Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

NIE ZMARNUJMY SZANSY

Z dużym zainteresowaniem zapoznałem się z artykułem Macieja Kozakiewicza „Czas na niezależne pismo” (ZB 3/2000). Tekst przeczytałem z opóźnieniem, ponieważ datowany jest na 14.3.2000, a ZB dotarły do mnie w połowie maja. Być może spostrzeżenia podobne do moich ukazały się już na zielonej liście, ale z niezależnych ode mnie powodów nie mogłem się z nimi zaznajomić. Proszę zatem wybaczyć, jeśli moje uwagi są nieco nieświeże.

Propozycja Macieja jest ciekawa i jak najbardziej na czasie. Popieram ją i gotów jestem także płacić za takie pismo pieniądze odpowiednie do jego poziomu i spełniania moich oczekiwań.
Moje oczekiwania są jednak nieco różne od tych kilku, które określił Maciej Kozakiewicz. Po pierwsze: nie uważam, aby określenie „jasnej linii i celów” było szczególnie fortunne. Takie zielone pismo winno mieć jak najszerszy zakres, poruszać wszelkie tematy związane z szeroko pojętą ekologią, alternatywnymi sposobami życia, kulturą, duchowością itp. Wyznaczenie takiej „linii programowej” zuboży pismo i może doprowadzić do sytuacji odrzucania tekstów nie z powodów poziomu czy merytorycznych, ale jako niezgodnych z wyznaczonymi przez redakcję ramami. Otwarta formuła pisma – to co najsmaczniejsze dla mnie w ZB – pozwoli na poruszanie szerokiego spektrum zielonych tematów i współpracę z wieloma autorami. Nieuniknione w takim przypadku różnice poglądów mogą doprowadzić do twórczego fermentu, który pozwoli takie pismo ożywić. Potencjalny czytelnik otrzymuje zatem jedno pismo z różnymi działami. Czyta je całe lub skupia się na jednym temacie (przy okazji „podprogowo” rejestrując szerokie spektrum innych tematów, które mogą go zainteresować). Unikamy sytuacji wydawania lub nabywania kilku innych publikacji, w których po trosze pojawia się interesujący nas problem.
Po drugie: pismo powinno mieć charakter otwarty jeśli idzie o autorów. Bazą niech będą ludzie, którzy „liznęli” pracy redakcyjnej – ich zadanie to logistyka wydawnicza i dystrybucja. Kształt i niewątpliwy sukces pisma zależą od grupy operatywnych idealistów, ludzi z zacięciem do szperania, odważnych i „czujących” temat. Myślę, że nie jest trudno do takich dotrzeć i zaproponować współpracę. Fajnie by było, gdyby autorami tekstów były od czasu do czasu osoby znane: naukowcy, ludzie sztuki czy sportowcy. Taka otwartość również prowokuje do dyskusji (wyobraźmy sobie taki spór z udziałem p. Korwina-Mikke, z lubością forsującego prywatyzację lasów państwowych). Poza tym ludzi o wiele bardziej interesuje (niestety) co je Hołowczyc, niż Swolkień (z Hołowczycem to nieszczególny przykład: on żywi się kradzionymi chipsami, widziałem to kilka razy w TV).
Po trzecie: Maciej Kozakiewicz proponuje pisanie „poważnych, politycznych rzeczy o ekologii”. Tematy poważne jak najbardziej, natomiast polityka nie powinna być tonusem takiego pisma. Uważam, że pewna – dla mnie – „obniżka lotów” ZB to efekt zbytniego zajmowania łamów przez politykę. Szkoda miejsca, lepiej zamieszczać tematy stricte zielone, wiadomości lokalne, forum czytelników itp. Oczywiście jeżeli jest to potrzebne, wynikające z tematu, polityką można się zająć. Można prezentować stosunek do ekologii różnych opcji politycznych. Upolitycznienie pisma (tak rozumiem pisanie „politycznych rzeczy o ekologii”) doprowadzi do politycznego uwikłania i pojawienia się następnego z tytułów, od których pęcznieją kioski. Można pisać „politycznie”, ale w dawnym tego słowa znaczeniu.

Po czwarte: dlaczego wersja drukowana ma być uboższa od elektronicznej? Internet nadal jest w Polsce rzadkością. Z perspektywy miasta można tego nie zauważyć, ale tak jest. Potencjalna recepcja takiego periodyku na wsi lub przez ludzi starszych jest bardzo ograniczona. Dostępność słowa pisanego jest nadal większa niż internetu. Medialny nacisk w formie pisma jest mocniejszy od mówienia o internecie. Komputery władz gminnych w moich okolicach służą do liczenia podatków, celów geodezyjnych, pisania listów, pokazywania zainteresowanym mocno „nieświeżej” strony gminy czy oglądania „after hours” gołych bab. Nie neguję konieczności istnienia wersji internetowej, ale nacisk (przynajmniej na początek) położyłbym na wersję tradycyjną.
Podsumowując, nie idzie mi o to, aby kilka osób znalazło pracę – jak pisze Maciej – ale by odwalać kawał mocno potrzebnej ciężkiej roboty. Gratuluję Maciejowi Kozakiewiczowi pomysłu, który zapewne przychodził na myśl wielu z nas, ale chyba nikt nie wstrzelił się tak dokładnie w odpowiednie miejsce i czas. Życzę powodzenia. Ze swej strony gotów jestem dołożyć swoją cegiełkę w formie lokalu, czasu, pewnych środków i kilku pomysłów. Oprócz Krakowa, „moim” terenem są okolice Rabki, Jordanowa i Mszany Dolnej. Chętnie nawiążę kontakt z zainteresowanymi. Osobne podziękowania Andrzejowi Żwawie za ZB – na każdy numer czekam wraz z grupką znajomych z niecierpliwością.

Grzegorz Kurek
al. Mickiewicza 57/2
31-120 Kraków
GSM i SMS 0-601/49 99 57
Grzegorz Kurek