Imbir i płyn Lugola
4 i 5.10 w Krakowie i W-wie odbyły się publiczne spotkania z przedstawicielami francuskich ekologów (zb.eco.pl/atom), dzięki którym doszło do wydania tej na razie unikalnej w skali Polski książeczki. Poniżej relacje ze spotkań.
Do tej pory, czyli do spotkania z Ewą Chantre oraz z Andre Lariviere, przedstawicielami francuskiej federacji antynuklearnej Reseau Sortir du nucleaire, elektrownia jądrowa kojarzyła mi się z jednym. Z pewnym popołudniem 20 lat temu, gdy rodzice zabronili mi wychodzić na dwór i kazali wypić, wówczas na wagę złota, płyn Lugola. Czyli coś, co składało się z tajemniczo brzmiących substancji wodnego roztworu jodku potasu i pierwiastkowego jodu. Piszę te nazwy, żeby zatrzeć wrażenie mojej ignorancji, do której niestety za chwilę będę musiała się przyznać.
Spotkanie odbyło się 4.10 w pubie Imbir w Krakowie i przyszło na nie około 30 osób. Na początku nie miałam pojęcia czy to dużo czy mało. Teraz wiem, że mało. Biorąc pod uwagę, że wszystkie 29 osób oprócz mnie świetnie orientowały się w temacie, tym bardziej mało.
Moje ekologiczne działanie ogranicza się do segregowania śmieci (a i to nie zawsze), niezostawiania monitora na standby, oszczędzania wody, kupienia energooszczędnej pralki, gaszenia światła. Ale skąd ta energia w moim domu, tego pytania raczej sobie nie zadawałam. To znaczy z góry przyjęłam, że z węgla. Co jest zresztą prawdą, ponieważ około 97% energii w Polsce rzeczywiście z niego pochodzi. Ale kiedyś ów zapas się skończy i trzeba będzie pomyśleć o innych źródłach.
Tak się akurat składa, że większość zamiast myśleć o energiach odnawialnych (o które też walczą Ewa Chantre oraz Andre Lariviere), myśli o energii jądrowej. Weszłam nawet na fora internetowe, żeby poczytać, co na ten temat sądzą inni. I rzeczywiście, duża część jest za energią jądrową.
Przede wszystkim dlatego, że przy pozyskiwaniu energii jądrowej nie dochodzi do takiej emisji dwutlenku węgla jak przy uzyskiwaniu jej z węgla (typowa elektrownia węglowa o mocy 1000 MW odprowadza do atmosfery 7 mln ton dwutlenku węgla rocznie). Ten sposób wydaje się wielu osobom bardziej ekologiczny i nieprzyczyniający do globalnego ocieplenia. I na tym, moja jak i wielu innych osób, wiedza dotycząca energii jądrowej się kończy.
A przecież sprawa nie jest wcale taka prosta. Od długiego czasu goście z Francji walczą o upowszechnienie wiedzy na temat zagrożeń płynących z wytwarzania energii jądrowej. Przedstawili listę argumentów, z której nie zdawałam sobie sprawy i z której przytoczę tylko kilka przykładów. Przede wszystkim zwrócili uwagę na to, że energii jądrowej pochodzącej z przeróbki uranu towarzyszą odpady nuklearne. Nie są jak przeczytane gazety czy pusty słoik. Odpady nuklearne to substancje promieniotwórcze. Co zatem z nimi zrobić? Nie istnieje żadna inna substancja, który byłby w stanie zniwelować ich toksyczność do zera. Nie możemy więc schować ich do jakiegoś pojemnika. W miarę upływu czasu toksyczność oczywiście ustępuje. I to jest pocieszające, ale gdzie i w czym składować te odpady, skoro pluton potrzebuje 200 tys. lat, żeby przestać być rakotwórczym. Nie myślimy o tym na co dzień, zwłaszcza, że promieniotwórczości nie widać. Punkt widzenia zmienia się, gdy dowiadujemy się, że we Francji jest 55 elektrowni jądrowych.
Od razu przypomina mi się historia z przełomu XIX/XX wieku, kiedy bardzo modna była promieniotwórczość. Wszystko leczono promieniowaniem radu: ból zęba, ból mięśnia, ból kości – dopóki pewien zamożny pan, po trzech latach terapii mającej wyleczyć mu zęba, nie umarł na raka szczęki.
Obecni na spotkaniu dodawali też swoje racje. O zużyciu ogromnej ilości wody do pracy reaktora jądrowego. A wody mamy na Ziemi coraz mniej. O możliwości katastrofy jądrowej. Już raz to przeżyliśmy – Czarnobyl. Ale byli też tacy, którzy nie przeżyli. Według raportu Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej od początku lat 70. zdarzyło się 400 poważnych wypadków. Różne źródła podkreślają, że tego typu dane są ukrywane, żeby nie wzbudzać paniki wśród ludzi.
Myślę o naszym Żarnowcu, którego chciano reaktywować. Jeden z internautów napisał na forum, że zrobiono testy na sprawność elementów, z których został zbudowany. Okazało się, że nie spełniają standardów obowiązujących przy budowie takich obiektów. W ciągu kilku lat doszłoby do ogromnej katastrofy. To jest tylko kilka argumentów przeciw. Przytaczam je, ponieważ sama nie byłam ich do tej pory świadoma. Ale jak się okazało podświadomie wiedziałam, co robić. Mam na myśli moje małe domowe oszczędzanie, które jest jedyną drogą do tego, aby zmniejszyć zużycie energii. Są prognozy, że za kilkadziesiąt lat będziemy jej potrzebować dużo więcej. Tylko skąd chcemy ją czerpać i jaka przyszłość czeka nasze dzieci, gdy raz po raz będziemy zakopywać w ziemi radioaktywne odpady, które będą promieniowały przez 200 000 lat...
Energia jądrowa już nie kojarzy mi się tylko z płynem Lugola.