Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

KONSERWATYZM, GLOBALIZACJA I SZCZYT OBYDWU AMERYK

Wielu spośród uczestników demonstracji podczas Szczytu Obu Ameryk w mieście Quebec (pamiętających prawdopodobnie, iż 31. rocznica Dnia Ziemi przypada 22 kwietnia) z reguły określa się mianem anarchistów lub radykalnych lewicowców. Przeważa dziś pogląd, że sprzeciw wobec kapitalizmu i globalizacji przychodzi zazwyczaj z lewej strony. Można by jednak, i to zasadnie, utrzymywać, że pewna część najgłębszej krytyki kapitalizmu, techniki i globalizacji była i jest dziełem prawicowych tradycjonalistów (przykładem niech posłużą Samuel Taylor Coleridge, G.K. Chesterton, T.S. Eliot, C.S. Lewis, J.R.R. Tolkien) oraz „konserwatystów społecznych na lewicy”, takich jak John Ruskin, William Morris, George Orwell i Christopher Lasch.

Konserwatyści nigdy nie godzili się na nieograniczony rozwój techniki i globalizację. Stanowisko kojarzone zazwyczaj z konserwatyzmem prezentują techno-Republikanie pokroju Newta Gingricha – który napisał np. że technika „zawiera zalążki zmian, które doprowadzą do znacznego ograniczenia machiny biurokratycznej, powiększenia obszarów wolności i zmniejszenia roli rządów” (Wall Street Journal, 27.2.2001). W swym treściwym artykule pt. „Typy prawicy”, który ukazał się w National Review (11.10.1999), John O’Sullivan nazwał Newta Gingricha i licznych podobnych mu neokonserwatystów „postnacjonalistami wolnego rynku”. Należy zwrócić uwagę, że czyjeś usytuowanie w spektrum lewica – prawica bynajmniej nie determinuje poglądów danej osoby na technikę i globalizację. W poniższym artykule spróbuję scharakteryzować główne postawy wobec techniki i globalizacji, z którymi można się dziś spotkać wśród konserwatystów.

Część konserwatystów nie zadaje sobie zbytniego trudu, by przemyśleć te kwestie. Chociaż żyją we współczesnych czasach, nie przywiązują większej wagi do wpływu obecnej technologii na społeczeństwo, motywując to bardzo „staroświeckim” światopoglądem. Myślą być może, iż gwałtowny rozwój techniki (o ile w ogóle raczą go dostrzec) może mieć co najwyżej ograniczony wpływ na wiecznotrwałe koncepcje dot. natury ludzkiej, polityki i wiary.

Licznym dzisiejszym konserwatystom technika i globalizacja jawią się jako, ogólnie rzecz biorąc, „dobre”. Chodzi tu o konwencjonalnych konserwatystów w rodzaju George’a Gildera i Newta Gingricha, dla których rozwój techniki w nieunikniony sposób prowadzi do wyzwolenia i osłabienia „wielkiego rządu”. Ludzie tacy prawdopodobnie w zupełności popierają rozwój nauki i techniki, społeczeństwo konsumpcyjne, oraz trend ku faktycznemu zespoleniu „człowieka z maszyną” (przejawiającego się w obrazowaniu związanym z komputerami, samochodami, reklamą i fantastyką naukową). Zapomniano widocznie o entuzjazmie, z jakim technikę traktowano w faszystowskich Niemczech, gdzie uważano ją nie tylko za bezwzględnie konieczną do prowadzenia wojny, lecz również narzucającą „dyscyplinę” – w przekonaniu, że przyjęcie surowej techniki szybko zmiecie z powierzchni Ziemi „humanizm” i „sentymentalne bzdury”. I rzeczywiście wszystko wskazuje na to, że technika doprowadziła do unicestwienia wiecznych prawd i wierzeń wraz z innymi, z pewnością mniej pozytywnymi stronami tradycyjnych układów społecznych.
Niektórzy konserwatyści uznają technikę za zasadniczo „obojętną wobec wartości” – narzędzie zależne od użytkownika. Wielu konserwatystów lekarstwa na niekorzystne skutki rozwoju techniki i globalizacji upatruje w połączeniu wolnego rynku i reform społecznych. Odmianę bardziej egzotyczną stanowią postępowi nacjonaliści i tzw. prawica „post¬modernistyczna”, które z zapałem próbują uplasować technikę w ramach tradycji narodowych i religijnych. Tego typu zjawiska da się np. zaobserwować w Japonii i wielu społeczeństwach islamu. Prawdopodobnie dążą oni do połączenia „feudalnych wartości z nowoczesną techniką” – czyli do tzw. „archeofuturyzmu”. Dwoma fikcyjnymi przykładami wytworów takiej syntezy mogą być: futurystyczna epopeja Franka Herberta Diuna (przedstawiająca bohaterską walkę w obrębie galaktyki, skupiającą się na pustynnej planecie Arrakis) oraz do pewnego stopnia zrealizowana z rozmachem seria filmów o Gwiezdnych wojnach George’a Lucasa.

Jeszcze inni konserwatyści dopatrują się w technice nieuniknionego „zła” – które człowiek może jednak ujarzmić. W niektórych okolicznościach uznają technikę za „obojętną na wartości”, kiedy indziej za „złą”. Opis ten odnosi się do bardziej pesymistycznych i mniej aktywnych politycznie odłamów prawicy „post¬modernistycznej”. Ludzie ci mieszkają często w krajach, gdzie przywrócenie tradycji musi sprawiać wrażenie idei rodem z science fiction. Są praktycznie pozbawieni nadziei, lecz mimo wszystko nie ustają w wysiłkach, wierząc, że coś da się jednak uratować. Często wierzą w wieczny powrót, w nie kończące się cykle ludzkich dziejów. Sądzą, iż cywilizacja zachodnia kroczy drogą podobną (choć bardziej skrajną) do szlaków, jakie przemierzały Ateny i rzymskie imperium w dobie upadku. Nadal jednak żyje w nich nadzieja na jakąś nową cywilizacyjną Wiosnę. Oczom ich technika, kapitalizm, liberalizm, liberalizm lewicowy i globalizacja jawią się jako odgałęzienia tego samego systemu „późno nowoczesnego”, niszczącego wszystkie autentyczne różnice kulturowe i ludzką tożsamość.

Części konserwatystów technika i globalizacja nieodłącznie kojarzą się ze „złem”, wobec którego człowiek jest bezradny. Taki pogląd prowadzi do formowania antyutopijnej wizji „powszechnego, homogenicznego państwa światowego” (kreślonej np. przez francuskiego krytyka techniki, Jacquesa Ellula, czy kanadyjskiego filozofa, George’a Granta) – unicestwiającego wszystkie odrębności kulturowe i ludzką tożsamość. Na końcu takiej drogi znajdowałby się zapewne mroczny świat rodem z filmu Łowca androidów Ridleya Scotta (opartego na opowiadaniu Philipa K. Dicka, Czy androidy marzą o elektrycznych owcach?), Mechanicznej pomarańczy Anthony’ego Burgessa (przeniesionej na ekran przez Stanleya Kubricka), Neuromancera Williama Gibsona – klasycznej powieści cyberpunkowej, w której zostaje przedstawiona kompletnie zanieczyszczona planeta pod rządami megakorporacji – czy wreszcie z antyseptycznego, lecz bezdusznego Nowego, wspaniałego świata Aldousa Huxleya. Ucieczka ludzkości przed techniką, lub ich pogodzenie, wydają się niemożliwością. Ludzkie dzieje mają wg tej wizji poruszać się „po równi pochyłej”. Reakcja konserwatystów przybiera postać podobną do egzystencjalizmu: „uprawiać swój ogródek” – zajmować się „małymi sprawami”, czyli różnicami.

Jeszcze długo przyjdzie nam chyba poczekać na ziszczenie się zachodniej cywilizacji, która łączyłaby zaawansowaną technikę z dużą dozą społecznego konserwatyzmu, zdecydowanie opowiadałaby się za tradycyjnymi koncepcjami narodu, rodziny i religii, autentyczną etyką pracy i surowym przestrzeganiem prawa. Wszystko wskazuje na to, że technika zniszczyła zarówno dobroczynne prawdy, jak i te bardziej negatywne strony tradycyjnego trybu życia.

W świetle powyższego anarchistyczny czy radykalnie lewicowy sprzeciw wobec globalizacji wydaje się być pozbawiony większego sensu. Pomimo żarliwego idealizmu i głębokiej refleksji niektórych spośród ich przywódców (takich jak Ralph Nader, Noam Chomsky, Ivan Illich), przeciętnym aktywistom zależy chyba przede wszystkim na zintensyfikowaniu politycznej poprawności, na jeszcze dalej idącej urawniłowce społecznej i cywilizacyjnej, oraz powszechnej dystrybucji wszystkich wygód, luksusów i wybryków społeczeństwa konsumpcyjnego – przy funkcjonowaniu światowego rządu, który czuwałby nad realizacją ich wartości na całej Ziemi. Ponadto bardzo wielu, stanowczo zbyt wielu protestujących staje po stronie niezbornej, niemal bezcelowej rebelii, która prędzej czy później zawsze kończy się chuligańskimi wybrykami. Tacy ludzie nie stanowią realnego zagrożenia dla coraz skuteczniejszych technokratów rodzącego się na naszych oczach „Nowe¬go, wspaniałego świata”.

Można by w tym punkcie postawić tezę, że bardziej pozytywna krytyka globalizacji musi w dużym stopniu zawierać obronę wszystkich lepszych aspektów cywilizacji tradycyjnych – co odnosi się także do społeczeństw europejskich i wspólnot wywodzących się ze Starego Kontynentu w ich formach sprzed ery globalizacji. Mogłoby to oznaczać obronę zakorzenionej w tradycji, refleksyjnej odrębności, autentycznego zróżnicowania i złożoności świata przed wszelkiej maści powszechnymi abstrakcjami i homogenicznymi ideologiami, przed różnego autoramentu pseudo zbiorowościami i pseudo odmiennościami społeczeństw późnonowoczesnych.

Marek Węgierski
tłum. Jacek Spólny
Marek Węgierski