"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 10 (100), Pa1/4dziernik '97
Być może temat, jaki chcę poruszyć, przerasta moje możliwości. Nie jestem ekspertem, uznanym filozofem, naukowcem itp. Moje doświadczenia życiowe są raczej skromne i ograniczają się do intensywnej pracy zawodowej (branża komputerowa), umiarkowanie intensywnego życia towarzyskiego i skromnych dokonań na polu "ekologii".
Dla mnie, ekologia jest pojęciem filozoficznym w dosłownym znaczeniu terminu "filozofia" - ekologia jest przywiązaniem do mądrości (grec. phileo - lubię, sophia - mądrość). Ekologia jest podstawą do przyjęcia pewnego systemu wartości - systemu, który zakłada rozumne postępowanie człowieka. W przeciwieństwie do wąsko pojętych, specjalistycznych dyscyplin naukowych, typowych dla współczesnego systemu szkolnictwa, ekologia (grec. oicos - środowisko, logos - nauka), niejako z definicji, zakłada systemowe, kompleksowe spojrzenie na człowieka i otaczający go świat.
Myślenie systemowe charakteryzuje się podkreśleniem wpływu otoczenia na części składowe systemu oraz na proces transformacji wykonywanej przez system. Jeżeli wyobrazimy sobie, że uczestnikami systemu są jednostki, grupy społeczne i społeczeństwa, procesem transformacji jest rozwój (nie rozrost) cywilizacji homo sapiens, a otoczenie systemu to ziemska biosfera, wówczas otrzymamy uniwersalne narzędzie do interpretacji działalności człowieka. W tym miejscu nasunąć może się pytanie, dlaczego piszę o ludziach, a nie o innych organizmach, nie o Matce Ziemi. Otóż jedynym aktywnym, nie zdeterminowanym przez instynkt i geny uczestnikiem transformacji jest (dla wielu "ekologów", niestety) człowiek.
Natychmiast pojawia się pytanie - co jest celem transformacji? Innymi słowy - po co człowiek zmienia i kształtuje świat? Po co rozwija kulturę, naukę i technikę? Po co buduje społeczności, państwa i religie? Ktoś, kto umiałby jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, byłby niekwestionowanym pretendentem do Nagrody Nobla z literatury i ekonomii jednocześnie. Mając powyższe na uwadze, jedynie skromnie stwierdzę, że celem człowieka i społeczeństw jest minimalizacja cierpienia i uczynienie człowieka szczęśliwym. To pierwsze jest wbrew pozorom łatwiejsze - rozwój infrastruktury mieszkaniowej, służby zdrowia, stabilne układy polityczne itp. oddalają, przynajmniej w cywilizacji zachodniej, widmo cierpienia fizycznego. To drugie nie przychodzi łatwo - szczęście bowiem to trudna umiejętność pogodzenia się z wyrokami losu, pewnej pokory wobec świata, umiejętność rozwoju własnej osobowości i znajdowania prawdziwych związków emocjonalnych z innymi lud1/4mi. Prawdziwe szczęście łączy się także z postrzeganiem człowieka jako części przyrody, uznaniem prawdy, że miliony lat ewolucji uczyniły nas jej częścią.
Jeżeli więc wrócimy do kluczowego pytania: co to jest ekologia - musimy widzieć człowieka, jego otoczenie - innych ludzi i środowisko, oraz cel człowieka jako jedną całość. Ekologia będzie zatem trudną umiejętnością kształtowania swojego życia w zgodzie z innymi lud1/4mi i przyrodą tak, aby minimalizować cierpienie i maksymalizować szczęście osobiste. Pojmowanie ekologii jako systemu, który obejmuje 6 mld ludzi, implikuje - oczywiście - konieczność współpracy między wszystkimi uczestnikami transformacji. Solidarność i współpraca są warunkiem koniecznym, aby życie nie było grą o sumie zerowej, gdzie wygrywamy swój los kosztem innych, lecz wręcz przeciwnie - grą o dużej sumie dodatniej, gdzie dzięki synergii działań osiągamy więcej, niż wydawałoby się możliwe.
W tak pojmowanej ekologii jest miejsce dla uznania tych wytworów cywilizacji, które pomniejszają rozmiar cierpienia, np. rozwoju medycyny i techniki. Jest szacunek dla tych wytworów cywilizacji, jak np. sztuka czy religia, które pomagają znale1/4ć sens życia i uczynić nas szczęśliwymi. Nie ma natomiast miejsca dla agresji wobec innych ludzi, braku tolerancji, samouwielbienia i poświęcaniu celu dla prowadzących do niego środków.
*) "Pod Jemiołą" - interesujący pub krakowski przy ul. Floriańskiej.
Zaznaczę na początku, że piszę ten artykuł z troską o ruch proekologiczny, z którym czuję się związany. Bez ruchu proekologicznego nie przetrwamy. W obecnej sytuacji, jeśli ktoś nie jest nastawiony proekologicznie, to nie jest to obojętne, lecz nieodpowiedzialne.
Czym jest ruch proekologiczny? Jest on aktywnością ludzi (ich świadomości, nastawień, działań) polegającą na usuwaniu tego, co już szkodzi przyrodzie i na niedopuszczaniu, by pojawiało się coś, co będzie jej szkodzić, czyli na aktywności dora1/4nej (korygującej) i zapobiegawczej. Aktywność ta przybiera różne postaci pod kątem organizowania się ludzi. Są tacy, co w sposób naukowy zdobywają wiedzę o zależnościach przyrodniczych, są tacy, którzy ją wykorzystują w prywatnym zachowaniu i tacy, którzy oddziałują na innych proekologicznie (od zachowań spontanicznych, przez organizacje społeczne, po polityków; od protestu, przez śpiewanie pieśni i odgrywanie rytuałów, po ustawy parlamentarne.1)
Jednak rzuca się w oczy zbyt duża niespójność ruchu, częstokroć przeplatana naiwnością. Na pewno musi on być szeroki jak rozlewisko, by ogarnąć jak najwięcej ludzi, i nie skłócający nikogo z nikim. Ale bez wyra1/4nych założeń, bez oprofilowania pozostanie bezsilny i bez większego znaczenia intelektualno-kulturowego. Za mało jest dyskusji o założeniach ruchu i za mało krytyk oczyszczających. Jeśli jakiemuś ruchowi brak oprofilowania, to każdy gromki, popularny głos może skierować ruch na nic nie wnoszące, boczne, a nawet bezpłodne tory. Będzie to ruch ameboidalny. Cenną stroną ruchu ameboidalnego jest nieskrępowane zbieranie wszystkich idei, pomysłów, propozycji działań. Jednak ruch potrzebuje ukierunkowania i wielu informacji zwrotnych.
Ruch proekologiczny ma kilka słabości. Pierwsza z nich to niedostatek spójnej filozofii życia i światopoglądu. Druga to niemal zupełne ignorowanie demografii; trzecia to relacja do religii (a w polskich warunkach do Kościoła katolickiego); czwarta to kłopoty z modelem życia w ogóle, życia rodzinnego i płciowego. Nie twierdzę, że są to wszystkie słabości (np. są słabości związane z wewnętrzną organizacją i współpracą), tymi jednak chcę się tutaj zająć.
W aspekcie filozofii życia i światopoglądu (w tym etyki) trzeba przyjąć tezę, że należy koncentrować się na przyrodzie, ale nie wyłącznie na niej samej. Koncentrując się na samej przyrodzie i mając przy tym nie rozwiązane problemy np. w sferze religijnej, stylu życia czy sferze erotycznej, będzie się stwarzało potężne problemy w stosunku do przyrody. Będzie to niekorzystny stosunek. Nie mówię, że muszą być rozwiązane problemy, ale trzeba próbować je przezwyciężać, a co najmniej być ich świadomym i unikać tworzenia nowych. A więc koncentrujemy się nie na samej przyrodzie, lecz i na niej, i na czymś więcej (czym jest to "więcej" w aspekcie światopoglądowym, opiszę pod koniec artykułu). Tradycyjne systemy światopoglądowe - a były one głównie religijne - powstałe przed tysiącami i setkami lat nie stykały się z problemami ekologicznymi. Z tradycyjnych systemów religijnych pomocne są te, które uczą pieczołowitości, delikatności wobec życia i przyrody. Uczą tego na pewno głównie taoizm oraz religie niektórych pokojowych ludów pierwotnych. Potem jest długa przerwa, po której można przyjąć pewne aspekty buddyzmu; następnie nic ważnego nie widać. Istnieje natomiast wielość założeń religijnych od początku ignorujących przyrodę i nawołujących do panowania nad nią, a nawet do jej negowania w imię skrócenia drogi do "innego", postulowanego nadnaturalnego i antyprzyrodniczego świata. Spośród wielkich religii skrajnie antynaturalistyczne są religie Starego i Nowego Testamentu, Koranu. Jeśli tak, to nie można nimi się posługiwać w wypracowywaniu postawy troski wobec przyrody.
Współczesną teorię proekologiczną trzeba wypracowywać w oparciu o filozofię, naukę i pokłady naturalności znajdujące się w człowieku, jednym z takich pokładów jest np. podświadomość. Ale nie cała, jak naiwnie piszą niektórzy zwolennicy C. Junga. Trzeba dostrzec, że podświadomość ma stronę "skarbca", np. dbanie o zacisze ogniska domowego, wzorce altruistycznego zachowania, oraz stronę "śmietnika", do której należą skłonności destrukcyjne. A zatem może się liczyć połowa podświadomości.
Trzeba się z czymś pożegnać, by pójść ku czemuś odmiennemu. Właśnie tu leży wielki cień ruchu proekologicznego. Z niczym nie chce się on pożegnać, jego przedstawiciele chcieliby zachować wszystko lub większość co stare, wyrażając przy tym życzenie - tylko żeby było lepiej niż dotychczas. Tak nie można. Stoi za tym problem psychologiczny. Jak wiadomo, nerwica polega na tym, że stare treści paraliżują doświadczenia tego, co dzieje się teraz z człowiekiem. Neurotyk nie może pożegnać się ze starymi treściami, jest zafiksowany przez to, co go wcześniej przychwyciło. Można powiedzieć, że ruch proekologiczny jest zneurotyzowany w tym sensie. Chciano by zachować całą historię, całą naszą kulturę, z religią na czele, z filozofią, ze sztuką itd. Ewentualnie niektórzy słabo filozoficznie dokształceni teoretycy "rzucają się" na Kartezjusza, czyniąc sobie z niego "kozła ofiarnego". A on akurat był potrzebny w swoim czasie. (Człowiek, niestety, tkwił w ryzach ubogiego światopoglądu średniowiecznego, w którym jeśli nie niszczył przyrody i "świata doczesnego", to tylko dlatego, że nie miał środków. Ale ideologia średniowieczna była skrajnie antyprzyrodnicza i antyświatowa, cechowało ją wyniesienie ascetyzmu, dogmatyzmu, jawna lub nieuświadamiana pogarda i negowanie "tego" świata jako warunek osiągania zbawienia - a to właśnie do jej upadku przyczynił się Kartezjusz).
Cechą znanych teorii proekologicznych jest wybujały eklektyzm. Przykładem takiego nadmiernego eklektyzmu są dość popularne pisma H. Skolimowskiego. Wynika z nich, że wszystko jest dobre, z wszystkiego można coś wydobyć dla dobra postaw wobec przyrody. Jeśli by tak było, to skąd brałoby się zagrożenie? Jeśli jest tak dobrze, to dlaczego jest tak 1/4le (oczywiście z przyrodą)? Jest to jedno z pytań zapędzających tego rodzaju "ekofilozofię" w niezbyt świetlisty zaułek. Mam na myśli ekofilozofię jako filozofię pretendującą do spójności (bo że niektóre lu1/4ne uwagi "ekofilozofów" są trafne, to jest jasne; w każdym numerze pism ekologicznych jest wiele takich trafnych uwag formułowanych przez piszących artykuły i listy). Mnie idzie o twardą robotę intelektualno-duchową. W "ekofilozofii" mamy głównie nie do czynienia z filozofią, lecz z pretendującą do filozofii przeciętną publicystyką. (Nie chcę przez to umniejszać jej zasług dla uwrażliwiania umysłów na ekologię. Ale też nie chcę przemilczeć efektu eklektycznego, mało strawnego intelektualnie bigosu, jaki ona przyrządza).
Przejd1/4my do drugiej wielkiej słabości ruchu. Czy ludzie tworzący "ruch zielonych" nie dostrzegają, jaki jest główny, zdecydowanie najważniejszy czynnik niszczenia przyrody? Gdy czyta się pisma ekologiczne i patrzy na działania, to wydaje się, że jednak nie dostrzegają. Jest nim przeludnienie. Dlaczego nie dostrzegają? A jeśli zdarzy im się dostrzec, to dlaczego odwracają wzrok, zapominają? Tak, tu odzywa się bardzo długa historia kształtowania się życia. Geny, jakie mamy w sobie, są rzeczywiście samolubne.2) Geny i organizm popychają nas do jak najbardziej ekspansywnego reprodukowania się. Jest to popęd o przemożnej mocy, truchleje przed nim wszelkie inne działanie. Trzeba olbrzymiej siły intelektualno-duchowej, by mu się przeciwstawić. To m.in. za sprawą popędu prokreacyjnego w przyrodzie wszystko wzajem się zjada, dba tylko o siebie i swoich najbliższych krewnych. My, ludzie w realnym zachowaniu nie odbiegamy daleko od służenia temu popędowi. To jest jeden powód - ewolucyjna tradycja przyrodnicza; to na jej podstawie np. mama i tatuś, babcia i dziadek będą namawiali córkę czy wnuczkę, by rozmnażała się za wszelką cenę, nawet jeśli miałaby sobie przez to złamać życie. Drugi powód to tradycja kulturowa - stare ideologie, głównie religijne i polityczne. I tak państwo powstało przez narzucenie hegemonii małym grupom społecznym i indywiduom; państwo o większej liczbie ludzi było i jest silniejsze wobec państw o mniejszej liczbie ludzi, dlatego parło do zwiększania liczebności obywateli. Trzecim powodem jest gospodarka. Zwłaszcza gospodarka kapitalistyczna przy większej liczbie ludzi (czyli producentów, handlarzy i konsumentów) jest "wydajniejsza", ekspansywniejsza.
Zatrzymajmy się przy drugim powodzie. Największym czynnikiem w dziedzinie kultury (powtórzmy: w dziedzinie kultury, w aspekcie drugiego z wymienionych wyżej powodów) jest religia, głównie chrześcijańska. Inne religie są w tym względzie bardziej umiarkowane lub nawet w ogóle nie interesują się prokreacją.3) To ona namawia do ciągłego rozmnażania się i przeciwstawia się próbom jego przyhamowania. Instytucja Kościoła katolickiego jest w tym względzie najbardziej zaciekła spośród odłamów chrześcijaństwa (w porównaniu z prawosławiem czy protestantyzmem). Kościół katolicki (wraz z islamem) torpeduje wszelkie inicjatywy międzynarodowe zmierzające do zmniejszenia przyrostu naturalnego (dziś, przy stosowaniu technologii, należałoby powiedzieć: już półnaturalnego, półsztucznego) ludzi. To ona walczy zaciekle z antykoncepcją i dopuszczalnością aborcji. To ona głosi, że stosunek seksualny jest tylko dla prokreacji (atakując funkcję przyjemnościową i ekstatyczną seksualności). Ta postawa Kościoła wywodzi się z założeń religii chrześcijańskiej, od początku wrogiej życiu płciowemu w tym, w czym wykracza ono poza mechaniczną prokreację pomnażającą wyznawców tej religii. Trzeba jasno sformułować tezę: instytucja Kościoła jest w tym omawianym aspekcie poważnym niebezpieczeństwem dla przetrwania gatunku ludzkiego i przyrody. To może zaskoczy niektórych, ale zwierzchnik Kościoła katolickiego tak uparcie jeżdżący po świecie i propagujący rozród bez opamiętania, atakujący antykoncepcję i aborcję jest współodpowiedzialny pośrednio za cierpienie i śmierć setek tysięcy dzieci i zwierząt. Bo zauważmy, że gdyby matka, któregoś z afrykańskich krajów miała jedno lub dwoje dzieci, przeżyłyby one. Gdy zaś ma ich dziesięcioro, to kilkoro musi umrzeć z niedożywienia, z braku higieny, niedostatecznej opieki itd. Jeśli ktoś woli, by w cierpieniu umierały dzieci, niż żeby kobiety stosowały antykoncepcję, a jeśli trzeba aborcję - to jego postawa jawi się jako głęboko nieetyczna. (Dostrzeżmy też, że dostarczenie z zewnątrz żywności dla wszystkich dziesięciorga dzieci owej matki z Afryki nie polepsza sytuacji, gdyż każde z dziesięciorga dzieci może mieć kolejne dziesięcioro dzieci, co spowoduje, że i one, i inne obok nich nie będą miały środków do życia, a dla celów produkcji żywności, uprawy pól przyroda będzie musiała być niszczona tym szybciej).
Zauważmy też, że używanie i doskonalenie technologii jest niezbędne przy rosnącej liczbie ludzi. Rzeczywiście miliardy ludzi potrzebują energii elektrycznej, żywności, produktów codziennego użytku, wody, węgla, ropy, mięsa, skór, drewna, rozrywki, domów mieszkalnych, blokowisk itd.
Partykularność w ruchu proekologicznym polega na tym, że uwzględnia się jeden aspekt, walczy się w jego imieniu, nie dostrzegając, że pomijanie w tym czasie innych w dalszej perspektywie może przynieść dużo większe szkody.4) Takim czynnikiem, który musi być zawsze i ciągle uwzględniany, jest przeciwstawianie się nadmiernemu przyrostowi liczby ludzi. Uważam, że każdy protest ekologiczny bez nawiązania do tego czynnika nic pozytywnego nie wnosi, podkreślam: nic pozytywnego.
Zatrzymajmy się jeszcze przy drażliwym problemie roli Kościoła. To przecież za taki obrót spraw z przyrodą, jaki obserwujemy, współodpowiedzialni są ci, którzy byli ideologicznie u steru, a u steru w ostatnich kilkunastu stuleciach było w Europie chrześcijaństwo. Ergo: ono ponosi w sferze kulturowo-ideologicznej główną winę za postawy wobec przyrody; obok innych - tj. struktur państwowych i technologii oraz codziennych nastawień wykształconych w toku ewolucji naszego gatunku.
Jeszcze jedna uwaga, na pewno bulwersująca. Kościół katolicki jest organizacją hierarchiczną, dogmatyczną, misjonującą. Ma świetną dyplomację i najsprawniejszy na świecie aparat nacisku i indoktrynacji psychicznej. Dlatego instytucja ta wie, jak "rozpuszczać" od środka ruchy nie będące po jej myśli. Stąd trzeba zachować wobec niej szczególnie krytyczną postawę.5)
Być może osobista wiara (pozainstytucjonalna) w osobowe bóstwo (jakie postuluje religia chrześcijańska) daje się niektórym ludziom pogodzić z ruchem proekologicznym. Nie chcę tego tutaj rozstrzygać. Ale takie pogodzenie należałoby mierzyć nie intencjami (jak chce etyka konfesyjna tej religii), lecz skutkami (jak chce np. etyka utylitarystyczna). Jednak to nie interesuje mnie tutaj (niech ścierają się z tym problemem ci, dla których jest on bardziej palący). Niechęć krytykowania niekorzystnych wpływów Kościoła bierze się z lęku psychicznego przed nim, zaszczepionego przez niego samego, ale także z najzupełniej realnego nacisku, np. Kościół ma na swych usługach polityków prawicowych, bezwzględnych i nietolerancyjnych.
Ktoś spyta, po co taka krytyka instytucji kościelnej? Jest to instytucja o charakterze totalitarnym (ścisły hierarchizm, dogmatyzm, niedopuszczalność krytyki wewnętrznej, misjonowanie innych, nietolerowanie alternatyw, brak demokratycznych mechanizmów itd.). Jeśli takim systemom nie daje się odporu, to zawłaszczają one (zgodnie ze swoimi założeniami) systematycznie i metodycznie kolejne dziedziny życia psychicznego, cielesnego, społecznego i - jak się okazuje - przyrodniczego. Może pod wpływem takich krytyk, jak ta postawa Kościoła ulegnie zmianie, z czego należałoby się niepomiernie cieszyć.
Z tradycji religijnych ekologii służą misteria tzw. pogańskie, zwłaszcza związane z Magna Mater, boginią Naturą (wyłuskiwanie jej cennych aspektów dla ruchu proekologicznego jest zadaniem, jakie powoli podejmowane jest przez niektórych).
Niestety, jednak po religiach (w tym także tzw. pogańskich) ruch proekologiczny nie może wiele oczekiwać. Po pierwsze, powstawały one w okresie, gdy problem ekologii nie istniał. Po drugie, są one depozytariuszami starych schematów i starego stylu życia; po trzecie, są za ekspansywnym rozmnażaniem się ludzi, apoteozują płodność i to najpierw człowieka, a zaś płodność przyrody po to, by służyła płodności człowieka. W sytuacji skrajnego przeludnienia jest to schemat iście zabójczy.
By nie pozostawiać poczucia luki w kształtowaniu postaw, zapytajmy od razu, na co może liczyć ruch proekologiczny? Po pierwsze - na nową filozofię (o której powiemy coś niżej), po drugie - na naukę, po trzecie - na intuicję i rozum człowieka, po czwarte - na "zdolności obronne" samej przyrody.
W ruchu proekologicznym powoli zaznacza się wyzbywanie się antropocentryzmu. To nie1/4le. Ale sprawy nie są proste. Trzeba tropić coś subtelniejszego i trudniejszego do wytropienia, a mianowicie kryptoantropocentryzm. Taki ukryty, nieuświadamiany antropocentryzm jest gorszy od głoszonego otwarcie antropocentryzmu. Głównym przejawem kryptoantropocentryzmu (a nawet kryptoszowinizmu człowieka) jest właśnie niezwracanie uwagi na nadmierny przyrost liczby ludzi, nic nie mówienie o nim, bagatelizowanie go. To iście przerażające, ale można szacować, że 90% ludzi aktywnych proekologicznie jest z tego powodu kryptoantropocentrystami, czyli de facto działają na szkodę przyrody i człowieka. Bo i co z tego, że dziś wywalczy się jakieś połowiczne (by nie rzec ćwierćwiczne) prawa dla zwierząt i roślin, gdy wiadomo, że w niedalekiej przyszłości, gdy o kurczące się obszary konkurować będą ludzie i przyroda, to ludzie dysponujący techniką i dotychczasowymi schematami myślenia i tak pokonają i wykorzystają tamte; kto zechce poświęcić dziecko człowieka na rzecz dziecka sarny? Poświęci dziecko sarny. Zachowane dziecko ludzkie szybko dorośnie, zostanie zindoktrynowane na rzecz posiadania znacznej liczby dzieci i jego dzieci znów nie zostaną poświęcone w konkurencji z resztkami dzieci zwierząt. I tak znikną zwierzęta. To jest proste przewidywanie, niemal rachunek od ręki. Ale kryptoantropocenryści mają umysły niezdolne do jego ujęcia. Dlatego trzeba sformułować wprost sąd: każdy, kto może to dostrzec, a nie chce, jest szkodnikiem. Szkodnik reprodukując się, zwykle produkuje kolejne szkodniki.
Jeśli ruch proekologiczny jasno nie odetnie się od ideologii prokreacji, nadmiaru liczby ludzi, od apoteozy rodziny z jej prawem do niczym nie ograniczonego posiadania potomstwa, to w dalszej perspektywie jest on ruchem bez wartości, ponieważ wraz z innymi skazuje świat zwierząt i roślin na progresywne ustępowanie ludziom. Ruch taki nie jest więc proekologiczny.
Ruch proekologiczny tkwi po uszy w starych, niezbyt proekologcznych, a często antyekologicznych mitach. Przedstawiciele cieszą się, gdy uratują 3 drzewa i 3 sarny, podczas gdy w tym samym czasie rodzi się 300 tys. ludzi, którzy będą musieli wyciąć 3 mln drzew, wyprzeć z nisz sarny i zjeść 3 mln świń. Bilans jest więc oczywisty. Ale czy i dla ciebie, naiwny proekologu? (Nie mówię przez to, że wszyscy proekolodzy są naiwni. Oczywiście powstaje tu dylemat: jeśliby ludzie zaangażowani w ruch proekologiczny i rozumiejący te zależności drastycznie ograniczyli rozmnażanie się, to ich miejsce zajęliby inni niezaangażowani. Wyjściem jest więc wypracowanie reguł ograniczających rozmnażanie się wszystkich bez wyjątku oraz - oczywiście - edukacja proekologiczna. Jeśli nie powstrzyma się przyrostu liczby ludzi, to jest dla przyrody jeszcze jedna szansa - globalna katastrofa, która zniszczy wszystkich ludzi i wyższe organizmy, życie zaś zacznie rozwijać się od zachowanych niższych organizmów. Jest to może szansa dla przyrody, ale nie dla człowieka. Takie wyjście, przynajmniej piszącego te słowa, nie satysfakcjonuje).
Ruch proekologiczny potrzebuje, jak wszystko, kompromisu. Ale nie "zgniłego" kompromisu, czyli takiego, w którym inne strony forsują swoje, a strona konsekwentnej poprawy stanu przyrody przegrywa lub przynosi zerowe efekty.
Nie można chcieć gromadzić "wszystkich ludzi dobrej woli" (jak można niekiedy czytać w oświadczeniach proekologów). A to dlatego, że "dobro" jest rozumiane przez nich różnie. Oto ktoś ma dobrą wolę i przez dobro rozumie taką jak dotychczas prokreację ludzi, choć chciałby dbać o środowisko. Taka "dobra wola" jest na wskroś szkodliwa w skutkach. Nadto wielu ludzi ma na tyle słabo rozwinięte umysły, że mimo iż mówi, że rozumie, to i tak nie rozumie istotnych zależności miedzy człowiekiem a środowiskiem. Dowodem na to jest właśnie omawiana centralna dziś zależność: nadmiar liczby ludzi a środowisko. Większość ludzi ma takie umysły, że tej zależności nie pojmuje, należy do nich większość przywódców politycznych, religijnych i miliardy prostych ludzi. (Są to umysły nie ćwiczone, zablokowane stresami, emocjami lub po prostu niedorozwinięte; to trzeba powiedzieć otwarcie).6)
Odnośnie modelu rodzinnego sytuacja jest raczej oczywista - ruch proekologiczny musi chyba opowiadać się za pluralnością i różnorodnością modeli rodzinnych i małżeńskich. Choćby ze względu na przykład przyrody. Spotyka się wśród zwierząt i małe komuny, i rodziny nuklerane, i rodziny rozszerzone, spotyka się odpowiedniki monogamii, poligamii, małżeństwa multilateralnego (grupowego), promiskuityzmu - tym samym wymieniliśmy wszystkie znane modele rodzinno-małżeńskie. Oczywiście nie idzie o proste naśladowanie przyrody, człowiek ma świadomość i wolę, może oglądać możliwości i wybierać niektóre z nich, a przede wszystkim może przy pomocy kultury modyfikować swe zachowania i swe dziedzictwo ewolucyjne. Jednak musi mieć z czego wybierać - a wybierać może, gdy ma przed sobą wielość możliwości. Proszę jednak zauważyć, że większość obywateli oddaje głos w wyborach na konserwatywnych polityków, którzy dokładnie te możliwości zawężają do jednej - do modelu rodziny monogamicznej - uniemożliwiając wybór.
Trzeba rzeczywiście odrzucać mentalność patriarchalną tak silną w tradycji i we współczesnych strukturach państwa i rodziny. Feminizm jest przydatny jako krytyk patriarchalności (natomiast nie widzę, jak na razie, pozytywnego wkładu ze strony feminizmu w harmonijne ułożenie relacji płci). Warto wykorzystywać niektóre stare misteria i kulty ukazujące ważność roli pierwiastka żeńskiego w kształtowaniu stosunku do życia, to oczywiste.
Odnośnie strony politycznej, trzeba zauważyć, że nurty prawicowe, nacjonalistyczne są zainteresowane wzrostem liczby ludzi, partykularnością interesów dotyczących nacji i tradycji, a tym samym nie mogą nie ograniczać dbania o przyrodę. A więc na pewno ruch proekologiczny nie może mieć nic wspólnego z prawicowymi partiami. Pozostają partie centrowe i lewicowe; owszem z nimi jest nieco lepiej.
Sam ruch proekologiczny jest siłą politycznego nacisku i na pewno powołanie partii "zielonych" jest rzeczą niezbędną. Ale partia oznacza konieczność zwarcia szeregów, kompromisu. Dlatego ruch "zielonych" musi również zachować spontaniczną, żywą aktywność niezależną od własnej partii. Z tej spontanicznej aktywności będą wyłaniać się te jednostki, które czują potrzebę działania zwartego (ujętego w reguły partii). Inne zaś, w tym i te anarchizujące (anarchizowanie jest potrzebne, o ile nie staje się większością), będą krytykować, szperać, szukać czegoś innego; i tak powinno być. Nie idzie, by tak rzec, o partaizaję ruchu. Ale też nie idzie o anarchizację i rozproszenie - lecz i o to, i o to.
W aspekcie ekonomicznym, sądzę, ruch "zielonych" nie może opowiadać się za kapitalizmem. Założenia kapitalizmu są takie, że by trwać, musi on ciągle ekspandować; musi budować kolejny zakład pracy, przerabiać kolejny las na papier, likwidując bezrobocie musi dać ojcom rodzin betoniarkę do rąk, by zabetonowali kolejny kilometr kwadratowy ziemi itd. Przedsiębiorca produkujący betoniarki cieszy się, że jest na nie popyt, podobnie, a jakże, przedsiębiorca produkujący piły spalinowe do cięcia drzew. Minister pracy i spraw socjalnych cieszy się, że ludzie wycinający drzewa, betonujący ziemię na ich miejscu i ludzie produkujący betoniarki i piły mają zatrudnienie. Dzięki temu wyborcy mający pracę, syci, z nieograniczaną odgórnie liczbą dzieci wybiorą takiego polityka na kolejną kadencję. "Ręka ludzkiego interesu rękę myje, a na przyrodę wylewa pomyje", można by powiedzieć kabaretowo.
Ekonomię można dziś zatrzymać tylko politycznie; tylko i wyłącznie politycznie. W dobie - w której pieniądz już jest panem, w której można kupić wielkie obszary ziemi, złoża mineralne itd., można także przekupić polityków, zwłaszcza lokalnych; za pieniądze korporacje mogą nająć zabójcę niewygodnych, sprzeciwiających się im - w takiej dobie pozostaje tylko demokracja i parlament, obrona dzięki konstytucji, prawom człowieka, ustawom. Dlatego ci wszyscy proekologicznie nastawieni, którzy czują skłonność do niewdzięcznej (bardzo niewdzięcznej) aktywności politycznej, powinni się za nią brać, i to żywo.
Jeszcze kilka uwag o technologii. W dzisiejszej sytuacji bez technologii nie można utrzymać gatunku ludzkiego w żadnym aspekcie - żywienia, medycznym, energetycznym itd. Technologia stworzyła fakty dokonane, których nie można ani do końca usunąć, ani przed nimi uciec. Życie człowieka jest od niej dziś w olbrzymim stopniu uzależnione (przypomnijmy choćby tylko lecznictwo i farmaceutykę). Można coś odrzucać do momentu, gdy nie jest się uzależnionym na tyle, że odrzucenie oznacza drastyczne przerwanie dotychczasowego stanu lub śmierć. Nadto technologia może być pomocna w naprawianiu szkód wyrządzonych przez człowieka. Wiadomo, że przyroda pozostawiona sama sobie regeneruje się sama, ale nie ma ona już dziś szansy być sama sobie pozostawiona, gdy jest taka duża liczba ludzi. Następnie, technologia może bronić przed technologią, o ile będziemy mieć odpowiednią etykę i orientację światopoglądową. Trzeba dziś tylko technologię trzymać w ryzach. Ruch proekologiczny musi optować za, nazwijmy ją "miękką", technologią, czyli nie niszczącą środowiska naturalnego (lub jak się potocznie, niestety tylko sloganowo, mówi - "przyjazną" środowisku).
Dobrze byłoby więc, gdyby w ruchu ekologicznym wykształciły się podnurty: polityczny i intelektualno-duchowy, spontaniczno-anarchiczny, a także metafizyczno-rytualno-kapłański. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby każda osoba po części miała cechy charakterystyczne dla nich wszystkich. Ale znając choć trochę psychologię, trzeba stwierdzić, że raczej nie jest to możebne. No i oczywiście muszą oni spotykać się, dyskutować, a niekiedy, co byłoby bardzo pożądane, wymieniać się miejscami. Niestety, częściowa specjalizacja jest potrzebna. Trzeba tylko dbać o to, by była ona częściowa. Ale o to można dbać, jeśli rozumie się powody częściowej specjalizacji i ma środki przeciwstawiania się całkowitej specjalizacji.
A więc? Tyle krytyki? Tak mało sojuszników? Tyle pracy intelektualno-duchowej przed nami? Nie lepiej, by pozostało wszystko tak jak dotychczas? Można pokrzyczeć, na 100 spraw przegrać 90, jedną wygraną się zadowolić, 9 zamrozić? Płacić wszystkim: swej samolubnej przeszłości ewolucyjnej, państwu, Kościołowi, technologii, lękom psychicznym trybut kompromisu. Wszakże ze zgniłych kompromisów będzie zgniły efekt. Ruch ekologiczny ma zbyt silną skłonność do zgniłych kompromisów.
Najprościej jest atakować technologię - tu widać efekty działań już dziś. A najtrudniej zmienić coś w swojej psychice i w swym umyśle. Potrzebna jest zmiana widzenia świata, światopoglądu oraz stylu życia. Bez tego ratowanie przyrody i nas samych pozostanie hasłem wcale nie pomagającym w ratowaniu. Bez zmiany stylu życia nie daje się przyrodzie żadnych szans. (O tym będę pisał w przyszłości szczegółowo).
Przejd1/4my jeszcze do zapowiedzianych uwag o pozytywnej propozycji metafizycznej, czyli o stronie światopoglądowej, filozoficznej. Poprzestanie na samej krytyce jest rzeczywiście mało wnoszące. Nie opisuję szczegółowo tego, co mam do zaproponowania, bo poświęcona jest temu książka pt. Potencjalność - byt - choas - nicość. Rozważania metafizyczne. Zachęcam do zapoznania się z nią i ocenienia, czy i na ile pogłębia ona ruch ekologiczny od strony metafizyki.
By myśleć i działać proekologicznie, nie można oprzeć się, co oczywiste, na samym człowieku. Trzeba ciągle opierać egzystencję i aktywność człowieka na jego zakorzenieniu w przyrodzie. Tę można rozumieć wąsko (tak jak w biologii) lub szeroko, filozoficznie - jako "Naturę". Ale można iść dalej i dostrzec osadzenie przyrody w bycie w ogóle. Do bytu w ogóle należy zaliczyć istnienie jako takie, rzeczy nieożywione, substruktury materii, energię, możliwe światy itd. I można iść jeszcze dalej, ciągle metafizycznie, czyli pytać o 1/4ródła bytu, sięgać do czegoś "więcej" niż człowiek i przyroda.
A jak rozumieć 1/4ródła bytu? Na pewno najpierw dobrze jest mówić o nich w liczbie mnogiej, bo przecież nie wiemy, czy jest jedno czy wiele 1/4ródeł, stąd zwykła zasada otwarcia, niezamykania się, nakazuje przyjąć wielość. Następnie 1/4ródła nie mogą być rozumiane osobowo, bo filozofia, psychologia i socjologia wykazały, że kryją się tu projekcje psychiki człowieka. Nadto sama filozofia potrafi wykazać, że skoro człowiek jako byt osobowy jest jednym z bytów indywidualnych i jest efektem ewolucji bytu, to prapodstawa nie może być osobowa.
Prapodstawa musi być neutralna i musi być czymś potencjalnym, czymś co może z siebie wyłaniać - drogą aktualizacji - przyrodę i człowieka, i mnogość struktur. Dobro i zło bierze się z intencyjnego działania istot zdolnych do intencyjnego działania: wilk zagryzający zająca nie jest zły; człowiek strzelający do zająca, gdy ma co innego do jedzenia i ma w co innego się ubrać niż w skóry zajęcze, działa 1/4le. A więc myślenie o takiej potencjalnej prapodstawie - wymieńmy jeszcze raz jej znamiona: nieskończonej, nieosobowej, neutralnej - pomaga dostrzec człowiekowi jego splecioność z całością bytu. Ale nie idzie od razu o "jedność", jak nieco naiwnie pisze wielu; "jedność" bytu, czyli potencjalna prapodstawa może pojawiać się po śmierci indywiduum (dla nas żyjących, dla innych istot przyrodniczych "jedność" byłaby śmiercią); a więc idzie nie o jedność, lecz o splecioność i wspólność istot żywych.
Na zakończenie kilka uwag o motywach pisania artykułu, jak ten. Dla niektórych może być on nieco zaskakujący. Idzie mi o wyklarowanie pozycji i odstąpienie od ruchu określonego na początku jako ameboidalny. Nie mówię, że jeśli kogoś on interesuje, to nie może w nim pozostać, ależ tak, może; przychylam się do odpowiedzialności indywidualnej, a nie zbiorowej. Nie namawiam do zrównywania ruchu (wymieniłem wyżej 4 podnurty ruchu proekologicznego). Mnie jednak interesuje jakiś profil, bez którego, jak sądzę, nie podołamy ciężkim problemom wypracowania i wywalczania zdrowej przyrody wokół nas i w nas. Nie oczekuję przyklaśnięcia, że znajdą się zwolennicy takiego jasnego profilu. Ale artykuł może przynajmniej pobudzić do dyskusji tak bardzo potrzebnej; obok działań. Krytyka mojej krytyki (ma się rozumieć rzeczowa) będzie mile widziana, a jeśli nie mile, to na pewno z największym zainteresowaniem. Omawianie cieni ma służyć temu, by w ich miejsce pojawiały się blaski.
1) Można podać, jak niektórzy chcą, odróżniające terminy; i tak wielokrotnie pojawiła się już propozycja nazywania tych, którzy naukowo badają przyrodę w szerokim kontekście "ekologami" (dziedzinę badań zaś ekologią); tych, którzy wykorzystują tę wiedzę oraz wpływają na postawy własne i innych "ekologistami", a ich nastawienie i działalność ideologią ekologizmu. Oba te terminy proponujemy przyporządkować szerszemu od nich ruchowi proekologicznemu (lub jeśli kto woli: proekologizmowi).
2) Patrz R. Dawkins (1996).
3) Prawdą jest, że w krajach o innych religiach, np. w Indiach czy Chinach, przyrost liczby ludzi jest dziś większy niż w Europie czy Ameryce Północnej. Jednak za przyrost odpowiadają nie tylko czynniki religijne, lecz także gospodarcze, obyczajowe, polityczne. I to właśnie w tych krajach one, a nie religijne wiodą prym.
4) Świeżym przykładem partykularności w myśleniu jest protestowanie przeciwko budowaniu tamy pod Czorsztynem. Spójrzmy na to w aspekcie demograficznym. Otóż w dalszej perspektywie, jeśli nie zatrzyma się nadmiernego przyrostu liczby ludzi, to taka tama jest lepsza od jej braku. To zaskakujące, prawda? Ano za kilkanaście lat w miejscu zalewu byłyby same domy i rozmnażający się Podhalanie, którzy produkując tony odpadów, zanieczyszczaliby Dunajec. Rada gminy wybrana przez tych ludzi - oczywiście - w przyszłości zgodziłaby się na dalsze zabudowywanie okolic (bo jakże - "rodzina jest najważniejsza"). Szanowni protestujący przyjechaliby za 30 lat i widzieliby zalew domów, ludzi, śmieci. Lepszy jest już zalew wodny, przynajmniej na nim nie można budować domów. Nie oznacza to, że jestem za budowaniem tamy, idzie o pokazanie, że jedno (protest przeciwko tamie) nie może iść bez drugiego (zwłaszcza przeciwko nadmiernemu przyrostowi liczby ludzi).
5) Od czasu do czasu mówi się w nurcie proekologicznym o ruchu franciszkańskim. Ale po pierwsze, nie mógł on być nastawiony na przyrodę w sposób wartościowy, jeśli przyrodę traktował jako "produkt"aktywności bóstwa, jeśli akceptował wszystkie wytyczne religii, w tym ideę zbawienia przez negowanie świata, zamykania ludzi w klasztorach, walki z płciowością, jeśli akceptował instytucję papieską.
Zwierzęta i rośliny nie zostały stworzone. One wyewoluowały. Myślenie w kategorii bycia stworzonym upowszechnia schemat bycia przedmiotem manipulacji.
Dopatrywać się w ramach chrześcijaństwa we franciszkanizmie inspiracji, to tak jak zachwycać się tym, że w McDonaldzie można jednak dostać liść sałaty. Natomiast taka furtka powoduje, że cała religia skrajnie antynaturalistyczna jest przez nią przepychana. Antynaturalistyczny był, o ile cokolwiek wiemy poza podaniami, franciszkanizm. Za czasów Franciszka z Asyżu już zaczynała szaleć inkwizycja, np. zupełna eksterminacja katarów, ale widać Franciszkowi to nie przeszkadzało. Zaś ściąganie od biednych chłopów z okolicy zwierząt i objadanie się mięsiwem w zakonie Franciszka, jak wynika z podań, było zasadą, której postawienie pod znakiem zapytania nie przychodziło mu nawet do głowy (różnice z zakonami buddyjskimi nasuwają się same). Mit franciszkanizmu służy tylko propagowaniu swoich wzorów zwolennikom omawianej religii.
6) Zdaję sobie sprawę z tego, że
to co piszę, dla większości może brzmieć
niepopularnie. Jednak jeśli profesor filozofii zajmujący
się i świadomością, i logiką nie napisze
o tym wprost, to zdaje się, że nikt inny nie napisze.
Każdy może myśleć: "Właściwie
nie wiem, jak to jest, może ktoś inny wie lepiej; inni
- pewnie mądrzejsi ode mnie - milczą, to po cóż
ja mam się odzywać", i tak problem jest odsuwany.
A więc piszę o tych niepopularnych rzeczach, z obowiązku
intelektualnego i z odpowiedzialności za przyrodę (choć
bez komfortu psychicznego).
Literatura: