Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

BIEBRZA – WSPOMNIENIE RAJU

Jeszcze przed utworzeniem BPN postanowiliśmy z Bogusławem Florianem (towarzyszem wielu ciekawych wypraw) spłynąć Biebrzą na gumowym pontonie. Był to duży, rosyjski ponton o wyporności 250 kg. Miejsca było jednak w nim niewiele, więc musieliśmy coś wymyślić. Zrobiliśmy z dętki samochodowej rodzaj „bagażnika” wzmocnionego plecionką. Na tak skonstruowanej „przyczepie” umocowaliśmy nasz namiot. Sprzęt wypróbowaliśmy na krakowskim jeziorze Bagry. Sprawiał wrażenie solidnego. Nasz spływ liczył łącznie około 80 km, z czego 50 km płynęliśmy Biebrzą, a resztę Narwią do Łomży. Był maj. Wypłynęliśmy z Osowca przy dość dobrej pogodzie i silnym wietrze. W ciągu pierwszego popołudnia przepłynęliśmy kilkanaście kilometrów rzeki. Na trasie spływu mieliśmy pięć biwaków, z których jeden utkwił mi szczególnie w pamięci, ponieważ nocowaliśmy na piaszczystej grzędzie prawie równo z lustrem wody. Gdyby rzeka przybrała zaledwie o kilka centymetrów nasz namiot zapewne by spłynął. Tak więc przez większą część nocy świeciliśmy latarkami i pilnie obserwowaliśmy rzekę.

Mieliśmy także przygodę z łosiami, które zaintrygowane naszym dziwnym „pojazdem” podążały za nami brzegiem Biebrzy. Słychać było trzask łamanych gałęzi, ale samych zwierząt nie widzieliśmy. Mieliśmy trochę strachu, bo z łosiami nigdy nic nie wiadomo. Jeden z krajowców mieszkających nad Biebrzą opowiadał ciekawą historię. Otóż pewien Niemiec, który filmował orła bielika zostawił swój samochód na skraju polany. Jakież było jego zdziwienie, gdy po powrocie z „bezkrwawych łowów” okazało się, że cała karoseria wozu porysowana jest łopatami byków. Tak więc nie wszystkie historie z łosiami kończą się szczęśliwie. Widzieliśmy także kłusowników, którzy opłynęli nas swoją łódką, gdy łowiliśmy ryby. Myślę, że potraktowali nas jak niegroźnych dziwaków. W czasie spływu widzieliśmy ogromne stada łabędzi, rybitw, dzikich gęsi, mew i kaczek. Do tego trzeba dołączyć olbrzymie bogactwo ptaków brodzących, siewkowatych, a także sporą ilość błotniaków, które gnieździły się na bagnach. Wspomnieć należy także niezliczone stada komarów i bąka, który niezmordowanie niczym dobosz wygrywał na trąbce wojskową melodię. Faktem jest, że nieustanny koncert bąka nie dawał nam zasnąć. Przy końcu naszej podróży mieliśmy poważne kłopoty z wodą. Ponieważ w pobliżu nie było ujęć wody pitnej wykorzystywaliśmy wodę Biebrzy, która gromadziła się w oczkach wodnych na terenach zalewowych. Była to woda stojąca, niezdatna do picia nawet po przegotowaniu. Niestety nie mieliśmy innego wyjścia i musieliśmy z niej korzystać. Z pewnością były w niej duże ilości mikrobów i bakterii. Nasze żołądki odmówiły posłuszeństwa i przez resztę spływu chodziliśmy często na „stronę”. Dopadła nas biegunka. Było bardzo gorąco i parno. Temperatura nad rzeką przekraczała 30 stopni i chociaż był to dopiero początek maja mieliśmy spalone słońcem twarze i dłonie. Klimat bagien biebrzańskich do złudzenia przypomina tropikalne lasy deszczowe Amazonii, czy Gujany Holenderskiej. Od niebezpiecznych poparzeń uratował nas cudownie działający niemiecki „krem” kolegi. Byliśmy więc wyczerpani z pierwszymi objawami udaru cieplnego. Działając pod wpływem długotrwałego stresu wpadaliśmy w agresję, która pojawiała się zazwyczaj pod koniec dnia. Do furii doprowadzał nas każdy gest, każde niepotrzebne słowo. Po prostu nagromadzona i ściśnięta energia musiała gdzieś znaleźć swoje ujście, na przykład w formie „latającego Pontonu”. Biebrza potraktowała nas jednak wyrozumiale. Nie mieliśmy ani jednej burzy co pozwoliło nam dokończyć spływ i uniknąć wielu zbędnych niebezpieczeństw. Dzięki uporowi, stałej chęci współpracy i silnej woli, która nie pozwoliła nam się poddać odbyliśmy cudowną podróż w krainie biebrzańskich bagien i zwiedziliśmy kolejny piękny zakątek ziemi.

BIEBRZA
Nad trawami
krążą moje myśli,
niespokojne
stada jaskółek.
Szukam cienia,
a znajduję tylko
wąską łódkę wiatru.
Pcha mnie daleko
do Twoich ciepłych dłoni,
którymi gładziłaś włosy,
a ja szukałem wśród trzcin
serca płochliwego jak motyl.
Biło dla mnie
przez tyle wieczorów,
gdy płynęliśmy razem
statkiem nadziei,
świeciło słońce
i wielkie, srebrne ryby
ocierały swe boki
o naszą łódkę.

Jerzy Stanisław Fronczek
Jerzy Stanisław Fronczek