed całym składem.
Odmowa współpracy znaczy odmowę wykonania jakiegoś polecenia lub też dostosowania się do jakiegoś przepisu. Najczęściej można spotkać się z odmową odbycia służby wojskowej lub opłacenia podatku na wojsko. Ta forma obywatelskiego nieposłuszeństwa jest często używana przeciw ogólnopaństwowym przepisom.
W przeciągu ostatnich kilku lat można zaobserwować zjawisko, że pracownicy zwracają uwagę na to, czy wykonywana przez nich praca nie kłóci się z ich poglądami i sumieniem. Zimą 1989 roku w Norwegii wielu pracowników telekomunikacji odmówiło zainstalowania telefonów w konsulacie Republiki Południowej Afryki. Mieli oni także poparcie Związku Zawodowego Pracowników Telekomunikacji i Sieci Komputerowych w Oslo.
Pracownicy portu w Göteborgu odmówili załadowania transportu broni na jeden z okrętów. Oni również mieli poparcie Związku Zawodowego Pracowników Portu. Także w Göteborgu doszło do sytuacji, gdy szef policji odmówił wykonania obowiązku deportowania uchodźcy do jego ojczyzny twierdząc, że jego zdaniem powinien on otrzymać azyl.
Wiele związków zawodowych popiera odmowę współpracy. Zdarza się jednak, że występują one przeciwko protestującym i popierają stanowisko przedsiębiorstwa. Od pewnego czasu związki zawodowe prowadzą w miejscu pracy kursy z zakresu obywatelskiego nieposłuszeństwa. Odbywa się to podczas godzin pracy. Jedna ze szkół zawodowych włączyła obywatelskie nieposłuszeństwo w zakres obowiązujących przedmiotów.
Odmowa współpracy nie może mieć nic wspólnego z chęcią uniknięcia danej pracy. W takim przypadku zmiana miejsca zatrudnienia jest najlepszym wyjściem. Celem odmowy podjęcia pracy jest albo wywalczenie prawa do zwolnienia z części obowiązków, albo dążenie do zaprzestania w ogóle jakiejś działalności. Odmowa współpracy ma miejsce podczas pełnych godzin pracy.
Za odmowę współpracy nie można uznać postawy dobrego wojaka Szwejka z powieści Jaroslava Haka, chociaż był on niewątpliwie przykładem stawiania oporu, polegającego na udawaniu osoby ograniczonej umysłowo. Wykonując polecenia w sposób nader pedantyczny i traktując je jak najbardziej dosłownie doprowadzał do tego, że stawały się one niewykonalne. Zbyt wiele entuzjazmu może równie niepokoić, co zbytnie lenistwo. Jeżeli jednak "szwejkizm" nie stanie się otwartą odmową, nie przerodzi się w żadną konstruktywną działalność. Ten typ działalności pozornie umacnia posłuszeństwo. Postawa Szwejka stosowana otwarcie i powszechnie może być doskonałym uzupełnieniem odmowy współpracy.
Otwarta odmowa współpracy przeprowadzana w dużej skali jest jedną z najbardziej efektywnych form protestu, prowadzących do stworzenia bardziej sprawiedliwych relacji społecznych. Wiadomo, że trudno jest w sposób idealny przeprowadzić tego typu protest tym bardziej, że poważną przeszkodę stanowią zbyt zdyscyplinowani pracobiorcy. Dlatego też pierwszym celem akcji jest wezwanie wszystkich do uczestnictwa w odmowie współpracy. Należy dążyć do stworzenia sprzyjającego klimatu w danym zakładzie pracy i do powstania więzi między pracownikami. Jest to ważne zarówno przed, jak i po akcji.
Przez rok przed akcją lemieszy na Florydzie grupa pokojowa, która funkcjonowała później jako grupa nas wspierająca, rozdawała ulotki pracownikom zatrudnionym przy produkcji broni jądrowej przed wejściem na teren zakładu. Miało to miejsce także wiele lat po akcji. Nie wiadomo, czy inżynierowie i inni pracownicy zakładów zbrojeniowych mogliby przyłączyć się do akcji, gdyby nie wcześniejsza próba nawiązania z nimi kontaktu. Bardziej problematyczna byłaby z pewnością próba wycofania się przez nich z uczestniczenia w produkcji.
Nasza grupa wspierająca nawiązała także kontakt z pewnym pracownikiem, który przekazywał informacje z terenu fabryki, a nawet z pracy lokalnej policji. Został on w końcu posądzony o ujawnienie pewnych tajemnic. Skontaktował się wtedy z prasą, a artykuł, który się później ukazał, skompromitował policję.
Jest to najczęściej spotykana forma odmowy współpracy. Większość protestujących nie nagłaśnia, niestety, tego problemu, co w przypadku otwartego wystąpienia mogłoby zainspirować wielu do takiej postawy. Możliwością otwartego wystąpienia jest na przykład rozesłania zaproszeń do sądu na swój proces lub rozdanie żołnierzom ulotek o odmowie współpracy.
W Skanii utworzyła się grupa przyjacielska, gdy pewna osoba odmówiła odbycia służby wojskowej. Wszyscy razem pojechali do koszar, by w ten sposób zademonstrować, że wolność wyboru powinna dotyczyć każdego oraz by nawiązać kontakt z innymi żołnierzami.
Są różne sposoby odmówienia służby wojskowej. Wielu powołanych nie wypełnia formularzy przysyłanych przez wojsko. Można też nie stawić się na komisję poborową. Zdarza się, że przeciw służbie w wojsku protestuje się już w koszarach. Część osób wysyła do komisji wojskowej oświadczenie, że nie będzie odbywać służby wojskowej, gdyż godzi to w ich przekonania.
Podczas kursu obywatelskiego nieposłuszeństwa organizowanego w jednej ze szkół ludowych w Värmland poznałem poetę Jonasa Wallgrena, który wcześniej był w wojsku i przeciw służbie protestował w dość osobliwy sposób. Jonas został powołany do wojska w końcu lat osiemdziesiątych i od razu musiał wziąć udział w "procesie odczłowieczania", jak to sam nazywał. Przez pierwsze dwa dni wszyscy powołani poruszali się półnago po koszarach a do tego zwracano się do nich po numerach. Jonasa nazwano "210". Jego pierwszy kontakt z dowódcą nastąpił kiedy nikt nie zareagował na wywołanie tego numeru. Później zebrano wszystkich aspirantów w dużej sali i rozdano test na inteligencję. Jonas na wszystkie pytania odpowiadał odwrotnie, niż należało. Pewien kapral stwierdził, że pobił on absolutny rekord - nie mieli w koszarach jeszcze nikogo o tak niskim ilorazie inteligencji.
Podczas badania elektrokardiograficznego Jonas wstrzymał oddech na ponad dwie minuty. Lekarze, zobaczywszy wydruk EKG przenieśli go szybko do pokoju obok i włożyli termometr do ust. Podczas badania laryngologicznego udawał, że nie słyszy, chociaż lekarz krzyczał mu prosto do ucha "Wiesz o tym, że jesteś głuchy?" Tego Jonas nie wiedział. "Rozmawiałem z kilkoma przyjaciółmi, którzy zachowywali się w ten sam sposób lecz mimo tego sam bałem się zachowania tego typu. Przedtem nikt nigdy nie traktował mnie w taki sposób. Kilkakrotnie byłem bliski płaczu. Kpiono sobie ze mnie, z mego ciała. W końcu powiedzieli, że jestem słabowity i to jest powodem, dla którego nie chcę służyć w wojsku. Popychali mnie, byli agresywni. Wieczorem wszyscy pojechali do domów, mnie jednego zatrzymano w koszarach".
Z jakichś niezrozumiałych przyczyn Jonasowi nie pozwolono porozmawiać z psychologiem.
"Dowódca stwierdził, że jestem głupkiem i że moje psychiczne problemy nie interesują władz wojskowych. Dwa razy byłem wysyłany do lekarza i obaj zachowywali się w ten sam sposób - nie patrzyli na mnie, tylko na dokumenty dotyczące mojej osoby rozłożone przed nimi. Nie wiem, być może ich celem było załamanie mnie...?"
Inni w grupie obawiali się, że zachowanie Jonasa wpłynie także na traktowanie reszty i wywierali na niego silną presję. W końcu zwolniono go z wojska.
"Teraz, po tym wszystkim wstyd mi, że pozwoliłem uznać się za głupka. Myślę, że mogłem otwarcie demonstrować swą niechęć do odbycia służby wojskowej. Nikt nie mógłby powiedzieć, że stchórzyłem."
Jonas protestował przez pierwsze dni w wojsku, co jest popularną formą protestu w innych krajach europejskich. W Szwecji najwięcej osób demonstruje dopiero w trakcie odbywania zasadniczej służby wojskowej, co jest raczej dziwne, gdyż te pierwsze dni są również częścią służby w wojsku. Jak już wspomniałem, aby odmówić powołania do wojska można po prostu nie zgłosić się na wezwanie lub też powiadomić pisemnie komisję, że odmawia się służby. Pismo takie jako list otwarty może zostać opublikowane w gazecie. Kobiety również wysyłały podobne pisma przed powołaniem ich do obrony cywilnej.
Mieszkając w Syracuse byłem członkiem grupy wspierającej Andy'ego Magera. Był on jednym z niewielu w Stanach Zjednoczonych, którzy zostali ukarani za odmowę służby wojskowej. Odwiedzał różne szkoły, ugrupowania i informował o tym, w jaki sposób można odmówić wstąpienia do wojska. Za tę działalność zastał skazany na 6 miesięcy więzienia. Z oporem spotkał się fakt wyboru tych, którzy powinni zostać ukarani. Nawet kobiety i emeryci pisali listy protestacyjne, potępiające taki system militarny.
Rozprawa sądowa jest odpowiednim forum do wyłożenia swoich racji na temat niechęci do odbycia służby wojskowej. Argumenty wysuwane na sali sądowej mogą posłużyć innym, trwającym w podobnym zamiarze. Dlatego należy podać do wiadomości publicznej termin i miejsce rozprawy.
Kara prowokuje innych - przyjaciół, rodzinę, znajomych - do buntu przeciw panującemu systemowi militarnemu. Fakt taki można wykorzystać przy organizowaniu innych akcji. Pastor Bengt Andersson - po ślubie zmienił nazwisko na Stenlund - został aresztowany latem 1982 roku za odmowę wstąpienia do wojska. W więzieniu rozpoczął od razu głodówkę, by zwrócić uwagę na fakt, że aresztowany został człowiek, który nie chce być współwinnym wojny. Dzięki dużemu poparciu po pięćdziesięciu pięciu dniach głodówki został wypuszczony na wolność.
Grupa pokojowa wdarła się za pomocą drabinek do więzienia w Norwegii, gdzie był przetrzymywany jeden z odmawiających służby wojskowej z zamiarem prowadzenia tam okupacji, aż do momentu zwolnienia więźnia. Chcieli też zostać ukarani, ponieważ również uważali się za pacyfistów. Jeżeli ktoś chce siedzieć w więzieniu, jaki sens ma straszenie go karą?
Słowo "sabotaż" pochodzi z języka francuskiego, a dokładniej od słowa "sabot", które oznacza drewniak. "Sabotować" na przełomie wieków oznaczało pracować tak, jakby miało się na nogach ciężkie drewniak - powoli, niezdarnie.
Słowo to nabrało niebawem innego znaczenia i z czasem zaczęło być rozumiane jako postępowanie wbrew woli właścicieli fabryk.
Robotnicy, widząc ich nieuczciwość, pracowali na ich szkodę, używając np. w produkcji drogich materiałów, pomimo że zleceniodawcy należeli do ubogich klientów.
Później "sabotaż" oznaczał nawet niszczenie. Rozwińmy temat sabotażu w jego wcześniejszym znaczeniu.
Bardzo płodny szwedzki pisarz Albert Jensen, który kiedyś był redaktorem gazety syndykalistów "Arbetaren" ("Robotnik" - przyp.tłum.), napisał kilka pamfletów na sabotaż. Najbardziej wymowny jest pamflet z 1912 roku Co to jest sabotaż? Badania wydany przez Partię Młodych Socjalistów.
Pisze on, że dwaj robotnicy francuscy - Paul Delesalle i Emil Pouget poruszyli jako pierwsi temat sabotażu w kręgach międzynarodowego ruchu związkowego. Pouget uważał, że sabotaż to świadome praktykowanie zasady "kiepska płaca - kiepska praca", co dla niego oznaczało "trafienie pracodawcy w serce, to jest w sejf!"
Pomysł powstał w momencie, gdy pracownicy uważnie przysłuchując się temu, co mówił właściciel zaczęli rozumieć zasady funkcjonowania przedsiębiorstwa. Zrozumieli wówczas, że siła robocza jest towarem, a za dobrą cenę można mieć dobry towar. Jeżeli płaci się mało, nie należy oczekiwać zbyt dużej satysfakcji, a ponieważ pracownicy są kiepsko opłacani, to ich praca będzie towarem o niskiej wartości.
Sabotaż w środowisku robotniczym funkcjonował w dwojaki sposób. Wytwarzano wybrakowany towar lub zmniejszano zysk przedsiębiorstwa przez zwolnienie tempa pracy. Wybrakowany towar najczęściej trafiał do konsumenta i to on bywał poszkodowany, poza tym sprawą stosunkowo prostą było wytropienie sprawcy. Dlatego ta forma nie była szczególnie polecana jako metoda walki.
Zamiarem sabotujących nie było skrzywdzenie klienta, lecz zmniejszenie dochodu przedsiębiorstwa.
Bardziej efektywną metodą stało się zmniejszanie tempa pracy. Zaletą dodatkową było to, że w czasie prowadzenia negocjacji z właścicielem otrzymywało się pensję, co było niemożliwe w przypadku strajku. Długotrwałe strajki były dużym zagrożeniem dla rodziny, która traciła środki do życia. Sabotaż stał się więc tą formą walki, jaka mogła zostać użyta w połączeniu z pracą, a celem jej było zmniejszenie profitów do minimum.
Sabotaż mógł być prowadzony jednocześnie ze strajkiem - uniemożliwiał wówczas pracę łamistrajkom. Unieruchamiano maszyny, wykręcając z nich istotne elementy.
Albert Jensen uważał, że sabotaż nie może być działaniem spontanicznym, ani też działaniem spowodowanym gniewem. Sabotaż musi być poprzedzony głębokim przemyśleniem. Sabotaż przypadkowy używany bywa w sytuacji, gdy brak jest możliwości porozumienia się z pracodawcą. Duże przedsiębiorstwa narzekają często na zbyt niskie tempo pracy. W takim przypadku nie ma mowy o spontanicznym sabotażu - to niskie tempo prowadzi do zwiększenia kosztów produkcji, a te producent może wkalkulować w cenę produktu i obciążyć nimi nabywcę. Jensen nazywa to długotrwałym sabotażem.
Nic nie wiem na temat przygotowania ekonomicznego Alberta Jensena. Nie argumentuje on w żaden sposób swojej tezy, a jego definicje są bardzo enigmatyczne. Nie rozumiem, co Jensen miał na myśli twierdząc, że koszty długotrwałego sabotażu przenoszone są na konsumenta? Znam tylko dwie sytuacje, w których koszty są tak przenoszone - jeżeli konkurencja również ma kłopoty ze zbyt niskim tempem pracy, obydwa przedsiębiorstwa mogą podnieść cenę, by pokryć koszty. Producent może podwyższyć ceny także w innym przypadku - gdy ma wyłączność. W dzisiejszych czasach prawie każde większe przedsiębiorstwo ma na coś monopol lub pewną jego odmianę - może to być jakiś patent lub forma organizacji.
Średnie przedsiębiorstwa próbują zdobyć monopol w jakimś małym zakresie - na przykład jako jedyne świadczyć pewien rodzaj usługi. W przypadku monopolu producent ma możliwość obciążenia konsumenta rosnącymi kosztami produkcji. Tyle o ekonomii.
Równolegle z akcją sabotażową prowadzi się pewne działania, których celem jest osiągnięcie porozumienia.
Według Alberta Jensena sabotaż otwiera wiele możliwości zmniejszania zysku przedsiębiorstwa. Można na przykład zacząć pracować zbyt dokładnie i zbyt drobiazgowo przestrzegać przepisów bezpieczeństwa. Ciężko jest wtedy nadążyć z tempem, narzuconym przez pracodawcę. Tę drobiazgowość Jensen nazywa obstrukcją.
Sabotaż może polegać także na tym, że usuwa się pewne półprodukty, bez których praca staje się niemożliwa. Jensen uważał, że sabotaż musi być działaniem inteligentnym. Niszczenie lub produkowanie towarów wybrakowanych wywołuje niechęć społeczeństwa do sabotujących.
Sabotaż funkcjonuje najlepiej w sytuacji, gdy nie można go uznać za działanie bezprawne. Pracodawca mógłby mieć wtedy problem z ukaraniem pracowników, a działanie może mieć charakter długotrwały.
Albert Jensen twierdził, że ci, którzy krytykują sabotaż są uwarunkowani przez drobnomieszczańską moralność. Jensen traktuje go jako metodę osiągnięcia wyższego społecznego celu - porządku, w którym nie będzie wyzysku i bezprawia.
Nie przyznaję racji Jensenowi, gdyż jego wywody nie są spójne. Cel nie może uświęcać środków. Natomiast drobnomieszczańska moralność nie może być krytykowana tylko za to, że jest drobnomieszczańska. Są to jakieś socjalistyczne obciążenia.
Liberalne zasady, które w czasach obecnych są akceptowane przez ONZ jako prawa człowieka są niezbędne i prawidłowe. Natomiast dążenie do nietykalności jednostki wywodzi się z tradycji mieszczańskiej.
Te aspekty należy uwzględniać z moralnego punktu widzenia, gdy pojawia się tendencja do "uświęcania środków". Te same zasady powinno się także brać pod uwagę przy ocenianiu sabotażu.
Osobiście nie uważam, by sabotaż był zbyt często stosowaną metodą walki w krajach zachodnich. Głównym założeniem jest zmniejszanie zysku bez zagrożenia ujawnienia sprawcy. Pracując wolniej umacnia się posłuszeństwo wobec pracodawcy i pokazuje się strach przed karą. Otwarta odmowa współpracy może łatwiej przerwać ślepe posłuszeństwo i sprowokować innych do działania. Sabotaż może mieć zastosowanie w sytuacji, gdy w przypadku stosowania obywatelskiego nieposłuszeństwa ryzyko byłoby zbyt duże.
Nawet książka Alberta Jensena jest wyrazem posłuszeństwa. Sam pisze, że jego publikacja "nie służy propagandzie, nie chwali bezprawnych poczynań, nie namawia do sabotażu i niczego nie rekomenduje". Uważał nawet, że jedną z zalet sabotażu jest działanie w ukryciu. Metoda, którą pochwala to rozpoczęcie negocjacji poprzedzone spadkiem wydajności pracy.
Ale jak negocjować, skoro sabotaż nie jest działaniem otwartym? Ktoś musi reprezentować anonimowych sabotażystów. Oczywiście, nie wszyscy muszą uczestniczyć w negocjacjach. Można wybrać przedstawicieli ale w dyskusji prowadzonej na zasadzie otwartego dialogu uczestniczą wszyscy i mają w nią swój wkład. Jest to podstawa demokratycznego procesu.
Sabotaż i obywatelskie nieposłuszeństwo kierują się przeciwstawnymi zasadami. Czasami używa się tylko podobnych metod - na przykład Ruch Lemieszy rozbraja broń, ale czyni to otwarcie. Zatrudnieni mogą polepszyć jakość wyrobu bez ukrywania tego przed producentem, a robotnicy lub jakaś grupa przyjacielska mogą zdemontować maszynę szkodliwą dla środowiska lub też produkującą szkodliwy towar.
Ekotaż jest formą sabotażu, która stała się bardzo popularna pod koniec lat siedemdziesiątych, głównie na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Forma rzeczownika od angielskiego słowa "monkeywrenching" oznacza "klucz 'francuski'". Grupy pokojowe, takie jak Bonnie Abzung Feminist, Garden Club czy też The Fox używają tego uniwersalnego klucza w celu unieszkodliwienia maszyn zagrażających środowisku. Eko-obrona i ekotaż (org. "ecotage" - przyp.tłum.) to określenie sabotażu w celu ochrony przyrody.
Przez wiele lat północnoamerykański ruch eko-obrony był szykanowany, a wielu jego członków zostało aresztowanych. Jeden z aresztowanych - Dave Forman jest autorem książki o ekotażu (Ecodefense. A Field Guide to Monkeywrenching, USA 1987]. Twierdzi on, że jest to metoda oparta na nieużywaniu przemocy. Nie stosuje on jednak określenia "pacyfistyczny ruch walczący z przemocą na wszystkich poziomach", lecz ruch "bez przemocy w stosunku do każdego przejawu życia - ludzkiego i zwierzęcego".
Ekotaż według Formana nie jest jakąś rewolucyjną metodą, której celem jest obalenie istniejącego systemu politycznego lub społecznego. Jest to forma ochrony natury prowadzona bez użycia przemocy.
Edward Abbey - współtwórca książki o ekotażu twierdzi, że mamy moralny obowiązek ochrony środowiska. Natura jest naszym wspólnym domem i nie możemy pozwolić na jej niszczenie tak jak nie pozwalamy na akty wandalizmu w naszym mieszkaniu. Eko-obrońcy dokładnie wybierają czas i miejsce akcji - nie powinno się to zbiegać z innymi negocjacjami politycznymi, których tematem jest ochrona środowiska. Poza tym spontaniczne, nie zaplanowane niszczenie zmniejsza poparcie innych obywateli.
Nie należy łączyć ekotażu z obywatelskim nieposłuszeństwem, czy też mylić obu tych pojęć ani teoretycznie, ani w praktyce. Uczestnicy ekotażu działają z ukrycia i nie biorą na siebie żadnej prawnej odpowiedzialności.
Owa "tajemniczość" akcji ma pewne wady. T. O. Hellenbach uważa, że metoda ta jest skuteczna, gdyż niszczenie środowiska staje się bardzo drogie - zysk z planowanego przedsięwzięcia zmniejsza się, gdy uszkodzone urządzenia muszą być naprawiane lub nowe maszyny wypożyczane. Może to doprowadzić do tego, że całe planowane przedsięwzięcie okaże się dla inwestora nieopłacalne.
Często koszty naprawy urządzeń pokrywają towarzystwa ubezpieczeniowe. Powtarzany ekotaż prowadzi jednak do podwyższenia składki na ubezpieczenie. Dodatkowe koszty, które musi też ponieść inwestor to opłata za zwiększoną ilość strażników i kontroli bezpieczeństwa.
Mniejsze firmy, których praca jest w jakiś sposób związana z działalnością głównego inwestora, mogą także ponieść pewne straty.
Ekotaż nie jest formą walki ekonomicznej stawianą w Stanach Zjednoczonych na pierwszym miejscu. Metoda ta nie jest do końca skuteczna. Sprawa nadrzędną jest tu ochrona środowiska, a w tym celu potrzebna jest bardzo szeroko zakrojona współpraca wielu grup. Jeżeli w akcji nie bierze udziału choćby niewielki odsetek ludności miejscowej, jest mało prawdopodobne, by przyniosła ona wymierne efekty. Do tego momentu ekotaż ma te same podstawy, co obywatelskie nieposłuszeństwo. Skuteczność obywatelskiego nieposłuszeństwa bazuje jednak na możliwości prowadzenia konstruktywnego dialogu. Akcje ekotażu są prowadzone w tajemnicy, nie ma więc możliwości nawiązania rozmowy i tym samym nakłonienia innych do podobnej działalności.