GRA W ZIELONE Z ARCHITEKTAMI
GRA W ZIELONE Z ARCHITEKTAMI
25.2, przy ul. Miodowej 6/8 w Warszawie, w sali 122 od godz. 1700 do 1900 (bez przerwy) pan Jan Rutkiewicz z wielką swadą i erudycją przekonywał do swej wizji urbanistytczno-architektonicznych zmian w Warszawie.To skuteczna metoda postępowania – mówić przez 2 godziny bez przerwy Słuchaczy zmęczyć tak, by stracili ochotę do dyskusji, po prostu ich zagadać i zanudzić, by zapomnieli o swych pytaniach i wątpliwościach. Po 45 minutach (godzina lekcyjna) należało wstać i spytać prelegenta, czy przewiduje w ogóle jakąkolwiek wymianę poglądów, czy też zaprosił wszystkich, by wysłuchali jego monologu.
A oto moje pytania i wątpliwości.
Z samolotu, lub nawet z tarasu widokowego na 30 piętrze PKiN widać grubą czapę sino niebieskich dymów nad Warszawą. Gdyby te pokłady spalin i dymów przemysłowych opłacało się eksploatować, z pewnością Warszawa byłaby bardzo bogata.
Żaden architekt i urbanista nie badał tych pokładów trujących gazów. W całej Warszawie nie ma ani jednej tablicy świetlnej, która by stale podawała aktualne pomiary stężenia tlenku węgla i zanieczyszczeń płynami przemysłowymi.
1. Można te pokłady spalin badać przez cały rok, określić ich stężenie, grubość pokładu, ilość trujących gazów i płynów.
2. Można sprawdzić, ile samochodów jest w ruchu na ulicach miasta przez okrągły rok.
3. Można sprawdzić i określić ilość samochodów należących do mieszkańców Warszawy.
4. Można określić, ile tlenku węgla wypada w ciągu roku na jednego pieszego, niezmotoryzowanego mieszkańca Warszawy.
5. Można mieć nadzieję, że ta ilość tlenku węgla na głowę okaże się mniejsza od dawki stosowanej przez nazistów do uśmiercania ludzi.
Nie słyszałem o pracowni urbanistycznej badającej ten problem. Zadającej sobie pytanie: ile zieleni w mieście potrzeba, by zrównoważyć tę ilość spalin, gazów przemysłowych i płynów, jaka ciągle znajduje się nad Warszawą? Jakie krzewy, rośliny, drzewa najbardziej efektywnie dają sobie radę z oczyszczaniem powietrza?? Jak obsadzić pnączami każdą wolną ścianę, mur? Ilość zieleni w mieście powinna być stale zwiększana – każdy płaski trawnik winien być małym ogrodem botanicznym, jak skwery w Anglii, ogrodzone, z egotycznymi drzewami i krzewami, mnóstwem kwiatów – a nie wynędzniały trawnik z wyliniałą trawą, jak w Warszawie. W Londynie, w samym sercu miasta, w Kensington Park – można spotkać na drzewach wiele wiewiórek, powietrze nad miastem jest czystsze niż u nas, woda z kranu daje się pić, do Tamizy wróciły ryby.
Ja mieszkam parę metrów od rynku na Mariensztacie, w mieszkaniu położonym na parterze. Wystarczy, że jakiś samochód parkuje pod oknem – parę sekund pracy silnika wystarcza, by wnętrze mieszkania było pełne spalin. Pobliski tunel trasy W-Z przypomina rurę wydechową samochodu, tlenek węgla, gaz cięższy od powietrza, bezwonny, trujący powoli, spływa w dół wraz ze spalinami, trując mieszkańców położonych niżej domów. Skrzyżowanie ul. Miodowej i Krakowskiego Przedmieścia też jest ruchliwe – spaliny spływają w dół w stronę Wisły, trując po drodze mieszkańców Mariensztatu. Dawniej spływały nad wody Wisły, teraz napotykają ścianę spalin, produkowanych przez intensywny ruch samochodowy na Wisłostradzie. Wiosną i latem zieleń oraz nagrzane słońcem powietrze są jeszcze jakimś ratunkiem. Zimą ci, którzy mieszkają na parterze czują się jak skazańcy w komorze gazowej. Wszyscy mieszkańcy parteru cierpią na te same dolegliwości – załzawione oczy, ziemisty kolor cery, bóle głowy, nadmierna ilość godzin na sen, senność w ciągu dnia, apatia, zmęczenie.
Dla architektów zieleń jest dodatkiem do budynków, wystarczy popatrzeć na Pałac Sprawiedliwości (postawiony w miejscu, gdzie mógł być park, z korzyścią dla mieszkańców). Nie jestem wielbicielem Pałacu, najchętniej obsadziłbym jego ściany bluszczem (w którym powinny mieć gniazda gołąbki pokoju) – ale Warszawa ponoć należy do miast nieźle „przewietrzanych” przez swoje położenie na nizinie. Każdy wieżowiec pogarsza owo „wietrzenie”, powiększając stężenie spalin i tlenku węgla w swej okolicy. Także zielone ściany BUW na Powiślu nie wytwarzają tlenu tak jak prawdziwa zieleń. Jeśli ten gmach już w ogóle znalazł się tam – powinien mieć dookoła siebie kilka razy więcej zieleni – z uwagi na bliskość Trasy Łazienkowskiej. Skarpa Wiślana na tyłach Uniwersytetu na pewno pomieściłaby jeszcze wiele krzewów i drzew – co choć trochę równoważyłoby ilość tlenku węgla „produkowanego” na Krakowskim Przedmieściu, a spływającego w dół na Skarpę. Jestem bardzo ciekaw, czy architekt brał pod uwagę fakt, że Mariensztat i Powiśle leżą w depresji, więc są zalewane nadmiarem tlenku węgla i spalin. Ściana biblioteki przylegająca do Wisłostrady każe przypuszczać, iż być może, koniecznością staną się automaty z tlenem na korytarzach biblioteki. Wiele lat temu badano stężenie tlenku węgla na Krakowskim Przedmieściu, przy Pałacu Staszica. Białe myszy żyły kilka minut.
Dla architektów ważnym pojęciem jest „moda”, kompozycja, perspektywa, itd. Panowie! Samochód i przemysł w mieście sprawiły, że zagrożone jest zdrowie mieszkańców miasta i kolejność powinna być inna:
a) zdrowie mieszkańców,
b) zieleń,
c) czyste powietrze,
d) czysta woda w przepływającej przez miasto rzece i w kranach.
Do tego dochodzi absolutny priorytet komunikacji publicznej, nieszkodliwej dla środowiska – a więc pierwszeństwo metra, tramwaju i trolejbusu przed samochodem i autobusem. Czy budowa metra nie powinna być przyspieszona właśnie ze względu na zdrowie mieszkańców miasta? W Londynie sieć metra jest tak znakomita i sprawna – że po prostu nie opłaca się jeździć samochodem – metro jest szybsze, zwalnia od kłopotów z parkowaniem. Jeśli posiadacze samochodów trują innych – niech płacą podatki nie tylko na budowę dróg (czyli własną wygodę) – lecz niech przede wszystkim płacą odszkodowania dla niezmotoryzowanych, czyli niech finansują zieleń w mieście.
„Salony samochodowe” jakie można oglądać w telewizji – pozwalają wysnuć hipotezę, że ową apokaliptyczną Bestią, opisaną w Biblii – jest samochód. Zabijając na drogach tysiące ludzi – karmi się ich krwią i energią. Zaś urbaniści i architekci robią wrażenie, iż „przyjęli na czoło znak Bestii”, zgodzili się jej służyć za cenę przyzwolenia na nikczemne niszczenie życia i zdrowia tysięcy mieszkańców miast, którzy po prostu nie posiadaj, nie chcą lub nie muszą używać samochodu.
Ten problem nie dotyczy tylko Warszawy – dotyczy każdego miasta w kraju, w którym przekupni lub po prostu głupi urzędnicy – działają na szkodę mieszkańców miasta.
Zagrożony jest już nie komfort życia mieszkańców – ale zagrożone jest ich życie! Czego architekci jakby nie mogą dostrzec; pan Jan Rutkiewicz rozczulająco mówił o marzeniu, by zobaczyć budynki odbijające się w lustrze Wisły – a ja wiem, że spacer nad Wisłą – odkąd powstała Wisłostrada – to ciężkie zatrucie organizmu spalinami. Redaktor Dariusz Bartoszewicz z „Gazety Wyborczej” walczy od dłuższego czasu o zieleń w mieście, otrzymuje tysiące listów od warszawiaków. Pan Jan Rutkiewicz wiele razy wymieniał go z nazwiska – niemalże jak swego wroga.
Można też postawić pytanie teologiczne – jaki sens miała śmierć całego miasta, jaki był sens daniny krwi setek tysięcy warszawiaków podczas wojny i Powstania – jeśli miasto ma być nieprzyjazną betonową pustynią, ma truć i niszczyć zdrowie mieszkańców? Jeśli miastem mają dziś rządzić głupcy i barbarzyńcy, dla których zdrowie mieszkańców jest wartością abstrakcyjną, którzy sądzą, że fundując Warszawie wieżowce, nadmiar betonu i asfaltu – zmienią miasto w „metropolię” światową? Przy tej skali bezrobocia i bezdomności tylko patrzeć, jak pojawią się dzielnice slumsów...
Dlaczego mieszkańcy Londynu mogą mieć władze miejskie, które doceniają znaczenie zieleni w mieście, dbają o nią, dbają o komfort życia mieszkańców i o zieleń – co po prostu każdy może stwierdzić gołym okiem? Dlaczego Warszawa, w której każdy kawałek ziemi wsiąkło tyle krwi – ma być miastem wrogim dla swoich mieszkańców? Wielki odzew mieszkańców na Grę w zielone pozwala na sugestię, że zaistniała niepowtarzalna, jedyna okazja do założenia prawdziwej partii zielonych. Gdyby wszyscy, którzy zadali sobie trud pisania listów w tej sprawie – połączyli swe siły – powstałaby partia, która mogłaby wybierać do rad miasta zwolenników zieleni, osoby, które nie wycinałyby drzew (najczęściej bezmyślnie), osoby, które mają świadomość, że miasto może być ogrodem. Dlaczego nasi przodkowie mogli być od nas mądrzejsi, dlaczego Kraków mógł być miastem-ogrodem dla naszych dziadków, dla ówcześnie żyjących architektów? Czyżby wśród urbanistów i architektów pojęcie miasta-ogrodu było już niemodne? Modniejsze są nędzne krzewy na dachu „Pałacu Sprawiedliwości” oraz niszczenie parkingami i wieżowcami każdego kawałka zieleni w mieście?
To ciekawe, słyszeć jak bardzo jest przedsiębiorczy radny i burmistrz miasta. Ile mieszkań mógł sobie kupić dzięki uczciwej grze na giełdzie. Wolałbym wiedzieć, że burmistrz czy radny Warszawy dba o zieleń, dba o życie codzienne mieszkańców miasta i nie zamienia żywego drzewa na asfalt i beton.
Ciekawe, czy i kiedy pytania te dotrą do świadomości architektów i urbanistów. Czy zostanę przez nich zaproszony do miasta-ogrodu, czy też będę kojarzył ich działalność z kwestią: „proszę państwa do gazu”...
Paweł Zawadzki
PS„Gazeta Wyborcza” od roku prowadzi akcję ratowania zieleni w mieście. Red. Dariusz Bartoszewicz („Gazeta Stołeczna”) otrzymuje tysiące listów od czytelników w tej sprawie. Sprawa dot. wszystkich dużych miast w kraju – co jest okazją do połączenia sił wszystkich zielonych i dania oporu urbanistom, architektom i entuzjastom „najukochańszego mordercy”. J. W. P. Samochodu.
Proszę GW by wykorzystała niepowtarzalną okazję założenia prawdziwej partii zielonych – ludzi którzy upomnieliby się o warunki życia w mieście.