Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

MUSIMY ZWYCIĘŻYĆ

Mogłoby się wydawać, że waga buntu luddystów i jego znaczenie dla obecnego, endemicznego kryzysu świata, coraz bardziej zdominowanego przez niszczycielską moc wymykającej się spod ludzkiej kontroli techniki, nie wymagają podkreślania: a jednak brak zrozumienia historycznych korzeni tego kryzysu jest fatalną cechą wielu teorii, które pretendują do miana radykalnych. Poruszamy ten temat, publikując tutaj przemówienie Kirkpatricka Sale’a na Drugim Kongresie Luddystów, który odbył się w USA w r. 1996 (pierwszy miał miejsce w Anglii w r. 1812). Sale jest autorem monografii nt rewolty luddystów (Bunt przeciw przyszłości) oraz wielu innych książek, które powinny być lekturą obowiązkową każdego radykała: Ludzkie proporcje, Mieszkańcy tej ziemi, Zmiana układu sił i Podbój raju.

Sto osiemdziesiąt cztery lata temu, w kwietniu 1812 r., generał Ned Ludd patrzył na oblicze Anglii i z bólem serca widział straszne, rozpaczliwe warunki, w jakich w wyniku rewolucji przemysłowej przyszło żyć tym tkaczom i czesarkom, farbiarzom i robotnikom wykańczającym tkaniny, których przywódcą – i mitem – się stał.

Byli to ludzie, którzy zaznali względnego dobrobytu w czasach, gdy przemysł włókienniczy miał postać warsztatów tkackich, we wspólnotach, gdzie wielowiekowy zwyczaj i konwencja były bezpiecznym wątkiem i osnową materii społecznej – teraz zaś zostali zmuszeni do starania się o pracę za nędzne grosze.

Zmuszeni do posyłania żon i dzieci do fabryk po żałosne zarobki, które szły na trudne do zdobycia jedzenie, skazani na życie w brudzie, sadzy i czarnym jak smoła deszczu, pijący ścieki zamiast wody, mieszkający w szopach i barakach. Głód i choroby były na porządku dziennym, tak że robotnik w mieście przemysłowym żył przeciętnie około 20 lat; dobrze podsumowuje takie życie okrzyk jednej z pończoszarek: nędza, której nie opiszą najbardziej bolesne słowa. Były to ofiary wielkich fabryk, częstokroć podporządkowanych niezmordowanym silnikom parowym, pozwalającym jednej osobie (która była w stanie znieść niekończące się dniówki, harówkę i surowy nadzór w nieznośnych warunkach) na wykonanie pracy, do jakiej jeszcze niedawno potrzeba było kilkuset ludzi. Byli ofiarami nowego systemu gigantycznych fabryk, w których – po raz pierwszy w dziejach – maszyna zapanowała nad człowiekiem, gdzie przekreślono dawne koncepcje przyzwoitej i godziwej pracy; stare zwyczaje uczciwej zapłaty, dobrych towarów i uczciwych cen zarzucono na rzecz stosunków opartych na sile, majątku, powodzeniu i etyce, której podstawy nie stanowiło nic ponad zwykły zysk.

Wtedy też generał Ludd mógł spojrzeć na rozległe obszary Anglii środkowej i z radością w sercu ujrzeć tu i ówdzie swoich ludzi, którzy powstawali przeciwko nadciągającej groźbie uprzemysłowienia, ludzi tak wynędzniałych i zrozpaczonych, że porywali się z ciężkimi młotami na znienawidzone maszyny, atakowali fabryki z pochodniami i bronią palną, obrzucali kamieniami domy fabrykantów, zmuszali właścicieli straganów na targach do rozdawania żywności, wreszcie – po raz pierwszy w dziejach, podczas natarcia na fabrykę w Yorkshire – oddali życie za sprawę luddyzmu. Jeden z listów, doręczonych wówczas do pewnego fabrykanta w Stockport k. Manchesteru, dobrze oddaje ich stan ducha:

Uważamy za swój święty obowiązek, by przesłać to zawiadomienie: że jeżeli nie usunie Pan tych maszyn w 7 dni, Pańska fabryka wraz z całą zawartością zostanie z całą pewnością podpalona. Nie zamierzamy wyrządzać Panu najmniejszej krzywdy, ale mamy mocny zamiar zniszczenia maszyn oraz silników parowych, ktokolwiek byłby ich właścicielem. Nie mamy uważania dla tych, co je trzymają, ani dla armii brytyjskiej, gdyż wszystkich ich pokonamy albo zginiemy w walce.

W słoneczny, zimny poranek 15 kwietnia wojownicy z armii luddystów zgromadzili się na polu w pobliżu Stockport i ogłosili, że stanowią Kongres Luddystów, który zebrał się dla omówienia planów działania na przyszłość. Niewiele wiadomo o tym, co się tam działo, ponieważ wszystkie czyny luddystów (włącznie z takim spotkaniem na polu) były nielegalne, w większości podlegające karze śmierci, w związku z czym woleli nie pozostawiać po sobie śladów na papierze. Wszystko wskazuje jednak na to, że postanowili skierować natarcie na największe i najbardziej nielubiane fabryki, zaś po nocach urządzać wypady niewielkich oddziałków, zwących się „ludźmi Ludda”, które szłyby przez prowincję i zabierały bogaczom prowiant, pieniądze, zapasy i broń. Pięć dni później kilkutysięczny tłum zaatakował fabrykę w Middleston, w czego wyniku zginęło co najmniej dziesięciu, a najprawdopodobniej około trzydziestu napastników, podczas gdy sam zakład nie doznał uszczerbku. Po dziewięciu dniach grupa mężczyzn i kobiet podpaliła fabrykę w pobliskim Westhoughton, która spłonęła w ciągu kilku godzin, a straty stąd wynikłe oszacowano na 6 000 funtów. Dwa tygodnie potem oddział czterech ludzi urządził zasadzkę i zastrzelił fabrykanta z Hudders Field (ok. 30 mil dalej) – była to pierwsza i ostatnia ofiara po drugiej stronie barykady.

KIJ I MARCHEWKA

Rząd brytyjski błyskawicznie zorganizował odwet na uczestnikach rozruchów. W zagrożone rejony wyekspediowano 2000 więcej żołnierzy, tak że w maju armia generała Ludda została otoczona przez co najmniej 14 000 wojskowych, w tym 4 000 kawalerii; ponadto w okolicznych miastach powstały obywatelskie milicje i mianowano konstabli, którzy patrolowali ulice po zmroku.

Za pomocą marchewki nadzwyczajnych nagród (50 000 funtów lub więcej) i kija więzienia, tortur i prześladowań dość szybko zdołano doprowadzić do rozkładu ruchu luddystów – tym bardziej, że w samych szeregach Generała narastało przekonanie, że jego ludzie posunęli się zbyt daleko. Dopóki przemoc była kierowana przeciwko maszynom i pustym fabrykom, mieszkańcy okręgów przemysłowych, których życie również wtedy nie rozpieszczało, popierali oddziały luddystów i nigdy nie zdradziliby przyjaciół i sąsiadów, nawet wobec najbardziej kuszących przynęt i najdotkliwszych kar. Jednak gdy zaczęto robić krzywdę ludziom, fabrykantom, którzy – nawet jeśli źle traktowali robotników – byli długoletnimi członkami wspólnoty, ludżmi mającymi prawo dożyć swych dni w spokoju, wtedy posunięto się chyba za daleko i dał się wyczuć zanik powszechnego poparcia dla armii luddystowskiej. Wiadomo, że w październiku – sześć miesięcy po zabójstwie fabrykanta z Yorkshire – porwana przez miejscowego urzędnika miejskiego matka jednego z luddystów załamała się, czemu towarzyszyły zeznania sąsiadów i robotników z tej samej fabryki, tak że w końcu czterej zamachowcy zostali zatrzymani i postawieni przed sądem. Uznano ich za winnych; gdy w styczniu 1813 r. zawiśli na belce więzienia w Yorkshire, gdy zastrzelono około 40 luddystów, powieszono 24, 37 deportowano, a co najmniej 37 aresztowano i osadzono w więzieniach, armia generała Ludda w praktyce zakończyła swój żywot. Zapłacono straszliwą cenę, ale nie na darmo. Luddyzm przegrał, zwyciężyła rewolucja przemysłowa, ale nie obyło się bez konsekwencji: szkody szacowano na 1,5 mln funtów, spowolniono tempo wprowadzania w fabrykach Anglii środkowej maszyn, wywołano tak wówczas zwaną „kwestię maszynerii” – czyli sprawę roli maszyn w społeczeństwie – i postawiono ją na forum państwowym. Ruch stał się znakiem wywoławczym wszystkich tych, którzy odrzucają i sprzeciwiają się technice zagrażającej życiu i jego poziomowi, którzy zwracają uwagę narodu na rozgrywającą się w jego obrębie tragedię. Krótko mówiąc – luddyzm nie umarł.

Dzięki temu dziś, po 184 latach, Brat Savage zwołał nas tu na drugi Kongres Luddystów, którego zadaniem jest przemyślenie wniosków płynących z pierwszego i stawienie czoła pilnemu zadaniu stanięcia naprzeciw przemysłowej megamaszyny i zalewowi nowoczesnej techniki, niszczącemu życie, miejsca pracy i społeczności na całym świecie.

KOMPUTER NADCHODZI

Jeden z rozdziałów swojej pracy o luddystach nazwałem Wnioskami na erę komputerową, gdyż jestem przekonany, że możemy się wiele nauczyć od tych dzielnych, zdezorientowanych i idących w rozsypkę armii, które przed dwoma wiekami stworzyły na własny użytek mit Generała Ludda. Obecnie toczy się batalia znacznie trudniejsza, w czasie tej drugiej rewolucji przemysłowej, odbywającej się pod auspicjami wszechpotężnego mikroprocesora; znacznie więcej niż oni wiemy o strasznej potędze i niszczycielskiej sile uprzemysłowienia, które w ciągu ostatnich dwustu lat opanowało cały glob. Powinniśmy się jednak uważnie przyjrzeć tym pierwszym luddystom, naszym, by tak rzec, prapradziadom i wysłuchać nauki płynącej z ich doświadczeń. Nadchodzi np. taki moment, gdy opór wobec maszyn jest sprawiedliwy i słuszny, gdy staje się jedynym moralnym aktem oporu w niemoralnym świecie. Jednak opór połączony z przemocą – niezależnie od zagrożeń, które z sobą niesie – sprowadzi na wasze głowy gniew rządów, potężnych siłą przemocy oraz korporacji, potężnych mocą kontroli społecznej. Opór doprowadzony do pozbawiania życia ludzi – znów niezależnie od immanentnych zagrożeń – jest błędnie skierowany i szkodliwy, naznaczony paraliżującą sprzecznością, która polega na tym, że naśladuje świat, który zwalcza. Sięgnijmy do innych przykładów. Reforma systemu przemysłowego za pośrednictwem polityki, którą on sam stworzył dla własnej ochrony i rozpowszechniania, jest bezużyteczna, zaś wahadłowa gra przedwyborcza partii politycznych jest dziś taką samą mistyfikacją, jaką była dla ówczesnych luddystów, na których postulaty parlament odpowiedział uchwałą, że niszczenie maszyn jest ciężkim przestępstwem. Ponadto koncepcja rewolucji, która miałaby wykorzenić istniejący system przemysłowy – niezależnie od niepotrzebnej przemocy – jest bezsilna wobec państw narodowych, dla których samoobrona jest racją bytu; nie wolno również zapominać, że posiadają one monopol na nowoczesną broń.

WŚCIEKŁOŚĆ NIE WYSTARCZY

Jeszcze jeden, ostatni już przykład. Udany opór wobec tak potężnego zjawiska socjoekonomicznego jak industrializm nie może wynikać ze wściekłości i oburzenia, choćby najsłuszniejszych, ani przebiegać pod znakiem spontanicznych wybuchów i nieskoordynowanych reakcji. Warunkiem powodzenia są następujące trzy cechy:

• Ugruntowanie w szerokim rozumowaniu filozoficznym, w pewnych ustalonych intuicjach i teoriach, nakreślonych przez szeroko pojęty ruch antytechniczny, ruch luddystyczny, który istniał przez ostatnie dwieście lat mimo dominacji sił technikę popierających – wyrażony przez takich luminarzy jak Emerson i Thoreau, Muir i Weber, Aldo Leopold i Lewis Mumford, Jacques Ellul i Paul Goodman, Rachel Carson i Wendell Berry oraz donośny chór współczesnych neoluddystów, obecnych również na tej sali, których głosy przez kilka ostatnich lat rozlegały się wyjątkowo donośnie.

• Szczególnego poświęcenia wymaga rozpowszechnianie w naszym kraju takiej szeroko pojętej filozofii luddystowskiej z możliwie największą mocą i w całej pełni (mimo, że z konieczności powoli), tak by zmienić podstawowy światopogląd naszego społeczeństwa technicznego, oderwać je od fałszywych bóstw, którym zawierzyło – bóstw materializmu, racjonalizmu i humanizmu, które powtarzają, że najwyższym celem w życiu jest gromadzenie bogactw osobistych, oraz skrytych za nimi bożków eksploatacji, dominacji, żądzy zysku, postępu i wzrostu.

• Należy próbować zastąpić tych groźnych fałszywych bogów przewodnikami, którzy okazali się godni zaufania, solidni i stanowili dla społeczeństwa ludzkiego źródło natchnienia od najdawniejszych czasów; tworzą oni siły, paradygmaty, układy i organizmy świata naturalnego, całą cudowną, świętą, bezcenną i przesyconą boskością biosferę, od której zależy każde życie – bo wtedy nauczymy się wybierać i oceniać, tworzyć i budować technikę życia, technikę sprzyjającą rozkwitowi i obfitości świata naturalnego w całej jego harmonii, różnorodności i pięknie. Mam wrażenie, że taki opór stałby się wyrazem tego, co w człowieku najlepsze i być może zdobyłby dość dużo serc i umysłów na tyle szybko, by zażegnać praktycznie nieuniknione katastrofy, ku którym pędzi uprzemysłowiony świat. W tym celu będziemy musieli traktować siebie jako uczestników misji ocalenia życia, od której ostatecznego powodzenia zależeć będzie los nie tylko ludzkości, lecz również całego życia na tej wyjątkowej, wspaniałej, niebiesko-zielonej planecie.

Równałoby się to przywróceniu do życia Neda Ludda, jednak już nie w roli generała rozproszonych i działających chaotycznie armii, lecz naszego brata i towarzysza w dziele pokojowego oporu, znów w roli symbolu ludzkiej woli sprzeciwu wobec potęg zniszczenia, symbolu naszego zrozumienia, że wyciągamy ręce do naszych braci i sióstr, z którymi chcemy złączyć się w bractwie, we wspólnocie, w gildii.

Oznaczałoby to, że tu i teraz zaczynamy być mówcami i działaczami sprzeciwiającymi się dookolnemu duchowi zniszczenia: by nazwać wroga, technikę i jego bogów, by powiedzieć zdezorientowanym ludziom, zdając sobie przy tym sprawę, że zewsząd zalewają ich nowe rozwiązania techniczne – które, cytując za Newsweekiem: przewyższają naszą zdolność pojmowania, przekształcają obyczaje, zmieniają hierarchię wartości i modyfikują pojęcie rzeczywistości – powiedzieć tym zdezorientowanym, rozbitym obywatelom, że nie chodzi o tę czy inną partię polityczną, takiego czy siakiego prezydenta, upadek wartości rodzinnych czy rozkwit państwa opiekuńczego, nie o rozkład społeczności czy erozję wiary, o żaden z prześladujących nas dziś -izmów, że nie chodzi nawet o korporacyjny ucisk i rozbestwienie wielkich firm, lecz o technikę, która służy fałszywym bogom – to ona doprowadziła do tego wszystkiego, to ona stoi za wszystkimi bolączkami i całym złem. Technika – zaawansowana, skomputeryzowana, we władzy korporacji, finansowana przez rządy, niszcząca przyrodę.

Moloch, Szatan, Belial, Gog i Magog, Loki, Arcydiabeł: technika. Nazwać wroga. Pojąć go. Stawić mu opór. Wraz z życiem otrzymujemy dar wyboru. Nie we wszystkim, ale w wielu sprawach. Możemy wybrać sposób działania, znając nieprzyjaciela i zdając sobie sprawę z niebezpieczeństw. Nie wiem, co uczynimy, jest to bowiem zadanie na te dni, tym właśnie będziemy zajmować się – z oświeconym umysłem i pełnym poświęcenia sercem – przez kolejne, cenne godziny. Mogę powiedzieć tylko, że spoczywa na nas obowiązek poświęcenia się temu zadaniu, tej służbie ożywionemu na nowo bractwu, które będzie na nas spoglądać z sercem przepełnionym dumą i nadzieją. Zebraliśmy się tutaj, gdyż wiemy, że pora działać, czas na stawienie oporu; musimy przekonywać, musimy – dla dobra własnego, dla dobra ludzkości i całej żyjącej planety – musimy zwyciężyć.

Kirkpatrick Sale
tłum. Jacek Spólny

Fourth World Rewiev No. 80
Kirkpatrick Sale