Wspomnienie o prof. Stefanie Kozłowskim...
Na warszawskich Powązkach byli absolutnie wszyscy. Żegnał Profesora cały ruch ekologiczny początków lat 90., ale też zapewne i ludzie, którzy pracowali z nim w Państwowym Instytucie Geologicznym, jego studenci, współpracownicy, uczestnicy wypraw taternickich i narciarskich. Wśród tłumów odprowadzających go w ostatniej drodze byli wszyscy, na których życie wpłynął, przekazując swój czas, rady, myśli, prace, idee.Urodził się we Lwowie w 1928 r., w rodzinie patriotycznej – jego rodzicami byli legionista Tomasz Kozłowski i Jadwiga z Postępskich. Zapalony taternik i narciarz. Ukończył krakowską AGH. Dziesiątki lat związany był z Państwowym Instytutem Geologicznym. Kierował Komitetem Inżynierii Środowiska PAN, potem Komitetem „Człowiek i Środowisko” PAN. Był członkiem Komitetu Badań Naukowych, Rady Naukowej LOP, Rady Instytutu na rzecz Ekorozwoju. Funkcje i godności Profesora można by wymieniać długo. Także tworzone przez niego instytucje, które bez jego uporu nie zyskałyby siły i wpływu: Komitet Obywatelski „Solidarności” i podstolik ekologiczny, Fundacja Obywatelska Solidarności, Bank Ochrony Środowiska.
Był posłem na Sejm z listy KO „Solidarność”, potem ministrem ochrony środowiska w rządach Jana Olszewskiego i Waldemara Pawlaka. Czas, gdy wówczas mogłem wspomagać Jego pracę, będąc rzecznikiem prasowym, wspominam z wielką estymą wobec Jego osoby. Mądra siła, z jaką przedzierał się przez machinę rządową, obserwowana z bliska, mówiła o Nim więcej niż relacje z drugiej ręki. Profesor wykazał się w tym czasie wielką mądrością, uczciwością i skutecznością. Był ekologicznym politykiem z krwi i kości. Chyba jedynym tak bardzo ekologiem i tak bardzo politykiem w Rzeczpospolitej. Później, gdy był doradcą Prezydenta RP Lecha Wałęsy ds. ekologii i ochrony środowiska, tworząc i kierując Radą Ekologiczną przy Prezydencie RP, kontynuował tę misję.
W pamięci będę miał długie rozmowy w domku Profesora na warszawskiej Sadybie. O życiu, czasie teraźniejszym, przyszłym i przeszłym. O ekologii, która dla Niego przejawiała się w tak wielu działaniach. Przypadkowe spotkanie w pobliżu Sejmu, na parę dni przed śmiercią, zapamiętam szczególnie. Z jego krótką, jasną oceną stanu rzeczy i celów, którym przez całe życie był wierny, które jeszcze i jeszcze chciałby zrealizować.
Odszedł 17 września 2007 r. Podczas sympozjum w Krynicy mówił o tym, że polscy ekolodzy i inżynierowie muszą znaleźć wspólny język. To jest jego przesłanie. Na Cmentarzu Powązkowskim, w kwaterze 33, rzędzie 6, zapalmy światełko Jego pamięci.