Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Koniec z segregowaniem!

Podczas segregowania śmieci wpadł mi w szpony październikowy (4/2006) numer Biuletynu Rady III Obszaru Władzy, zwanego Dzielnicą i, chociaż jest to już pozieleniała wędlina przedwyborcza, to ze względu na wiekuistość problemu pozwalam sobie na niniejszy głos obywatelski. A że przy spóźnionej lekturze Biuletynu znowu skoczyło mi obywatelskie ciśnienie, jest to dodatkowa okoliczność usprawiedliwiająca odwagę polemizowania z bezradną Radą.

No więc na stronie 8 mamy apel Segregujmy odpady! pióra dzielnicowej Anny Wałach. To już kolejny gwizdek na nieposłuszne i zacofane społeczeństwo, jak zwykle ponoszące winę za to, że w odpadach jest tak źle. Wina rozłożona na milionową populację w końcu zanika a wraz z winą znika problem, rzucony Władzy pod nogi. No i nie ma problemu a przeznaczoną na jego rozwiązanie kasę można zagospodarować... inaczej.

Taka jest optyka Władzy. Jeszcze gorzej z arytmetyką. Ilość pojemników, ofiarowanych społeczeństwu przez Władze Miasta jest oszołamiająca. Dwa razy czytam akapit i nie chce być inaczej: 150 kubłów na makulaturę, tyleż samo na szkło, złom, plastik i co tam jeszcze można segregować. Tymczasem pomnóżmy ilość Mieszczan i Gości przez hurtem wspomniane 340 kilogramów osoboodpadów rocznych, liczbę mocno optymistyczną, bo statystyki radnej Anny unikają dużych rozmiarów, a więc poniewierających się po śmietnikach mebli i sprzętu agd oraz wraków, opon, chemii i materiałów remontowo-budowlanych, które niczym rosnące w oczach mury uszczelniają peryferie miasta. Oczywiście to co już nie mieści się w pojemnikach, w planach ani w głowie, nie istnieje. Zresztą zaradni właściciele faktorii zwanych domami jednorodzinnymi, produkujących ten gabaryt, ukrywają się przed widokiem swoich produktów za mniej czy bardziej gustownymi ogrodzeniami, dzielącymi ich od społeczeństwa, skazanego na wysypiska blokowe oraz na ofiarowane im przez Władzę kolorowe puszki na śmieci w ilości 150 kompletów.

Statystyki, omijane przez Autorkę apelu, wychodzą kabaretowo. Dwója z mnożenia i dzielenia, pani Anno. Demagogia o naszym zbytnim wygodnictwie, bezmyślności i obojętności jest zbyteczna i godna kubła; blaszanego, plastikowego lub jeszcze mniej przewiewnego. Byle się nie zatkało.

Swego czasu jako wolontariusz jednej z organizacji pozarządowych zajmujących się ekologią próbowałam dotrzeć do źródeł skąpstwa, z jakim Władza obdarza nas szansą na segregowanie śmieci. I dotarłam. Wskazuje je dyżurna mantra Władz i właścicieli sprywatyzowanych struktur służb komunalnych (które to struktury do niedawna były służbami, a obecnie mają być wyłącznie kaskadą dochodów dla śmieciarskiej mafii). Otóż mantra tłumaczy nam to samo co Autorka odezwy – że to my, społeczeństwo jesteśmy winni śladowej ilości pojemników. Władza nie może dać ich więcej, bo my, flejtuchy i wandale... wrzucamy tam śmieci. Co je spółka wywiezie, to za chwilę pojawiają się nowe; spółka nie nadąża, koszty wywozu rosną, a pojemniki pękają w szwach i toną w górach odpadów, znoszonych przez złośliwe społeczeństwo.

Tu przyznam się bez bicia w piersi, że sama brałam udział w procederze zaśmiecania pojemników na śmieci. Co parę dni dźwigałam ciężar osobisty dwa kilometry na antypody mojej dzielnicy-sypialni, bo getto Prądnik Czerwony wielkie jest. W drodze do pojemników, sterowana przez logikę, dopychałam jeszcze torby skarbami znajdowanymi po drodze i tak uzbrojona, docierałam cierpliwie do daru ojczymów miasta. I umieszczałam swoje kolekcje na stercie innych kolekcji, które podobnie jak moja, tylko parę tygodni wcześniej nie zmieściły się w pojemnikach. Gdy interweniowałam u ofiarodawców, czekała mnie wspomniana mantra, chyba nagrana na sekretarkę: „no sama pani widzi, jakie mamy społeczeństwo. Co opróżnimy, to znowu nasypią”

Innym zarzutem był wandalizm, czyli nasze społeczne napisy sprajem na czaszach pojemników, siłą rzeczy obraźliwe dla Władzy.

Podpalenia, czy też samozapłony stert śmieci wokół pojemników takoż samo nie przypadały Władzom do gustu. Zatem karano nas metodą odbierania prezentów. Pewnego razu zaparłam się i przy pomocy znalezionej na wysypisku starej miotły, rozgrzebałam stertę, pokrywająca komplet pojemników, ale ich tam nie znalazłam. Sekretarka wyrecytowała, że pojemniki zabrano, bo poszukujący odpadów obywatele regularnie je okradają, za pomocą przemyślnie skonstruowanych wędek.

A ja myślałam, że Śmiecionurkom należy się order Ojczymów Miasta za to, że pracę spółki mpo zoo czynią lżejszą.

Czynnikiem uzupełniającym listę powodów, dla których my, Społeczeństwo, unikamy tych unikalnych kompletów jest logika. Jeśli spacerując po peryferiach czerwonoprądnickiego getta widzę nielegalne filie „Baryczy”, zakrywające tablice z zakazami wysypywania śmieci, to mi się odechciewa. Bo taka jest logika społeczeństwa posegregowanego i inaczej nie będzie. Swego czasu próbowałam coś czynić w sprawie tych wiatraków, ale mantra brzmiała: „nie jesteśmy w stanie przyłapać winowajców”. Bo fundusze służb strzegących porządku, przeznaczone są wyłącznie na walkę z ekologią, czyli psimi kupami, użyźniającymi trawniki i klomby. Chodzi o to, aby nieludzki nawóz nie pokalał fur parkujących na skrawkach zieleni. I aby kierowca nie doznał wstrząsu wzroku czy mózgu. Ponieważ mantra o niewychwytalności czyli nietykalności kasty wywożącej swoje prywatne śmieci poza miasto nie przekonała mnie, przeto wygrzebałam parę kilogramów dowodów, zaopatrzonych w nazwiska, adresy i daty, czyli dokumentów osobistych, faktur, zeszytów szkolnych i tym podobnych korpusów. I wysłałam to do stosownych Władz. Władze wezwały mnie na rozmowę i zażądały... wycofania się ze stanowiska, ponieważ „mogę mieć zagrażające zdrowiu i życiu kłopoty, przed którymi Władza mnie nie obroni”. Z powodu braku funduszy oczywiście. Oszczędniej i bezpieczniej jest karać mandatami emerytki, spacerujące z przygarniętymi ze schroniska kundlami lub handlujące kwiatkami.

Po lekturze artykułu Segregujmy odpady! porwałam w objęcia wszystkie cztery torby z posegregowanymi już surowcami wtórnymi, czekające w ciasnym przedpokoju na rutynowy spacer szosami Prądnika Czerwonego do dalekich kompletów i umieściłam we wspólnym kanale blokowego zsypu, tuż obok mojej sypialni.

Koniec z segregowaniem!

Zatem niech Radna Anna przestanie obrażać Społeczeństwo a wolny czas poświęci pomaturalnemu kursowi arytmetyki. Jako uczennica oczywiście a nie nauczająca.

Gabi Szmielik-Mazur
ul. Strzelców 17/64
31-422 Kraków
Prosta baba spod Krakowa
Prądnik Czerwony, listopad 2006

Gabi Szmielik-Mazur