CHWILECZKĘ, GRABARZE...
Ręce i nogi mi opadają, gdy w Najwyższym Czasie widzę ordynarne inwektywy Olafa Swolkienia, skierowane pod adresem mojej osoby, albo też zajadliwy atak w ZB 145 samego B. Tejkowskiego, jednego z najskrajniejszych polskich nacjonalistów. Wszystko to bowiem niezbicie dowodzi, że źle dzieje się w ruchu ekologicznym i kto wie, czy sojusz ekologów i skrajnych nacjonalistów nie jest już pomału gruntowany choćby na płaszczyźnie tworu zw. Konfederacją dla Naszej Ziemi (zob. ZB 141).Oto jednak znowu padłem ofiarą zajadliwego ataku, którego w stosunku do mojej osoby na łamach ZB 145 dopuścił się sam Bolesław Tejkowski, jeden z wodzów polskich skrajnych nacjonalistów. Przyznaję, że miałem zamiar nie odpowiadać na wypociny Tejkowskiego, gdyż jego tekst jest napisany z typową abberacja myślową dla nacjonalistycznych wodzów. Po drugie zaś uważam, że typy pokroju Tejkowskiego w naszym młodym, demokratycznym państwie powinny znajdować się poza marginesem społecznej tolerancji. Ubolewam tylko, że innego zdania jest red. Andrzej Żwawa, któremu wprawdzie nie podoba się inny ksenofob – Henryk Pająk (ZB 141), ale który z kolei z czystym sumieniem (?) wydrukował artykuł Tejkowskiego.
Odpowiadam jednak na te herezje, bo póki co mam możliwość jeszcze w demokratycznym państwie bronienia swojego dobrego imienia. Oświadczam więc, że nie jestem ani nieukiem (czytać i pisać potrafię, a i patriotyczną Armię Krajową odróżnię od fanatyków zafascynowanych np. pogańskim neofaszyzmem), ani oszczercą vel oszustem, ani też głupcem, jak napisał o mnie Olaf Swolkień na łamach NCz! (#43/99). Pan Swolkień ogólnie miał jednak rację – bo to ja z rozpędu źle odczytałem jego tekst o Piłsudskim jako ekologu i w swym pędzie „polemicznym” strzeliłem gafę i niechcący być może „przyprawiłem mu garba”. Zrozumiałem jednak swój błąd i za wyrządzoną krzywdę chciałbym go przeprosić. Jakkolwiek bardzo boli mnie serce, że w stosunku do mnie pan Swolkień użył tak potwornych inwektyw, co może tylko świadczyć o jego małości, braku klasy i zdziczeniu obyczajów.
Tejkowski jednak uczepił się fragmentu mojego tekstu, trzyma się go jak rzep psiego ogona i w bezkarny sposób robi reklamę w ZB sobie i swojej nacjonalistycznej partyjce. I tak czytelnik może dowiedzieć się m.in., że Hebel to albo kompletny dureń, albo antyfaszystowski oszołom (właściwe podkreślić), który czepia się kryształowej jak łza partyjki Tejkowskiego. No patrzcie, nie nauczyli takiego Hebla w szkole, że „patriotyzm” powinien kojarzyć się z szerzeniem waśni narodowościowych, lżeniem Ojca Świętego czy łysogłowymi nazi-skinheadami, którym właśnie Tejkowski dziarsko przewodził w czasie skandalicznej manifestacji na terenie byłego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Każdy też powinien wiedzieć, że „patriotyczny” polityk powinien charakteryzować się wydawaniem odezw do „Aryjczyków Polaków”, nieustannym tropieniem Żydów czy byciu kierowanym przez sąd do biegłego psychiatry z powodu popadnięcia w antysemicką manię. Na szczęście jednak, a podkreślam to z pełną satysfakcją, nasi rodacy w demokratycznych wyborach regularnie odmawiają poparcia takiej wizji „patriotyzmu”, jaką reprezentuje Tejkowski i jego partia. Prawdziwi Polacy (w języku g…, czyli nacjonalizmu czytaj: Polacy z krwi i kości) jakoś nie dają się też wziąć na lep ksenofobicznego hasła, że naszej niepodległości niby mają zagrażać Żydzi (sic!).
Nie dziwi mnie jednak, że taki Tejkowski wykorzystał szansę i napisał tekst do ZB, skoro red. Andrzej Żwawa zgodził się go wydrukować. O to też mam wielką pretensję do ZB – o to, że jest w tym piśmie drukowany każdy (chociaż mam wątpliwości, bo moje krytyczne opowiadanie o Barnimie Regalicy dwukrotnie zostało odrzucone!), kto cokolwiek napisze. Ciekawe tylko, czy red. Żwawa wydrukowałby również pochwalny artykuł satanisty nt. ekosatanizmu i jakby się poczuł, gdyby pod wpływem tego tekstu jeden z czytelników ZB odebrał sobie życie? Jest to pytanie fundamentalne o znacznie szerszym zakresie, niż komukolwiek mogłoby się wydawać. Wypływa z niego bowiem ogromna troska o odpowiedzialność za słowo pisane, które posiada nieporównywalnie większą moc od słowa mówionego. Odpowiedzialność ta bowiem spoczywa nie tylko na autorze tekstu, chociaż przede wszystkim, ale również na redakcji. Zupełnie inną sprawą jest, że red. ZB w osobie red. Andrzeja Żwawy nie chce tego w ogóle przyjąć do wiadomości i współpracuje również z wieloma typami spod najciemniejszej gwiazdy. Dlaczego? Może dla rozmachu, być może dla zbijania kasy, a być może z jeszcze innego powodu. Tego akurat nie wiem, chociaż nie ma takiego powodu, który usprawiedliwiałby drukowanie w ZB typów pokroju Tejkowskiego, neopogańskich tekstów o plemienizmie Tomasiewicza, czy zgryźliwych uwag personalnych Swolkienia pod adresem mojej osoby (ZB 140).
Nie da się też ukryć tego, że typowe dla moich adwersarzy z ZB jest nagminne używanie epitetów i inwektyw. Widać, intelek-tualnych „tytanów” żadna kultura nie obowiązuje. Ważniejsza jest treść, którą pragną przekazać. A że może ona niektórym wyrządzić krzywdę do końca życia, niech się o to martwią ci, którzy z czystym sumieniem (?) ich drukują.
Jarosław Hebel