Koniec truciciela?
Wydaje się, że sprawa gliwickiej koksowni została
doprowadzona do szczęśliwego końca. Przypominam czytelnikom,
iż jest to jeden z kilkudziesięciu
najbardziej
szkodliwych dla środowiska zakładów w kraju, pracujący wg
technologii z lat trzydziestych, bez elementarnych
zabezpieczeń. Już kilka lat temu Miejska Rada Narodowa
podejmowała starania o jego likwidację i uzyskała obietnicę
zamknięcia koksowni po utworzeniu zakładów koksowniczych
w Zdzieszowicach i przy Hucie Katowice. Mimo ich
uruchomienia gliwicka koksownia truła nadal, nowe koksownie
pracowały bowiem na eksport.
Z początkiem 1989 roku o zamknięcie koksowni zaczął
zabiegać Polski Klub Ekologiczny. Odpowiedzią ministerstwa
był plan zmodernizowania przestarzałego
zakładu.
Modernizacja oznaczałaby całkowitą wymianę jego czterech
baterii i trwałaby około dziesięciu lat. Ta koncepcja
oczywiście nikogo nie zadowoliła. Na wiosnę 1989 roku do
działań na rzecz zamknięcia koksowni włączył się Ruch
"Wolność i Pokój" organizując w czerwcu akcję uliczną, a w
grudniu zbierając w centrum miasta podpisy pod petycją o
zamknięcie koksowni. Również w grudniu gliwicki poseł OKP
pan Steinhof złożył w Sejmie interpelację w tej sprawie.
Pod tym naciskiem min. Syryjczyk postanowił do końca
bierzącego roku unieruchomić dwie baterie koksowni, a do
połowy następnego, dwie pozostałe. Oznacza to, że za nieco
ponad rok największy truciciel Gliwic przestanie istnieć.
Należący do PKE kandydaci na radnych z ramienia
Komitetu Obywatelskiego mają nadzieję na zwiększenie
uprawnień samorządów, co pozwoliłoby całkowicie
zlikwidować
koksownię do końca tego roku. Mają ponadto kilka innych
planów, jak np. wprowadzenie bardzo wysokich kar za
zanieczyszczanie środowiska i budowę obwodnicy wokół
miasta.
Warto zauważyć, że sprawa gliwickiej koksowni jest od
dawna nie spotykanym przykładem dobrej współpracy Klubu
Ekologicznego, Ruchu "Wolność i Pokój", Komitetu
Obywatelskiego, ba nawet minister Syryjczyk nie stawał
uparcie okoniem. Oby tak dalej.
Robert Dwornik
Okladka