Kiedy biznes może być etyczny?
RZECZ NIE TYLKO O BIZNESIE I NIE TYLKO O ETYCE
KIEDY BIZNES MOŻE BYĆ ETYCZNY?
I.
Na postawione w tytule pytanie “kiedy biznes może być etyczny?” odpowiedź wydaje się prosta: biznes jest etyczny, gdy nie odbywa się z naruszeniem obowiązującego prawa, gdy przestrzegane są swobody konsumenckie, szanowana jest zasada gospodarczego fair play, etc. Jednak w praktyce nie jest to ani takie proste, ani takie oczywiste. Wiele współcześnie robionych interesów nie narusza bowiem prawa, nie gwałci zasad wolnej konkurencji, nie przeszkadza konsumentowi w swobodzie wyboru, ale wyczuwa się w nich owo “coś”, co w rządzonym przez twardą logikę i pieniądz świecie nie jest zaburzeniem, ale w świecie sumienia i wrażliwości, zdecydowanie mniej racjonalnym i mniej bezwzględnym – jako zaburzenie jest odczuwane. Zachowaniami nieporządnymi w rozumieniu prawa nie będziemy się tu zajmować, bowiem są one tematem nie tyle konferencji o etyce biznesowej, ile praktyki społeczno-prawnej – zachowania takie mają tak wyraziste kryteria oceny, że można je nie tylko wskazać, ale i penalizować. Natomiast od formalnej zgodności jakiegoś działania z prawem i dobrym obyczajem do sprostania wymogom etyki, droga bywa bardzo, bardzo daleka...
Zacznijmy zatem od definicji etyki: jest to “Ogół ocen i norm moralnych przyjętych w danej zbiorowości społecznej (społeczeństwie, klasie lub grupie społecznej, środowisku) w określonej epoce historycznej; synonim moralności”. Przypomnijmy też, że etyka jest nauką normatywną, tzn. taką, u podstaw której stoją pewne arbitralnie i bez dalszej dyskusji przyjmowane założenia. Na nich buduje się resztę teorii; w naszym kręgu kulturowym najbardziej znanym zbiorem takich założeń jest Dekalog. Jest to i siła, i słabość etyki, bowiem nie istnieje w niej żadna “siła wyższa”, która sankcjonowałaby założenia. W naukach formalnych taką siłą jest logika systemu, w naukach eksperymentalnych wyniki doświadczeń – a etyka po prostu powiada “to jest etyczne, tamto nie”. Próbuje oczywiście powoływać się na autorytety, np. wspomniany przed chwilą Dekalog to prawo boskie, wyższego rzędu, niż to stanowione przez człowieka. Ale w miarę, jak waha się poziom religijności społeczeństwa, waha się i ranga autorytetu boskiego, więc prawa narzuconego przez boga także. Ostateczną tedy instancją, władną decydować o etyczności, bądź nieetyczności założeń i wynikających z nich zachowań jest zawsze i nieodmiennie człowiek. Dokładniej – jego nieuświadomione, nie do zracjonalizowania przekonania. Zaryzykujemy twierdzenie, że jądrem etyczności jest zrozumienie tej prawdy, zaś konsekwencją tak rozumianej postawy etycznej – nieuciekanie się do sankcji innych niż ludzki osąd (nie zawsze logiczny i racjonalny) i ludzkie sumienie. Tak rozumiana etyka, widząca działanie etyczne jako wynik wolnego wyboru człowieka, etyka w pełni sformułowana przez Benedykta Spinozę w czasach, gdy rodził się dzisiejszy biznes, przeciwstawia się ostro postawie np. religijnej, w ramach której jakieś siły, pozostające poza ludzką kontrolą, mogą człowiekiem manipulować, lub wręcz narzucić mu swą wolę.
Kulturze, która sama definiuje się jako racjonalna, teoretycznie bliższa powinna być postawa etyczna.
II.
W ludzkie sumienie i ludzką zdolność osądu rzeczywistości wbudowane są mechanizmy, które nazwać by można kompensacyjnymi. Nakazują one nieufność wobec nadmiernej nierówności ludzi, np. znanego powszechnie faktu, że współcześnie 10% ludności świata dzierży 90% jego bogactwa. W świetle samej tylko dziejowej i ekonomicznej logiki nic w tym złego nie ma: akurat te 10% ludzkości to członkowie tych społeczeństw, które własną ciężką pracą a nieraz i ofiarami dobiły się sukcesu. Nic nie ma zdrożnego w fakcie, że przez tysiąclecia drzemały sobie w ziemi jej bogactwa a dopiero twórcy racjonalnej ekonomii i naukowego światopoglądu nauczyli się je wydobywać i przetwarzać ku swemu pożytkowi. Również fakt, że te bogactwa są na terytorium innym, niż zamieszkiwane przez naukowo-ekonomiczne społeczności, nie jest sam w sobie niepokojący. Ale gdy dla zdobycia owych bogactw używa się armii, zaś na ich wyposażaniu robi się niezły biznes (a przecież to praktyka powszechna!) – sprawa zaczyna wyglądać inaczej. Można oczywiście powiedzieć: ta faza rozwoju ludzkości minęła, dziś owe bogactwa się kupuje, za spore nieraz pieniądze. Zgoda, ale też w wyniku coraz bardziej wyrafinowanego przetwarzania owych kupowanych surowców powstają technologie, które umożliwiają powiększanie nierówności między społeczeństwami, nieodmiennie na korzyść społeczeństw przetwarzających. Naturalny pęd dostawców surowców, aby dorównać poziomem życia nabywcom surowców, powoduje, że społeczeństwa wyżej rozwinięte technologicznie chętnie sprzedają wyroby wysokich technologii, wymagające po nie najtańszym zakupie samych urządzeń technicznych jeszcze kosztownego opłacania ich eksploatacji. Przykładem takich technologii jest motoryzacja, a w czasach nowszych telefonia komórkowa. A przecież na takich właśnie technologiach, które nazwiemy tu roboczo uzależniającymi robi się dziś największe pieniądze! Pierwszy z brzegu przykład: kupując nowy lek ratujący życie i zdrowie, którego opakowanie, wystarczające na jakiś czas prowadzenia terapii, warte jest 100 jednostek pieniężnych, możemy mieć pewność, że 60 do 80 tych jednostek to koszty opłat patentowych. Patentowanie odkrywczego pomysłu jest jak najbardziej, ale już fakt, że za sprawą patentowania na terapię stać tylko najbogatszych, etyczne zdecydowanie nie jest, przynajmniej w świetle powszechnie uznawanej etyki zakładającej równość wszystkich ludzi i równowartość ich życia. Etyka domagałaby się refundacji kosztu zakupu takich leków dla osób biedniejszych przez państwo, lub wyspecjalizowane fundacje czy firmy prywatne, ale jak z tym w praktyce jest, wszyscy dobrze wiemy.
Podobnie: formalnie porządnym, ale intuicyjnie nieetycznym biznesem jest przemysł alkoholowy i tytoniowy. Są to biznesy bardzo dochodowe. Wielu działających w tej branży przedsiębiorców, to porządni i szanowani obywatele, wzbogacający płaconymi przez siebie podatkami swoje państwa i utrzymujący nieźle płatne miejsca pracy. Wbrew narzekaniom niedouczonych moralistów, bilans całościowy działalności przemysłów: tytoniowego i spirytusowego jest dodatni, bowiem nie każdy konsument alkoholi to od razu alkoholik, i nie każdy palacz zachoruje jutro na nowotwór płuc. Jednocześnie wpływy budżetowe z podatków od zysku producentów i z akcyzy pozwalają (przynajmniej w teorii) na sfinansowanie wcale skutecznych terapii dla tych, którzy padli ofiarą nałogu. Etyka jednak pyta, czy zamiast leczyć alkoholika, nie lepiej jest nie dopuścić do tego, by się alkoholikiem stał. Zatem: etycznie przemysły te mają racji bytu, ale formalnie wszystko jest w porządku. Wielka jest siła tej “formalnej porządności”, skoro wielu ludzi za porządny uznaje przemysł pornograficzny, a nawet odbywają się dyskusje na temat etyki tego biznesu!
Przykład kolejny: za formalnie i logicznie uczciwy uznany jest biznes wyrosły wokół kapitału spekulacyjnego (giełda, fundusze inwestycyjne, usankcjonowana prawem lichwa bankierska, handel wierzytelnościami), jednak “kompensacyjne” właściwości sumienia nakazują mocno zastanowić się nad faktem, że względny dostatek życiowy wyrosły z uczciwej pracy własnej jest nierównie rzadszy, niż zbytek, czy wręcz przepych, wcale nierzadko powstający w wyniku jednej operacji giełdowej zdanej na ślepy w sumie los, lub – w najlepszym przypadku – na odrobinę sprytu. Skutki raz rozbudzonej tą metodą chciwości są powszechnie znane i na dłuższą metę nie tylko nieetyczne w subiektywnej ocenie, ale przede wszystkim szkodliwe dla opinii o biznesie jako całości.
Zatem, gdyby do oceny biznesu przyjąć kryteria stricte etyczne, to roboczo jako biznes etyczny można by zdefiniować biznes, który jako źródła zysków NIE WYKORZYSTUJE potrzeb człowieka, których sztuczne rozbudzanie odczuwamy jako nieetyczne. Byłaby to definicja w pełni zaspokajające moralistów, sęk jednak w tym, że największe zyski współczesnego świata powstają dokładnie tam, gdzie nasza definicja wskazuje biznes jako nieetyczny: w technologiach uzależniających, w przemyśle używek, w spekulacji kapitałem, w produkcji broni i handlu nią.
III.
Czy nie ma zupełnie możliwości pogodzenia etyki z zajęciem biznesmena, co aż nadto wyraziście widoczne jest w popularnych powiedzeniach w rodzaju “pierwszy milion trzeba ukraść”? Można oczywiście łagodzić kryteria etyczności (a gdzie jak gdzie, ale w biznesie robi się to nagminnie), ale można też zastanowić się nad najgłębszymi przyczynami, które popychają ludzi do śliskich kompromisów, nie tylko biznesowych zresztą. Otóż taki najbardziej ukryty mechanizm współczesnego, racjonalnego podobno świata ery genetyki i internetu jest – religijny. Tak właśnie: religijny, w świetle dopiero co przeprowadzonego rozumowania, przeciwny postawie etycznej! Jego początki, a zarazem do dziś aktywny składnik, to rewolucja protestancka, w wyniku której pewna liczba ludzi, według Kalwina i Zwinglego “z definicji” przeznaczona na zbawienie, może zupełnie nie przejmować się resztą, którą niezależnie od jej dobrych uczynków i tak piekło pochłonie. Niezależnie od rzeczywistych intencji proroków chrześcijaństwa reformowanego, tak właśnie jest to rozumiane, bo i Pismo powiada “wielu jest wezwanych, ale niewielu wybranych”. Ta idea – kolejne ogniwo w długim jak dzieje ludzkości łańcuszku obłąkańczego wynoszenia się jednych społeczności ponad inne – dwa stulecia po swoim powstaniu i okrzepnięciu dostała następne narzędzie: oświeceniowy bunt człowieka przeciwko potędze boga i w konsekwencji postanowienie zbudowania raju tu, na Ziemi. Połączenie protestantyzmu i myśli oświeceniowej dało w rezultacie przekonanie, że ten raj na Ziemi dostępny będzie tylko dla wcześniej “wybranych”, czyli w praktyce tych, którzy znaleźli się w zasięgu myśli protestanckiej, niezależnie od formalnie wyznawanej religii. Mimo upadku religijności w czasach Oświecenia, podświadomy zapis pozostał i działa: rajem na Ziemi Bóg obdarzy tylko tych, których wcześniej wybrał, a znakiem, że wybrał jest stopień opanowania przez “wybranych” świata materialnego. Jak narzędzie do opanowania świata powstała nauka i pochodna od niej technologia. Nie przypadkiem skupiła się nauka i technologia właśnie w kręgu oddziaływania idei protestanckich i oświeceniowych! Rozwój “naukowej” ekonomii i zasad biznesu na niej opartych jest tylko logiczną konsekwencją omawianego procesu. Najnowszym jego etapem jest coraz wyraźniejsze formowanie się wizji “społeczeństwa 20:80”, czyli takiego, w którym 20% ludzi, to ci “wybrani”, dostatnio i godnie żyjący, mający ciekawą pracę i w niej się realizujący – a reszta to “ludzie zbędni”, aż chciałoby się rzec “zawczasu potępieni”.
W dodatku pozornie zapomniany, ale działający z podświadomości lęk religijny powoduje i w gronie samych “wybranych” coraz ostrzejszą walkę zarówno o zasoby naturalne, niezbędne do rozwoju technologii, jak i walkę o kontrolę nad społeczeństwem – żeby “wybranych” nie było zbyt wielu, bo każdy z nich zabiera innym znak dany od Boga, czyli bogactwo materialne. Gdy wyczerpią się możliwości zarabiania etycznego, w rozumieniu naszej roboczej definicji, lęk przed byciem odrzuconym, potrzeba otrzymania znaku w postaci bogactwa, dyktuje sięganie po zyski czerpane z biznesów etycznie podejrzanych. Powtórzmy: etyka jest wyborem racjonalnym, lęk zaś jest irracjonalny; jako taki przeważnie będzie silniejszy od etyki.
Jeśli omówiona przed chwilą nierówność proporcji “wybranych” do “potępionych” zaczyna być rażąca (a taka właśnie jest) to nie ma mowy o etyce, można tylko z coraz większym trudem utrzymywać poprawność formalną. Z czasem i tego nie da się utrzymać, więc do głosu dochodzi naga siła; wtedy słyszymy o “strategicznych interesach”, “żywotnych strefach wpływów”, o zmowach cenowych, o tajnych podziałach rynku, a wreszcie o najzwyklejszych nadużyciach.
Dana przez nas diagnoza wskazuje na bardzo głębokie źródła kryzysu etyki w biznesie. Tkwią one o wiele głębiej niż tylko potocznie rozumiana uczciwość w handlu. Ale też bez ich zdiagnozowania wszelkie próby ucywilizowania patologii kultury trawionej tym kryzysem, to tylko lepsze albo gorsze leczenie objawowe. Chcąc tedy poważnie dywagować o etyczności biznesu, trzeba by jego sanację zacząć od uleczenia ludzkich dusz z lęków równie pierwotnych, jak potrzeba zysku – gdyby komukolwiek na tym zależało.
IV.
A zależeć powinno. Na naszych oczach następuje kolejna wielka rewolucja w dziejach świata, choć nikt jej nie zadekretował, ani nie powołał komitetów rewolucyjnych. Oto bowiem wciąż jeszcze potężna formacja wyznawców pozytywistycznego mitu Nieograniczonego Postępu, z jej przekonaniem, że uprzemysłowienie, powszechna oświata i wysoki standard życia materialnego są panaceum na dolegliwości naszego świata, formacja kierowana racjonalnym i trzeźwym światopoglądem kartezjańskim – ta formacja niepostrzeżenie ustępuje miejsca nowej, którą nazwiemy tu Religią Biznesu. Jej zawołanie sztandarowe to “Więcej Mocy!” rozumianej tu szeroko: jako znaczenie społeczne, zasoby materialne, wpływy i stopień opanowania świata przez jakiś produkt człowieka, skojarzony marketingowo z określoną ideologią życia. Za najważniejszy miernik mocy tej formującej się klasy władców świata uznać wypada pieniądz – bo jest on przecie niczym innym, jak uniwersalną miarą energii opanowanego przez ludzi świata materialnego. Najważniejszy rytuał tej kultury to Święto Transakcji: “chcę aby twój zasób energii stał się moim i na odwrót”. Teoretycznie transakcja jest równoprawna, jednak sformułowana jeszcze przez Karola Marksa teoria wartości dodanej uczy, że nie. Że kto przejmie owa wartość dodaną (marże, koszty praw własności, procent bankowy), ten będzie się bogacił, będzie “lepszy”, “wybrany” – pewniejszy Zbawienia...
Cywilizacja oparta na Religii Biznesu, w przeciwieństwie do powoli zamierającej formacji “postępowej”, racjonalna nie jest. Przeciwnie: na miejsce charakterystycznej dla postawy racjonalnej etyczności, ma ona do zaproponowania w miarę strawnie opakowany lęk religijny, omówiony wcześniej w tym tekście. Ów lęk niesie ze sobą wszelkie znane już z dziejów przekleństwa religianctwa; właśnie zaczyna się kolejna wojna religijna, tym razem na skalę światową. Bo i w islamie bogactwo jest znakiem danym człowiekowi od Allaha – a skąd islam ma ten znak wziąć, jeśli większość bogactwa świata zawłaszczyła już judeo-chrześcijańsko-euro-amerykańska konkurencja? Nawet największe bogactwo krajów islamu – ropa naftowa – wartość ma tylko dlatego, że porusza ona chrześcijańskie elektrownie i pojazdy.
W dotychczasowych dziejach ludzkości człowiek zawsze przegrywał z tajemniczymi niematerialnymi siłami, które, grając na jego lęku religijnym i egzystencjalnym, w końcu pozbawiały go woli i wprzęgały w swoją służbę. Wielkie duchy ludzkości – wizjonerzy społeczni, reformatorzy religijni, piewcy potęgi Człowieka – pozostali nie wysłuchani. Jeszcze jakiś czas możliwy będzie obłędny wyścig po kurczące się zasoby naszej planety, a potem? Czy damy szansę Etyce – czy i nasi duchowi okupanci w końcu się uduszą, bo wobec końca zasobów do zawłaszczenia i w związku z tym walki na śmierć i życie o te zasoby, wyznawców Religii Biznesu też zabraknie?
Włodzimierz H. Zylbertal - badacz, popularyzator, filozof. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Od lat prowadzi badania w dziedzinie dywinacji i psychotroniki, jest także czynnym uczestnikiem ruchu ekologicznego. Publikuje w “Kropli” i ZB, współpracuje z Instytutem Nauk Społecznych krakowskiej AGH. Jest też wykładowcą Studium Psychotroniki im. Juliana Ochorowicza w Krakowie. Od 2002 r. prowadzi Laboratorium Energii Subtelnych – niezależną placówkę badawczą specjalizującą się w badaniach w dziedzinie szeroko pojętej psychotroniki. Autor książek i artykułów z dziedziny psychotroniki i filozofii ekologicznej.
KIEDY BIZNES MOŻE BYĆ ETYCZNY?
I.
Na postawione w tytule pytanie “kiedy biznes może być etyczny?” odpowiedź wydaje się prosta: biznes jest etyczny, gdy nie odbywa się z naruszeniem obowiązującego prawa, gdy przestrzegane są swobody konsumenckie, szanowana jest zasada gospodarczego fair play, etc. Jednak w praktyce nie jest to ani takie proste, ani takie oczywiste. Wiele współcześnie robionych interesów nie narusza bowiem prawa, nie gwałci zasad wolnej konkurencji, nie przeszkadza konsumentowi w swobodzie wyboru, ale wyczuwa się w nich owo “coś”, co w rządzonym przez twardą logikę i pieniądz świecie nie jest zaburzeniem, ale w świecie sumienia i wrażliwości, zdecydowanie mniej racjonalnym i mniej bezwzględnym – jako zaburzenie jest odczuwane. Zachowaniami nieporządnymi w rozumieniu prawa nie będziemy się tu zajmować, bowiem są one tematem nie tyle konferencji o etyce biznesowej, ile praktyki społeczno-prawnej – zachowania takie mają tak wyraziste kryteria oceny, że można je nie tylko wskazać, ale i penalizować. Natomiast od formalnej zgodności jakiegoś działania z prawem i dobrym obyczajem do sprostania wymogom etyki, droga bywa bardzo, bardzo daleka...
Zacznijmy zatem od definicji etyki: jest to “Ogół ocen i norm moralnych przyjętych w danej zbiorowości społecznej (społeczeństwie, klasie lub grupie społecznej, środowisku) w określonej epoce historycznej; synonim moralności”. Przypomnijmy też, że etyka jest nauką normatywną, tzn. taką, u podstaw której stoją pewne arbitralnie i bez dalszej dyskusji przyjmowane założenia. Na nich buduje się resztę teorii; w naszym kręgu kulturowym najbardziej znanym zbiorem takich założeń jest Dekalog. Jest to i siła, i słabość etyki, bowiem nie istnieje w niej żadna “siła wyższa”, która sankcjonowałaby założenia. W naukach formalnych taką siłą jest logika systemu, w naukach eksperymentalnych wyniki doświadczeń – a etyka po prostu powiada “to jest etyczne, tamto nie”. Próbuje oczywiście powoływać się na autorytety, np. wspomniany przed chwilą Dekalog to prawo boskie, wyższego rzędu, niż to stanowione przez człowieka. Ale w miarę, jak waha się poziom religijności społeczeństwa, waha się i ranga autorytetu boskiego, więc prawa narzuconego przez boga także. Ostateczną tedy instancją, władną decydować o etyczności, bądź nieetyczności założeń i wynikających z nich zachowań jest zawsze i nieodmiennie człowiek. Dokładniej – jego nieuświadomione, nie do zracjonalizowania przekonania. Zaryzykujemy twierdzenie, że jądrem etyczności jest zrozumienie tej prawdy, zaś konsekwencją tak rozumianej postawy etycznej – nieuciekanie się do sankcji innych niż ludzki osąd (nie zawsze logiczny i racjonalny) i ludzkie sumienie. Tak rozumiana etyka, widząca działanie etyczne jako wynik wolnego wyboru człowieka, etyka w pełni sformułowana przez Benedykta Spinozę w czasach, gdy rodził się dzisiejszy biznes, przeciwstawia się ostro postawie np. religijnej, w ramach której jakieś siły, pozostające poza ludzką kontrolą, mogą człowiekiem manipulować, lub wręcz narzucić mu swą wolę.
Kulturze, która sama definiuje się jako racjonalna, teoretycznie bliższa powinna być postawa etyczna.
II.
W ludzkie sumienie i ludzką zdolność osądu rzeczywistości wbudowane są mechanizmy, które nazwać by można kompensacyjnymi. Nakazują one nieufność wobec nadmiernej nierówności ludzi, np. znanego powszechnie faktu, że współcześnie 10% ludności świata dzierży 90% jego bogactwa. W świetle samej tylko dziejowej i ekonomicznej logiki nic w tym złego nie ma: akurat te 10% ludzkości to członkowie tych społeczeństw, które własną ciężką pracą a nieraz i ofiarami dobiły się sukcesu. Nic nie ma zdrożnego w fakcie, że przez tysiąclecia drzemały sobie w ziemi jej bogactwa a dopiero twórcy racjonalnej ekonomii i naukowego światopoglądu nauczyli się je wydobywać i przetwarzać ku swemu pożytkowi. Również fakt, że te bogactwa są na terytorium innym, niż zamieszkiwane przez naukowo-ekonomiczne społeczności, nie jest sam w sobie niepokojący. Ale gdy dla zdobycia owych bogactw używa się armii, zaś na ich wyposażaniu robi się niezły biznes (a przecież to praktyka powszechna!) – sprawa zaczyna wyglądać inaczej. Można oczywiście powiedzieć: ta faza rozwoju ludzkości minęła, dziś owe bogactwa się kupuje, za spore nieraz pieniądze. Zgoda, ale też w wyniku coraz bardziej wyrafinowanego przetwarzania owych kupowanych surowców powstają technologie, które umożliwiają powiększanie nierówności między społeczeństwami, nieodmiennie na korzyść społeczeństw przetwarzających. Naturalny pęd dostawców surowców, aby dorównać poziomem życia nabywcom surowców, powoduje, że społeczeństwa wyżej rozwinięte technologicznie chętnie sprzedają wyroby wysokich technologii, wymagające po nie najtańszym zakupie samych urządzeń technicznych jeszcze kosztownego opłacania ich eksploatacji. Przykładem takich technologii jest motoryzacja, a w czasach nowszych telefonia komórkowa. A przecież na takich właśnie technologiach, które nazwiemy tu roboczo uzależniającymi robi się dziś największe pieniądze! Pierwszy z brzegu przykład: kupując nowy lek ratujący życie i zdrowie, którego opakowanie, wystarczające na jakiś czas prowadzenia terapii, warte jest 100 jednostek pieniężnych, możemy mieć pewność, że 60 do 80 tych jednostek to koszty opłat patentowych. Patentowanie odkrywczego pomysłu jest jak najbardziej, ale już fakt, że za sprawą patentowania na terapię stać tylko najbogatszych, etyczne zdecydowanie nie jest, przynajmniej w świetle powszechnie uznawanej etyki zakładającej równość wszystkich ludzi i równowartość ich życia. Etyka domagałaby się refundacji kosztu zakupu takich leków dla osób biedniejszych przez państwo, lub wyspecjalizowane fundacje czy firmy prywatne, ale jak z tym w praktyce jest, wszyscy dobrze wiemy.
Podobnie: formalnie porządnym, ale intuicyjnie nieetycznym biznesem jest przemysł alkoholowy i tytoniowy. Są to biznesy bardzo dochodowe. Wielu działających w tej branży przedsiębiorców, to porządni i szanowani obywatele, wzbogacający płaconymi przez siebie podatkami swoje państwa i utrzymujący nieźle płatne miejsca pracy. Wbrew narzekaniom niedouczonych moralistów, bilans całościowy działalności przemysłów: tytoniowego i spirytusowego jest dodatni, bowiem nie każdy konsument alkoholi to od razu alkoholik, i nie każdy palacz zachoruje jutro na nowotwór płuc. Jednocześnie wpływy budżetowe z podatków od zysku producentów i z akcyzy pozwalają (przynajmniej w teorii) na sfinansowanie wcale skutecznych terapii dla tych, którzy padli ofiarą nałogu. Etyka jednak pyta, czy zamiast leczyć alkoholika, nie lepiej jest nie dopuścić do tego, by się alkoholikiem stał. Zatem: etycznie przemysły te mają racji bytu, ale formalnie wszystko jest w porządku. Wielka jest siła tej “formalnej porządności”, skoro wielu ludzi za porządny uznaje przemysł pornograficzny, a nawet odbywają się dyskusje na temat etyki tego biznesu!
Przykład kolejny: za formalnie i logicznie uczciwy uznany jest biznes wyrosły wokół kapitału spekulacyjnego (giełda, fundusze inwestycyjne, usankcjonowana prawem lichwa bankierska, handel wierzytelnościami), jednak “kompensacyjne” właściwości sumienia nakazują mocno zastanowić się nad faktem, że względny dostatek życiowy wyrosły z uczciwej pracy własnej jest nierównie rzadszy, niż zbytek, czy wręcz przepych, wcale nierzadko powstający w wyniku jednej operacji giełdowej zdanej na ślepy w sumie los, lub – w najlepszym przypadku – na odrobinę sprytu. Skutki raz rozbudzonej tą metodą chciwości są powszechnie znane i na dłuższą metę nie tylko nieetyczne w subiektywnej ocenie, ale przede wszystkim szkodliwe dla opinii o biznesie jako całości.
Zatem, gdyby do oceny biznesu przyjąć kryteria stricte etyczne, to roboczo jako biznes etyczny można by zdefiniować biznes, który jako źródła zysków NIE WYKORZYSTUJE potrzeb człowieka, których sztuczne rozbudzanie odczuwamy jako nieetyczne. Byłaby to definicja w pełni zaspokajające moralistów, sęk jednak w tym, że największe zyski współczesnego świata powstają dokładnie tam, gdzie nasza definicja wskazuje biznes jako nieetyczny: w technologiach uzależniających, w przemyśle używek, w spekulacji kapitałem, w produkcji broni i handlu nią.
III.
Czy nie ma zupełnie możliwości pogodzenia etyki z zajęciem biznesmena, co aż nadto wyraziście widoczne jest w popularnych powiedzeniach w rodzaju “pierwszy milion trzeba ukraść”? Można oczywiście łagodzić kryteria etyczności (a gdzie jak gdzie, ale w biznesie robi się to nagminnie), ale można też zastanowić się nad najgłębszymi przyczynami, które popychają ludzi do śliskich kompromisów, nie tylko biznesowych zresztą. Otóż taki najbardziej ukryty mechanizm współczesnego, racjonalnego podobno świata ery genetyki i internetu jest – religijny. Tak właśnie: religijny, w świetle dopiero co przeprowadzonego rozumowania, przeciwny postawie etycznej! Jego początki, a zarazem do dziś aktywny składnik, to rewolucja protestancka, w wyniku której pewna liczba ludzi, według Kalwina i Zwinglego “z definicji” przeznaczona na zbawienie, może zupełnie nie przejmować się resztą, którą niezależnie od jej dobrych uczynków i tak piekło pochłonie. Niezależnie od rzeczywistych intencji proroków chrześcijaństwa reformowanego, tak właśnie jest to rozumiane, bo i Pismo powiada “wielu jest wezwanych, ale niewielu wybranych”. Ta idea – kolejne ogniwo w długim jak dzieje ludzkości łańcuszku obłąkańczego wynoszenia się jednych społeczności ponad inne – dwa stulecia po swoim powstaniu i okrzepnięciu dostała następne narzędzie: oświeceniowy bunt człowieka przeciwko potędze boga i w konsekwencji postanowienie zbudowania raju tu, na Ziemi. Połączenie protestantyzmu i myśli oświeceniowej dało w rezultacie przekonanie, że ten raj na Ziemi dostępny będzie tylko dla wcześniej “wybranych”, czyli w praktyce tych, którzy znaleźli się w zasięgu myśli protestanckiej, niezależnie od formalnie wyznawanej religii. Mimo upadku religijności w czasach Oświecenia, podświadomy zapis pozostał i działa: rajem na Ziemi Bóg obdarzy tylko tych, których wcześniej wybrał, a znakiem, że wybrał jest stopień opanowania przez “wybranych” świata materialnego. Jak narzędzie do opanowania świata powstała nauka i pochodna od niej technologia. Nie przypadkiem skupiła się nauka i technologia właśnie w kręgu oddziaływania idei protestanckich i oświeceniowych! Rozwój “naukowej” ekonomii i zasad biznesu na niej opartych jest tylko logiczną konsekwencją omawianego procesu. Najnowszym jego etapem jest coraz wyraźniejsze formowanie się wizji “społeczeństwa 20:80”, czyli takiego, w którym 20% ludzi, to ci “wybrani”, dostatnio i godnie żyjący, mający ciekawą pracę i w niej się realizujący – a reszta to “ludzie zbędni”, aż chciałoby się rzec “zawczasu potępieni”.
W dodatku pozornie zapomniany, ale działający z podświadomości lęk religijny powoduje i w gronie samych “wybranych” coraz ostrzejszą walkę zarówno o zasoby naturalne, niezbędne do rozwoju technologii, jak i walkę o kontrolę nad społeczeństwem – żeby “wybranych” nie było zbyt wielu, bo każdy z nich zabiera innym znak dany od Boga, czyli bogactwo materialne. Gdy wyczerpią się możliwości zarabiania etycznego, w rozumieniu naszej roboczej definicji, lęk przed byciem odrzuconym, potrzeba otrzymania znaku w postaci bogactwa, dyktuje sięganie po zyski czerpane z biznesów etycznie podejrzanych. Powtórzmy: etyka jest wyborem racjonalnym, lęk zaś jest irracjonalny; jako taki przeważnie będzie silniejszy od etyki.
Jeśli omówiona przed chwilą nierówność proporcji “wybranych” do “potępionych” zaczyna być rażąca (a taka właśnie jest) to nie ma mowy o etyce, można tylko z coraz większym trudem utrzymywać poprawność formalną. Z czasem i tego nie da się utrzymać, więc do głosu dochodzi naga siła; wtedy słyszymy o “strategicznych interesach”, “żywotnych strefach wpływów”, o zmowach cenowych, o tajnych podziałach rynku, a wreszcie o najzwyklejszych nadużyciach.
Dana przez nas diagnoza wskazuje na bardzo głębokie źródła kryzysu etyki w biznesie. Tkwią one o wiele głębiej niż tylko potocznie rozumiana uczciwość w handlu. Ale też bez ich zdiagnozowania wszelkie próby ucywilizowania patologii kultury trawionej tym kryzysem, to tylko lepsze albo gorsze leczenie objawowe. Chcąc tedy poważnie dywagować o etyczności biznesu, trzeba by jego sanację zacząć od uleczenia ludzkich dusz z lęków równie pierwotnych, jak potrzeba zysku – gdyby komukolwiek na tym zależało.
IV.
A zależeć powinno. Na naszych oczach następuje kolejna wielka rewolucja w dziejach świata, choć nikt jej nie zadekretował, ani nie powołał komitetów rewolucyjnych. Oto bowiem wciąż jeszcze potężna formacja wyznawców pozytywistycznego mitu Nieograniczonego Postępu, z jej przekonaniem, że uprzemysłowienie, powszechna oświata i wysoki standard życia materialnego są panaceum na dolegliwości naszego świata, formacja kierowana racjonalnym i trzeźwym światopoglądem kartezjańskim – ta formacja niepostrzeżenie ustępuje miejsca nowej, którą nazwiemy tu Religią Biznesu. Jej zawołanie sztandarowe to “Więcej Mocy!” rozumianej tu szeroko: jako znaczenie społeczne, zasoby materialne, wpływy i stopień opanowania świata przez jakiś produkt człowieka, skojarzony marketingowo z określoną ideologią życia. Za najważniejszy miernik mocy tej formującej się klasy władców świata uznać wypada pieniądz – bo jest on przecie niczym innym, jak uniwersalną miarą energii opanowanego przez ludzi świata materialnego. Najważniejszy rytuał tej kultury to Święto Transakcji: “chcę aby twój zasób energii stał się moim i na odwrót”. Teoretycznie transakcja jest równoprawna, jednak sformułowana jeszcze przez Karola Marksa teoria wartości dodanej uczy, że nie. Że kto przejmie owa wartość dodaną (marże, koszty praw własności, procent bankowy), ten będzie się bogacił, będzie “lepszy”, “wybrany” – pewniejszy Zbawienia...
Cywilizacja oparta na Religii Biznesu, w przeciwieństwie do powoli zamierającej formacji “postępowej”, racjonalna nie jest. Przeciwnie: na miejsce charakterystycznej dla postawy racjonalnej etyczności, ma ona do zaproponowania w miarę strawnie opakowany lęk religijny, omówiony wcześniej w tym tekście. Ów lęk niesie ze sobą wszelkie znane już z dziejów przekleństwa religianctwa; właśnie zaczyna się kolejna wojna religijna, tym razem na skalę światową. Bo i w islamie bogactwo jest znakiem danym człowiekowi od Allaha – a skąd islam ma ten znak wziąć, jeśli większość bogactwa świata zawłaszczyła już judeo-chrześcijańsko-euro-amerykańska konkurencja? Nawet największe bogactwo krajów islamu – ropa naftowa – wartość ma tylko dlatego, że porusza ona chrześcijańskie elektrownie i pojazdy.
W dotychczasowych dziejach ludzkości człowiek zawsze przegrywał z tajemniczymi niematerialnymi siłami, które, grając na jego lęku religijnym i egzystencjalnym, w końcu pozbawiały go woli i wprzęgały w swoją służbę. Wielkie duchy ludzkości – wizjonerzy społeczni, reformatorzy religijni, piewcy potęgi Człowieka – pozostali nie wysłuchani. Jeszcze jakiś czas możliwy będzie obłędny wyścig po kurczące się zasoby naszej planety, a potem? Czy damy szansę Etyce – czy i nasi duchowi okupanci w końcu się uduszą, bo wobec końca zasobów do zawłaszczenia i w związku z tym walki na śmierć i życie o te zasoby, wyznawców Religii Biznesu też zabraknie?
Włodzimierz H. Zylbertal
tel. 0-501 349-844
e-mail: w.zylbertal@eko.wroc.pl
(wystąpienie na konferencji “Czas na EB”, zorganizowanej 31.3.2004 przez Naukowe Koło Psychologiczne przy Studium Psychologii i Pedagogiki Akademii Ekonomicznej w Krakowie).tel. 0-501 349-844
e-mail: w.zylbertal@eko.wroc.pl
Włodzimierz H. Zylbertal - badacz, popularyzator, filozof. Absolwent filologii polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Od lat prowadzi badania w dziedzinie dywinacji i psychotroniki, jest także czynnym uczestnikiem ruchu ekologicznego. Publikuje w “Kropli” i ZB, współpracuje z Instytutem Nauk Społecznych krakowskiej AGH. Jest też wykładowcą Studium Psychotroniki im. Juliana Ochorowicza w Krakowie. Od 2002 r. prowadzi Laboratorium Energii Subtelnych – niezależną placówkę badawczą specjalizującą się w badaniach w dziedzinie szeroko pojętej psychotroniki. Autor książek i artykułów z dziedziny psychotroniki i filozofii ekologicznej.