Dajcie mi robotę
Wspomniane tu słowa kilka lat temu śpiewał jeden z najlepszych obserwatorów naszej codzienności – Paweł Kukiz. Bohater tamtego tekstu był takim sobie panem bez większych perspektyw, a i codzienność nie wydawała się zbyt obiecująca. Od tamtej pory minęło kilka lat. Można się zastanawiać, co się zmieniło.
Każdy, kto choćby w minimalnym stopniu jest zainteresowany tym, co serwują nam media, lub też zwyczajnie spotyka się z ludźmi, chyba nie może oprzeć się wrażeniu, że dzielą się oni na trzy kategorie.
Do pierwszej można zaliczyć tych, co pracę mają i są z niej zadowoleni. W następnej są już ci, co pracując myślą, jak długo ten stan potrwa i czy będą w stanie utrzymać się przynajmniej na granicy minimum socjalnego. W końcu mamy tak zwanych darmozjadów, czyli tych, którzy z takich czy innych powodów pracy nie mają.
Jako że stan pierwszy jest mi obcy, postaram się skupić na dwóch następnych.
Wedle zapewnień rządu, dla młodego człowieka nie ma przyjemniejszej i prostszej rzeczy od szukania pracy. Spoglądając na statystyki wydaje się to cokolwiek dziwne. Wedle doniesień prasowych mamy obecnie około 150 tysięcy bezrobotnych z dyplomem uczelni wyższej. Ogólny stan w styczniu tego roku wynosił 19,5%, czyli że co piąty, zdolny do pracy Polak jest jej pozbawiony. Najgorsza sytuacja panuje w województwie warmińsko-mazurskim, gdzie bez pracy znajduje się prawie co trzecia osoba.
Można dyskutować, czy stan ten rzeczywiście jest wynikiem małego rynku pracy, czy też może braku zaradności osób bezrobotnych.
Wyobraźmy więc sobie kolegę X, który właśnie ukończył szkołę i kierując się zapewnieniami władz, postanowił odnaleźć się w nowej dla siebie sytuacji, czyli znaleźć pierwszą „poważną” pracę. Pech chciał, że przez lata nauki nie zdążył wyrobić sobie tzw. układów, a tym bardziej znaleźć czegoś na dłużej niż miesiąc. Ukończona szkoła średnia, czy też studia, choć wybrane pod kątem rynku, spadły z listy preferowanych przez pracodawców. Nasz X jest jednak ambitny, inteligentny, młody i energiczny. Rusza na poszukiwania. Duma z uzyskanego dyplomu nie pozwala mu stanąć w kolejce w pośredniaku. Zaczyna od poszukiwań na własną rękę. Chwyta za gazetę i odnajduje całą masę ciekawych ofert dla „młodych, ambitnych i energicznych”. Wystarczy zadzwonić, przyjść i zarabiać ogromne pieniądze. Szczęśliwy X idzie na swoje pierwsze spotkanie w sprawie pracy. Tam dowiaduje się, że co prawda, jego oferta jest ciekawa, ale będzie musiał zadzwonić wieczorem, by dowiedzieć się, czy przeszedł przez gęste sito kwalifikacji. Zdenerwowany wyczekuje cały dzień, by wreszcie, o umówionej porze wykręcić podany numer i... Bardzo miła, młoda osoba informuje go, że został szczęśliwym wybrańcem oraz że ma zarezerwować sobie następny dzień, by móc zapoznać się ze swoimi obowiązkami, a przy okazji zwiedzić zakład. Nasz X zakłada swoje najlepsze ubranie i bardzo szczęśliwy wyrusza na podbój nowej firmy. Na miejscu dostaje „wyposażenie biura”. W zależności od profilu będą to pasy wyszczuplające, magiczne myjki do naczyń, wielofunkcyjne suszarki do włosów, ewentualnie nie tępiące się nigdy nożyczki. Dalej ma już tylko kilkaset mieszkań do obskoczenia.
Nie minie wiele czasu, a nasz X zorientuje się, że w całej masie ofert wiele razy będzie powtarzał się ten sam numer telefonu, choć pod nieco inną treścią ogłoszenia. Być może ktoś znajomy zlituje się i poda mu spisany zestaw numerów do akwizycji, co poniekąd i tak mija się z celem, gdyż powstaje coraz więcej firm zajmujących się tego typu działalnością. Być może będzie miał znajomych, którzy opowiedzą mu, jak pod pozorem niezbędnych płatności wiele firm wyciągnęło od nich pieniądze, których już potem nie ujrzeli, a kontaktowy numer telefonu nigdy nie istniał. Nie wspominając o sytuacji naiwnych dziewczyn, o których zresztą opowiadała już pewna ballada. Być może usłyszał historię, jak to kilkudziesięciu bezrobotnych, zwabionych wizją wysokich zarobków, przejechało kilkaset kilometrów, by dowiedzieć się, że będą sprzedawać towar, oczywiście po wcześniejszym wykupieniu go.
Mimo wszystko nasz kolega ciągle pozostaje optymistą. Po długim okresie zastanowienia wybiera się do urzędu pracy. Tam znudzony urzędnik informuje go, że zawód, który dawno temu wybrał jest w tej chwili bardzo mało popularny i jeśli nie ma znajomości, to niech spróbuje w mniejszych miejscowościach, a nawet jeśli pensja wystarczy jedynie na dojazdy, to i tak powinien się cieszyć, że ma możliwość spełnienia w zawodzie. W każdym razie kartę bezrobotnego zawsze mu podbiją. No chyba że spóźni się o jeden dzień to wtedy, zostanie skreślony z listy, co i tak dla statystyk będzie lepsze.
Nasz X powinien i tak być zadowolony. Wielu jego znajomych, zameldowanych w innych miejscowościach, a pragnących pozostać w mieście, które ich wykształciło, nie ma szans nawet na staż bez co najmniej czasowego meldunku. Rozwiązanie wydaje się tu proste, jednak właściciele mieszkań nie mają najmniejszej ochoty dzielić się swoimi pieniędzmi z urzędem podatkowym. Zgodzą się na meldunek pod warunkiem, że cena najmu poszłaby znacznie w górę, a na to wielu zwyczajnie nie stać.
W podobnej sytuacji znajduje się już wielu studentów odkąd w ubiegłym roku podrożały akademiki, w zamian za co pojawiła się możliwość dopłat do stancji. Pytanie tylko, jak wielu właścicieli mieszkań zdecydowało się poinformować urząd skarbowy, że ktoś u nich mieszka i za to płaci. Praktyka ostatnich miesięcy wskazuje, że jest to tylko niewielki procent.
Naszemu X pozostały jeszcze dwie drogi.
Po pierwsze samotne chodzenie po wszelkiego rodzaju firmach i punktach usługowych. W tym momencie z jednej strony czekają go całe kilometry marszu, co szybko odczuje na kondycji. Z drugiej cała masa upokorzeń związana z tak zwanymi rozmowami kwalifikacyjnymi. X nie wie jeszcze, że o jedno miejsce będzie walczył z ludźmi, którzy są od niego starsi o 20, czy nawet 30 lat. Nie wie jeszcze, że doświadczony bezrobotny będzie podpierał się nawet tym, iż jego przyszły pracodawca będzie miał z racji jego zatrudnienia ulgi w urzędzie skarbowym. Dowie się, iż wiele rozmów przeprowadzanych jest tylko po to, by móc odnotować to w papierach, a pracownik jest już i tak dawno wybrany.
W jeszcze gorszej sytuacji znajdują się młode kobiety. Choć jest to oficjalnie zabronione, to i tak na porządku dziennym są pytania o partnera, plany związane ze ślubem i dziećmi. Młode matki praktycznie nie mają szans. Nasz X dowie się też, co to znaczy upokorzenie, choćby w sytuacji, kiedy stojąc wiele godzin na ulicy i czekając na rozmowę kwalifikacyjną, usłyszy niewybredne żarty przechodniów.
Jeśli będzie miał szczęście, w końcu mu się uda. Tu czekają kolejne pułapki. Jest bowiem mało prawdopodobne, by młody człowiek, nawet świetnie przygotowany merytorycznie, ale bez doświadczenia, dostał pracę w branży, która go interesuje. Najczęściej jest więc tak, że trafia mu się zajęcie kompletnie nie związane z zainteresowaniami i wykształceniem, a kierować nim będą ludzie często o niższym poziomie. W pierwszym okresie musi być przygotowany na całą serię „wpadek” i zwykłego wyśmiewania, nawet z najbardziej błahych powodów. Często w ramach 1 lub ½ etatu spędza w pracy 12 godzin i cieszy się, jeśli przebywa w ciepłym i suchym pomieszczeniu. Wiele osób decyduje się na takie rozwiązanie. Pozostaje jedynie kwestia, kogo stać na samodzielne utrzymanie się za najniższą krajową.
Druga droga, to zarejestrowanie się w prywatnym pośrednictwie pracy. Sprawa wydaje się o tyle fair, że nikt bezpośrednio nie chce od niego pieniędzy. Ciekawy wydaje się tylko system działania takich firm. Załóżmy więc, że nasz X tam właśnie dostał pracę.
Na przeczekanie zgadza się na pracować jako kasjer w hipermarkecie.
Praca co prawda za około 600 zł miesięcznie na rękę, ale przy tym wydaje się lekka i bez stresowa. Poza tym lepsze to od ¾ etatu za 400 zł. Pierwszą lekcję życia dostaje już na dzień dobry przy okazji „kursu obsługi kas fiskalnych”, tym bardziej, jeśli nasz świeżo upieczony magister nieopatrznie pochwalił się wśród nowych kolegów wykształceniem. W tym momencie wyzwiska i kąśliwe uwagi innych nie powinny go dziwić.
W końcu samodzielnie zasiada za kasą i wedle zaleceń pracodawców stara się być dla wszystkich miły. Jednak sklepy sklepami i często jest tak, że cena z półki często różni się od ceny, którą pokazuje kasa. Pierwszych, często niewybrednych pretensji, wysłuchać musi właśnie kasjer, a do biura obsługi klient idzie już w miarę uspokojony. Później nasz X posłucha sobie jaki to jest mało kompetentny, gdyż siedząc przy kasie nie orientuje się w jakim miejscu znajduje się dany towar. O prawdziwym pechu może mówić w dniu, kiedy nie dowiozą na czas odpowiednio dużych toreb jednorazowych. I tak po kilku dniach początkową euforię zastępuje frustracja.
W całej tej sytuacji ciekawe wydają się dochody firm pośredniczących w udostępnianiu pracowników. Dla przykładu jeden z hipermarketów, jeśli wierzyć słowom jednego z jego wyżej postawionych pracowników wypłaca firmie pośredniczącej ponad 1200 zł, z czego 840, to tzw. zarobki brutto, reszta, czyli 400 zł od pracownika idzie na konto firmy. Wystarczy teraz policzyć, że wszyscy zatrudnieni ludzie zarejestrowali się najpierw w firmie Y i zapytać jaki jest tego wszystkiego sens.
Oczywiście zdarzają się firmy, gdzie tylko część pracowników zostaje przyjęta na podobnej zasadzie. Najczęściej zasadniczą różnicą między obiema grupami pracowników są zarobki. Najemnicy dostają 2, a czasem nawet 3 razy mniej, niż pracownicy zatrudnieni tam na stałe. W pracy też są traktowani gorzej. Etatowy pracownik nigdy nie zniży się do tego, by posprzątać, nawet jeśli należy to do jego obowiązków. Podobnie jest z podziałem pracy i czasem przerw. Pracownikowi najemnemu pozostaje jedynie słuchanie obietnic, że w końcu dana firma podpisze z nim umowę i wiara, iż plotki, że praktycznie nigdy się to nie zdarza, są mocno przesadzone. Naszemu X pozostaje więc chodzenie do swojego pośrednika i w zależności od firmy przedłużanie umowy o 1, 3 lub 6 miesięcy.
Mimo wszystko nasz X, jeśli jest ambitny, w końcu znajdzie rozwiązanie. Przede wszystkim sam, lub przy pomocy innych, nauczy się, jak należy rozmawiać, wyglądać i zachowywać się w obecności ewentualnego pracodawcy. Jego aplikacje mogą zostać na tyle dobrze napisane, że stanie przed szansą przynajmniej rozmowy kwalifikacyjnej, a te, nawet jeśli nieudane, bardzo wiele uczą. Pojawiają się coraz doskonalsze programy aktywizacji zawodowej – są to przede wszystkim kursy przygotowawcze.
W lepszej niż kilka lat temu sytuacji znajdują się absolwenci. Już nie tylko z funduszy państwa, ale i z Unii Europejskiej finansowane są staże. Stawka podstawowa jest co prawda niska, ale firmy czasem, już bez wiedzy Urzędu Skarbowego dokładają młodemu człowiekowi z własnych dochodów, co zresztą jest stosunkowo częstą praktyką. Z kolei Urząd Pracy, zwraca do 90% kosztów dojazdu. Z jednej strony jest to pierwsze konkretne przygotowanie do pracy w zawodzie. Z drugiej, wiele firm obiera obecnie praktykę zatrudniania stażystów. Wiąże się to z tym, że przez kilka miesięcy mogą przygotować pracownika do wykonywania konkretnych zadań, nie ponosząc przy tym większych kosztów.
Minusem takiego zatrudnienia jest suma około 400-450 zł zarobku oraz to, że w wielu miejscach także i stażyści zatrudniani są na zasadzie wzajemności w przyjaźni.
Należy tu jednak pamiętać, że tak jak nie każda firma nastawiona jest przede wszystkim na zysk, to podobnie nie każda instytucja praktykuje zatrudnianie przez znajomości. W każdym razie piosenka z poprzedniej dekady głosiła „Do roboty!”.
Każdy, kto choćby w minimalnym stopniu jest zainteresowany tym, co serwują nam media, lub też zwyczajnie spotyka się z ludźmi, chyba nie może oprzeć się wrażeniu, że dzielą się oni na trzy kategorie.
Do pierwszej można zaliczyć tych, co pracę mają i są z niej zadowoleni. W następnej są już ci, co pracując myślą, jak długo ten stan potrwa i czy będą w stanie utrzymać się przynajmniej na granicy minimum socjalnego. W końcu mamy tak zwanych darmozjadów, czyli tych, którzy z takich czy innych powodów pracy nie mają.
Jako że stan pierwszy jest mi obcy, postaram się skupić na dwóch następnych.
Wedle zapewnień rządu, dla młodego człowieka nie ma przyjemniejszej i prostszej rzeczy od szukania pracy. Spoglądając na statystyki wydaje się to cokolwiek dziwne. Wedle doniesień prasowych mamy obecnie około 150 tysięcy bezrobotnych z dyplomem uczelni wyższej. Ogólny stan w styczniu tego roku wynosił 19,5%, czyli że co piąty, zdolny do pracy Polak jest jej pozbawiony. Najgorsza sytuacja panuje w województwie warmińsko-mazurskim, gdzie bez pracy znajduje się prawie co trzecia osoba.
Można dyskutować, czy stan ten rzeczywiście jest wynikiem małego rynku pracy, czy też może braku zaradności osób bezrobotnych.
Wyobraźmy więc sobie kolegę X, który właśnie ukończył szkołę i kierując się zapewnieniami władz, postanowił odnaleźć się w nowej dla siebie sytuacji, czyli znaleźć pierwszą „poważną” pracę. Pech chciał, że przez lata nauki nie zdążył wyrobić sobie tzw. układów, a tym bardziej znaleźć czegoś na dłużej niż miesiąc. Ukończona szkoła średnia, czy też studia, choć wybrane pod kątem rynku, spadły z listy preferowanych przez pracodawców. Nasz X jest jednak ambitny, inteligentny, młody i energiczny. Rusza na poszukiwania. Duma z uzyskanego dyplomu nie pozwala mu stanąć w kolejce w pośredniaku. Zaczyna od poszukiwań na własną rękę. Chwyta za gazetę i odnajduje całą masę ciekawych ofert dla „młodych, ambitnych i energicznych”. Wystarczy zadzwonić, przyjść i zarabiać ogromne pieniądze. Szczęśliwy X idzie na swoje pierwsze spotkanie w sprawie pracy. Tam dowiaduje się, że co prawda, jego oferta jest ciekawa, ale będzie musiał zadzwonić wieczorem, by dowiedzieć się, czy przeszedł przez gęste sito kwalifikacji. Zdenerwowany wyczekuje cały dzień, by wreszcie, o umówionej porze wykręcić podany numer i... Bardzo miła, młoda osoba informuje go, że został szczęśliwym wybrańcem oraz że ma zarezerwować sobie następny dzień, by móc zapoznać się ze swoimi obowiązkami, a przy okazji zwiedzić zakład. Nasz X zakłada swoje najlepsze ubranie i bardzo szczęśliwy wyrusza na podbój nowej firmy. Na miejscu dostaje „wyposażenie biura”. W zależności od profilu będą to pasy wyszczuplające, magiczne myjki do naczyń, wielofunkcyjne suszarki do włosów, ewentualnie nie tępiące się nigdy nożyczki. Dalej ma już tylko kilkaset mieszkań do obskoczenia.
Nie minie wiele czasu, a nasz X zorientuje się, że w całej masie ofert wiele razy będzie powtarzał się ten sam numer telefonu, choć pod nieco inną treścią ogłoszenia. Być może ktoś znajomy zlituje się i poda mu spisany zestaw numerów do akwizycji, co poniekąd i tak mija się z celem, gdyż powstaje coraz więcej firm zajmujących się tego typu działalnością. Być może będzie miał znajomych, którzy opowiedzą mu, jak pod pozorem niezbędnych płatności wiele firm wyciągnęło od nich pieniądze, których już potem nie ujrzeli, a kontaktowy numer telefonu nigdy nie istniał. Nie wspominając o sytuacji naiwnych dziewczyn, o których zresztą opowiadała już pewna ballada. Być może usłyszał historię, jak to kilkudziesięciu bezrobotnych, zwabionych wizją wysokich zarobków, przejechało kilkaset kilometrów, by dowiedzieć się, że będą sprzedawać towar, oczywiście po wcześniejszym wykupieniu go.
Mimo wszystko nasz kolega ciągle pozostaje optymistą. Po długim okresie zastanowienia wybiera się do urzędu pracy. Tam znudzony urzędnik informuje go, że zawód, który dawno temu wybrał jest w tej chwili bardzo mało popularny i jeśli nie ma znajomości, to niech spróbuje w mniejszych miejscowościach, a nawet jeśli pensja wystarczy jedynie na dojazdy, to i tak powinien się cieszyć, że ma możliwość spełnienia w zawodzie. W każdym razie kartę bezrobotnego zawsze mu podbiją. No chyba że spóźni się o jeden dzień to wtedy, zostanie skreślony z listy, co i tak dla statystyk będzie lepsze.
Nasz X powinien i tak być zadowolony. Wielu jego znajomych, zameldowanych w innych miejscowościach, a pragnących pozostać w mieście, które ich wykształciło, nie ma szans nawet na staż bez co najmniej czasowego meldunku. Rozwiązanie wydaje się tu proste, jednak właściciele mieszkań nie mają najmniejszej ochoty dzielić się swoimi pieniędzmi z urzędem podatkowym. Zgodzą się na meldunek pod warunkiem, że cena najmu poszłaby znacznie w górę, a na to wielu zwyczajnie nie stać.
W podobnej sytuacji znajduje się już wielu studentów odkąd w ubiegłym roku podrożały akademiki, w zamian za co pojawiła się możliwość dopłat do stancji. Pytanie tylko, jak wielu właścicieli mieszkań zdecydowało się poinformować urząd skarbowy, że ktoś u nich mieszka i za to płaci. Praktyka ostatnich miesięcy wskazuje, że jest to tylko niewielki procent.
Naszemu X pozostały jeszcze dwie drogi.
Po pierwsze samotne chodzenie po wszelkiego rodzaju firmach i punktach usługowych. W tym momencie z jednej strony czekają go całe kilometry marszu, co szybko odczuje na kondycji. Z drugiej cała masa upokorzeń związana z tak zwanymi rozmowami kwalifikacyjnymi. X nie wie jeszcze, że o jedno miejsce będzie walczył z ludźmi, którzy są od niego starsi o 20, czy nawet 30 lat. Nie wie jeszcze, że doświadczony bezrobotny będzie podpierał się nawet tym, iż jego przyszły pracodawca będzie miał z racji jego zatrudnienia ulgi w urzędzie skarbowym. Dowie się, iż wiele rozmów przeprowadzanych jest tylko po to, by móc odnotować to w papierach, a pracownik jest już i tak dawno wybrany.
W jeszcze gorszej sytuacji znajdują się młode kobiety. Choć jest to oficjalnie zabronione, to i tak na porządku dziennym są pytania o partnera, plany związane ze ślubem i dziećmi. Młode matki praktycznie nie mają szans. Nasz X dowie się też, co to znaczy upokorzenie, choćby w sytuacji, kiedy stojąc wiele godzin na ulicy i czekając na rozmowę kwalifikacyjną, usłyszy niewybredne żarty przechodniów.
Jeśli będzie miał szczęście, w końcu mu się uda. Tu czekają kolejne pułapki. Jest bowiem mało prawdopodobne, by młody człowiek, nawet świetnie przygotowany merytorycznie, ale bez doświadczenia, dostał pracę w branży, która go interesuje. Najczęściej jest więc tak, że trafia mu się zajęcie kompletnie nie związane z zainteresowaniami i wykształceniem, a kierować nim będą ludzie często o niższym poziomie. W pierwszym okresie musi być przygotowany na całą serię „wpadek” i zwykłego wyśmiewania, nawet z najbardziej błahych powodów. Często w ramach 1 lub ½ etatu spędza w pracy 12 godzin i cieszy się, jeśli przebywa w ciepłym i suchym pomieszczeniu. Wiele osób decyduje się na takie rozwiązanie. Pozostaje jedynie kwestia, kogo stać na samodzielne utrzymanie się za najniższą krajową.
Druga droga, to zarejestrowanie się w prywatnym pośrednictwie pracy. Sprawa wydaje się o tyle fair, że nikt bezpośrednio nie chce od niego pieniędzy. Ciekawy wydaje się tylko system działania takich firm. Załóżmy więc, że nasz X tam właśnie dostał pracę.
Na przeczekanie zgadza się na pracować jako kasjer w hipermarkecie.
Praca co prawda za około 600 zł miesięcznie na rękę, ale przy tym wydaje się lekka i bez stresowa. Poza tym lepsze to od ¾ etatu za 400 zł. Pierwszą lekcję życia dostaje już na dzień dobry przy okazji „kursu obsługi kas fiskalnych”, tym bardziej, jeśli nasz świeżo upieczony magister nieopatrznie pochwalił się wśród nowych kolegów wykształceniem. W tym momencie wyzwiska i kąśliwe uwagi innych nie powinny go dziwić.
W końcu samodzielnie zasiada za kasą i wedle zaleceń pracodawców stara się być dla wszystkich miły. Jednak sklepy sklepami i często jest tak, że cena z półki często różni się od ceny, którą pokazuje kasa. Pierwszych, często niewybrednych pretensji, wysłuchać musi właśnie kasjer, a do biura obsługi klient idzie już w miarę uspokojony. Później nasz X posłucha sobie jaki to jest mało kompetentny, gdyż siedząc przy kasie nie orientuje się w jakim miejscu znajduje się dany towar. O prawdziwym pechu może mówić w dniu, kiedy nie dowiozą na czas odpowiednio dużych toreb jednorazowych. I tak po kilku dniach początkową euforię zastępuje frustracja.
W całej tej sytuacji ciekawe wydają się dochody firm pośredniczących w udostępnianiu pracowników. Dla przykładu jeden z hipermarketów, jeśli wierzyć słowom jednego z jego wyżej postawionych pracowników wypłaca firmie pośredniczącej ponad 1200 zł, z czego 840, to tzw. zarobki brutto, reszta, czyli 400 zł od pracownika idzie na konto firmy. Wystarczy teraz policzyć, że wszyscy zatrudnieni ludzie zarejestrowali się najpierw w firmie Y i zapytać jaki jest tego wszystkiego sens.
Oczywiście zdarzają się firmy, gdzie tylko część pracowników zostaje przyjęta na podobnej zasadzie. Najczęściej zasadniczą różnicą między obiema grupami pracowników są zarobki. Najemnicy dostają 2, a czasem nawet 3 razy mniej, niż pracownicy zatrudnieni tam na stałe. W pracy też są traktowani gorzej. Etatowy pracownik nigdy nie zniży się do tego, by posprzątać, nawet jeśli należy to do jego obowiązków. Podobnie jest z podziałem pracy i czasem przerw. Pracownikowi najemnemu pozostaje jedynie słuchanie obietnic, że w końcu dana firma podpisze z nim umowę i wiara, iż plotki, że praktycznie nigdy się to nie zdarza, są mocno przesadzone. Naszemu X pozostaje więc chodzenie do swojego pośrednika i w zależności od firmy przedłużanie umowy o 1, 3 lub 6 miesięcy.
Mimo wszystko nasz X, jeśli jest ambitny, w końcu znajdzie rozwiązanie. Przede wszystkim sam, lub przy pomocy innych, nauczy się, jak należy rozmawiać, wyglądać i zachowywać się w obecności ewentualnego pracodawcy. Jego aplikacje mogą zostać na tyle dobrze napisane, że stanie przed szansą przynajmniej rozmowy kwalifikacyjnej, a te, nawet jeśli nieudane, bardzo wiele uczą. Pojawiają się coraz doskonalsze programy aktywizacji zawodowej – są to przede wszystkim kursy przygotowawcze.
W lepszej niż kilka lat temu sytuacji znajdują się absolwenci. Już nie tylko z funduszy państwa, ale i z Unii Europejskiej finansowane są staże. Stawka podstawowa jest co prawda niska, ale firmy czasem, już bez wiedzy Urzędu Skarbowego dokładają młodemu człowiekowi z własnych dochodów, co zresztą jest stosunkowo częstą praktyką. Z kolei Urząd Pracy, zwraca do 90% kosztów dojazdu. Z jednej strony jest to pierwsze konkretne przygotowanie do pracy w zawodzie. Z drugiej, wiele firm obiera obecnie praktykę zatrudniania stażystów. Wiąże się to z tym, że przez kilka miesięcy mogą przygotować pracownika do wykonywania konkretnych zadań, nie ponosząc przy tym większych kosztów.
Minusem takiego zatrudnienia jest suma około 400-450 zł zarobku oraz to, że w wielu miejscach także i stażyści zatrudniani są na zasadzie wzajemności w przyjaźni.
Należy tu jednak pamiętać, że tak jak nie każda firma nastawiona jest przede wszystkim na zysk, to podobnie nie każda instytucja praktykuje zatrudnianie przez znajomości. W każdym razie piosenka z poprzedniej dekady głosiła „Do roboty!”.
Autorka jest absolwentką filologii polskiej, specjalność kulturoznawcza na Akademii Bydgoskiej im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.