BZB nr 10 - Nowy ustrój - te same wartości
Motto:
Widzimy więc, że podczas gdy zwykłe życie - życie w sensie biologicznym - jest wielkością stałą, dla każdego gatunku określoną raz na zawsze, to fakt, który człowiek nazywa życiem takim, w jakim ma się dobrze, "dobrobytem" jest zawsze płynnym celem, nieskończenie zmiennym. A ponieważ zespół ludzkich potrzeb jest jego funkcją, okazują się one nie mniej urozmaicone, a skoro technika jest zespołem aktów wywołanych przez system owych potrzeb oraz w jego obrębie, stanowi ona również proteuszową rzeczywistość, nieustannie zmienną. Dlatego próżne byłoby dążenie do badania techniki jako bytu niezależnego lub takiego, który jest jakoby kierowany przez jeden jedyny i znany wcześniej wektor. Idea postępu, zgubna wszędzie tam, gdzie posługiwano się nią w sposób bezkrytyczny, również i tutaj okazała się fatalna. Zakłada ona, że człowiek chciał, chce i będzie zawsze chcieć tego samego, że pragnienia życiowe zawsze były identyczne i jedyna zmiana w czasie polegała na stopniowym przybliżaniu się do uzyskania owego desideratum. Lecz prawda jest całkowicie odmienna: idea życia, kształt "dobrobytu" zmieniały się niezliczoną ilość razy, niekiedy tak gruntownie, iż porzucano tak zwany postęp techniczny i gubiono jego ślad.
Jose Ortega y Gasset
Ten długi, ale klasyczny fragment umieściłem na wstępie tego eseju, ponieważ wydaje się on ujmować precyzyjnie to, co decyduje w naszych czasach o zniszczeniu środowiska zarówno w krajach postkomunistycznych, na bogatym Zachodzie, jak i w coraz większej części Trzeciego Świata.
W dzisiejszej Polsce w jeszcze większym stopniu niż na Zachodzie, wszyscy którzy mają dostęp do środków masowego przekazu czy jakiekolwiek znaczenie w życiu politycznym wydają się być jednomyślni co do celu i kierunku zmian, czyli co do kształtu "dobrobytu". Spory toczą się jedynie wokół ich kolejności, tempa, skuteczności ich przeprowadzania czy tak zwanych kosztów społecznych, a raczej ich rozłożenia. W żargonie politycznych i intelektualnych "elit" zawsze jest to prawdziwie wolny rynek, prawdziwa demokracja i rozwój gospodarczy. Przekładając to na pragnienia przeciętnego wyborcy można by - używając języka potocznego - podsumować te "programy" słowami: Żeby było tak, jak na Zachodzie. Niewielkie różnice wynikają z tego, że lewica chce, by było tak, jak pod rządami socjaldemokratów, a prawica - chrześcijańskich demokratów, najlepiej w latach 60., ale bez roku 68. Oczywiście, jak wszędzie, tak i w Polsce występują pewne odchylenia od typu idealnego, ale nie ulega wątpliwości, że tak zwane uporządkowanie sceny politycznej zmierza do odtworzenia takiego właśnie układu. Problemy ekologiczne czy generalny kryzys zachodniej cywilizacji pozostają całkowicie poza zasięgiem wyobraźni przedstawicieli klasy politycznej i środków masowego przekazu. Toczą się, oczywiście, głośne i ordynarne kłótnie, ale nie mają one żadnego związku z rzeczywistymi problemami, na jakie każdy obywatel natyka się w codziennym życiu. Oprócz osobistych interesów chodzi przede wszystkim o sprawienie wrażenia, że coś się zmienia. I dlatego społeczeństwo daje dowód posiadania pewnej dozy zdrowego rozsądku, bojkotując, a raczej lekceważąc wybory i inne tego typu imprezy. Muszę przyznać, że nie czytałem dokładnie ekologicznych elementów w programach wyborczych. Zbyt dobrze wiem, jak się takie programy pisze i jaki mają one związek z rzeczywistymi zamiarami poszczególnych partii. Ich treść jest tylko i wyłącznie rezultatem przypadku, jakim jest to, czy kumpel poproszony o zredagowanie "czegoś o ekologii" lepiej lub gorzej opanował ekologiczny żargon. Każdy średnio wykształcony człowiek może taki "program" napisać w ciągu godziny. Najlepszym przykładem krańcowego cynizmu w tej dziedzinie jest postawa Unii Demokratycznej (obecnie UW), która posiada tzw. forum ekologiczne i jednocześnie lansowała i lansuje najbardziej antyekologiczne projekty; takie jak budowa autostrad. Samo hasło "Po pierwsze: gospodarka" jest podsumowaniem tej wrogiej środowisku naturalnemu postawy. Z punktu widzenia ochrony środowiska należałoby głosować na te partie, które obowiązujący model naśladują stosunkowo nieudolnie i - oceniane realnie, a nie na podstawie "programów" - zagwarantują najmniejszy wzrost gospodarczy, ogólny spadek konsumpcji i uspokojenie gospodarki, zamiast ożywienia. W sumie są to jednak nieistotne detale. Rzeczywisty problem polega na tym, że są to grupy, które mają niemal identyczne wyobrażenie o kształcie "dobrobytu "i że cele, które mniej lub bardziej udolnie starają się realizować, w masowej świadomości funkcjonują jako jedynie słuszne. A to właśnie ten rodzaj "dobrobytu" oznacza zagładę dzikiej przyrody. Opis materialnej rzeczywistości, do której tak jednomyślnie dążymy, znajduje się w książce Konrada Lorenza, gdzie tłumaczy on, co oznacza anglojęzyczny zwrot: To develop an area. A znaczy: radykalne wyniszczenie wszelkiej naturalnej wegetacji na danym skrawku ziemi, pokrycie uwolnionego w ten sposób gruntu betonem lub w najlepszym razie trawnikiem parkowym, ewentualnie umocnienie istniejącej plaży nadmorskiej betonowym murem, uregulowanie - lub, o ile to możliwe - ujęcie rurami biegu potoków, gruntowne zatrucie całości pestycydami, aby w końcu możliwie drogo sprzedać go posłusznie umiastowionemu i ogłupiałemu konsumentowi. (W Polsce też są już ludzie zajmujący się takim procederem i nazywają się developerzy, oczywiście.) Książka Lorenza nosi tytuł Regres człowieczeństwa. Pytanie o to, dlaczego dzisiejszy człowiek utożsamia dobrobyt z życiem w tak "rozwiniętym terenie", wydaje się pytaniem dla ekologii zasadniczym. Walka o wybudowanie oczyszczalni ścieków, ścieżki rowerowej czy też wysiłki na rzecz zaniechania budowy elektrowni, tamy czy autostrady są potrzebą chwili, ale bez zmiany ludzkiego myślenia i bez podważenia zasadniczych dogmatów panującej ideologii rozwoju jest to działanie podobne do leczenia przez zachodnią medycynę - skuteczne w nagłych przypadkach i na krótką metę. Zablokowanie jednej budowy spowoduje jej przeniesienie gdzie indziej, zastosowanie innej benzyny czy katalizatora to tylko zmiana rodzaju emitowanych zanieczyszczeń: bardziej szkodliwych tu i teraz na bardziej szkodliwe tam i potem. Jest charakterystyczne, że wiele z tych akcji odbywa się bez poparcia, a często przy wrogiej postawie ludności miejscowej, która marzy o zamieszkaniu w barakach i nowych miejscach pracy. W takiej sytuacji osiągnięcie nawet doraźnego sukcesu jest prawie niemożliwe.
Nie ulega wątpliwości, że współczesny ustrój polityczny i gospodarczy, wraz ze wspierającą go ideologią i systemem edukacji, który służy praniu mózgów od przedszkola aż do emerytury, tworzą system, który prowadzi do zniszczenia życia na Ziemi, przy czym jest to system absolutnie zamknięty, tzn. że każdy z jego elementów służy utrwalaniu pozostałych. W tym sensie jest to także system par excellance totalitarny. Jego totalitaryzm tym różni się od komunistycznego, czym Nowy wspaniały świat Huxleya różni się od Roku 1984 Orwella i o tyle jest groźniejszy, ponieważ trudniejszy do zauważenia. Ale gdyby ktoś zechciał dziś żyć tak, jak np. Henry Thoreau, czyli prawdziwie niezależnie, to przekonałby się, że nie ma na to najmniejszych szans. Nie ma już ziemi, która nie jest czyjąś "świętą własnością", która jest nieskażona, nie ma czystej wody i ryb ani żadnej wody poza tą, której dostarcza przemysł i którą truje, każąc sobie potem płacić za jej "uzdatnianie", a zamiast deszczu spada z nieba kwas siarkowy. Drakońskie podatki i przymusowe ubezpieczenia też zmuszają do korzystania z "opieki" systemu. Ale najważniejsze jest to, że od urodzenia do śmierci jesteśmy karmieni przymusowo propagandą, która ma uczynić z nas pracokonsumentów, bez wytchnienia albo coś produkujących, albo konsumujących i zniechęcić nawet do odrobiny niezależności. Współczesna reklama, szkoła i media są znacznie bardziej skuteczne od komunistycznych szkoleń. Teoretycznie ludzie są wolni, ale tak naprawdę musieliby mieć stale opaskę na oczach, gałki w uszach, żeby uniknąć obrazów, głosu i innych wpływów propagandy i reklamy, która jest jej odmianą.
Kluczowym zagadnieniem, którego rozważenie jest konieczne dla zrozumienia tego systemu, jest język, jakim się posługuje. Bo to on ma zasadniczy wpływ na nasze myślenie. Bez niego protest i walka zmieniają się w bełkot i niekontrolowane wybuchy agresji, które same w sobie mogą co prawda zachwiać panującym porządkiem, ale bez sformułowania celów nie są w stanie zmienić cywilizacji. Panujące elity dokładają wszelkich starań, by odciągnąć ludzi od trzeźwego myślenia o rzeczywistości, bo zdają sobie sprawę, że jest to największe zagrożenie dla panującego porządku. Najlepszym tego przykładem jest tak zwana walka z narkotykami. Naprawdę chodzi w niej tylko o wyeliminowanie konkurencji i o to, żeby narkomania była kontrolowana, a produkcja narkotyków od samochodów po środki psychotropowe wspomagała rozwój gospodarki i budżet państwa. Narkotyki są najbardziej znaczącym symbolem współczesnej zachodniej cywilizacji, która tak jak one zdecydowana jest nie dopuścić do pełni człowieczeństwa, do ukształtowania ludzi mających zarówno rozum, jak uczucia, potrafiących jednocześnie myśleć i kochać, rozmawiać, ale i walczyć, kiedy argumenty są wyczerpane, ludzi zdolnych do odwagi cywilnej, ale i tej zwykłej, która nakazuje ryzykować życiem i zdrowiem, ludzi widzących tragizm umierania i umiejących walczyć w obronie życia, wierzących, że to, co robią, jest słuszne, ale nie wyzbytych poczucia humoru. Wiem, że to, co piszę brzmi patetycznie, ale moda na sceptycyzm, nijakość i cynizm też jest elementem panującego systemu.