ŚWIĘTY FRANCISZEK KARMI PTAKI
Kilka lat temu zmarł pewien niezwykły emeryt. Każdego dnia, bez względu na pogodę, zawsze o tej samej porze można go było spotkać w Łazienkach. Torbę i kieszenie wypchane miał wszelkimi ptasimi przysmakami, znał po imieniu każdego ptaszka w Łazienkach, każdą wiewiórkę, kaczki, łabędzie, pawie. Na jego wyciągniętej prosto ręce siadało po kilka sikorek – póki nie opróżniły dłoni z kawałków drobno posiekanego sadła.Mój sąsiad, też emeryt – ma inny zwyczaj. Wybiera się na zakupy na bazar i w budach z mięsem za grosze (1 zł za kilogram) kupuje duże kawałki sadła, skrawki tłuszczu, mięsa. Wykłada je na płaskim dachu garażu, niedostępnym dla psów i kotów – by przez okno oglądać gawrony, sroki, sikorki, wróble, które tłumnie odwiedzają taką stołówkę. Objaśnił mi, że kiedyś kroił sadło na małe kawałeczki i szedł do parku – tam rzucone zgłodniałemu ptactwu znikało w ciągu paru minut. Teraz wyrzuca na dach garażu duże kawałki, pozwala to mu przez kilka dni oglądać ucztujące ptaki.
Przed bramą Łazienek kilkakrotnie spotkałem bezrobotnego. Na stoliku w papierowych torebkach, wszystkich w tej samej okrągłej cenie, by nie trzeba było wydawać reszty – pęczak, pszenica, kasza, proso, ziarno słonecznika, drobno pokrojone sadło, chleb i bułka też pokrojone w kostkę. Każdy, kto przychodził do Łazienek zaopatrywał się u niego. Dla dzieci największą frajdą była torebka orzechów laskowych dla wiewiórek.
Wdałem się w rozmowę z tym sprzedawcą – usłyszałem, że przez sobotę i niedzielę zarobi tyle, by przetrwać resztę tygodnia. Ostatnio nie widuję go już od dłuższego czasu – może dostał stałą pracę? Może na jego miejscu pojawi się inny bezrobotny, który teraz będzie zaopatrywał sobotnich i niedzielnych spacerowiczów w Łazienkach w przysmaki dla ptaków i wiewiórek?
Jedną z ulubionych lektur mego dzieciństwa były książki o doktorze Dolittle, wydane po raz pierwszy w latach 50-tych. W domu zawsze były psy i koty, żyjące ze sobą w zgodzie. Kiedyś przygarnęliśmy kawkę, która wypadła z gniazda. Zaprzyjaźniła się i oswoiła tak dalece, że przez otwarte okno kuchni wylatywała w ciągu dnia do ogrodu, czasem odprowadzała mnie do szkoły, lecąc nad głową lub oczekując na płocie, kiedy skończą się lekcje. Witała mnie wtedy charakterystycznym kiiaaa... kiiaa... i wracaliśmy razem do domu. Kiedyś zrobiła Mamie niespodziankę. Przyprowadziła na parapet trójkę swoich dzieci, chcąc się nimi pochwalić. Jej mąż przyglądał się temu nieufnie, siedząc na murze w pewnej odległości od okna.
Z wycieczek na łąki pod miastem przynieśliśmy kiedyś gawrona – miał uszkodzone skrzydło. Całą zimę przesiedział w kącie kuchni, na dużej, specjalnie przyniesionej gałęzi. Pies i kot omijały go z daleka, odkąd zrozumiały, że może dziobem dać nauczkę i że nie chce się z nimi spoufalać. Po długim czasie pozwolił się pogłaskać, trochę sycząc i strosząc pióra. Można go było udobruchać kawałkiem sadła czy mięsa. Na wiosnę, kiedy skrzydło już mu się zagoiło – został uroczyście zaniesiony na tę samą łąkę. Poprzyglądał się nam, pomachał skrzydłami i poleciał w sobie tylko znane krainy.
Teraz na drzewa przed blokiem, blisko kuchennego okna – do mojej Mamy przylatuje inny gawron. Siada na gałęzi, głośno oznajmia, że już jest, a kiedy Mama go nie słyszy – wydziera się tak długo, aż dostanie swoją codzienną porcję. Na balkonie jest dla odmiany słonina dla sikorek, pszenica, proso, kasza – i Mama stale narzeka, że ptaki ją zbyt dużo kosztują. Ale ptaszyska nie przejmują się tym, nie boją się nawet kota, który poirytowany przygląda się im przez szybę. Wiedzą, że zawsze mogą liczyć na jedzenie, czasem przyprowadzają swoich przyjaciół i jest to najbardziej odwiedzany przez ptaki balkon w całym bloku.
Kiedyś szukałem – a może nie potrafiłem znaleźć – wiersza księdza Jana Twardowskiego – o emerytkach, które dożywiają piwniczne koty. Ale za to w miesięczniku „Nowe Książki” (12/2001) znalazłem tekst mego przyjaciela, Jana Gondowicza, pt. Kociość, a w nim uwagę, że w czasach, kiedy serdeczność została wykluczona ze stosunków międzyludzkich – to właśnie koty nam jej nie odmawiają. Ludzie starsi, samotni, biedni – dzięki domowemu kotu czują się potrzebni, a w ich mieszkaniach jest jakby trochę cieplej... Ale może doczekam się lub znajdę wiersz księdza Jana na ten temat?
Za oknem zima sroga, zaspy śnieżne, ziąb i melancholia. Więc proszę P.T. Czytelników o trochę pamięci względem naszych „młodszych braci” – trud i koszt niewielki. Wystarczy na bazarze kupić za parę groszy trochę sadła, rzucić na jakiś płaski dach i cieszyć oczy widokiem skrzydlatego bractwa.
Co sprawi, że Aniołowie, istoty skrzydlate – będą o nas szczególnie pamiętać.
Paweł Zawadzki