O SAMORZĄDNOŚCI
O SAMORZĄDNOŚCI
„Samorządność” jest w tym kraju pojęciem nadużywanym, co gorsza jednak, niezbyt ścisłym, a przez to nie rozumianym. Termin ten szczególną popularnością cieszy się wśród tzw. elit politycznych, które w zależności od orientacji ideologicznej lub po prostu kierunku własnych interesów, przyporządkowują mu „odpowiednie” znaczenie. Jeżeli mielibyśmy mówić o samorządności w ścisłym tego słowa znaczeniu, to należałoby zweryfikować nasze pojęcie na temat państwa, czy organizacji społeczeństw w ogóle. Istotę samorządności można określić jako „system organizacji i zarządzania polegający na tym, że grupa ludzi samodzielnie kieruje swą działalnością według ustalonych przez siebie lub nadanych zasad, za pośrednictwem wybranych przez siebie organów” („Słownik Języka Polskiego”, PWN, Warszawa 1966). Taki całkowity samorząd, zbliżony, być może, nieco do syndykalizmu, w Polsce nigdy raczej nie będzie miał racji bytu ze względu na zbyt dużą swobodę w podejmowaniu decyzji i brak centralnego sterowania. Bardziej realne byłoby zastosowanie, opartej o prawo magdeburskie, zasady samorządności gospodarczej, czy spółdzielczości. Jak dotąd istnieje jednak w Polsce samorząd terytorialny, którego „autonomia” polega na urzeczywistnianiu zadań administracji państwowej, czyli jak zwykle „państwo wie co jest dla nas dobre”. Samorząd jako forma decentralizacji państwa jest systemem nieefektywnym, ponieważ lokalne ośrodki władzy zostają arbitralnie upartyjnione, zaś ich zadanie organizowania życia w mieście czy gminie automatycznie staje się podporządkowane dyrektywom władzy centralnej (program budowy autostrad jest tego najlepszym przykładem). Decentralizacja w obecnej formie nie daje rzeczywistej władzy społecznościom lokalnym, a jedynie kilku odpowiednio politycznie ustawionym kolesiom, którzy dzięki zabiegom propagandowym zawsze będą w stanie otrzymać ciepłą posadkę w magistracie. Zresztą inaczej być nie może, gdyż demokracja przedstawicielska sprzyja powstawaniu patologii jaką niewątpliwie jest istnienie czegoś takiego jak klasa polityczna. Jeśli do tego dodamy wszechobecny, oparty na neoliberalnej ekonomii kapitalizm, obywatele prawie całkowicie pozbawieni zostają możliwości podejmowania decyzji na rzecz wąskich grup interesu.
Można zatem śmiało stwierdzić, iż bez likwidacji struktur władzy i radykalnej zmiany w stosunkach społecznych umożliwiającej samopomoc i zrzeszanie się w celu rozwiązywania problemów, nie może być mowy o realnej samorządności. Obywatele muszą mieć najważniejszy głos w sprawach o fundamentalnym dla nich znaczeniu. Decyzja o budowie hipermarketu czy autostrady pod naszym domem nie może być podejmowana przez urzędnika takiego lub innego szczebla. O zaciągnięciu długu przez miasto można powiedzieć to samo, bo to my, mieszkańcy będziemy go przez wiele lat spłacać. Przykłady inicjatyw podejmowanych bez pytania nas o zgodę można wielokrotnie mnożyć.
Wszelkie alternatywne rozwiązania zmierzające do zwiększenia roli społeczności lokalnych w organizowaniu naszego życia we wspólnocie są więcej warte od każdego „opracowanego przez fachowców” programu wyborczego. Na dzień dzisiejszy za uzasadnione uważam więc bojkotowanie wyborów, w pełni zgadzając się z dewizą niektórych anarchistów, że jeśli głosowanie mogłoby coś zmienić to byłoby nielegalne.
Łukasz Konsor