Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Niszcz wszystko i pozwól niszczyć innym

KULTURA MASOWA: NISZCZ WSZYSTKO I POZWÓL NISZCZYĆ INNYM!
CZTERY KONIE APOKALIPSY: NIHILIZM, HEDONIZM, MEDIALIZM, ROZRYWKA (PLUS LECZENIE OBJAWOWE)

Kiedy człowiek czyni konsumpcję bożkiem, zdradza życie i zdradza samego siebie.
Erich Fromm
Dlaczego nie skłonić naszych najlepszych umysłów, naukowców, artystów, nauczycieli, by świadczyli jak wzbudzać i rozwijać miłość życia, w przeciwieństwie do miłości gadgetów? Wiem, miłość gadgetów przynosi zyski korporacjom – miłość życia wymaga mniejszej ilości rzeczy – stąd jest mniej zyskowna.
Erich Fromm
Nie czerpiemy już radości z naszego duchowego wnętrza,
ale z rzeczy zewnętrznych i obcych.

Thomas Merton
Fałszywe radości i rozrywki czynią jeszcze bardziej gorzkim brak prawdziwych.
Pierre A. Beaumarchais
Technicznie żyjemy w epoce atomowej, uczuciowo ciągle w epoce kamiennej.
Erich Fromm

Uwaga wstępna. Hedonizm – pogląd (zapoczątkowany przez Arystypa z Cyreny, III w. p.n.e.), iż przyjemność jest jedynym dobrem i wartością; dobre jest więc to wszystko, co daje przyjemność. Nihilizm – postawa mająca za nic tradycyjne wartości i prawa moralne. Używam terminów hedonizm i nihilizm, mając na myśli ich współczesne, wulgarne (vulgo, vulgus łac., powszechnie, pospolicie; pospólstwo, tłum) formy i takąż treść.


Termin nihilizm został wymyślony przez rosyjskiego pisarza Turgieniewa i użyty po raz pierwszy w jego powieści Ojcowie i synowie “” (1861). Teraz są nihiliści – pisał Turgieniew – Zobaczymy jak będziecie mogli egzystować w nicości, próżni (...). Czym jest nihilizm, kiedy się rodzi i dzięki czemu się umacnia? Powiedzmy za Nietzschem: Kiedy najwyższe wartości tracą wartość “”. Ale nie tylko najwyższe wartości – w postmodernistycznej epoce nie istnieje, więc i nie odgrywa żadnej roli także kanon kulturowy. Nihilizm oznacza zanik wiary w istnienie niematerialnych wartości, w jakąkolwiek perspektywę duchową. Nihiliści wierzą bowiem tylko w to, co “mieści się” im w głowie, w to, co mogą zobaczyć, usłyszeć, czyli w namacalną rzeczywistość. Znakiem upadku kultury, naturalnie tej godnej tego miana, jest nie tylko brak jasno zarysowanych hierarchii wartości (również takich, które sprzyjałyby redukcji przemocy), ale także ziejąca zewsząd pustka i nuda, której ludzie starają się zaradzić wypełniając ją byle czym... I oto jak się wówczas żyje: najpierw słabnie religia i duchowość, potem prawo (nie tylko w sensie jego łamania, ale także jego pobłażliwości) i kultura, następnie upadają obyczaje, a potem zapanowuje mrok: przemoc i chaos. Wiek XX nie szczędził nam tego typu doświadczeń. Niektórzy myśliciele współcześni zastanawiają się nad tym, do czego właściwie doprowadziła wiara w tzw. wyzwolenie człowieka, wiara, którą po Oświeceniu odziedziczyła tzw. nowoczesność. Ta wiara, to przekonanie o możliwości społeczno-kulturalnej emancypacji człowieka, o budowie dobrobytu, jak również o uniwersalnej prawdzie, wspomagającej racjonalne zarządzanie społeczeństwem. Jako skrajne przykłady takiego zarządzania podaje się często faszyzm i komunizm, które niewątpliwie dokonały olbrzymich spustoszeń w ludzkim świecie. Lecz upierałbym się, iż nie są to dowody na kompromitację samego rozumu, a jedynie groźnych w skutkach iluzji, które zdarza mu się powoływać do życia, gdy uda się go komuś zaprząc do jakiegoś “interesu”. Dziś spustoszenie czyni “wolna”, często ponadnarodowa gospodarka, nastawiona na masowe zadawalanie niewybrednych tłumów współczesnych hedonistów-nihilistów, a przede wszystkim na drenowanie naszych kieszeni, wsparta na antyetosie kapitalizmu, czyli zasadach quasimafijnych, na niewyobrażalnej zachłanności i bezwzględności w zmierzaniu do zysku za każdą cenę (której naturalnie sama nie będzie musiała płacić!). Przypatrzmy się gigantomanii spekulacyjnych kapitałów niszczących mały, rodzinny handel i produkcję, spółkom telewizyjnym, siejącym bezkarnie “głupawkę” i przemoc bez oglądania się na straty społeczne, produkującym kolejne zastępy “rozrechotanego” motłochu, producentom parafarmaceutyków, korzystającym z usypiającej krytycyzm mocy mediów; przypatrzmy się mediom starającym się już tylko o zbyt czyjejś nadprodukcji, zupełnie niezainteresowanych wysokim ustawieniem poprzeczki kanonu kulturowego, paradygmatów artystycznych, porządku intelektualnego. Całe to towarzystwo jako żywo zdaje się wyznawać nihilistyczno-hedonistyczne zasady mówiące, że “raz się żyje” i “po nas to choćby potop”.

Co stało się z tradycyjną etyką? Cóż, zastąpiła ją etyka rodem z... gry w trzy karty!

Może więc ucieczką przed skomercjalizowanym światem byłaby prawdziwa sztuka? Zapewne, lecz gdzie jej szukać? Jej miejsce zajęła w mediach lansowana z uporem maniaka parasztuka (erzatz prawdziwej kultury), nie niosąca żadnych istotnych i trwałych wartości. Jednym z jej głównych “zadań” jest szokować, postponować fundamentalne wartości, lecz przede wszystkim ma ona bawić, dekorować, być jedynie opakowaniem medialno-rozrywkowego bełkotu i zgiełku; ma ona darować sobie ewentualne nowe propozycje estetyczne i jakikolwiek krytycyzm czy wizje światopoglądowe. Od organizowania opinii publicznej, od organizowania “prawdziwych” potrzeb człowieka, jego gustów i preferencji są bowiem specjaliści, zawodowi twórcy złudzeń i tyleż radosnych, co kłamliwych sloganów, fachowcy od dyktowania publicznych gustów lub/i od ich deformacji: media, reklama, marketing, public relations. Ów medialny sektor, niekontrolowany przez społeczeństwo, umocnił w ostatnich dziesięcioleciach swój niezależny i nieodpowiedzialny byt, stając się tzw. “czwartą władzą”. Czy wybierałeś kiedykolwiek, czytelniku, ową “władzę”, która od rana do wieczora częstuje cię najprawdziwszym relatywizmem moralnym i kulturowym? Czy to koniec świata? Nie, ale na pewno poważny kryzys idei humanizmu, kryzys kultury w wymiarze globalnym. Kto nie ma wysublimowanych potrzeb z gatunku wysokokulturowych, kto nie zauważa postępującej dezintegracji ludzkiego życia, powszechnej apatii i rosnącej frustracji jednostek (anarchia, przemoc, terroryzm), komu obcy jest świat głębszej refleksji, kto uważa, że dzisiejsza bezsilność rozumu jest naturalna, czy w pełni zasłużona, ten nie odczuwa kryzysu boleśnie i zapewne nawet nic o nim nie wie...

Nie istnieje nic, na czym człowiek mógłby się oprzeć – powiadają nihiliści. Nic? No, może z pewnymi wyjątkami umożliwiającymi przeTRWANIE wydrążonym duchowo, jednowymiarowym ludziom w spustoszonym przez nich, jednowymiarowym świecie; tymi wyjątkami są materialne dobra, pieniądze, gadgety, rozrywka. Tylko te przemijające ““wartości” (plus alkohol, narkotyki, środki uspokajające lub “speedujące”) są w stanie zagłuszyć na moment u ludzi żyjących w dobie kultury masowej wszechobecną pustkę i dojmujące poczucie braku sensu własnego istnienia, dać radość wynikającą z chwilowego “zapomnienia”. Skoro nie czerpiemy już radości z naszego duchowego wnętrza, ale z rzeczy zewnętrznych i obcych (Merton), toteż nie istnieją granice dla ludzkiej aktywności, pod warunkiem, że dotyczą owych “naczelnych” wartości dnia dzisiejszego. Reszta jest milczeniem””. Ciekawe, że ci, którzy tak ochoczo głoszą relatywistyczny brak oparcia w świecie, równie ochoczo pragną nad światem panować! Lecz, cóż to za radość być oklaskiwanym przez stado baranów?

Nie tylko światło sacrum zostało wypchnięte z tego świata (Nietzscheańskie ““Bóg umarł!”), również światło mądrości spychane jest nieprzerwanie na margines. Pędzimy z olbrzymią (określaną przez gwałtowny postęp technologii) szybkością, tyle że już bez “tradycyjnych” świateł, bez mapy tradycyjnego porządku symbolicznego, ten bowiem także został odstawiony na boczny tor. Jego miejsce zajęła nowa ikonografia symboliczna: billboard przedstawiający talerz z kiełbasą za “tylko” ileś tam złotych. W ten oto sposób kultura masowa tresuje cię, czytelniku, abyś znał świat cen, a nie znał świata wartości!

Być może rację ma Alvin Toffler, mówiąc, iż popełnia błąd ten z nas, kto zdążając ku przyszłości, patrzy wyłącznie we wsteczne lusterko. Przypominając tę myśl, nie zamierzam naturalnie deprecjonować wartości pamięci, szczególnie w epoce, która zabiega o powszechną amnezję; innymi słowy, nie chodzi o to, aby przyszłość była wyznaczana przez przeszłość, ale przede wszystkim o skale porównawcze, umożliwiające sensowny osąd tego, z czym się na co dzień stykamy. Wydaje się więc, iż znacznie większy błąd popełnia ten, kto pędzi z ogromną szybkością, ale po ciemku, nie widząc niczego nie tylko za sobą, ale i przed sobą; przede wszystkim realnej, nawet nie tej wyobrażonej przyszłości – ideału.

Powiązania gospodarcze, polityka światowa i społeczeństwa sterowane są przez anonimowe, “dyskretne” procesy, nad którymi trudno objąć jakąkolwiek kontrolę. Bezosobowa technologia zastąpiła sens; wydaje się być ona sensem świata... pozbawionego sensu. Ów nagminny brak tradycyjnego, humanistycznego światła powoduje, iż lęgną się zastępy stechnicyzowanych i wyobcowanych społecznie troglodytów, zajętych jedynie “dryfowaniem” i pobudzaniem co rusz swych zmysłów (nie daj Boże szarych komórek), a jeśli już pracujących, to jedynie z myślą o zabawie, a nawet dla samej zabawy. Technologia najwyraźniej robi to, co postulował Karol Marks (zauważając, że filozofia do tej pory tylko interpretowała świat, a przecież chodzi o to, aby go zmienić): nie zajmuje się interpretowaniem świata, a jego permanentnym przekształcaniem, tym razem w taki sposób, aby stał się on wyłącznie źródłem rozrywki, wrażeń zmysłowych i materialnej obfitości. Taki zaś “dobrobyt”, szczególnie gdy nie służy godnemu i rozumnemu życiu, a staje się celem samym w sobie, z dobrodziejstwa szybko zmienia się w swe przeciwieństwo – truciznę depersonalizacji człowieka, pogrążającego się, niczym w bagnie, w skomercjonalizowanym i zakłamanym, sztucznym i nieprzyjaznym środowisku.

Dzisiejszy hedonista podszyty nihilizmem powiada: nie widzę żadnego powodu, aby uważać jeden cel za gorszy (albo za lepszy) od drugiego. Cnota, wartości moralne? To sprawa osobista, a w ogóle to rzeczy przebrzmiałe, niemodne, tak jak i zastanawianie się nad dobrem i złem; wolno więc dokonywać nieskrępowanych refleksją wyborów – wybór nie jest przecież zły, skoro przynosi “kasę”, a ta – przyjemność. Pojęcie prawdy? Nawet pieniądze na tym świecie nie zawsze bywają prawdziwe, nic na tym świecie nie jest zresztą do końca poważne, a wszystko względne – czegóż więc i jakiej to prawdy mielibyśmy się trzymać? Korzystajmy z możliwości, jakie daje nam świat, cieszmy się i bawmy, śmiejmy się, bo nie wiadomo czy świat potrwa jeszcze ze trzy tygodnie (Beaumarchais). O losy świata niech troszczy się kto inny, najlepiej jacyś kolejni “oni”! Otóż tak się składa, że kiedy staramy się określić, zdefiniować motłoch (czyli przeciwieństwo świadomego swych praw i obowiązków społeczeństwa obywatelskiego!), to nie sposób nie zauważyć zespołu cech, który jakościowo “wyróżnia” motłoch pod każdą szerokością geograficzną, tak motłoch niewykształcony, jak i ten wykształcony – jest to świadoma rezygnacja z brania na swe barki losów świata, jego porządkowania, a przede wszystkim z nadawania mu sensu; niechęć do współodpowiedzialności za jego urządzenie, niechęć nie tylko do metafizycznych czy utopijnych wizji, lecz w ogóle do wizji jako takich, niechęć do jakiejkolwiek misji i podszyta “absolutną tolerancją” bezdyskusyjna zgoda na zastany świat i na siebie samego (bez najmniejszej nawet próby “odkrycia” swej istoty, a co za tym idzie, także swej prawdziwej wartości). Co się liczy? Wyłącznie własny interes i “wymierne korzyści”: dobra materialne, doznawanie przyjemności i pobłażanie sobie. To jedyne dobra prawdziwe, bo namacalne. Nieokrzesany reprezentant motłochu (dzisiaj często z dyplomem wyższej uczelni w kieszeni) nie ma żadnej ojczyzny duchowej, z którą by się utożsamiał, żadnych wzniosłych i dalekosiężnych planów, szczytnych pragnień, w których przeglądałaby się historia, a już na pewno nie takich, które wykraczałyby poza niego samego, czy – ewentualnie – poza jego najbliższych; ma tylko zachcianki i chęć przetrwania (oczywiście jedynie w wymiarze biologiczno-fizjologicznym, bowiem inne wymiary dla niego nie istnieją). Chleba i igrzysk! – tylko! To zupełnie wystarczy! I tu, naprzeciw bezkształtnym masom, wychodzi kolejny przedstawiciel hedonistycznej etyki – utylitarysta-pragmatyk ze swoją filozofią: ludziom, którzy kierują się w swoim życiu tylko dążeniem do przyjemności, a unikaniem za wszelką cenę przykrości, należy dostarczyć owych przyjemności i rozrywek; tylko w ten sposób osiągną prawdziwe szczęście i samorealizację! Trzeba tylko umocnić tak opatrznie pojętą demokrację, a w zasadzie jej karykaturę, która “równać” będzie w dół, a więc usankcjonuje oraz utwierdzi wszystko, co trywialne, płaskie i pospolite, zamaże wszelkie hierarchie wartości i sens różnic pomiędzy nimi za pomocą ich równoważenia (lansowanie równoważności wartości, wzgląd jedynie na ich przydatność rynkową – sic!). Wówczas hulaj duszo! Oto jak motłoch “korzysta” z wolności. Prawdę mówiąc, ucieka od niej, bo wyznaje tylko jeden rodzaj wolności, tzw. wolności negatywnej (“wolność od”). Nie tylko od współodpowiedzialności, przede wszystkim od wszystkiego, co – o paradoksie! – humanistyczne i humanistycznie zorientowane, co wynosi człowieka “w górę”, bowiem człowiek humanistów nie realizuje się wyłącznie na poziomie swojej własnej natury. Kultura masowa natomiast twierdzi, że wręcz przeciwnie, więc nosiciele i propagatorzy nadrzędnych wartości zostali zepchnięci z głównego traktu na margines. Teraz już tylko równaj w dół i do destrukcji marsz!

Erich Fromm określił współczesną kulturę mianem nekrofilnej, w dużym stopniu nieprzyjaznej życiu oraz naturalnemu otoczeniu i zastanawiał się nad możliwościami budowy humanistycznego industrializmu, czyli takiego, który nie tłamsi niekłamanej radości życia i nie czyni ludzi jednowymiarowymi, “statystycznymi” za pomocą biurokratyzmu i podsycanego (przez media i kulturę audio-video) umasowienia.

Kto powiedział, że rozwój etyczny powinien nadążać za rozwojem technologii? Przecież każdy (?) widzi, że nie nadąża; że pozostał daleko w tyle. Ale ileż nekrofilnych emocji przynosi szybka jazda po ciemku... Niestety, większość dzisiejszych emocji jest tej właśnie proweniencji...


Kultura masowa, jako odmiana totalitaryzmu, tłumi i poddaje cenzurze wszelkie niezależne i niewygodne dla siebie poglądy (szczególnie takie, które mogłyby zahamować jej prosperowanie i dalszy zbyt byle czego), wręcz domaga się ona od dzisiejszego człowieka, aby porzucił te wartości, które mogłyby go wyróżnić na humanistycznej skali, i aby w ten sposób niejako zminimalizował swoją obecność w świecie. Kultura masowa to przecież w dużym stopniu udana próba niszczenia wszelkiej autonomii jednostki, narzucania społeczeństwu mentalnej regresji i infantylizmu, sprowadzania wszystkiego, a więc i samego człowieka, do poziomu produktu konsumpcyjnego, do wartości rynkowej.

Akceptując kulturę masową, konsumując jej trujące owoce, “zyskujesz”, czytelniku, możliwość rozpłynięcia się w amorficznej masie – jako jednostka, która zredukowawszy się do roli i statusu konsumenta, pozbawiła się jakichkolwiek rysów indywidualizmu, utraciła swą tożsamość. Oto hasła przewodnie kultury masowej: Żadnego indywidualnego projektowania siebie i swego życia (dom towarowy już to wszystko zaprojektował za ciebie i ma gotowy plan... twoich przedsięwzięć)! Precz z anarchistyczną sferą prywatnych wyborów i decyzji! Niech rozkwita hedonistyczno-nihilistyczny kryzys człowieczeństwa i rozumności (bo na ogół ten, kto obsługuje ów kryzys, może solidnie zarobić, wyciągając śpiącemu pieniądze z kieszeni pod byle pretekstem)!

Teraz o leczeniu (objawowym). Wyjrzałem przez okno. W tym tygodniu billboard z naprzeciwka stara się nakłonić mnie, abym się nie denerwował (“Nie denerwuj się!” – czytam). Skądinąd myśl całkiem słuszna. Zauważyłem też, że nie namawia mnie on, abym “odkrył cudowny świat nerwów”, co odnotowuję ze zrozumieniem. Ale nie podaje mi on ani możliwych powodów ewentualnego zdenerwowania, ani mechanizmów doń prowadzących, ani rozumnych recept na wyjście z jakiejkolwiek, powodującej dyskomfort sytuacji. Stwierdza tylko, że istnieje pewien środek farmakologiczny, który “szybko działa”. Niewątpliwie za dużo wymagam, oczekując sensownej, pogłębionej informacji od straganiarskiego anonsu. Ale widzę w tym znak czasu: billboard składając mi propozycję, abym się nie denerwował (np. barbarzyńską nachalnością bezsensu kultury masowej!) podsuwa mi możliwość “ogłuszenia” się owym środkiem, w efekcie czego (m.in.) nie pisałbym zapewne takich “wywrotowych”, jak niniejszy, artykułów. Ma być przecież przyjemnie i rozrywkowo, bezproblemowo i bezkrytycznie. A co do wartości, to już wiemy: “bezdogmatycznie”, bezhierarchicznie, bo na tym dziś polega święty spokój. Nie podzielam wprawdzie podstaw świętego spokoju “statystycznego konsumenta” (podobnie jak popkulturowego lekkoducha, ignoranta, reklamiarza, narkomana, lekomana czy innego dezertera z rzeczywistości), lecz to mnie w żaden sposób nie uszczęśliwia; wiem bowiem, niestety, że jest to typowy spokój przed burzą. Czasem niczego bardziej się nie pragnie, jak tego, aby być złym prorokiem... Nie jest to jednak możliwe, gdy bezustannie do uszu dobiega złowróżbny tupot kopyt czterech koni współczesnej Apokalipsy.

Eugeniusz Obarski
multiwersytet@wp.pl
Eugeniusz Obarski