ATRAKTORY KONTRA WIRTUALNE PIENIĄDZE. CZĘŚĆ PIERWSZA: ATRAKTORY
Wyobraźmy sobie istotę ludzką przeskalowaną tak, że jest dwa razy większa, przy zachowaniu swoich proporcji: jest to struktura, która załamie się pod ciężarem własnych kości. Skala jest ważna.James Gleick Chaos
Trudne do ogarnięcia ludzkim rozumem są zjawiska, w których występują miliony czy miliardy powiązanych z sobą elementów. Nawet dobra znajomość tych elementów nie gwarantuje bowiem wglądu w całość zjawiska, jeśli nie stworzy się wyższych kategorii porządkujących. Po takie kategorie sięgają dziś ekonomiści zaniepokojeni niezrównoważonym rozwojem gospodarki światowej.
Dla wyjaśnienia makroekonomicznych procesów „globalnej wioski XXI w.” posługują się oni coraz lepszymi modelami naukowymi. Jednym z nich jest model zaproponowany przez matematyków i fizyków zwanych teoretykami chaosu. Centralną kategorią ich opisu jest „atraktor” – termin oznaczający ogniskową wszystkich sił działających w układzie. Przypatrzmy się zatem, jak przebiegają globalne procesy ekonomiczne widziane okiem teoretyka chaosu, przez pryzmat atraktorów właśnie.
Zacznijmy może od zdefiniowania, czym jest atraktor w gospodarce. W ujęciu ekonomii jest nim każde duże skupisko lub natężenie procesów gospodarczych, rejestrowanych obecnie najczęściej wyłącznie w pamięciach dużych sieci komputerowych, obsługujących banki i giełdy finansowe. Atraktor jest mechanizmem dodatniego sprzężenia zwrotnego związanego z ruchem kapitału, jest potwierdzoną eksperymentalnie regułą nasilania się procesów gospodarczych w tych miejscach, gdzie są one już intensywne. Atraktory ekonomiczne wyłaniają się z graficznych prezentacji danych w postaci wykresów i tabel, ilustrujących statystyczne skutki miliardów przeprowadzanych codziennie operacji finansowych.
Współczesne postaci atraktorów zaczęły się wykształcać po 15 sierpnia 1971 r. – kiedy to prezydent Nixon zniósł obowiązek pokrywania produkcji dolarów rezerwami złota.
Konsekwencją możliwych dzięki temu, znacznych inwestycji budżetowych był ogromny wzrost potencjału badawczego i intelektualnego Amerykanów.
Inwestorzy przyjęli założenie, że potencjał intelektualny będzie przynosił z czasem coraz większą dywidendę. Warunkiem zysków było rozpowszechnienie w świecie przekonania o słuszności przywilejów związanych z handlem myślami. Koncepcja ta przyjęła postać obecnie obowiązującego prawa autorskiego, zgodnie z którym wyspecjalizowana kreacja intelektualna, możliwa dzięki dostępowi do bardzo drogich placówek badawczych, stała się w szczególny sposób chroniona i wynagradzana. Do kwestii tej jeszcze powrócimy.
Inwestycje w badania i intelekt okazały się tak rentowne, gdyż duża część światowego potencjału inwestycyjnego została skierowana na zbudowanie infrastruktury prawniczo-mentalnej globalnego rynku, podtrzymującej preferowane schematy obiegu światowych pieniędzy. Właśnie w opisywaniu i badaniu tej infrastruktury, a raczej globalnych skutków jej istnienia, naukowcy posługują się pojęciem atraktora, które dla matematyka oznacza osobliwą właściwość przestrzeni, a dla ekonomisty – miejsce, gdzie występuje duża podaż pieniądza.
Zdaniem ekonomistów opierających się na modelach teorii chaosu i opowiadających się za „zrównoważonym rozwojem”, światowy system gospodarczy wkroczył w fazę „dinozauryzacji”, w fazę niekontrolowanego rozrostu. Proces ten związany jest z przechodzeniem od ekonomiki rynków lokalnych (wiosek, dzielnic, krajów, bloków) do ekonomiki globalnej, gdzie rynkiem jest cały świat. Badania ekonomiczne na modelach chaosu wykazują, że na globalnym rynku niekorzystne trendy kumulacji kapitału utrzymują się, a nawet pogłębiają. Procesu tego nie udaje się spowolnić mimo wielu prób podejmowanych w tym względzie na poziomie światowych organizacji gospodarczych. Problem jest poważny i dotyczy wszystkich ludzi na świecie.
W ludzkiej psychice te gwałtowne transformacje gospodarki światowej ujawniają się w postaci lęków. To zrozumiała reakcja na nie znane wcześniej sytuacje. Należałoby dążyć, aby te lęki zmniejszać, bo są pożywką dla zjawisk patologii społecznej i blokują zdrową aktywność. To właśnie w celu zmniejszenia tych lęków powstają na świecie agendy, organizacje, a zwłaszcza publikacje propagujące alternatywne wizje gospodarcze i wyjaśniające ludziom mechanizmy makroekonomiczne przy użyciu modeli tradycyjnych i „zrównoważonych” gospodarek. Te drugie w obszar tradycyjnego pojęcia zysku włączają także kwestie etyki i ekologii.
W Polsce nie jest propagowana żadna alternatywa strategii gospodarczej, na której można by oprzeć nadzieję spowolnienia – niekorzystnego zdaniem wielu ekonomistów, bo zbyt wysokiego – tempa rozwoju gospodarczego w perspektywie najbliższych dziesięciu, dwudziestu czy pięćdziesięciu lat. Mało też kto w Polsce używa szeroko dziś w świecie stosowanego terminu „wzrost zrównoważony”. Na świecie ten „wzrost” oznacza w wielu dziedzinach redukcję i spadek lub całkowitą zmianę form i sposobów działania, do czego należy zawczasu przygotować ludzi poprzez przemyślaną edukację. Jak na razie nie widać jednak w Polsce dużych kampanii edukacyjnych, niezbędnych w procesie globalnych przeobrażeń.
W wizjach gospodarczych upowszechnianych w mediach i szkołach propaguje się natomiast cudowny lek na wszelkie niedogodności. Jest nim jak najszybszy wzrost gospodarczy. Tłem tych wizji jest milczące założenie, że bogate kraje, które ten wzrost osiągają i propagują, mają patent na ogólnoświatowe szczęście. Tak jednak nie jest. Intelektualiści, socjologowie i przywódcy duchowi zwracają uwagę na tragiczne skutki priorytetu pieniądza w skali wartości człowieka, a wyniki badań naukowych wykazują, że bogactwo kraju jest słabo skorelowane z poczuciem szczęścia jego obywateli. Poczucie szczęścia nie rośnie też wraz ze wzrostem indywidualnej zamożności.
Polacy, mając tyle problemów do pokonania na drodze transformacji ustrojowej, nie zdołali jeszcze skonstruować docelowego, a nie tylko dostosowawczego, modelu wyjaśniającego im sytuację, w jakiej się znaleźli. Nasze problemy z adaptacją do nowych warunków wiążą się bowiem nie tylko z transformacją ustrojową, ale też z gwałtowną zmianą warunków zewnętrznych, do jakich się dostosowujemy. Są to warunki globalnego rynku, czegoś zupełnie nowego w historii gospodarczej świata. Rewolucyjne i wymagające dużego wysiłku adaptacyjnego są też zmiany sposobu komunikowania się ludzi w wyniku postępu w technologiach.
Wszystkie te przeobrażenia są zbyt szybkie, abyśmy zdążyli szerzej się w świecie rozejrzeć. Przygniatają naszą świadomość te miliardy podmiotów gospodarczych, tryliony operacji handlowych, setki języków, walut i zwyczajów, tony przepisów – bo tak to się przekłada na język praktyki. Cent pomnożony przez miliard daje sporą sumkę. Jest to nowa jakość. Dla Polaków, odwykłych od jawnego priorytetu wartości opartych na pieniądzu, mechanizm tej przemiany ginie w mrokach domysłów i niesprawdzalnych hipotez.
Nasze drzwi do globalnego rynku zaczęły się otwierać z chwilą wejścia w życie pierwszych ustaw wprowadzających wymienialność złotówki. Było to zaledwie dziesięć lat temu, o czym warto pamiętać, bowiem w skali edukacji społecznej jest to czas zbyt krótki, byśmy jako kraj zdołali przyswoić sobie wszystkie subtelne mechanizmy światowej gry rynkowej i nauczyli się zręcznie poruszać w pędzącym z coraz większym impetem strumieniu światowej gospodarki.
Nie opanowaliśmy jeszcze tej umiejętności, bo popularne wizje kończą się na programie dostosowawczym do Europy i świata. Nasza zręczność jest zaś uwarunkowana istnieniem programu szerszej perspektywy, czyli programu wyrastającego z naszej lokalności i naszej niepowtarzalności.
Wynikiem braku zręczności Polaków w kształtowaniu przepływu światowego strumienia pieniędzy jest już 70-cio procentowy udział kapitału zagranicznego w polskich bankach, niemal 100-procentowy w sieci hipermarketów, oraz wiele podobnych „faktów” z pułapu makroskali. Wszystko to świadczy o tym, że nie rozpoznaliśmy właściwie zagrożeń związanych z udziałem w rynku światowym i nie wypracowaliśmy właściwych metod ochrony własnych interesów. Zaś pozycja ekonomiczna Polski wobec nowych partnerów, którzy z rosnącą, bo globalną skutecznością realizują zasadę maksymalizowania zysku i własnego bezpieczeństwa, rysuje się w ogólnej świadomości Polaków niejasno i mgliście.
Zwłaszcza w kwestii miejsca Polski w strukturach gospodarczych świata doznajemy sporego zamieszania. Jako naród zdobyliśmy się na odwagę otwarcia się na globalny rynek. Był to wyczyn, który powiódł się w sensie taktycznym. Duma z wygranego gema powinna być jednak tak racjonalnie skalkulowana, byśmy mogli dostrzec perspektywę całego meczu, perspektywę czasu JUŻ BYCIA w systemie globalnym, tak ważną przy podejmowaniu – w czasie JESZCZE W NIM NIE BYCIA – wszelkich decyzji politycznych o charakterze długoterminowych zobowiązań międzynarodowych.
Z pomocą w wypracowaniu takiej perspektywy dla zupełnie nowych zjawisk ekonomii globalnej przychodzi właśnie teoria chaosu. Nauka ta zajmuje się wyłącznie układami makroskali, zatem powstający na jej oczach globalny system stosunków ekonomicznych stał się w sposób naturalny kolejnym jej poletkiem doświadczalnym. Celem badań teoretyków chaosu jest odkrywanie ukrytego w strukturach porządku. Ich narzędziami są szybkie komputery, które przetwarzają ogromne liczby danych rzeczywistych, zbieranych z zastosowaniem ścisłych metod pomiaru naukowego. W przypadku badań ekonomicznych są to dane o faktycznych ruchach pieniędzy na rynku globalnym, pochodzące ze źródeł sprawdzalnych. Są nimi potwierdzone przez audytorów publikacje bankowe, roczniki giełdowe i statystyczne – same suche fakty, które trudno podważyć.
Już pierwsze efekty wprowadzenia tych danych do komputerów i przedstawienia ich w syntetycznej formie graficznej były bardzo obiecujące. Przypadkowe z pozoru ciągi wyników, ukazane na wykresach, zaczęły się układać w regularne formy. Bardziej zaawansowane prezentacje ujawniły istnienie wspomnianych wcześniej atraktorów, będących szczególnymi miejscami rozpatrywanego systemu – biegunami krążącej w nim energii.
Z analiz ekonomistów posługujących się teorią chaosu wynika, że globalny system gospodarczy jest tak ukształtowany prawnie i mentalnie (świadomościowo, zwyczajowo), że ku atraktorom NIEUCHRONNIE spływają wszelkie nadwyżki wypracowywanych przez ludzi pieniędzy. W obliczeniach, jako bazę kosztów, przyjmuje się ilość pieniędzy zaspokajającą przyjęte w danych społecznościach standardy życia, włączając w to oszczędności. Ekonomiści ostrzegają, że te nadwyżki są z każdym rokiem większe, atraktor odcina bowiem swoje kupony od każdej świadczonej przez ludzi pracy, o ile jest ona opłacona wymienialną walutą. Ludzi zaś jest na świecie coraz więcej i posługują się coraz doskonalszymi maszynami.
Warunkiem rozwoju atraktorów jest dopływ coraz większych pieniędzy. Ku tym miejscom spływają zatem coraz szersze ich strumienie, które nie powinny słabnąć, gdyż każde zmniejszenie przepływu oznacza wizję bezrobocia i rosnącego lęku dużych grup społecznych na całym świecie. Światowe prawo gospodarcze, do którego się sumiennie i z trudem dopasowujemy, zostało tak – w toku dziejów – ukształtowane, że strumienia płynących ku atraktorom pieniędzy nie udaje się powstrzymać, stosując instrumenty tego prawa. Mówią o tym światowi ekonomiści od kilku lat. Wiadomo już bowiem, że w pobliżu atraktorów gospodarka jest „przegrzana”, co oznacza, że ruch pieniędzy jest tam zbyt szybki, jak na możliwości adaptacyjne człowieka, co przynosi szkody psychiczne i emocjonalne, w oddaleniu zaś atraktorów bieda piszczy, wybuchają konflikty i wojny.
Z wielu pomiarów wynika, że obecne, wysokie tempo zmian cywilizacyjnych jest szkodliwe dla wszystkich mieszkańców Ziemi, zarówno bogatych, jak i biednych, a także dla samej planety i jej biologicznego życia. A jednak, mimo podejmowanych prób, procesu tego nie udaje się spowolnić. Wyrazem braku nad nim kontroli są nieodtwarzalne zniszczenia kolejnych fragmentów środowiska naszej planety, wzrost przestępstw i chorób cywilizacyjnych, toczące się wojny oraz budzenie się nacjonalizmów i ksenofobii.
Pędzący coraz szybciej prąd pieniędzy jest zagrożeniem dla całego globu, gdyż aby sprostać wymaganiom globalnego rynku zasilającego atraktory, ludzie muszą produkować coraz więcej, coraz bardziej nikomu niepotrzebnych rzeczy. I coraz częściej takie rzeczy wrzucać do śmietnika.
Taka jest strategia bezosobowego, w istocie, atraktora, gdyż choć siłę tę reprezentują konkretni ludzie, właściciele przedsiębiorstw, podejmujący określone decyzje, to prawdziwym podmiotem jest tutaj zbiorowa świadomość obywateli całego świata, znajdująca wyraz w systemach prawnych wszystkich krajów połączonych w globalną wioskę. W dzisiejszej konstrukcji ekonomiki świata celem nadrzędnym tych wszystkich wysiłków jest ZASILANIE ATRAKTORA.
Konstatacją bowiem już jest, że to nie poszczególni ludzie, a światowy system prawny i ekonomiczny staje się na naszych oczach prawdziwym podmiotem gry gospodarczej. Jest on groźny zarówno dla bogatych, którzy nie potrafią kontrolować przyboru strumienia pieniędzy, który ich zalewa, jak i dla biednych, do których zalicza się Polska, od których ku atraktorom z każdym rokiem będzie odpływać coraz więcej wypracowywanych pieniędzy.
W bogatych krajach, dysponujących najnowocześniejszymi technologiami, ludzie nie tylko nie pracują mniej niż dawniej, ale po pracy muszą też dużo czasu poświęcać na naukę, aby sprostać wymaganiom narzucanym przez obowiązujący etos pracy, a zwłaszcza przez stale rosnący poziom jej zorganizowania. Praca, podnoszenie kwalifikacji oraz niezbędny odpoczynek wypełniają przeciętnemu Japończykowi czy Amerykaninowi całe niemal życie. Gdzie w tym modelu jest zatem miejsce, aby z pożytkiem dla samego siebie konsumować produkowane w nadmiarze dobra materialne i kultury? Cierpką ironię tego pytania oddaje rozwój branży rozrywek, zwłaszcza telewizji, która globalnej wiosce oferuje setki atrakcyjnych programów. Efektem zderzenia zabieganego człowieka z tak bogatą ofertą jest tzw. zapping, czyli nerwowe przełączanie się z programu na program. Widz konsumuje w ten sposób wszystko i nic – żaden bowiem przekaz autorów programów nie zostaje odebrany w całości.
W tych warunkach rodzą się naturalne wątpliwości mieszkańców bogatych krajów, dotyczące sensu intensywnej pracy. Skoro maszyny są tak wydajne, a my tak świetnie zorganizowani i bogaci, to po co tyle pracujemy? – zastanawiają się coraz częściej ludzie tam mieszkający. Z porównań wynika bowiem, że znacznie mniej od współczesnego Japończyka czy Niemca pracował chłop pańszczyźniany pięćset lat temu, kiedy technologia była bardzo uboga. Komu zatem służy ten dzisiejszy pośpiech i nadprodukcja? Czy to znaczy, że nadzieje wielu pokoleń pokładane w technologiach, nadzieje na wolność, równość i braterstwo, zostały rozwiane i pozostaje nam jedynie szalony, cywilizacyjny pęd ku niepohamowanemu wzrostowi?
Co ciekawe, i na pozór tylko paradoksalne, z analizy modeli naukowych wynika, że najwięcej wypracowywanej energii oddają atraktorom ci, którzy żyją w ich pobliżu, w najbogatszych krajach świata. Ich praca w dobrze zorganizowanych przedsiębiorstwach jest oszczędna i wydajna. Ludzie ci zarabiają dużo, ale wypracowują jeszcze więcej. Różnica odpływa ku atraktorom. Trudno to dostrzec okiem krytycznym, gdy jest się w środku systemu, gdyż „karmienie” atraktorów realizuje się poprzez najbardziej w bogatych krajach akceptowane zachowania społeczne: sumienną pracę oraz wysoką konsumpcję.
Ktoś, kto dużo zarabia, rzadko rozważa kwestię ekwiwalentności zapłaty za świadczoną pracę. Mało kto zastanawia się też, ile są warte towary, które kupuje. Ludzie zauważają jednak, że ich ceny jakoś nie maleją nigdy, mimo szalonego postępu w technologiach. Tłumaczy się to wzrostem jakości i inflacją. Tymczasem i tu suche liczby dają wiele do myślenia. Światowi ekonomiści szacują, że na transport na duże odległości towarów i związane z tym potrzeby ich konserwowania, pakowania i mnożenia szczebli dystrybucji (bo tak daleko trzeba je wieźć) przeznacza się obecnie nawet 80 procent ich wartości.
Z punktu widzenia zdrowej, ludzkiej logiki, wożenie na przykład jabłek z Holandii do Polski to istny bezsens. Inaczej jednak ma się rzecz oglądana z perspektywy atraktorów. Jest to perspektywa maksymalizowania wysiłku pracy, więc jeśli tylko uda się namówić ludzi na kupno jabłek holenderskich, pracę zdobędzie wioząca je firma transportowa, stacje benzynowe, celnicy i wiele innych podmiotów gospodarczych. Zaś za zarobione pieniądze wszyscy przecież i tak coś kupią.
Zauważmy, że bogaci się na tym atraktor, ale ludzie i środowisko tracą. Ludzie marnują czas na pracę, która nie ma sensu społecznego, a środowisko degraduje się w wyniku rabunkowej gospodarki światowymi zasobami energii.
Szczególnym towarem, zajmującym coraz więcej miejsca w światowej wymianie handlowej, towarem, który nie psuje się, nic nie waży i przy dzisiejszej technologii łatwo i tanio daje się przemieszczać – jest informacja. Jest to z punktu widzenia interesów atraktora towar doskonały. Instrumentem jego spieniężenia jest prawo autorskie i patentowe, które traktowane jest przez wszystkich twórców jak świętość nad świętościami. Który bowiem z nielicznych polskich twórców żyjących z wpływów za prawa autorskie, wykorzystane za granicą, zastanawia się, jak wygląda bilans prawa autorskiego w skali kraju lub świata? Co go to właściwie obchodzi, skoro jemu samemu służy ono znakomicie? Tymczasem prawo autorskie jest w dobie globalizacji jednym z najpotężniejszych narzędzi atraktora, bowiem myśl w coraz większym stopniu staje się towarem. Ot, choćby rynek oprogramowania. To niemal czysta informacja.
O tym, że handel prawem autorskim jest bardzo niekorzystny dla polskiego bilansu handlowego, nikt nie mówi głośno. Mówi się natomiast i czyni dużo w kwestii wydłużania okresów ochrony praw autorskich i poszerzania zakresu ich obowiązywania. Paradoks polega na tym, że każda ustawa zbliżająca nas do standardów światowych w tej dziedzinie, jest dla nas w wymiarze gospodarczym bardzo niekorzystna. Na dobitkę, rokowania na przyszłość są jeszcze gorsze, bo w pobliżu atraktorów mieści się większość znaczących laboratoriów i placówek badawczych świata. Aby uzyskać dostęp do wiedzy, która właśnie tam się rodzi, bo tam krąży najwięcej pieniędzy na badania, będziemy musieli coraz więcej dochodu narodowego przeznaczać na trademarki, copyrighty, patenty, znaki zastrzeżone i licencje. W tym obszarze deficyt bilansu handlowego będzie z roku na rok coraz większy.
Obok wymienionych, istnieją jeszcze – schowane przed bilansującym spojrzeniem makroekonomisty – transfery pieniędzy na pokrycie praw autorskich, ukrywające się w opatentowanych częściach sprowadzanych maszyn, w opatentowanych związkach chemicznych, będących składnikami proszków, leków, jedzenia czy kosmetyków, w nowoczesnych formułach produkcyjnych, umożliwiających wygrywanie przetargów, praktycznie we wszystkim, o czym tylko pomyślimy. Nawet w polskim mleku od krowy, bo wiadro i ręce też zwykle myje się jakimś specyfikiem zawierającym opatentowane formuły chemiczne. Część dochodów ze sprzedaży mydła spływa więc i do kieszeni chemika, który je wymyślił.
Większość tych pieniędzy opuszcza nasz kraj.
Polskie prawo autorskie coraz lepiej stoi na straży pogłębiania naszego ujemnego bilansu handlowego. Pod naciskiem światowych liderów w produkcji oprogramowania i nagrań powstały już w Polsce organizacje lobbystyczne, wyposażone w szczególne uprawnienia kontrolne, które skuteczniej niż dawniej strzegą spływu pieniędzy z tytułu praw autorskich. Po wielkich kampaniach typu public relations, jakie odbyły się w Polsce przeciwko piratom komputerowym, po nowelizacjach prawa autorskiego i zapowiedziach jego dalszego rozszerzania, możemy śmiało twierdzić, że dobijamy do światowego standardu w tym względzie. Czy nasi parlamentarzyści mają jednak pełną, zobrazowaną liczbami świadomość, że zbilansowana struga pieniędzy opuszczających z tego tytułu nasz kraj będzie w przyszłości jeszcze większa?
Zdezorientowani szybkimi zmianami ludzie czują, że coś się nie zgadza w ogólnym bilansie energetycznym pracującego człowieka. To „coś” wyłania się z coraz częściej stawianego pytania, jaki sens, poza zarabianiem pieniędzy, ma dla nas nasza własna praca. Czy rozwój cywilizacji ma się opierać wyłącznie na kryteriach zysku? A jeśli tak, to pojawia się równie ważna kwestia: kto operuje tymi niebotycznymi zyskami spływającymi do atraktorów, które wypracowuje cały świat, i jaki jest priorytet tych operacji? Loty w kosmos? To za mało, jak na codzienne kłopoty z pracą i bezrobociem kilku miliardów ludzi. Głodujący ludzie na pewno woleliby odłożyć loty na później.
Podobne kwestie zaprzątają głowy nie tylko pracowników, ale i właścicieli wielkich majątków, które powstały na skutek działania atraktorów. Oni bowiem, mimo miliardowych dochodów, też nie czują się podmiotami ogólnoświatowej gry gospodarczej, która wyniosła ich na szczyty bogactwa. Są uwarunkowani istniejącą strukturą prawną zorientowaną na zysk i bezpieczne warunki jego pomnażania i trudno sobie wyobrazić, aby mogli tę strukturę opuścić choćby na chwilę. W strukturze tej nie ma bowiem żadnego mechanizmu umożliwiającego jej opuszczenie, gdyż miliardów dolarów nie da się trzymać w skarpecie. One, niezależnie od woli ich posiadaczy, i tak będą krążyć w obiegach bankowych i giełdowych a jedyne, co może im się przytrafić, to – nic nie znacząca dla funkcjonowania systemu – zmiana ich właściciela. Bogacze są tylko marionetkami w tym procesie, który można by nazwać „globalną świadomością pieniądza”. Ich indywidualne preferencje światopoglądowe są dla przebiegu światowych procesów gospodarczych zupełnie obojętne.
Dla mieszkańców globalnej wioski istnienie atraktorów oznacza stale rosnący odpływ wypracowywanych środków. Odpływ odbywa się za pośrednictwem atrakcyjnych (jak to świetnie pasuje do pojęcia „atraktor”) dóbr i usług. Aby odpływ był stały i zwiększający się, należy go stymulować reklamą oraz coraz wymyślniejszymi technikami marketingowymi, które sprawiają, że tworzy się popyt na samo kupowanie. W wielu środowiskach przyjęło się na przykład odwiedzanie eleganckich sklepów czy hipermarketów niemalże jak placówek wyższej kultury. Za sprawą mediów „rytuał” kupowania stał się zasadniczym elementem naszego życia.
Odpływowi pieniędzy w stronę atraktorów nie są w stanie przeciwdziałać żadne akcje lokalne, np. nasza akcja „Teraz Polska”. Siła atrakcji zagranicznych wyrobów jest bowiem tak duża, że wchłonie wszelkie dodatkowe zyski obywateli, którzy się na tej akcji wzbogacą – polscy producenci i handlowcy sprzedający polskie towary przeznaczą te zyski i tak w końcu na luksusowe towary pochodzenia zagranicznego – ktoś zbuduje za to dom przy użyciu pochodzących z zagranicy materiałów, ktoś inny kupi lepszy i już nie polski samochód, a jeszcze ktoś inny złotówkę reszty z zakupów przeznaczy na paczkę gumy do żucia.
Atraktory są karmione nieustannie każdym aktem kupna-sprzedaży, w którym uczestniczy WYMIENIALNA waluta. Podkreślam wyraźnie słowo „wymienialna”, gdyż jest to warunek działania atraktorów globalnych. I zarazem ich pięta achillesowa, do czego jeszcze powrócę w drugiej części tego artykułu. Będzie w niej mowa o „wirtualnych pieniądzach”, które, bez naruszania międzynarodowych traktatów gospodarczych i zawracania z drogi ku Europie, mogą całkowicie odmienić sytuację ekonomiczną, w jakiej się, jako kraj, znaleźliśmy.
�Krzysztof Lewandowski, luty 2000