JEST WOJNA
JEST WOJNA
DZIKI KOT UMIERA
Film izraelski: na brzegu rzeki poluje haus, kot pustynny. Udaje mu się złowić sporego suma, dziwnie niemrawo trzepoczącego się na płyciźnie. Koci łowca z apetytem pożera swoją zdobycz. Nie wie o tragedii, jaka rozgrywa się w górnym odcinku rzeki: gdy samolot opryskiwał pola, nagły podmuch wiatru poniósł obłok trującej substancji nad koryto rzeki. Opadła w wodę. Teraz spływają nią ryby, małe i większe, spływają blisko powierzchni, brzuchami do góry. Katastrofa objęła wszystkie ogniwa łańcucha pokarmowego – brzmi komentarz.
Kamera odnajduje wyciągnięte na trawie tylne nogi kota i powoli panoramuje wzdłuż nieruchomego, płowego ciała: martwy, czy jeszcze żyje? W końcu pojawia się głowa z otwartymi, okrągłymi oczami. Nie widać w nich męki ani zmagania z trucizną, walka już dogasa. Jest w nich groza tej właśnie chwili, świadomość, że dzieje się coś niewyobrażalnego, coś najgorszego, co mogło się stać: świat odchodzi. Zwierzę nie wiedziało, że taka chwila nastąpi. Szeroko rozwarte oczy wpatrują się w to, co się dzieje: odchodzą gorące dni na pustyni, gonitwa za umykającymi stworzeniami, niepowodzenia i głód. I tryumf, kiedy uda się dopaść ofiarę, smak jej krwi i chwile błogiej sytości. Odchodzą godziny nocnego chłodu i poranne słońce nad zaroślami i spotkania ze zwinną kotką, paląca potrzeba drugiego ciała i jego bliskość, czuły język liżący futro. Całe bogactwo autentycznych przeżyć, wszystko co było treścią świata – oto odchodzi. Z bursztynowych oczu emanuje prawda o życiu. I o umieraniu.
Głowa kota nieznacznie przechyla się – i tu kończy się ujęcie. Operator zdecydował nie nakręcać agonii. Słusznie; to co istotne już znalazło się na taśmie.
***
Człowiek, poruszony tą sceną, także zwraca się do życia i do jego wartości. Wejrzeć w czyjeś źrenice w ostatnim momencie ich funkcjonowania i zobaczyć w nich własny czas spędzany na ziemi; pojąć urok tego czasu, potęgę tego uroku. Ktoś, kto żyje naprawdę: dzikie zwierzę – przekazuje nam tę wizję.
Niekiedy dopada mnie zniechęcenie, znużenie nieustającą walką. Muszę rozluźnić się i psychika, nie pytana, sama odcina się od bodźców. Obojętnieją mi sprawy własne i sprawy otaczającego mnie świata – a niech się dzieje co chce, mnie już brakuje sił.
Wtedy przypominają mi się okrągłe oczy konającego kota. Zaglądam w nie i widzę tam życie – jego, moje, innych istot. I ono wraca we mnie ze swoim urokiem, ze swoją siłą. Wraca i wypełnia mnie.
SYBERYJSKIE SOBOLE
Doniesienie z obszaru byłego Związku Radzieckiego (a chyba nie straciło na aktualności po zmianach politycznych na tych terenach): otóż wyhodowano tam odmianę soboli syberyjskich, nie odczuwających lęku przed człowiekiem. W naturze są one bardzo płochliwe, trudne do podejścia i do upolowania. Nie sposób zbliżyć się do nich. Ale na światowych aukcjach futrzarskich ich skórki osiągają wysokie ceny (wtedy do kilku tysięcy dolarów). Więc sięgnięto do pomocy nauki: polecono genetykom, żeby zmienili ich usposobienie. I to się udało – metodą selekcji, doboru odpowiednich cech zakodowanych w łańcuchach DNA. Teraz te piękne stworzenia biegają beztrosko po terenie łagru – bo widok rzędów baraków hodowlanych jest identyczny z widokiem łagrów dla ludzi – i niemal łaszą się do obsługującej ich osoby.
Tryumf nauki; teraz dolary płyną szerokim strumieniem. Pytanie, do czyich kieszeni.
A może to osiągnięcie wzbudza w was niemiłe odczucia, niepokój jakiś? Wywołuje sprzeciw? Strzeżcie się; wasze emocje mogą okazać się niepożądane, tak jak płochliwość soboli.
ROLNIK, PIENIĄDZE
I CEMENTOWNIA
Wieś niedaleko Opola, plac budowy wielkiej cementowni. Rozjeżdżone pole całe w bruzdach od opon, na skraju okaleczała sosna. Jest późna jesień. Zakutani po uszy geodeci chodzą tam i z powrotem ze swoim sprzętem. W kilku miejscach pracują zespoły wiertnicze.
– Tu wszędzie dojrzewało zboże – opowiada rosły wiertacz i zatacza ramieniem obszerny łuk – Jeszcze parę dni, a byłyby żniwa. I przyszedł ten dzień, ciach, wjechały buldożery, wjechały ciężarówki. Zaczęło się.
Rolnikom oczywiście wypłacono odszkodowania. Chyba nie są zbyt zadowoleni. Jeden z nich, człowiek w średnim wieku, skulony jakiś, przystanął przy grupie wiertaczy. Coś opowiada, chaotycznie, niewyraźnie, wreszcie macha ręką i odchodzi.
Wiertacze interesują się tymi sprawami, wielu z nich pochodzi ze wsi. I teraz któryś przypomina, że na innej budowie, u innego inwestora to wypłacali takie sumy, że ludzie zbiegli się, w kolejce się ustawiali, żeby sprzedać ziemię i zabudowania.
To nie jest w porządku. Jest coś niedobrego w sytuacji, kiedy każe się rolnikom opuścić ich grunty kilka dni przed żniwami i w zamian wypłaca pieniądze; to przypomina rugi chłopskie, tyle że płatne. Wtedy chodziło o rozszerzenie obszarów folwarcznych, teraz o rozwój przemysłu. Źle, jeśli rolnik po te pieniądze biegnie i ustawia się w kolejce. Wiertacze to czują, w ich rozmowach brzmi ledwie uchwytny ton ironii, odgaduje się niewypowiedzianą opinię.
Rolnik i jego rodzina uprawiali te zagony od dziesięcioleci. Gospodarowali w tym obejściu, doglądali zwierząt, całe ich życie upływało związane z tym kawałkiem gruntu. To był ich dom i dorobek, warsztat pracy i miejsce na ziemi. Taki obiekt staje się źródłem wielu różnych uczuć, zdolnym wytwarzać nowe wartości; jest niewymiernie cenny. Powstaje więź między człowiekiem a jego siedzibą, legendarne przywiązanie chłopa do ziemi. Zrozumie to każdy, kto uprawia rolę, choćby grządki swojego ogrodu albo własnoręcznie zbudował bodaj szopę na drewno i przez jakiś czas jej używał.
Przychodzi rzeczoznawca i wycenia nieruchomość: mierzy powierzchnię, określa klasę gleby, rozpatruje stan zabudowań, wreszcie oznacza jej cenę jako towaru, w złotówkach. Czy da się przeliczyć na walutę pełną wartość gospodarstwa rolnego? Następuje zasadnicze zawężenie pojęcia wartości do jedynie tej handlowej. Przepadają wszystkie walory niewymierne. Rolnik, chętnie czy niechętnie, zabiera pieniądze i opuszcza miejsce.
Tak więc zbuduje się cementownię, ale przedtem coś się rozwali. Fabryka stanie na gruzach czegoś, co nie zostało wycenione.
Myślicie, że to nie obróci się przeciw nam?
KUKUŁKA
Czy kukułka jest istotą złą? Od dzieciństwa znamy opowieść o podstępnym ptaku, który podrzuca jaja innym ptasim rodzinom. Nieświadomi rodzice karmią jej pisklę razem z własnymi, a raczej zamiast własnych i chyba nie postrzegają krzywdy, jaka im się dzieje. A to pisklę także zachowuje się nieetycznie. Istny potwór: ledwie opadły z niego płaty skorupki a już, napędzane instynktem, wypycha z gniazda inne jaja. Wygląda obrzydliwie . Rośnie, rozpiera się; jeśli obok zdołało wykluć się pisklę uprawnione do korzystania z tego gniazda i z opieki tych rodziców, to zrzuca je. Jest to warunek jego przetrwania, więc właściwie ma prawo. Egzystuje jako sam rozwarty dziób, nie jak boskie stworzenie, ale jakaś koszmarna maszyna żrąca i niszcząca. W ten szkarłatny dziób karmiciele wkładają i wpychają ćmy, motyle, jakieś wierzgające odnóżami insekty, włochate gąsienice, aż chwyta nas żal nad tymi stworzeniami, tak hurtowo wchłanianymi przez ową pompę ssącą. Zaś ten automat do przełykania, nie okazujący żadnych uczuć, pozbawiony słabości, dalej rozdyma się, staje się coraz większy, już jest o wiele większy niż jego umęczeni karmiciele.
Kiedyś wreszcie odlatuje. I zaczyna swoje kukanie – a to jest pieśń lasu.
Kiedy słuchacie tego melodyjnego głosu, humor wam się poprawia. W zielonej przestrzeni rozlega się rytmiczne kowanie i zdaje się tę rozległą przestrzeń akcentować; całe jest z lasu, z powietrza, z liściastego sklepienia i wiąże was z lasem, z powietrzem i z zielenią. Czy nie jest to wołanie radości i piękna, czysty głos żywej przyrody? A wy także do niej należycie. Co za wspaniałe uczucie.
Wielbicielem kukułki jest Vincenz. W tomach Na wysokiej połoninie co raz pojawia się ten ptak i jego głos, podejmowany w huculskich wierzeniach, gadkach i piosenkach. Na Wierchowinie kukułka to więcej niż ptak; jej kukanie jest wyrazem ducha tej krainy, prezentuje wszystko co cenne w górskiej przyrodzie, jest głosem radości życia, swobody, wołaniem szerokich przestrzeni.
Więc na ile można wystawić kukułce znak plus albo minus? Ona nie zakłada własnego gniazda, tak ma zapisane w genach. Żeby zakukała, jakaś para ptasich rodziców musi utracić własne potomstwo. Czyjeś dzieci muszą wypaść z gniazda i zginąć, żeby w lesie rozległ się śpiew kukułki.
Wśród przyrody trudno ukierunkować pojęcia dobra i zła.
POGŁOWIE FOK
Nieraz uspokaja się opinię publiczną, że pewne poczynania człowieka nie zagrażają populacji jakiegoś gatunku zwierząt. Na przykład, ktoś z BBC pocieszał, że masowe polowania na foki nie spowodowały zmniejszenia ich liczby.
Odpowiadam: po drugiej wojnie światowej przetrzebiona ludność świata szybko doszła do liczby przedwojennej i przekroczyła ją. A więc wojna ludziom nie zaszkodziła – tak? Czy można uspokajać sumienie tym, że pogłowie fok albo ludzi nie spada?
CYRK W NIECHORZU
Niechorze to miejscowość pełna uroku. Pośrodku stylowe zabudowania, na obrzeżach rozłożyste gospodarstwa całe w zieleni. Na wzgórzu opodal wznosi się latarnia morska. Dzisiaj panuje tu dotkliwy upał; dopiero dziesiąta rano, woda w morzu bardzo zimna, a na lądzie tak gorąco. Na pustawej uliczce dostrzegam żółtą plamę afisza: do Niechorza przyjechał cyrk, tak, ze zwierzętami, jutro oferuje kochanym dzieciom i dorosłym dwa przedstawienia…
Żółta plama eksploduje. Rozrywa całą miejscowość, rozsypują się plany na dzisiejszy dzień. Stop, nie pójdę nad jezioro. W tył zwrot – przelatuję więc przez Niechorze, co z tego, że urokliwe, jeśli wjechały tu wozy z więźniami, jeśli odbędą się tu publiczne pokazy robót przymusowych.
Co za skwar. Pędzę przez plażę, wściekła – w takiej temperaturze wyduszać ze zwierząt dwa przedstawienia dziennie! Z ludzi też, ale to ich sprawa oraz ich zarobek. Oni mają wybór, nie mają go zwierzęta, z których zrobili swoje narzędzia pracy.
CYRKOWCY, ŻYJECIE Z UDRĘKI INNYCH ISTOT – wypisałam dużymi literami na pierwszym plakacie. I stromo, po schodach, na plac pod latarnią morską; dopiero tu przypomniałam sobie, że przy moim aktualnym stanie zdrowia taki wysiłek w pełnym słońcu raczej nie jest wskazany.
Na placu pełno samochodów i przyczep. Namiot cyrkowy otoczony podwójnym rzędem wozów; są one zamknięte i nic z tego co tam się dzieje nie widać z zewnątrz. Tylko jeden koń siwek stoi obok ogrodzenia.
Nieważne, że w dole morze, obojętne, że niedaleko stąd ciągnie się las – co z tego, jeśli siedzi się w klatce, w klatce, przez całe życie, bez żadnej nadziei.
Wracam do miasta. Chodzę od jednego plakatu do drugiego i wypisuję na nich – na ukos, żeby rzucało się w oczy:
ZWIERZĘ SPĘDZA CAŁE ŻYCIE W KLATCE, ŻEBY CIEBIE ZABAWIĆ;
ZWIERZĘTOM UDRĘKA, LUDZIOM ZABAWA I SZMAL
Zagaduje mnie pani z dziesięcioletnim chłopcem. Kupili bilety na pierwsze przedstawienie, ale ona ma wątpliwości co do tresury zwierząt. Podobno nie jest taka okrutna, podobno teraz używa się bardziej łagodnych metod...
Opowiadam co mam do powiedzenia, chłopak słucha, nie odrywając ode mnie oczu. – Takie młode stworzenie jak ty – mówię – tyle, że urodziło się niedźwiedzicy, a nie kobiecie. Tak jak ty potrzebuje ruchu, zabawy, mamy…
Po powrocie do Kołobrzegu, mojej bazy noclegowej, zastałam te same żółte afisze. Zapowiadały występy w najbliższy weekend. Dużo tych plakatów, dostarczą mi roboty na cały wieczór. Nic więcej nie mogę zrobić.
Nazajutrz cyrk zawitał i do Mrzeżyna. Znowu stanęły współśrodkowe kręgi zamkniętych wozów i kryją przed ludzkimi oczami tajemnice ich mieszkańców. Po uliczkach jeździ samochód głośno trąbiący tekst reklamowy: jakie to wspaniałe widowisko! Jest ulubieniec dzieci hipopotam Pyzio, a wszystkie zwierzątka wystawione na pokaz będzie można oglądać od rana do późnego wieczora… Ten hałas musi być dodatkową udręką dla więzionych stworzeń.
Los cyrkowego zwierzęcia można skontrastować z całym tym letniskowym jarmarkiem dookoła. Z kramami pełnymi gadżetów i dupereli, z przyjemnym życiem dzieci (ludzkich). Tyle mają radości i rozrywek do dyspozycji, wszystkie uroki plaży, i hopsanie na nadmuchiwanym smoku, i mamo kup mi loda, i zwiedzanie latarni morskiej, i tato chodźmy tam, a potem można jeszcze pójść do cyrku. Od razu ta muzyczka wydaje się hałaśliwsza, te rozrywki naokoło – ogłupiające, a to money hunting bardziej nachalne.
GDYBYŚ ZNAŁ LOS ZWIERZĄT CYRKOWYCH, NIE BAWIŁYBY CIĘ ICH POPISY.
TRESURA ZWIERZĄT TO BARBARZYŃSTWO, BOJKOTUJ JĄ.
Nie zyskało mojej sympatii Mrzeżyno, wczoraj straciło swój urok Niechorze. Źle mi się kojarzą.
CIĘŻARÓWKA
Ulicą przejeżdża ciężarówka wyładowana więźniami. Całe życie spędzili w niewoli, nawet nie wiedzą co znaczy żyć właściwym sobie trybem życia. Mają różowe ciała, spojrzenia niewinne, może nieświadome swego losu. Niektórzy próbują wdrapać się na towarzyszy. Po co? Chyba jednak ogarnia ich niepokój, w każdym razie tak przejawia się ich życie wewnętrzne, a tego także im odmawiano. Pary dużych, obwisłych uszu, pary spoglądających oczu, czułe, węszące ryje. Jeden przytknął nos do okratowanej ściany ciężarówki, nieruchome różowe kółko, a w nim dwie dziurki. Patrzy na ulicę. Coś dostrzega, o czymś sobie myśli – ludzie dopiero niedawno odkryli, że osobniki tego gatunku odznaczają się inteligencją. Wiem, dokąd on jedzie, wiem co się z nim stanie już wkrótce i jak będzie wtedy wyglądał ten zabawny ryj.
Jak one przeraźliwie krzyczą, kiedy się je ciągnie na śmierć! Ludzie często z rechotaniem przyjmują ten kwik, wydaje im się śmieszny, wyszarpujące się zwierzę także wydaje się śmieszne, jest się z czego pośmiać. I zatapiają długie noże w ciało stworzenia, na które od jego urodzenia spogląda się jak na magazyn mięsa i tłuszczu.
ODŁAWIANIE ZAJĘCY
Opowiada myśliwy:
– Jak się odławia żywe zające, do wysłania na eksport? Nagonka pędzi je na sieć – sieć jest biała, bo to na śniegu, naciągnięta na gwoździe bez główek. Ześlizguje się i spowija zwierzę. Przychodzi człowiek, biało ubrany i zgarnia je do pudła. Żaden z tych zajęcy nie ma szansy uciec, gorzej niż na polowaniu. No chyba że inny poleci tym samym szlakiem i przemknie przez pułapkę, co już wcześniej zadziałała.
I jaki skutek? Zostają całe tereny oczyszczone z zajęcy. A szarak to podstawa pożywienia drapieżników. Teraz lisy i wilki podchodzą do gospodarstw, atakują owce, do kurników się zakradają. No a wtedy ludzie mają do nich pretensję.
EKOSYSTEMY BEZ ZWIERZĄT
Jest jeszcze jeden aspekt odławiania zwierząt dla cyrków i nie tylko dla nich: każde z nich odgrywa w swoim środowisku jakąś rolę. Małpy są wkomponowane w ekosystem leśny i spełniają w nim określoną funkcję, na przykład roznoszenie nasion, a na pewno jeszcze inne. Las ogołocony z małp to las – kaleka. Kulawo funkcjonują także nasze lasy, pozbawione wilków i innych drapieżników. Źle ma się łąka bez ptaków, bo je wystrzelali Włosi w czasie sezonowych przelotów, a one były z nią powiązane na różne sposoby, przede wszystkim z jej owadami, a poprzez owady z roślinami owadopylnymi. Nasze pola zostały ogołocone z zajęcy, bo je masowo odławiano żywe na eksport, a teraz padają ofiarą nieznanej choroby. I bez winniczków, bo je wyzbierano dla miłego grosza, żeby się nimi pożywili Francuzi. Daleko stąd dżungla traci swoje kolorowe ptaki. Ocean zostaje bez wielkich ssaków.
Czy mamy zostać sami na tej planecie? Raczej nie. My też jesteśmy powiązani na wszelkie sposoby ze środowiskiem; nie wyżyjemy bez niego.
Natomiast, jako jedyny spośród wszystkich gatunek, nie jesteśmy potrzebni ani lasom, ani morzu, ani górom, ani łące, żadnemu z ekosystemów. Wszystkie one mogłyby doskonale funkcjonować bez nas.
Halina Dobrucka
Fragmenty książki Jest wojna. Autorka szuka wydawcy. Kontakt: hawudo@wp.pl