Wydawnictwo Zielone Brygady - dobre z natury

UWAGA!!! WYDAWNICTWO I PORTAL NIE PROWADZĄ DZIAŁALNOŚCI OD 2008 ROKU.

Z PUNKTU WIDZENIA BANDYTY…

Z PUNKTU WIDZENIA BANDYTY…

Bodajże w zeszłym roku telewizja pokazała reportaż o mordercy, który zabił całkiem przypadkową kobietę – matkę spacerującą z małym dzieckiem. Zabójca tak nienawidził świata, wszystkiego i wszystkich, że przygotował sobie kryjówkę w lesie, nie zapomniawszy o ulubionej kolekcji wędek. I tu nasuwa się refleksja. Młody mężczyzna stracił wszystko co ludzkie, ale jednak las pozostał jego ostatnią miłością, wiarą i nadzieją – tak samo, jak dla wszystkich zbójów, bandytów i desperatów od tysięcy lat. Być może, czytał kiedyś książki Maya, Curwooda, Londona, Coopera – o życiu swobodnym i wolnym od wszystkich obsesji, stresów i konfliktów, jakie przynosi tak zwana cywilizacja. Być może pozostała w nim tęsknota za czymś naturalnym choć inne uczucia ludzkie uległy u niego przenicowaniu. (Z jakich przyczyn? To już inny zestaw pytań, do którego powrócę w wystarczająco poważnym towarzystwie, jeśli się takowe w ogóle znajdzie w dzisiejszych „wesołych” czasach).
Co robi dzisiejszy „desperado” – wychowany na krwawych kryminałach, apokaliptycznych filmach wojennych czy komputerowych „strzelankach” – bryzgających ludzkimi flakami pośród huku „shot gunów” i „bazook”? Prędzej czy później dochodzi do wniosku, że nie musi być ani Bin Ladenem, ani szefem wielkich sił zbrojnych, dysponującym czołgami i bombowcami! Może własnymi siłami i prostymi środkami urządzić prawdziwą Apokalipsę – bo do tego wystarczy motocykl albo samochód plus pudełko zapałek! Wystarczy podpalić las gdzieś w Kalifornii, południowej Europie, Polsce czy Australii – potem szybko wrócić do domu, włączyć telewizor i z satysfakcją patrzyć na efekty! „He, he, he! Ten Bobby zaraził wirusem 500 tys. komputerów, a ja spaliłem 5 tys. ha lasu i tuzin miasteczek! Kto lepszy?!” – tak sobie myśli nie jeden spośród „Supermanów-amatorów”.
Tak oto zmieniają się czasy. Parę dziesiątków lat temu miałem kilku kumpli pośród lokalnych „fetniaków” – czyli facetów uwielbiających ostre rozróby i nie stroniących od rozboju. Kiedyś jeden z nich właśnie wyszedł z więzienia, więc towarzystwo poszło sobie do lasu z „baterią” wódek i skrzynką piwa, aby to uczcić. Pili, tłusto podśpiewywali, palili, rzucali w lewo i prawo petami – a po chwili zauważyli, że las płonie! Wtedy momentalnie wytrzeźwieli i rzucili się na ratunek… Gdy nadbiegli miejscowi chłopi i pojawiła się straż, było już po wszystkim – udało im się zadeptać ogień i zasypać piaskiem… Pechowcy byli poparzeni, pewexowskie Wranglery i oryginalne Adidasy szlag trafił – przysłowiowo „pluli sobie w brodę” z racji swojej lekkomyślności, ale nie żałowali swojego poświęcenia: BO JESZCZE BYLI LUDŹMI… Jeszcze jeden „drobiazg” odróżniał ich od dzisiejszych psycholi: dość ochoczo chadzali z dziewczynami do łóżka czy w krzaki, ale całowali je w rękę, po tańcu kłaniali się szarmancko i nigdy nie splamili swojego honoru gwałtem, czy jakimś chamskim zachowaniem, choć w różnych okolicznościach zdarzało się, że komuś tam porządnie „przyfanzolili”…
Gdzie jest prawdziwa granica człowieczeństwa? Kto i w jaki sposób stara się o to, aby ludzie przestali być ludźmi? Od czego zacząć obronę prawdziwych wartości ludzkich? Być może – pogadamy o tym – gdy znajdą się zdolni i chętni podjąć ten CHOLERNIE NIEWYGODNY TEMAT…
Feliks Chodkiewicz
Feliks Chodkiewicz