HIERARCHIA
HIERARCHIA
Sylwestrowy mróz wygonił mnie z puszczy wcześniej niż myślałem i po powrocie do domu siadłem nad mapą przebiegu szosy ekspresowej Via Baltica. Sprawa znana jest ekologiom od dawna. Rozważano dwa warianty tej drogi – jeden, krótszy, przez Łomżę i Rajgród i drugi, dłuższy, przez Zambrów i Białystok. Polski rząd zdecydował się na wariant dłuższy i dużo gorszy dla przyrody. Via Baltica przetnie trzy ostoje ptaków o randze międzynarodowej: Puszczę Knyszyńską, Dolinę Biebrzy i Puszczę Augustowską. Mówi się także o odbudowie mostu przez Narwiański Park Narodowy, bo potrzebna będzie droga dostępna dla ruchu lokalnego i pojazdów rolniczych. Projektowana szosa przetnie Biebrzański Park Narodowy i dziką Dolinę Rospudy, a także dwa rezerwaty (szczegółowo o tych zagrożeniach piszą Paweł Sidło i Bogumiła Błaszkowska z OTOP w „Ptasich ostojach” nr 6). Dlaczego? Bo wariant przez Białystok jest tańszy, ponieważ nowa ustawa dotycząca inwestycji drogowych pozwala uzyskiwać od Administracji Lasów Państwowych tereny pod autostrady bezpłatnie. Przed dwoma laty brałem udział w obozie poświęconym zagrożeniom związanym z Via Baltica, a także w konferencji prasowej; zbierano pieniądze na kampanię dla ratowania Rospudy, wydano pocztówki, jest internetowa lista dyskusyjna „Rospuda”, ale kiedy przekazałem „rospudowe” adresy mailowe dziennikarce z BBC, nikt się do niej nie odezwał. W regionalnej prasie o inny przebieg szosy próbowała walczyć Pracownia Architektury Żywej, WWF, OTOP opublikował świetny materiał w „Ptasich ostojach”, ale na tym sprawa się skończyła.
Ruch ekologiczny jest w Polsce bardzo słaby. Im bardziej rozproszony i konkurujący ze sobą o granty, tym mniej znaczący dla niszczycieli przyrody. Do jego słabości przyczynia się dodatkowo wielkie rozproszenie celów i obszarów działań tzw. ekologów i zlekceważenie zaplecza społecznego. Nie będę już rozwijał wątku jak dużo energii niektórzy ekolodzy poświęcają na wzajemne pretensje. Oczywiście, jak pewnie powie wielu „mistrzów” ekologicznych, cytując mistrzów buddyjskich: „wszystko jest najważniejsze”, „wszystko jest jednym” itp. To prawda, ale żyjemy w świecie relatywnym, nie absolutnym, a z przyrodą cywilizacja toczy wojnę. Podczas wojny trzeba czasami zająć się strategią, to znaczy ustalić co jest najważniejsze, jaki przyczółek wymaga zmasowanej obrony. I dla przyrody zupełnie nie jest ważne pod czyimi sztandarami będzie się jej bronić. Jeżeli z pobudek ekologicznych wybierasz jeżdżenie rowerem, a nie samochodem, to przecież po to, żeby uratować przyrodę. Jeżeli zapisujesz drugą stronę kartki papieru, to także w tym samym celu (oszczędzając papier masz poczucie ochrony drzew i terenów cennych przyrodniczo). Niestety, wielu o tym zapomina i celem staje się samo tzw. działanie ekologiczne, dające poczucie bycia kimś lepszym, a czasami po prostu środki do życia. „Szlachetne intencje” pozwalają czuć się lepiej i patrzeć z góry na, dajmy na to, niewrażliwego mięsożercę.
Czy są w Polsce inne, równie duże, naturalne obszary zagrożone przez inwestycje typu budowy Via Baltica? Być może są, choć o nich nie wiem. Trudno zresztą ważyć, czy większym zagrożeniem dla przyrody jest zniesienie moratorium na cięcie ponadstuletnich drzew w Puszczy Białowieskiej (co doprowadzi do kolejnych antropogenicznych zmian w puszczy na setki lat), wycinanie tysięcy świerków w tej puszczy, w ramach tzw. walki z kornikiem, czy budowa szosy ekspresowej przez dziką dolinę Rospudy. A może ważniejsza jest obrona małego kawałka Tatr przed zwiększeniem ilości turystów albo ochrona jakiegoś sztandarowego gatunku? Jeżeli jednak za kryterium przyjmiemy „dzikość”, jak rozumiana jest przez Amerykanów w Wilderness Act, to najważniejsze do obrony są relatywnie duże obszary pozostające bez silnej presji człowieka (Beskid Niski, Bieszczady i właśnie różne obszary Podlasia). Czy wobec zagrożeń dla tych ostatnich już ostoi „dzikości” nie potrzebujemy jakiejś wspólnej mobilizacji sił i współpracy? Kilka lat temu wiązałem duże nadzieje z tzw. „Porozumieniem dla dzikiej przyrody”, podpisanym przez sporą grupę organizacji, choć nie tych największych. Zdaje się że porozumienie umarło śmiercią naturalną, bo jego rozwijanie i kontynuacja wymagałyby myślenia nie kategoriami organizacji i jej spektakularnych sukcesów, lecz kategoriami jak najszerszej współpracy wobec największych zagrożeń dla dzikiej przyrody i musiałyby do niego przyłączyć się znaczące organizacje przyrodnicze.
Usłyszałem niedawno, że nie da się dzisiaj zorganizować konferencji dotyczącej ochrony jakiegoś gatunku z udziałem najważniejszych osób zajmujących się tym gatunkiem, bo... konkurują one ze sobą i ambicja im nie pozwoli spotkać się wspólnie. A jeszcze, nie daj Boże, organizator nie będzie tym najważniejszym w temacie, tylko dyletantem!
Każda organizacja jest przecież tą jedyną dzięki której uratowano przyrodę i – trawestując złośliwe powiedzenie o kobietach – „największym wrogiem organizacji ekologicznej jest … inna organizacja ekologiczna”. Niedawno dowiedziałem się, że zarząd jednej organizacji napisał donos do dyrekcji innej organizacji na jej oddział, zamiast po prostu wyjaśnić sobie problemy sięgając do telefonu lub pisząc e-mail. Różne najcięższe zarzuty, a czasem inwektywy kierowali ekolodzy do siebie nawzajem w związku z problemem brania pieniędzy. Nie było tam miejsca na dyskusję, na co te pieniądze są wydawane, a póki co żadna organizacja nie działa w systemie bezgotówkowym w rodzaju LETS. Działacze promieniujący szlachetnymi ideami korzystają z wielu narzędzi Babilonu i obracają jego pieniędzmi.
Być może ruch w obronie przyrody w Polsce musi się dopiero narodzić? Myślę o prawdziwym ruchu społecznym, a nie niszowych organizacjach skupiających kilkanaście lub kilkadziesiąt osób, które w związku z tym muszą mnóstwo energii kierować na potwierdzenie swojego istnienia w mediach. Jeśli tak, najpierw będzie trzeba zastanowić się nad hierarchią: czego bronimy w pierwszej kolejności? Chodzi o konkretne miejsca i obszary, bo tylko one weryfikują skuteczność naszych działań. Te działania nie muszą być spektakularne, nie muszą być widoczne – ważniejsze, żeby były skuteczne, żeby w świadomości setek tysięcy, a nawet milionów ludzi naruszenie tych obszarów było po prostu niemożliwe. Jeżeli organizacje będą kierowały się tylko potrzebą własnego sukcesu, decyzje takie jak o przebiegu Via Baltica według najgorszego wariantu, niszcząc kilka obszarów szczególnej ochrony, będą zapadały bez żadnych kosztów politycznych czy społecznych. Via Baltica pokazuje najlepiej gdzie naprawdę jesteśmy, jeśli chodzi o siłę ruchu ekologicznego, zatomizowanego – bo pozbawionego wspólnych drogowskazów i hierarchii celów.
Janusz Korbel
Inicjatywa LESZA
http://www.lesza.most.org.pl
6.1.2003
Inicjatywa LESZA
http://www.lesza.most.org.pl
6.1.2003