CZY BĘDZIE NIEMIEC...
ŚMIAŁ SIĘ NAM W TWARZ?

     Zjednoczenie Niemiec jest przesądzone. 
Niebezpieczeństwo niemieckie - przez długie 
dziesięciolecia nadmiernie w naszym kraju eksponowane, 
z intencją usprawiedliwienia przynależności Polski do 
radzieckiej strefy wpływów i z myślą o legitymizacji 
władzy - nagle przeniosło się ze świata perswazji 
propagandowej do świata rzeczywistego. To już nie jest 
wymysł komunistycznej propagandy! Jeżeli przeanalizuje 
się politykę obydwu państw niemieckich w 
ciągu ostatniego półrocza, to wyraźnie rysuje się linia 
polityki faktów dokonanych, łamiących wszelkie bariery. 
Cztery wielkie mocarstwa, które teoretycznie winny 
decydować o kolejnych fazach procesu jednoczenia 
(układów 
poczdamskich nikt jeszcze nie unie ważnił), w praktyce 
zmuszone są akceptować to, co już się stało. póki co 
polityka faktów dokonanych odbywa się na obszarze 
wewnątrzniemieckim, ale czy nie przekroczy przypadkiem 
jego granic? 

Atrakcyjność nacjonalizmu w polskiej grze politycznej 

     Odpowiedź na to pytanie odłóżmy na później. W tym 
miejscu skonstatujmy tylko, że coraz więcej Polaków - 
zwłaszcza na terenach byłej Rzeszy w granicach z 1937 
roku - uważa, że czeka nas epoka nowego "Drang nach 
Osten". 

Trzy czynniki wpływają na nasilenie tego typu 
obaw: po pierwsze - fakty niemieckiej penetracji 
gospodarczej. Po drugie - nastroje antypolskie w NRD, 
które wywołują rzecz jasna antyniemieckie nastroje na 
obszarach polskich położonych przy granicy niemieckiej. 
Po trzecie - organizowanie się i coraz 
większa aktywność mniejszości niemieckiej w Polsce, a 
zwłaszcza na Opolszczyźnie. 

     Ze względów od siebie niezależnych mieszkańcy ziem 
zachodnich i północnych nie mogą znać skomplikowanych 
uwarunkowań, które przesądziły o pojawieniu się tych 
trzech kompleksów zjawisk. Tylko nieliczni są w stanie 
zdobyć i przetworzyć informacje, które pozwalają odkryć 
"drugie dno" omawianych faktów. Większość skazana jest 
na interpretecje przefiltrowane przez oficjalną 
cenzurę, czy przez autocenzurę dziennikarzy, naukowców, 
polityków. A części środków masowego przekazu ludzie - 
z wiadomych względów - nie wierzą, bo wcześniej się na 
nich "sparzyli". 

     Gdy przeciętny, niewykształcony odbiorca nie może 
otrzymać lub nie chce przyjąć do wiadomości pewnych 
informacji i interpretacji - skazany jest na plotki i 
własne interpretacje, tworzone z regułu na podstawie zbyt 
małego zasobu informacji. Łatwo w takiej sytuacji 
przecenić jedno zjawisko, a nie docenić innego, 
bardziej istotnego. Łatwo wpaść w błąd myślenia przez 
analogię (tak kiedyś było). Łatwo ulec emocjom. No i - 
paradoksalnie łatwo bezkrytycznie uwierzyć uproszczonej 
interpretacji, którą uzna się za wiarygodną tylko, 
i wyłącznie ze względu na źródło, z którego pochodzi. 
Reakcjami "społeczeństwa masowego" steruje nie ten, który  
je przekona - ale ten, kto się przed nim li tylko 
uwiarygodni. A wiarygodność niekoniecznie idzie w parze 
z prawdą; komuś kto wierzy tak mocno, że nie stosuje 
zasady "ufaj, ale sprawdzaj", można już wmówić każdą 
bzdurę. I można kogoś takiego skłonić do zrobienia każdej 
bzdury, i poparcia każdej bzdury. 

     Te rozważania z pogranicza psychologii społecznej, 
propagandy i socjotechniki są potrzebne dla uzasadnienia 
tezy, iż ludność ziem zachodnich i północnych staje 
się podatna na manipulacje, wykorzystujące nastroje 
antyniemieckie i obawy przed ekspansją niemiecką. 
Podjęcie haseł nacjonalistycznych staje się atrakcyjne 
dla polityków i politykierów z najróżniejszych obozów 
politycznych. 

     Zanalizujmy wyniki uzupełniających wyborów do 
Senatu w województwie opolskim: w pierwszej turze 
wyborów kandydat mniejszości niemieckiej, Henryk Król, 
uzyskał nieznaczną przewagę (39% głosów do 35%) nad prof. 
Dorotą Simonides, kandydatką wystawioną przez Komitet 
Obywatelski. Frekwencja wyborcza wynosiła zaledwie 
trzydzieści kilka procent. W drugiej turze proporcje si 
odwróciły: prof. Simonides wygrała zdecydowanie uzyskując 
67% głosów. Zadecydowała wyższa frekwencja 
wyborcza (ok. 55%). A więc, perspektywa przejście 
"Niemca" okazała 
się dla części mieszkańców Opolszczyzny na tyle groźna, 
że pofatygowali się do urn. Wybory przekształciły się 
w narodowościowy plebiscyt. Wszystkie inne względy 
zeszły na plan dalszy. 

     Nie bądźmy naiwni: wszystkie liczące się w Polsce 
siły polityczne wyciągną z tego wnioski. Nie zrezygnują 
one z haseł, które pozwalają zagonić do urn pokaźną część 
elektoratu. Wystarczy, jeżeli znajdzie się w kraju 
jedna siła polityczna, która wystąpi pod hasłami 
narodowymi. Inne będą musiały pójść za nią, jeżeli nie 
chcą utracić głosów wyborców. Zacznie się licytacja, kto 
lepiej broni Polski i kto jest bardziej antyniemiecki. 

     Podjęcie haseł narodowych i antyniemieckich może 
być atrakcycje zwłaszcza dla słabszych ugrupowań, jako 
że na nich łatwo można będzie zdobyć poparcie wyborców, 
bez konieczności korzystania z poparcia rozbudowanego 
aparatu propagandowego. Skompromitowana w oczach 
społeczeństwa stara "nomenklatura" również może włączyć 
się w ten nurt, w nadziei, że wyborcy zapomną o 
przeszłości. Ale jeżeli - w razie niepowodzenia rządowego 
programu gospodarczego - przed groźbą utraty władzy 
stanie obecny obóz rządzący, to on również będzie musiał 
sięgnąć po hasła narodowe. Wskazywanie na rzeczywiste lub 
rzekome zagrożenie zewnętrzne zawsze było przecież 
doskonałym uzasadnieniem dla konieczności utrzymania 
porządku, dyscypliny i... stanu wyjątkowego. 
...i jego opłakane skutki. 

     Pojawienie się w tej chwili w Polsce silnego 
nacjonalizmu może doprowadzić do wielu negatywnych 
zjawisk. Oto niektóre z nich: 

- przyśpieszone kształtowanie się mniejszości niemieckiej 
w Polsce. Grupa autochtonicznej ludności Górnego Śląska i 
Opolszczyzny, która w tej chwili deklaruje narodowość 
niemiecką czyni to przede wszystkim z powodów  
ekonomicznych. W związku z narastającym kryzysem 
gospodarczym i społecznym w Polsce, Polacy i polskość 
przestają być atrakcyjne dla autochtonów, wśród których 
zresztą zawsze silny był regionalizm. Polacy przestają 
być grupą odniesienia, natomiast narasta sympatia  
i... oczekiwania  ekonomiczne wobec Niemiec. Ale nie ma 
wyraźnie wyodrębnionej niemieckiej świadomości 
narodowej! Identyfikacja z Niemcami nie jest jeszcze 
trwała, podobnie jak niechęć wobec Polaków. Silny polski 
nacjonalizm może wspaniale przyśpieszyć proces 
powstawania niemieckiej świadomości narodowej. Polski 
nacjonalizm zmusi Ślązaków do opowiedzenia się po 
jednej ze stron. Ze względów wyłuszczonych przed chwilą 
będzie to w większości wypadków strona niemiecka. 
Dodatkowo, Polacy sami zepchną się na pozycje "wroga" i 
"obcego". A że polaryzacja z reguły sprzyja 
"podgrzewaniu" nastrojów i brutalizacji form i metod 
walki 
politycznej, to strona niemiecka znajdzie dość przykładów 
potwierdzających te etykietki. Bojówka jednej strony 
przypadkowo rozbije nos komuś z drugiej, tamta się 
"odegra", co rzecz jasna nie będzie mogło pozostać bez 
odpowiedzi... Każda  "ogrywka" jednej strony będzie 
umacniać u drugiej wrogość, która rzecz jasna będzie 
sprzyjała brutalizacji, a więc brutalizacji "odgrywek". 

     Strona polska mogłaby wygrać eskalację tylko 
wtedy, gdyby była silniejsza ekonomicznie. Tylko wtedy 
mogłaby liczyć na to, że opowie się za Polską. Tak 
jednak obecnie nie jest, a więc pójście na eskalację jest 
w chwili obecnej, o paradoksie - na rękę Niemcom. 

     Jeżeli dojdzie do polaryzacji, w której polska 
strona będzie stroną atakującą, to - z punktu widzenia 
Niemiec - wystarczy tylko przeznaczyć niewielkie środki 
na stworzenie na naszym terenie tajnej bądź jawnej 
sieci szkół, ośrodków kultury, placówek badawczych, 
wydawnictw prasowych i książkowych, itd. Po kilkunastu 
latach ma się własną inteligencję. Zaś ciągły nacisk 
polskiego nacjonalizmu będzie sprzyjał konsolidacji 
mniejszości. I... pchał ją w ramiona  zjednoczonych 
Niemiec. 

- fatalny wizerunek Polski w świecie, groźba jej izolacji 
i niechęć dla deklarowanej przez Polskę postawy 
antyniemieckiej. W oczach zachodnioeuropejskiej opinii 
publicznej nacjonalizm, łamanie praw człowieka i praw 
mniejszości jest bardzo niepopularne. Dlatego można się 
spodziewać, że gdyby w Polsce doszło do ograniczania praw 
mniejszości niemieckiej, a tym bardziej do represji 
wobec tej grupy - to nasz kraj miałby na Zachodzie bardzo 
"złą prasę". Negatywna opinia o nas byłaby zresztą 
skwapliwie podtrzymywana przez propagandę niemiecką. 
Redukowałoby to nasze szanse przeciwstawieniu się 
ekspansji niemieckiej. Aby móc to robić skutecznie 
niezbędna jest nam - między innymi - sympatia 
międzynarodowej opinii publicznej. Jeżeli opinia 
międzynarodowa 
będzie po stronie Niemiec, to czy świat przeciwstawi 
się kiedyś w przyszłości zbrojnej pacyfikacji naszego 
kraju, która jest co prawda mało realna, ale jednak jej 
prawdopodobieństwo będzie w niesprzyjającym nam 
układzie okoliczności większe od zera. 

     Frazes narodowy odwróci uwagę od głębszych przyczyn  
podatności Polski na ekspansję niemiecką. Niemcy nie 
"brużdżą" nam, dlatego że nas nie znoszą i chcą 
koniecznie zmieść z mapy Europy. Oni tylko wykorzystują 
naszą słabość, za którą sami jesteśmy odpowiedzialni. 
Wszystko przez 
"Polnische Wirthschaft"! 

     W gospodarce światowej istnieje układ centrum - 
peryferia. Rozwój peryferii jest podporządkowany 
potrzebom rozwoju krajów centrum. Kraje peryferyjne są 
dla centrum dostawcą artykułów surowcowo-rolniczych, 
niskoprzetworzonych artykułów przemysłowych, taniej sily 
roboczej. W krajach peryferyjnych koncenteruje się 
produkcja mniej zyskowna, bardziej nakładochłonna, 
zatruwająca środowisko naturalne. W miarę rozwoju krajów 
centrum produkcja mniej zyskowna i bardziej niebezpieczna 
dla środowiska przenoszona jest do krajów peryferyjnych. 
Stwarza to złudzenie rozwoju gospodarczego, podczas gdy 
co najwyżej można mówić o tzw. rozwoju zależnym. Układ 
centrum - peryferia staje się coraz bardziej stabilny i 
coraz trudniej go przełamać, w miarę jak kształtuje się 
jednolita gospodarka światowa. 

     Przyczyny, które doprowadziły do powstania takiego 
układu, w tym artykule nas nie interesują. 

     Polska (jak również ZSRR i inne kraje Europy 
Wschodniej) jest przykładem specyficznego kraju 
peryferyjnego. Kilkadziesiąt lat temu - poprzez tzw. 
industrializację socjalistyczną - podjął on próbę 
przebicia się do grona krajów centrum. Podjęte wówczas 
działania doprowadziły do ukształtowania się 
niefektywnej gospodarki nakazowo - rozdzielczej. 
Ogromna nieefektywność została spowodowana przez 
eliminację rynku i odcięcie się od rynku światowego. 
Nieefektywność wyraża się - między innymi - w nadmiernym 
zużyciu surowców, materiałów, energii oraz w 
niekonkurencyjności przemysłowych dóbr przetworzonych na 
rynkach światowych. Zmusiło to do nadmiernej rozbudowy 
przemysłów: wydobywczego, energetycznego i ciężkiego - 
po to, aby zaspokoić popyt marnotrawnej gospodarki, jak i 
potrzeby eksportu. 

     Innym "skutkiem ubocznym" forsownej 
industrializacji było ukształtowanie się rozbudowanego 
aparatu biurokratycznego, tzw. nomenklatury i powstanie 
totalitarnego systemu społecznego i 
politycznego. I to warstwa biurokratyczna oraz 
nomenklatuta stały się siłami zainteresowanymi w 
podtrzymywaniu nieefektywnej gospodarki. Wiele już na 
ten temat napisano, tak że nie będę tego wątku rozwijał. 

     To dominacji biurokracji i nomenklatury należy 
zawdzięczać fakt, że industrializacja była nieefektywwna, 
i że została przeprowadzona przy ogromnych kosztach 
społecznych i politycznych. To dzięki niesprzyjającemu 
układowi sił we władzy nie udało się również przez 
ponad 30 lat zreformować systemu nakazowego. Skutki 
wszyscy znamy. 

     W miarę, jak nasza gospodarka wchodziła w coraz 
głębszy kryzys, zaczęła się załamywać polityka 
"doganiania i przeganiania" krajów centrum. W latach 
70-tych, dla ratowania gospodarki i podtrzymania 
spokoju społecznego, warstwa rządząca musiała  
zaakceptować uzależnienie finansowe od wysoko 
rozwiniętych krajów kapitalistycznych. Bezpośrednia 
penetracja ekonomiczna Zachodu, która zaczęła się w 
latach 80-tych, a 
obecnie się nasila, jest kolejnym krokiem na drodze 
powrotu Polski na właściwe jej miejsce kraju 
peryferyjnego. A że w naszym regionie geograficznym 
dominuje RFN, (a po zjednoczeniu Niemiec i ostatecznym 
rozpadzie ładu jałtańsko - poczdamskiego zjednoczone 
Niemcy) to peryferią tego supermocarstwa gospodarczego 
staniemy się przede wszystkim. 

     Z powyższej analizy wypływają dwa wnioski: 

1. Współcześnie zależność Polski od krajów niemieckiej 
strefy językowej ma przede wszystkim wymiar ekonomiczny. 
Zresztą, w skali całego świata kraje centrum nie dążą już 
do bezpośredniego podboju krajów peryferyjnych. Zależność 
ekonomiczna wystarczy. Dlatego prawdopodobieństwo, 
iż Niemcy zażądają rewizji granic - chociaż istnieje i 
trzeba je brać pod uwagę - jest niewielkie. Raczej 
przekształcą nas w typowy kraj neokolonialnie 
uzależniony. 

2. Przyczyny naszej słabości leżą w Polsce. Niemcy tylko 
wykorzystują naszą słabość. Dlatego, jeżeli chcemy 
marzyć o odwróceniu przedstawionych wyżej procesów, to 
przede wszystkim musimy uporządkować swoje własne 
podwórko. Odbudowa gospodarcza Polski, to warunek, 
który 
musimy spełnić przede wszystkim, aby móc w ogóle marzyć o 
przeciwstawieniu się ekspansji niemieckiej. Silny 
nacjonalizm może w tym tylko przeszkaczać. Chyba, że 
przybierze formy takie, jak XIX wieczny nacjonalizm 
antyniemiecki w Poznańskim ("pokażemy Niemcom, że my też 
potrafimy gospodarować"), a nie takie, jak ówczesny 
nacjonalizm antyrosyjski w Kongresówce. W jakim kierunku 
pójdzie odradzający się polski obóz narodowy - trudno w 
tej chwili przewidzieć. 

O niezależną, polską myśl ekonomiczną 

     Chodzi więc przede wszystkim o to, aby wypracować 
program takiego przekształcenia gospodarki polskiej, 
którego realizacja spowoduje przezwyciężenie 
peryferyzacji naszego kraju. Będzie to o tyle trudne, 
że w przypadku Polski nieskuteczne są środki zaradcze, 
które skutkowały w krajach wysoko rozwiniętych. Bodziec 
ekonomiczny, który był kiedyś (lub jeszcze jest) 
skuteczny w krajach centrum, niekoniecznie musi 
zadziałać w kraju peryferyjnym. Dodatkowo, jesteśmy 
krajem peryferyjnym, który przez 40 lat miał do czynienia 
z systemem nakazowo - rozdzielczym. Wytworzył on takie  
zależności techniczno - bilansowe i społeczne, z 
jakimi myśl ekonomiczna krajów centrum nie miała do 
czynienia. No i w krajach wysoko rozwiniętych nie musiano 
się zastanawiać, jak przezwyciężyć peryferyzację. A my 
musimy to zrobić. I w dodatku musimy po drodze wypracować 
takie metody, aby uniknąć fiaska takiego jak w latach 
50-tych... 

     Są to problemy na tyle istotne, że wypada je omówić 
w oddzielnym artykule. A jeżeli ich nie podejmiemy i 
ograniczymy się tylko do hałaśliwej retoryki 
antyniemieckiej i - ewentualnie - do administracyjnych 
prób ograniczania ekspansji niemieckiej, to może i 
będziemy suwerenni, ale biedni jak Rumuni. A Niemiec i 
tak będzie nam... śmiał się w twarz. 

Adrian Cybula 

                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                           

Okladka