Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

12. Kompleksowa ekologizacja gminy - przegląd zagadnień
12.8. Ochrona i uprawa roślinności naturalnej

Sporo już na ten temat pisałem w rozdz. 9. Gmina ekologiczna może na podstawie Ustawy o ochronie przyrody chronić praktycznie wszystko co jest jeszcze naturalne lub co za naturalne uważa, w formie tzw. użytków ekologicznych. Dotyczy to roślinności leśnej, torfowiskowej, łąkowej, suchoroślowej itd.

Uważam dalej, iż bez czynnej ochrony, polegającej na podsadzaniu, podsiewie na naturalnych i zbliżonych do naturalnych stanowiskach, nie może być mowy o utrzymaniu ginących gatunków w naszej florze. Rzecz bowiem nie w istnieniu nielicznych w końcu rezerwatów przyrody. Nie one przecież będą stanowiły naszą florę. Są co najwyżej pomnikami tej flory i wzorcami kształtu naturalnych zbiorowisk roślinnych. Oby jak najdłużej. O przetrwaniu flory nie zadecydują jednak rezerwaty. Zadecyduje całokształt procesów toczących się na olbrzymich obszarach poza nimi. Nie ma gmin lepszych czy gorszych; wszystkie mogą mieć maksymalnie bogatą roślinność. Dziś już wiadomo, że bez wpływu człowieka jest to niemożliwe.

Aktywna ochrona roślin nie ma jednak na celu roślinności jako takiej. W gminie ekologizującej się, ulegnie zmianie z pewnością zakres stosowania pestycydów. Musi zresztą ulec ze względu na wymagania konsumentów żywności spoza wsi, a także - ze względu na rosnące wymagania samych mieszkańców wsi. Nie można się łudzić, że pozostające ciągle na wsi lub mające z nią kontakt 30 - 40% ludności Polski będzie chciało żyć dalej w środowisku będącym swoistym rezerwatem fabrycznego modelu życia i produkcji. Wiadomo, że skoro wchodzimy w erę poprzemysłową, to jest to tożsame przede wszystkim z negacją modelu fabrycznego. Wieś i rolnictwo nie są tu żadnymi wyjątkami.

Przywracanie szacie roślinnej maksymalnej różnorodności ma przede wszystkim jeden ważny cel - odtworzenie i uruchomienie biocenotycznych mechanizmów oporu biologicznego w uprawach rolnych, sadowniczych, ogrodniczych itp. Niepomiernie rośnie też zainteresowanie lekami, owocami i przyprawami naturalnymi. Prędzej czy później wzrośnie też rola pszczelarstwa jako punktu wyjścia specyficznej diety i medycyny (apiterapia). Wobec nieuniknionego odwrotu od nadmiernego i jednostronnego stosowania nawozów sztucznych wzrośnie rola roślin owadopylnych pielęgnujących glebę (motylkowe, facelia, gorczyca).

Istnieje więc potrzeba odtworzenia bazy pokarmowej dla setek i tysięcy gatunków owadów zapylających. Taką bazę można dzisiaj stworzyć tylko w sposób sztuczny, kierując się wzorami zachowanymi w rezerwatach przyrody.

Wobec tworzenia w lasach kompleksowego planu ochrony naturalnych i zbliżonych do naturalnych zbiorowisk roślinnych, w tym także nieleśnych, plan ten powinien mieć swoje przedłużenia na terenach rolniczych. W ten sposób koncepcja rusztu ekologicznego kraju objęłaby praktycznie cały obszar państwa. Bez pewnej samowiedzy przyrodniczej we wszystkich gminach w Polsce, powszechne rozszerzenie tego programu na cały obszar wydaje się mało prawdopodobne. Za jeszcze mniej prawdopodobne uważam przeprowadzenie tak gigantycznej operacji "z urzędu", siłami przyrodników z zewnątrz. Jest to nie tylko nieprawdopodobne, ale i niezbyt szczęśliwe rozwiązanie. "Uszczęśliwianie" gminy takimi zadaniami, przy biernej postawie mieszkańców, też niezbyt odpowiada naszym wyobrażeniom o społeczeństwie obywatelskim. Nie rokuje też wielkiego sukcesu ochrony przyrody.

Sytuacja jest więc jakby bez wyjścia. Trudno bowiem oczekiwać by nagle wszystkie gminy dojrzały do wkroczenia w fazę ekologizacji. Postulowanie czegoś takiego trąci absurdem. Nawet te gminy, które zechcą się ekologizować, będą miały dość kłopotów ze swoimi ściekami, śmieciami, melioracjami i małą retencją wodną, budową dróg i zadrzewianiami, ochroną lasów itp. To praca na dziesięciolecia.

Jest jeszcze takie wyjście: gmina nie musi się wcale ekologizować, ale to nie oznacza, że nie może w niej powstać coś na kształt klubu ekologicznego. Nie jest też powiedziane, że funkcji takiego klubu nie może spełniać konkretna grupa ludzi zrzeszona w innej organizacji proekologicznej. Może to być Liga Ochrony Przyrody (np. w szkołach), rolnicy ekologiczni, koło łowieckie, towarzystwo ornitologiczne lub jakakolwiek grupa inicjatywna skupiona wokół osoby, ośrodka itp.

Sens tych rozważań sprowadza się do tego, by grupa taka była zdolna do podjęcia działań ochronnych, inwentaryzacji zasobów naturalnych, inicjacji rekonstrukcji zbiorowisk np. w ramach tzw. kontraktowej ochrony przyrody. Organizacja taka za pośrednictwem gminy podejmuje się wykonania określonej pracy za jakieś niewielkie z reguły pieniądze, gwarantowane przez władze ochrony przyrody. Osoba lub grupa może też działać społecznie (sprawa umów), ale musi mieć środki na prace, materiały, usługi, których za darmo już nie dostanie. Kontraktowa ochrona przyrody może mieć też zastosowanie w umowach między rolnikiem a urzędem gminy lub władzami ochrony przyrody.

Szczególnie ten ostatni aspekt wart jest pilnego i szerokiego zastosowania. Jak inaczej ochronić np. podmokłe łąki z niezwykłym bogactwem florystycznym, które aby istnieć, muszą być przynajmniej raz w roku koszone i to w dodatku - ręcznie? Jeśli to będą pojedyncze rezerwaty, to nie ma problemu. Ale rezerwaty takie nie stworzą nam hipotetycznego "rusztu ekologicznego". Rolnikowi nie opłaca się utrzymywać takich łąk. Jeśli zaprzestanie koszenia, to w krótkim czasie pokryją się samosiewem olchowym. Tak samo właściciele suchych wzgórz pokrytych zbiorowiskami zbliżonymi do tzw. kwietnego stepu łąkowego. Jeśli zechcą je zalesić przepadnie dla przyrody zjawisko niepowtarzalne. Aby rolnik zgodził się być "konserwatorem przyrody" tego skrawka murawy, powinien być za to jakoś wynagrodzony. Rolnik "sprzedaje" walory tego zbiorowiska, dodatkowo zobowiązuje się jeszcze do wypasania tam bydła, nierozpalania tam ognia (czasem znów umowa może coroczne wypalanie nakazywać) - i za to mu się płaci, tak jak płaci się za mleko, zboże, ziemniaki. Zasada ekwiwalentna. System ten ma jeszcze tę zaletę, że sprzyja powszechnej edukacji ekologicznej. Taki obiekt wyposażony w tablicę, naniesiony na mapy turystyczne i do przewodników, zaczyna żyć nowym życiem. Z kontraktowej ochrony przyrody można korzystać w niezliczonej liczbie przypadków. Można płacić za udaną kolonizację bocianów, pielęgnację starego sadu, szpaleru ogłowionych wierzb, wręcz ochronę pojedynczego, a cennego drzewa. Istotne jest, by system ten ogarnął dużą liczbę ludzi, dla których będzie swojego rodzaju odkryciem i wręcz szokiem, że oto w "nieciekawej" okolicy jest coś, za co warto płacić.

Nie sądzę, by był to pomysł utopijny, jak to się na pierwszy rzut oka wydaje. O wiele bardziej utopijne są pomysły w rodzaju tzw. edukacji ekologicznej, kosztujące mnóstwo pieniędzy i poza gadaniem nie dające nic w zamian. Skoro społeczeństwo chce chronić przyrodę, bo taki jest wymóg czasu; i musi - bo zabrnęło za daleko w technologiczno-urbanistyczne manowce - niech płaci. I niech nikt nie mówi, że przecież rolnik powinien chronić ten skrawek łąki, czy ugoru ot tak dla siebie. On może, ale wcale nie musi. Jest bowiem pod presją takiego modelu życia, w którym wygrywa ten, kto najmniej się ogląda na wartości niewymierne. Chcąc być w zgodzie z tą zasadą, która pcha społeczeństwa zachodniej kultury jednocześnie "do góry i do przodu" powinien raczej zmeliorować podmokłą łąkę i postawić tam jeszcze jedną krowę więcej, powinien zalesić suche wzgórze, bo za parę lat będzie tam mógł pozyskać opał i użytek drzewny. Jednym zdaniem: powinien tak jak całe społeczeństwo przemysłowe maksymalizować zysk przy minimum nakładu. Że to prowadzi nieuchronnie do katastrofy ekologicznej, rolnika nie musi wcale obchodzić, jako że i mądrzejsi od niego zdają się wcale nie brać tego pod uwagę.

Budując w ten sposób wspomniany ruszt ekologiczny kraju, dążymy do uruchomienia i zdynamizowania naturalnych mechanizmów równowagi biocenotycznej. Tym samym zużyje się mniej pestycydów i nawozów sztucznych w produkcji żywności. Skorzysta więc przede wszystkim całe społeczeństwo, nie tylko ten rolnik. Wkraczamy w erę ochrony bioróżnorodności, która powoli staje się takim samym dobrem, jak niegdyś u progu rewolucji przemysłowej coraz więcej prostego drewna, zboża, cukru, ziemniaków, mleka, jaj i mięsa. Dodatkowy (a z czasem może i najważniejszy) zysk z "zatrudnienia" tego rolnika jako w części "strażnika ochrony przyrody" jest ten, że nie zamieniamy go w lumpenproletariusza wykorzenionego z ziemi, nie znajdującego jednak miejsca dla siebie w mieście, gdzie nic i nikt na niego nie czeka. Gdzie bezproduktywny jego żywot i tak w konsekwencji opłaci całe społeczeństwo.

Ponieważ w rozdz. 9. pisałem już sporo o możliwościach sztucznego pomnażania zasobów naturalnej roślinności, nie będę tego jeszcze raz powtarzać. Chciałbym się skupić na możliwościach sztucznego odtwarzania całych zbiorowisk. Wiemy już, że w lasach taki proces potrwa do 200 lat. W krajobrazie rolniczym tak długo czekać nie można. Zastąpienie choć w części środków chemicznych (pestycydów i nawozów) przez mechanizmy biocenotyczne jest zdaje się potrzebą chwili.

Charakterystycznym elementem krajobrazu Pienińskiego Parku Narodowego jest zbiorowisko roślinne antropogenicznego pochodzenia, tzw. sucha łąka pienińska, o nieprawdopodobnej wręcz różnorodności gatunków traw i ziołorośli, bajecznie kolorowa, o niezwykłych walorach estetycznych. Łąki te, oprócz tego, że są użytkowane jako pastwiska, są ostoją tysięcy gatunków owadów. Dostarczają np. nektaru (żer uzupełniający) dla 300 gatunków gąsieniczników. Gąsieniczniki są to błonkówki prowadzące pasożytniczy tryb życia: składają jaja i przechodzą rozwój larwalny w ciele innych owadów, w tym wielu pospolitych, szkodliwych29 gatunków - głównie motyli. Nektar kwiatów wielu gatunków ziołorośli jest niezbędnym pokarmem nie tylko gąsieniczników; jest potrzebny również tysiącom innych gatunków pasożytniczych (np. rączyce - muchówki) i zapylających. Ziołorośla są też pokarmem innych zwierząt. Wspomniałem o tym, jak to niedostatek pokarmu owadziego dziesiątkuje pisklęta kuropatw. Możemy się tylko domyślać jaki wpływ na losy tysięcy innych gatunków zwierzęcych ma ogólne zubożenie szaty roślinnej.

Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdybyśmy taką łąkę po prostu przenieśli w odpowiednie warunki na niziny. Uboższe postaci tego zbiorowiska są znane co prawda z Gorców i Beskidu Sądeckiego; być może dałoby się zasięg tego zbiorowiska rozszerzyć (choćby i w jeszcze bardziej zubożałej formie - ze względu na ciepłolubny charakter wielu pienińskich gatunków). Śpieszę dodać, że absolutnie nie wiem jak daleko można przenieść to zbiorowisko na niziny - i nie o to w końcu chodzi. Przypuszczam jednak, że część tych gatunków zniosłaby bez szwanku i kilkusetkilometrową przeprowadzkę na północ. Zapewne dałyby się one połączyć w jakiś rodzaj fitosocjologicznej chimery z gatunkami analogicznych, uboższych zbiorowisk nizinnych typu kwietnego stepu łąkowego z szałwią łąkową, czy stepu ostnicowego, względnie różnego typu ugorów i muraw. Czy byłoby to przyrodnicze świętokradztwo? Chyba nie, jeśli założymy, że weźmiemy z Pienin tylko nasiona. Być może uda się w sposób trwały zwiększyć zasięg wielu roślin.

W ślad za roślinami przenosimy towarzyszącą im bogatą faunę owadów. Jeśli nawet nie wszystkie gatunki przeżyją, to część jednak się zaaklimatyzuje. Czy tak spreparowany układ zacznie działać? Z pewnością tak. Tworzymy w ten sposób swoisty rezerwuar biocenotyczny o dużym wpływie stabilizującym na otaczające biocenozy rolnicze.

Nawet jeśli "wariant pieniński" jest nierealny na nizinach, to z pewnością jest realny w pasie wyżyn i pogórza. Na nizinach też jest sporo możliwości ciekawych kompozycji nowych, "biocenotycznych", zbiorowisk roślinnych. Wzorców dostarczają nam różne rezerwaty roślinności stepowej, suchoroślowe łąki i wzgórza.

Skoro była mowa o gąsienicznikach, to warto dodać, że owady te preferują różne dziko rosnące rośliny baldaszkowate. W krajobrazie intensywnie użytkowanym rolniczo ostatnią ostoją tych roślin są coraz rzadsze i coraz węższe miedze. Wiele z nich za sprawą herbicydów zniknęło (np. dzika marchew). Cóż stoi na przeszkodzie by zacząć te rośliny w sposób sztuczny uprawiać, bądź to metodą podsiewu na istniejących użytkach ekologicznych, bądź poprzez zakładanie od podstaw sztucznych użytków, traktowanych jako miejscowe rezerwuary biocenotyczne?

Oleg Budzyński, Dylematy ekologizacji gmin wiejskich. Taktyka ekorozwoju gminy