"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 10 (100), Pa1/4dziernik '97


CZY BĘDZIE JESZCZE GORZEJ?

Cieszmy się. Opiniotwórczy dziennik opublikował tekst ku czci Dnia bez Samochodu, autorstwa "wojującego" ekologa. Nie mógł jednak oprzeć się pokusie i nie opatrzyć tegoż tekstu "słusznym" komentarzem.1)

"Ewangelia ohydnego utylitaryzmu", tak najkrócej można scharakteryzować to zjawisko, dominuje w przekazach rodzimych mass mediów. W imię poprawności, jak i dla reprezentowania oświeconego nurtu dopuszczone zostają, czasami, na publiczne forum odmienne opinie, jednak nie jako głos samoistny, lecz raczej jako wybryk natury, który należy poddać ścisłej kontroli i opatrzyć stosownym komentarzem.

"Ohydny utylitaryzm", opierający się w swej argumentacji na ideologii nieustannego wzrostu na każdym szczeblu i w każdych warunkach, prowadzi do powielania wzorów, które już zbankrutowały lub są temu bliskie. Bez oglądania się na szkody wyrządzane podczas ich realizacji. Przykłady można mnożyć. Od globalnych przez krajowe, regionalne i lokalne. Te ostatnie, choć może o najmniejszej skali, jednak sprawiają wrażenie najbardziej uciążliwych i społecznie najgro1/4niejszych.

Takie spokojne przyzwalanie na wszystko, cokolwiek się wokół nas dzieje. W imię Bóg wie czego i za czyimkolwiek błogosławieństwem. Cichuteńkie wspieranie ideologii sukcesu i rozwoju z telewizora, pod dyktando takich "oszkliwych" tekstów. To z tego przyzwolenia bierze się bezrefleksyjne, automatyczne sięganie po jednorazowy towar w jednorazowych opakowaniach. To przecież takie wygodne.

O sile tej tendencji przekonują mnie dyskusje, jakie toczą elity polityczne o skutkach powodzi, czyli szkodach wyrządzonych przez wodę w dobrach materialnych wielu ludzi. I tak, propozycja rządu nosi nazwę Program odbudowy i modernizacji... Nieważne, ile partii i ugrupowań podpisze się pod przedstawionymi rozwiązaniami, ponieważ alternatywne pomysły nie wykraczają poza myślenie w kategoriach "odbudowy i modernizacji". Jakoś mniej, albo jeśli już, to w tonie uspokajającym, mówi się o zniszczeniu środowiska i wynikających z tego na przyszłość zagrożeniach, a najmniej o płynącej z tej katastrofy nauce.

Klęska ekologiczna, z jaką mamy do czynienia na terenach dotkniętych powodzią, powinna uświadomić, że konieczne są działania wykraczające poza przywrócenie stanu poprzedniego. Dlatego broniłbym się przed tak chwytliwym rozwiązaniem problemu: odbudować, co się da, a na dokładkę zmodernizować. I będzie fajnie. To znaczy: wybetonować, zaasfaltować i gdzieniegdzie odmalować. Tu komuś domek wybudować, tam fabryczkę czy warsztacik, a może autostradę. A co z połaciami gruntu, które odpłynęły, z zalanym wodą, breją, szlamem, a może płynącą tablicą Mendelejewa dobytkiem, który utracili powodzianie? A co z podtopionymi lasami? Czy ktoś jest w stanie odpowiedzieć na pytanie o to, co naprawdę wypłynęło z zalanych i zatopionych zakładów produkcyjnych i usługowych, wysypisk śmieci przemysłowych i komunalnych, szamb i stacji paliw, samochodów i czego tam jeszcze? Gdzie to osiądzie, jaki obszar zostanie skażony? Komu, kiedy i jak długo będzie szkodzić? Problem jest o tyle palący, że według oficjalnych informacji2) z firmy "Tytan" w Raciborzu nastąpiła emisja około 15 t freonu3), co stanowi podobno 15-20% emisji z obszaru Polski. Ile jeszcze rewelacji kryją sporządzane raporty? Być może warto również przypomnieć, że w sierpniu '92, w trójkącie Racibórz - Kędzierzyn Ko1/4le - Rybnik spłonęło ok. 10 tys. ha lasów. Lasy te stanowiły naturalną barierę i filtr powstrzymujący napływ na obszar Górnego Śląska zanieczyszczeń znad Ostrawy, Karwiny i Bohumina. Czy należy wiązać ze sobą obie te katastrofy, których skutki jeszcze długo będziemy odczuwać?

Przebieg toczącej się dyskusji nie napawa zbytnim optymizmem. Dominuje filozofia zabezpieczania, a nie przeciwdziałania. Jakoś sporo miejsca poświęca się dobrodziejstwu zbiornika w Czorsztynie, a mniej uwagi poświęca się niekorzystnemu wpływowi pozbawionych lasów połaciom Karkonoszy. Działania, które w przekonaniu dyskutantów, mają uchronić nas w przyszłości przed podobnymi klęskami, czyli budowanie zbiorników retencyjnych, sypanie wałów są, w moim przekonaniu, jedynie zabezpieczaniem się. I kto wie, czy w efekcie nie wyrządzą jeszcze większych szkód. Przeciwdziałając powinniśmy skierować się w stronę odnowienia naturalnych form, lasów, cieków i bagien, które zostały zniszczone, wycięte lub uregulowane. Odstąpić od zagospodarowywania terenów narażonych na zalania i podtopienia. Ci, którym rzeka zabrała domy, być może nie zechcą wrócić nad jej brzegi, ale czy w ramach "odbudowy" pomyślimy dalej niż do następnej powodzi? Nie jestem przekonany, czy wnioski i wynikające z nich działania pójdą w tym kierunku. Bo o tym, jakże prawdziwe są te słowa, nie trzeba przekonywać obserwatorów naszego życia społecznego: Przejście do fazy "trwałego rozwoju" uniemożliwia nam egoizm społeczeństw chronionych kanonami liberalnej ekonomii i systemem parlamentarnej demokracji, co może wydawać się paradoksem, jako że są to największe osiągnięcia naszej cywilizacji. Systemy te są jednak sterowane, w podstawowym stopniu, krótkookresowymi celami i konsumpcyjnymi motywacjami wyborców, których głosy decydują o losach politycznych elit. (...) Żaden "pragmatyczny" polityk europejski nie może zaproponować dziś swym wyborcom podwyższenia podatków dla walki z desertyfikacją czy zagładą lasów w Malezji lub Brazylii, które przynieść mogą, już w perspektywie kilkunastu lat, katastrofy ekologiczne, również w jego okręgu wyborczym. Taka propozycja byłaby samobójstwem politycznym, gdyż przeciętny wyborca nie jest tych zagrożeń świadomy. 4)

Wystarczy kilka przykładów. Jednym z nich jest chora w założeniach idea realizacji "zbiornika wielofunkcyjnego" na niewielkim cieku w gminie Kobiór.5) Ta inwestycja to przykład typowego, gazetowo-telewizyjnego koniunkturalizmu. Próba wprowadzenia w życie pewnej wizji, a nie rozwiązania problemu. Być może nawet próba wymuszenia jakichś potrzeb u mieszkańców. W tym wypadku rekreacyjnych.

Podjęcie się realizacji zamierzenia w miejscu, które nie nadaje się do takiego przedsięwzięcia, choćby ze względu na jego geomorfologię, nie wspominając o innych aspektach, świadczy o niskiej jakościowo świadomości ekologicznej polskiego społeczeństwa. Jest to najczęściej dawanie wyrazu dbałości o piękno krajobrazu, bez wnikania w całą sferę założeń filozoficznych, a tym samym bez dążenia do autentycznej zmiany jakości życia, próby odejścia od plastykowych substytutów na rzecz prawdziwie wartościowych wyznaczników: pożywienia, powietrza i miejsca. Fakt ten był już wielokrotnie podnoszony przez działaczy i naukowców zajmujących się problemem.

Administracja lokalna swoje zainteresowanie" czy też "troskę" o stan środowiska naturalnego wyraża najczęściej przy okazji wykreowanych przez media akcji, gdy pożądana jest poprawna postawa i tak miło jest się pokazać. Funkcjonująca na uboczu, pozbawiona autentycznych lokalnych działaczy - takich, którym nie w głowie dobijanie się do salonów wielkiej polityki czy też wolnych od pokus uprawiania "biznesu na posadzie", ulega wpływom bałamutnej frazeologii. Z tej uległości rodzą się idiotycznie szkodliwe pomysły. Szczególnie gro1/4nie są efekty poczynań lokalnych władców w takich podmiejskich osadach, jak Kobiór właśnie. Ulokowane na skrzyżowaniu dróg "przelotowych'' próbują "nowocześnie" bronić swej tradycji. Tak "korzystne" usytuowanie zapewnia tym miejscowościom, co najwyżej, wysoki poziom "skażeń" pochodzących z tranzytu. W myśl uchwalonego modelu tzw. "rozwoju społeczno-ekonomicznego gminy" możliwe jest puszczanie knotów, o jakich strach myśleć. W miejscu, gdzie wylądowały opony, zostanie poprowadzony chodnik, założony trawnik i problem, zgodnie ze wska1/4nikiem, można będzie uznać za rozwiązany. "Posłusznie melduję, że realizacja "programu odbudowy i modernizacji"przebiega bez zarzutu." Czy warto się kłopotać problemem, którego nie widać. A że przypomina to ładnie opalonego osobnika chorującego na raka, to już historia z innej bajki.

Jeszcze gro1/4niejsza niż celowe działania jest bierna postawa mieszkańców, którzy milcząc, godzą się na każde posunięcie. Poniekąd to sprawa wygody. O niechęci do ponoszenia kosztów własnego śmiecenia już wielokrotnie pisano. Ostatnio prasa doniosła, że mieszkańcy jednej z dzielnic Katowic, ze względów oszczędnościowych, podjęli decyzję o rezygnacji z segregacji śmieci.6) Jak widać, z tym problemem spotykamy się na poziomie działalności wielkiej korporacji, małego przedsiębiorstwa, poczynań administracji i w życiu codziennym każdego z nas. Czy powszechnie przyzwalająca, obywatelska bierność jest przejawem obojętności czy strachu? A może niewiedzy? Dopiero ona umożliwia i sankcjonuje realizację najkoszmarniejszych pomysłów. Taki niewinny, wydawałoby się, konkurs plastyczny tematycznie związany ze zbiornikiem i przestrzenią wokół niego, zorganizowany dla dzieci szkolnych. Jakie to miłe, gdy dzieci coś tam sobie namalują, i jakie twórcze.

Nie potrafię, a może nie chcę, zrozumieć powodu, dla którego prezentacja alternatywnego sposobu życia i zaspokajania swoich potrzeb tak, by nie narażać otoczenia na nadmierne szkody, na łamach opiniotwórczego dziennika musi spotkać się z pozbawioną merytorycznych racji "kontrą", będącą jedynie wyrazem zaślepionej wiary we własne wizje. Poziom dyskursu trzeba ocenić jako żenujący. Za nim zaś podąża, równie żenujący, poziom rozwiązywania problemów społecznych.

Ryszard Skrzypiec

1) Marcin Hyła, Precz z samochodem! [w:] "Gazeta Wyborcza" z 16.6.97; Andrzej Kublik, Spisek cyklistów [w:] tamże.

2) Informacje sztabu do walki z powodzią z 25.7.97 1950 - przewodniczący PIOŚ-u.

3) Zob. Mariusz Tomczak, Freon na wolności [w:] bieżace ZB, s. 92.

4) A. T. Kowalewski, Nasza polityka ekologiczna wobec wyzwań globalnych [w:] Ziemia naszym domem, Centrum Uniwersalizmu, Warszawa 1996.

5) Zob. List do wójta gminy Kobiór [w:] ZB nr 8(98)/97, s.37.

6) Zob. "Gazeta w Katowicach. Dodatek lokalny do Gazety Wyborczej" z 1.8.97.

LIST DO BERNARDA KONARSKIEGO
PRZYSŁANY DO ZB PRZEZ NIEGO SAMEGO

Ostatnimi czasy przeglądałam sierpniowe ZB. Znalazłam tam wzmiankę*) m.in. o Stowarzyszeniu Inicjatyw Ekologiczno-Społecznych z Koszalina. Niestety, uważam, że zamieścił Pan informację krzywdzącą dla tego Stowarzyszenia (jestem jednym z jego członków). Stowarzyszenie nasze jest zarejestrowane i ma osobowość prawną. Czynną działalność rozpoczęliśmy na początku br. Od stycznia '97 zorganizowaliśmy 4 koncerty zespołów sceny niezależnej z kraju i z zagranicy (o czym wspomniała prasa). Wkrótce odbędzie się następny (5) koncert, którego jesteśmy współorganizatorami razem z Disco Pubem Broka. Nasza działalność na scenie muzycznej to tylko część tego, co robimy. Zorganizowaliśmy zbiórkę odzieży i przekazaliśmy ją Stowarzyszeniu Bezdomnych "Wspólnota". Zbieraliśmy też makulaturę, którą dostarczyliśmy do skupu. Do czerwca wynajmowaliśmy lokal przy ul. Piłsudskiego. Ponieważ utrzymywaliśmy go z dobrowolnych składek, musieliśmy z niego zrezygnować. Pomimo braku lokalu nadal działamy, spotykamy się w prywatnym mieszkaniu. Prowadzimy kampanię rowerową, która zaczęła być widoczna w czerwcu. Od tego czasu rozdaliśmy ponad 2 tys. ulotek o rowerach na ulicach Koszalina. 22.6.97 odbyło się spotkanie rowerzystów pod koszalińskim ratuszem. Na 13.9. planujemy rajd do Mielna z darmowym poczęstunkiem dla uczestników. Zbieramy podpisy pod petycją ws. wybudowania w Koszalinie sieci ścieżek rowerowych. Do tej pory mamy ok. 1,5 tys. podpisów, z czego większą część przekazaliśmy wiceprezydentowi Z. Piłatowi. W zamian otrzymaliśmy miejski projekt budowy ścieżek rowerowych. Od czasu do czasu organizujemy akcje uświadamiające - rozdajemy na ulicach Koszalina biuletyny, ulotki o różnorodnej tematyce (wegetarianizm, antymilitaryzm). Co 2 tygodnie w Radiu Koszalin prowadzimy godzinną audycję "Park". Oprócz tego 2 razy rozmawiałam na radiowej antenie o dobrych stronach jeżdżenia rowerem.

Podsumowując, nie zgadzam się z Panem, że działań naszego Stowarzyszenia nie widać. Prosimy o sprostowanie na łamach ZB.

Z poważaniem

Joanna Mazurek
Stowarzyszenie Inicjatyw Ekologiczno-Społecznych
skr. 207
75-016 Koszalin 1

*) Bernard Konarski, Pomorskie wiadomości - ciekawostki - komentarze... [w:] ZB nr 8(98)/97, s.99.

TRZECI SEKTOR.
FILATELIŚCI I WROTKARZE

Niedawno zostałem w Krakowie zaproszony na spotkanie Stowarzyszenia na rzecz Praw Pieszych. Organizacja ta powstała niezależnie od środowiska krakowskich ekologów; walczy o więcej miejsca na chodnikach i bezpieczne przejścia przez jezdnie. Oczywiście "pieszych" i "zielonych" łączy wiele interesów, więc od razu nawiązaliśmy współpracę. SnrPP na spotkanie zaprosiło też krakowską radną i kandydatkę na posła z Unii Wolności - panią Brygidę Ku1/4niak. Było to niezwykle pouczające zetknięcie dwóch światów.

Mniejsza o szczegóły merytoryczne spotkania - chodziło o sygnalizację świetlną na pewnym przejściu dla pieszych. Zainteresowała mnie jego strona polityczno-socjotechniczno-europejska. Mianowicie pani Ku1/4niak jako rasowy polityk pouczyła nas, że wszelkie pikiety są nieskuteczne, a żeby być naprawdę skutecznym, trzeba dotrzeć do wszystkich radnych, a nie tylko do niej samej. Dla tak wytrawnego i skutecznego polityka, jak pani Ku1/4niak proponowane przez nas pikiety okazały się być agresywną formą polityczną, która powoduje, że ludzie postrzegają ekologów jako oszołomów. Pani radna - oczywiście - powiedziała to życzliwie. Nie skojarzyła jednak faktu, że w Dzień bez Samochodu ponad 600 rowerzystów blokowało przez ponad 20 min najważniejszy most w Krakowie, i że konflikty wokół ekologii dawno przekroczyły już etap pikiet. Nie mówiąc o tym, że dawno już zdążyliśmy porozmawiać z większością radnych, a radni dzielnic zwracają się - ciekawe czemu - ze swoimi problemami do Federacji Zielonych.

Najbardziej zabawny okazał się jednak asystent pani radnej. Zaproponował on Stowarzyszeniu na rzecz Praw Pieszych, żeby - jako organizacja malutka i nieskuteczna - znacznie zwiększyło swoje możliwości, zapisując się do Małopolskiego Forum Inicjatyw Obywatelskich. W ten sposób, jak należy się domyślać, stowarzyszenie pieszych mogłoby połączyć swoje siły ze stowarzyszeniami filatelistów, wędkarzy oraz miłośników Lwowa czy kanarków. Dzięki temu społem i z mozołem skutecznie wpłynęliby na magistrackich pierdzistołków i samą panią radną Ku1/4niak, żeby nieszczęsna sygnalizacja świetlna wreszcie powstała. MFIO dostałby zapewne przy okazji grant na obsługę całokształtu, szkolenia i warsztaty, a sprawa przejścia dla pieszych na krakowskim przedmieściu urosłaby do rangi symbolu integracji europejskiej w południowo-wschodniej Polsce. Uff.

Boję się, że część teoretyków Trzeciego Sektora w Polsce nie bierze pod uwagę takiej praktyki i takiego myślenia w szeregach najbardziej podobno przyjaznej dla stowarzyszeń i fundacji UW. Nie mówiąc już o niezaprzeczalnych talentach politycznych członków tej partii. Tak się bowiem składa, że wokół szeroko rozumianych problemów transportowych w Krakowie od dawna działa nieformalna koalicja "pieszych", "zielonych", rowerzystów, niepełnosprawnych na wózkach, a nawet taksówkarzy i dziennikarzy. Żadne MFIO nie jest nam tutaj do szczęścia potrzebne (choć skądinąd jest to cenna inicjatywa, pożyteczna w zupełnie innych rzeczach). Za to dobrze byłoby, żeby radni przestali bujać w obłokach. O pardon - wręcz przeciwnie. Niech bujają w obłokach jak najdłużej. W przyszłym roku wybory do samorządu.

Marcin HyłaPS

Pani Ku1/4niak - jak zwykle - opowiedziała się "za ścieżkami rowerowymi". Ponieważ od kilku lat siedzi w Krakowie u przysłowiowego żłobu, pełni funcje na świeczniku i jest osobą wpływową, to nie będę na nią głosował nie dlatego, żebym nie lubił UW, ale dlatego, że pani Ku1/4niak jest skandalicznie nieskutecznym politykiem. Podobnie jak inna lokomotywa krakowskiej UW, pan prezydent Lassota. Nie dajmy się zwariować. UW nie jest jakąś demoniczną siłą. Jest po prostu przeciętną partią, w której jest trochę pięknoduchów, a codzienność tworzą tacy sami politycy, jak w SLD, AWS-ie czy ROP-ie. Tacy sami.

PIERWSZE KOTY ZA PŁOTY…

Mimo niespodziewanie dobrego wyniku wyborczego Unii Wolności związany z nią Wyborczy Komitet Liderów Ekologicznych poniósł klęskę. Co prawda w Senacie znalazł się Janusz Okrzesik, a do Sejmu dostał się Radek Gawlik (i to nie z listy krajowej, tylko głosami własnych wyborców w okręgu, co jest bardzo dobrą wiadomością) - niemniej oprócz kilku notatek w "Gazecie Wyborczej" i świetnego - acz na smutny, powodziowy temat - tekstu Janusza Okrzesika w "Tygodniku Powszechnym" nie doszło do poważnej ogólnopolskiej dyskusji ekologicznej w trakcie kampanii. W dodatku w nowym Sejmie nie tylko nie ma nikogo z WKLE, ale też zabrakło Krzysztofa Wolframa (Forum Ekologiczne UW), Urszuli Pająk (SLD) i kilku pomagających nam posłów Unii Pracy. Warto zastanowić się, dlaczego tak się stało i jakie płyną stąd wnioski na przyszłość.

Całkowicie zgadzam się z Piotrem Glińskim i Jackiem Bożkiem, kiedy mówią, że istnieje polityczna przeszkoda dla rozwoju organizacji ekologicznych i skuteczności ich działania. Bardzo dobrze tę przeszkodę znam. Na przykład w Krakowie ta przeszkoda nazywa się Unia Wolności: ta partia rządzi miastem, realizuje politykę transportową czy odpadową i tak współpracuje z organizacjami pozarządowymi, jak widać. Tutaj mała refleksja: do polityki można wejść kuchennymi drzwiami, podpisując się pod czyimś programem wyborczym i w ten sposób go uwiarygodniając, oczekując wzajemności. Jest to tyleż szlachetne, co naiwne i raczej skazane na niepowodzenie. Z drugiej strony jestem przekonany, że można i trzeba proponować społeczeństwu coś zupełnie innego, własnego i niezależnego - nie dość, że uczciwie, bo na własny rachunek, to jeszcze bez przepychanek w partii, w której nas najwyra1/4niej nie chcą.

Warto tutaj zauważyć, że Radek Gawlik wszedł do Sejmu z ostatniego, najgorszego - wydawać by się mogło - miejsca listy lokalnej. Złośliwie dodam, że kandydaci WKLE z ostatnich miejsc list lokalnych UW jakoś nie weszli - chyba zabrakło poparcia, a może sprawnie prowadzonych w oparciu o ruch ekologiczny kampanii. Próba przemycenia do parlamentu przy pomocy UW kilku działaczy nie powiodła się, wywołała za to bardzo silny konflikt w ruchu. Po wyborach została mgławicowa informacja o "zazielenieniu" Unii. Może to być wykorzystywane teraz zarówno przez samą Unię jako odgromnik na działaczy ekologicznych ("my przecież współpracujemy z ekologami!"), jak i naszych innych przeciwników ("ekolodzy to agenci UW"). Może to teraz utrudnić rozmowy z potencjalnymi sojusznikami na szczeblu lokalnym. A szczebel ogólnopolski pozostaje teraz wielką niewiadomą…

Co najgorsze, społeczeństwo nie miało szansy usłyszeć o alternatywnych rozwiązaniach problemu zakorkowanych dróg, zalewu odpadów czy coraz bardziej chorujących lasów. Dlatego upieram się jeszcze bardziej niż dotychczas, że wielką i niewykorzystaną siłą Zielonych jest uczestnictwo w życiu lokalnych społeczności i zaangażowanie w lokalne konflikty i problemy. Lokalne kampanie w sprawie odpadów, ścieżek rowerowych czy protesty wobec spalarni i autostrad powodują, że ludzie pomału zaczynają się do nas przyzwyczajać, poznają i zaczynają rozumieć nasze postulaty. W ten sposób stajemy się znani i możemy liczyć na społeczne zaufanie. Właśnie w powszechnym zaangażowaniu w przemyślane działania na własnym podwórku widzę szansę na zażegnanie konfliktu, który od pół roku jakby ożywia ruch ekologiczny w Polsce. Bo konflikty są twórcze - jeśli umiemy z nich wysnuwać wnioski.

Pó1/4ną wiosną przyszłego roku odbędą się wybory samorządowe. Od kilku lat niektórzy z nas walczyli z urzędnikami, uczestniczyli w spotkaniach z młodzieżą czy wspierali lokalne społeczności, obawiające się kontrowersyjnych inwestycji. Teraz mamy szansę przemówić własnym głosem. Przynajmniej niektórzy z nas mają pomysł na swoje miasto czy region. Znając realia Krakowa i niektórych innych miast nie sądzę, żebyśmy powinni uwiarygodniać własnymi pomysłami i działalnością inne partie. To nie UW, ale my, Zieloni, wiemy, jak powinna wyglądać współpraca administracji z organizacjami pozarządowymi. To my - a nie komuniści czy AWS - wiemy, jak najefektywniej wydawać pieniądze, aby ułatwić poruszanie się środkami komunikacji zbiorowej czy rowerem. To my żądamy takiej organizacji ruchu w mieście, żeby ułatwić swobodę poruszania się osób niewidomych czy na wózkach inwalidzkich. To my dobrze wiemy, jak wyglądają najlepsze rozwiązania w zakresie gospodarki odpadami. A w dodatku od dłuższego czasu jesteśmy szkoleni, jak prowadzić kampanie, planować strategie i współpracować z mediami.

Uważam - i nie jest to tylko moje zdanie - że istniejąca obecnie w Polsce po raz pierwszy od 1989 r. wyra1/4na bariera polityczna jest związana z grupami interesu wewnątrz większości ugrupowań politycznych. Mam jednak nadzieję, że istnieje potencjał społeczny, który pozwoli nam tę barierę nieco nadwerężyć i spowodować, że zarówno ludziom, jak i drzewom będzie się żyło trochę lepiej. Może wreszcie dowiemy się, czy organizacje ekologiczne działają w oderwaniu od rzeczywistości, zajmując się zupełnie nierealnymi problemami czy też próbują występować w imieniu rzeczywistych problemów, proponując społeczeństwu konkretne rozwiązania i prowadząc z nim uczciwy dialog. Dowiedzmy się, jak duża jest nasza zdolność oceny sytuacji, czy rzeczywiście potrafimy prowadzić kampanie i na co zda się nasza umiejętność pracy z mediami, negocjacji i dialogu społecznego. Uważam, że wyczerpaliśmy dotychczasową formułę wiszenia u klamki urzędników i polityków. I tak nas spuszczali po brzytwie. Warto więc wykorzystać nasz potencjał inaczej.

Nie wziąłem udziału w tegorocznych wyborach parlamentarnych. Nie było po prostu takiego ugrupowania, które mógłbym z czystym sumieniem poprzeć. Ale bardzo chciałbym wreszcie po raz pierwszy od kilu lat ze spokojem pójść do wyborów i wybrać nie liberałów, nie dealerów aut i coca-coli, nie bogoojczy1/4niane kółka różańcowe, nie postkomunę - ale świeże powietrze, ścieżki rowerowe, drzewa w parkach, radość życia i bezpieczną przyszłość. Chciałbym po prostu wybrać Zielonych dla mojego miasta. I to z poczuciem, że robię jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Pierwsze koty za płoty. Teraz czas na nas.

Marcin Hyła

PSEUDOKONTESTUJĄCY PSEUDOLIDER
DO ZIEJĄCEGO NIENAWIŚCIĄ

Tak naprawdę to nie wiem, dlaczego Olaf Swolkień poświecił aż tyle miejsca mojej osobie w swoich ostatnich tekstach w ZB.*) Ale umiejscowił mnie w dobrym towarzystwie, za co jestem mu wdzięczny. Kilku rzeczy jednak nie rozumiem i chciałbym, aby Olaf mi je wytłumaczył, zwłaszcza że - według mnie - przedstawił moją osobę w zafałszowanym świetle.

  1. Czy według Ciebie, Olafie, to właśnie ja jestem tym pseudoliderem rytualnie atakującym ministra? Osobą, która nie reprezentuje nikogo, a czerpie korzyści materialne z kontaktów z ministrem? Jeżeli tak, to na czym te moje korzyści materialne z tych kontaktów polegają? Czym moje korzyści materialne różnią się od Twoich związanych z prowadzeniem kampanii antyautostradowej? Przy okazji chciałem wyjaśnić, że nie pretenduję do roli lidera w ruchu ekologicznym - błędna ocena. Inaczej postrzegam swoją rolę w ruchu ekologicznym. Jeżeli byłbyś ciekawy jak, to chętnie na ten temat porozmawiam. Nie wiem tylko, czy innych czytelników ZB też to interesuje.
  2. Czy to chodzi o moją osobę w stwierdzeniu: Po raz kolejny ktoś, kto nie ma do tego - według mnie - ani kompetencji, ani pełnomocnictw, wziął się za coś, co dotyczy całego ruchu...? A może tu chodzi o cały zespół, który pracował nad raportem o zasadach współpracy MOŚZNiL z organizacjami ekologicznymi? Przy okazji chcę wyjaśnić, że szefem tego zespołu był Jerzy Jendrośka z Towarzystwa Naukowego Prawa Ochrony Środowiska. A członkami tego zespołu, oprócz mnie, byli: R. Alberski, J. Jerzmański, T. Tatomir, M. Kozakiewicz, D. Szwed, E. J. Stroes, M. Stoczkiewicz. W komitecie sterującym, kontrolującym pracę zespołu byli m.in.: Andrzej Kassenberg, Piotr Gliński, Piotr Rymarowicz, Tomasz Perkowski. Niestety, Olafie, nie jestem jedynym autorem tego raportu. Niestety, bo uważam, że jest to bardzo dobry materiał, a muszę dzielić się sławą z innymi. Proponuję Ci, abyś ten raport jednak przeczytał. Wtedy będziesz miał szansę być osobą kompetentną do wypowiadania się na temat kompetencji osób opracowujących ten raport.
  3. Nie przyjechałem na Kolumnę, aby uprawiać "pseudokontestację", atakując ministra "zaplanowaną awanturą". Do tej pory sądziłem, że jako członek zespołu przygotowującego Kolumnę wiedziałeś, że to właśnie ten zespół postanowił zająć się "sprawą raportu" podczas spotkania z ministrem. Rozmawiać na ten temat z ministrem miała inna osoba, nie ja. Ona jednak nie mogła przyjechać na Kolumnę i poprosiła, bym ja się tą sprawa zajął. Swoją drogą pamiętam, że byłeś w grupie, która podczas Kolumny rozmawiała m.in. właśnie o tym jeszcze przede spotkaniem z ministrem. Nie pamiętam za to, byś protestował wtedy przeciw mojej "pseudokontestacji". Wyjaśnij mi, Olafie, dlaczego wtedy nie podzieliłeś się z nami swoją oceną tej sytuacji?
  4. Jakie cyferki ja albo MOŚZNiL możemy opublikować? Chętnie to uczynię, jeżeli będę wiedział, o co Ci chodzi i będę miał dostęp do tych "cyferek".
  5. Nie wiem, jakie historie opowiadam za Twoimi plecami, Olafie. Być może rzeczywiście w jakiejś rozmowie powiedziałem, że wszystko rozwalasz i nie wiem, w jaki sposób można Tobie pomóc. Nie pamiętam tego, ale jest to możliwe, gdyż rzeczywiście tak uważam. Sądzę jednak, że mam prawo do własnych opinii i do wypowiadania ich bez wcześniejszych konsultacji z Tobą. Przy okazji chcę Cię poinformować, że także za Twoimi plecami rozgłaszałem, że dobrze prowadzisz kampanię antyautostradową - tam Twoja tendencja do rozwalania jest bardzo użyteczna. Mogę jednak tego już nie robić, jeżeli tak chcesz. Wiem też, że Ty także za moimi plecami rozpowszechniasz różne rzeczy na mój temat. Możesz to robić bez konsultacji ze mną.
  6. Tak jak i Ty nie chciałbym się Tutaj rozwodzić na temat mojej pracy w FWIE, o której można napisać "niezłą historię" (swoją drogą zapraszam do podjęcia się napisania takiej książki. Sygnalizuję jednak, że nie byłaby to pierwsza książka, w której przedstawi się moją aktywność), jak i Twojej roli.

Nie mam żalu do Ciebie o to, że byłeś za tym, bym odszedł z Zarządu FWIE. Przede wszystkim nie wpłynęło to na moją decyzję. Nawet nie pamiętam, że tak było. Przepraszam, ale opinie innych osób z FWIE były i nadal są dla mnie ważniejsze.

Odszedłem z FWIE przede wszystkim dlatego, że w tym, co się wtedy tam działo, nie widziałem dla siebie miejsca. Jeżeli rzeczywiście moje odejście wyszło na dobre FWIE to znaczy, że przynajmniej to mi wyszło.

Zresztą cały czas życzę FWIE jak najlepiej, tak samo jak ZB, chociaż mnie irytują, że publikują - moim zdaniem - teksty zawierające pomówienia. Dla mnie jednak, tak jak dla Federacji Zielonych, wolność słowa jest jedną z podstawowych wartości. Wolność to jednak nie to samo co bezkarność. Poza tym uznaję także prawo osób poszkodowanych do zadośćuczynienia.

Pewnie ktoś zaraz mnie zaatakuje, że chcę zastraszyć i "zakneblować" ZB, i że jest to skandaliczne, totalitarne i pseudodemokratyczne. Nic podobnego - niech ZB publikują, co im się żywnie podoba. Zwracam uwagę jedynie na to, że prawo do wolności słowa nie daje mandatu do bezkarności.

Leszek Michno

*) Olaf Swolkień, List otwarty do Maćka Kozakiewicza... [w:] ZB nr 6(96)/97, s.17; Ofensywa miłości, czyli EA znaczy ZN [w:] ZB nr 9(99)/97, s.60.
POSTANOWIENIE ZARZĄDU
FUNDACJI WSPIERANIA INICJATYW EKOLOGICZNYCH W DN. 19.8.97

W związku z ostatnimi publikacjami w ZB Zarząd postanawia podać do druku w następnym numerze tekst o następującej treści:

Fundacja Wspierania Inicjatyw Ekologicznych nie zajmuje stanowiska w sprawie sporów personalnych prowadzonych na łamach ZB i nie odpowiada za przedstawiane tam opinie i poglądy.

Zarząd FWIE

ZIELONA CENZURA?

Ze zdumieniem przeczytałem w ZB*) list otwarty Macieja Kozakiewicza, domagający się cenzurowania tekstów Jemu nieprzychylnych oraz kilka innych artykułów, których autorzy rzucają gromy na Olafa Swolkienia za to, że odważył się poddać krytyce niektórych ekologów. I zrobił to - moim zdaniem - w odpowiednim stylu (chociaż nie ze wszystkim, co napisał, się zgadzam - np. inaczej oceniam senatora Okrzesika i posła Wolframa).

Przestańmy wreszcie bawić się w dyplomację. Najwyższy już czas, aby nazwać wszystko po imieniu, a więc oszustów nazwać oszustami, ekopasożytów ekopasożytami, wymienić z nazwiska urzędników podejmujących konkretne decyzje itp. Tych, którzy naprawdę robią coś dla ochrony środowiska, obronią rezultaty ich działań (zgodnie z powiedzeniem, że "prawdziwa cnota krytyk się nie boi"), natomiast tych wszystkich "ekologów" zza komputera należy zdemaskować. To, że są to działania słuszne, udowadnia reakcja drugiej strony. Wizja demaskacji i odsunięcia od korytka powoduje wściekłość oraz próby zastopowania krytyki. Stąd próby wymuszenia na redakcjach (nie tylko ZB) cenzury, odbieranie dotacji, publiczne straszenie sądami. Niedawno próbę taką na łamach ZB podjął wobec mnie sam dyrektor Regionalnego Ośrodka Edukacji Ekologicznej w Krakowie. Teraz przyszła kolej na Olafa Swolkienia. Kto będzie następny? Jest to przykład manipulacji czytelnikami, którzy czytając o kierowaniu wniosków do sądu, mogą odnieść wrażenie, że osoba strasząca takim wnioskiem ma rację. No bo przecież, jeżeli decyduje się na sądowe załatwienie sprawy… A że sprawa do sądu nigdy nie trafi, o tym czytelnik już się nie dowie. Przecież użyto sformułowania, że rozważa się możliwość skierowania wniosku, że być może pomocne okażą się niezawisłe sądy, a nie, że wniosek został skierowany. Panowie! Nie straszcie pozwami sądowymi, tylko jeżeli macie rację, a nie potraficie wygrać publicznej rywalizacji z oponentami, to składajcie je w sądzie.

Wracając do polemiki w sprawie WKLE, kto dał paniom Łakomiec i Sobczyńskiej oraz panom Glińskiemu, Kłosowskiemu, Kozakiewiczowi i Michnie prawo decydowania kto, kogo, za co i w jaki sposób może krytykować? Pan Gliński mógł zaatakować Ogólnopolski Związek Ruchów Zielonych i jego próby wyborcze (Apel do tzw. OZRZ [w:] ZB nr 12(90)/96, s.78) Dla jasności dodam, że zgadzam się z opinią Glińskiego na ten temat. Dlaczego więc oburza się, gdy inni krytykują Go.

W tekstach przyjaciół UW padło wiele słów na temat granicy przyzwoitości, dobrego smaku, kultury osobistej i chamstwa. A jak nazwać działania polegające m.in. na umieszczeniu na liście WKLE osób, które nie wyraziły na to zgody (ZB nr 8(98)/97, s.60)?

Parę słów na temat usprawiedliwienia przez pana Glińskiego zapisania wszystkich ekologów do UW (tak dziwnie jakoś przypomniał mi się PRON).

Z pewnością nie realizacji programu UW zawdzięczamy istnienie ZB. Jest to wierutna bzdura. Gdybyśmy chcieli posługiwać się takimi wywodami, to można by powiedzieć równie dobrze (a nawet byłoby to bliższe prawdy), że to PRL-owi zawdzięcza pan Gliński swoje wykształcenie.

Na temat wolnego rynku i ekologii opinię swoją wyraził już Janusz Korbel (Zieloni na listach UW - jak skorzystać z okazji, by dookreślić ruch ekologiczny [w:] ZB nr 8(98)/97, s.79). Jego zdanie w pełni podzielam.

Jeżeli takie zachowanie, jak wypisywanie w gazecie UW informacji o poparciu UW przez cały ruch ekologiczny, a następnie odmowa druku przysłanych sprostowań (ZB nr 8(98)/97, s.82) jest tym standardem kultury, który panu Glińskiemu odpowiada, to gratuluję wyboru koalicjanta.

Ja podczas rządów pani Suchockiej i panów Balcerowicza i Mazowieckiego nie zauważyłem ani otwartości na dialog, ani działalności proekologicznej. Natomiast to, co zawdzięczamy ich rządom, to ogromne bezrobocie (a co za tym idzie, niewolnicze wykorzystywanie pracowników przez pracodawców, bardzo niskie płace zwykłych pracowników, łamanie wszelkich praw pracowniczych), renty i emerytury na poziomie głodowym (a tym samym, z jednej strony, zmuszanie ludzi starych i schorowanych do podejmowania pracy, której nie powinni i nie są już w stanie wykonywać, czego efektem są większe choroby, a nawet zgony; z drugiej strony, nieuczciwa konkurencja na rynku pracy - kto zatrudni pracownika na normalnych warunkach, skoro może rencistę, emeryta i nie będzie za niego płacił ubezpieczenia?), zubożenie społeczeństwa i jego upodlenie w takim stopniu, w jakim się tego nie udało zrobić przez tyle lat PRL-u, wreszcie doprowadzenie do państwa religijnego.

Być może panom Glińskiemu i Kozakiewiczowi taka sytuacja odpowiada. Mnie i wielu innym osobom działającym na rzecz ochrony środowiska (w tym również człowieka) - nie. I dlatego byłbym wdzięczny tym panom, gdyby pod poparciem UW podpisali się swoimi nazwiskami, a nie wypowiadali się za innych oraz aby nie próbowali zakładać kagańca tym, którzy się z nimi nie zgadzają.

Mam nadzieję, że Redakcja ZB nie ugnie się pod naciskiem przyjaciół UW i pozostanie trybuną otwartą dla wszystkich, a nie tylko dla zwolenników jedynie słusznych poglądów.

Mariusz WaszkiewiczPS

Już po złożeniu powyższego tekstu w Redakcji ZB dotarł do mnie wrześniowy numer ZB z repliką Piotra Glińskiego. Z repliką tak chamską i ordynarną, że nie da się jej porównać nawet z "Urbanową szmatą". Gdyby przy ZB istniała - proponowana przez p. Glińskiego - rada programowa i nie była opanowana przez przyjaciół UW, to prawdopodobnie tekst p. Glińskiego wylądowałby w koszu na śmieci. Dobrze, że tak się nie stało. Dobrze, że czytelnicy mieli możliwość ujrzenia prawdziwego oblicza p. Glińskiego. Rzeczywiście Jego poziom kultury jest zbliżony do poziomu kultury UW (jeżeli, Czytelniku, masz wątpliwości, to przypomnij sobie reakcję UW na przegraną Tadeusza Mazowieckiego ze Stanisławem Tymińskim w wyborach prezydenckich).

Tekst p. Glińskiego nie jest w stanie obrazić ani czytelników, ani Andrzeja jako redaktora naczelnego ZB, ani Olafa Swolkienia jako prowokatora tej polemiki. Wystawia jedynie odpowiednią opinię autorowi. Szkoda tylko, że tak krótko przed wyborami, bo do niektórych ekowyborców ZB dotrą zapewne już po wyborach. Ale lepiej pó1/4no niż wcale. Gratulacje dla Olafa Swolkienia za skuteczną prowokację i podziękowania dla Redakcji ZB za spokój i opanowanie.

*) ZB nr 8(98)/97, s.66.

WYNIKI ANKIETY MISSION HUMAN

W drugiej połowie kwietnia '97 rozesłane zostały ankiety w części dotyczące tematu kosmetyków "wolnych od okrucieństwa", a w części statusu ruchu ekologicznego w Polsce. Większość ankietowanych to aktywiści płci obojga. Oto odpowiedzi na niektóre pytania tej ankiety oraz mój komentarz.

1. Z nabyciem jakiego rodzaju kosmetyku masz największe trudności?

Odpowied1/4 98% ankietowanych: pasta do zębów i mydło.

2. Jaką sumę miesięcznie przeznaczasz na zakup kosmetyków?

67% ankietowanych: do 10 zł. (To przynajmniej 5-krotnie za mało, aby efektywnie oddziaływać na przemysł kosmetyczny. Wegetarianie powinni mieć więcej funduszy na tego typu akcesoria. Być może sytuacja poprawi się w wyniku powołania do życia VIN).

3. Co dla ciebie jest ważne w kosmetyku: ładne opakowanie, efektywność działania, niska cena, dostępność itp.?

Dla 79% ankietowanych ważna jest efektywność działania; dla 15% - niska cena. (To dobrze wróży na przyszłość. Jeżeli ładne opakowania nie są dla większości ważne, to można będzie uruchomić rejonową produkcję pasty do zębów, płynów do prania itp., a następnie rozprowadzać to wśród znajomych wegetarian).

4. Czy wierzysz w to, że jednostka może zmieniać świat?

83% akietowanych odpowiedziało TAK; około 10% odpowiedziało NIE WIEM; reszta odpowiedziała NIE (dziwna to była odpowied1/4, bo skoro jest się aktywistą i prowadzi się różnego rodzaju działania, to jak można nie wierzyć w zmianę świata?).

5. Z jakiego powodu młodzi ludzie angażują się w działania na rzecz zwierząt?

Typowe odpowiedzi to: młodzi ludzie mają dużo entuzjazmu, są jeszcze wrażliwi, tzn. nie są jeszcze skażeni; to rodzaj młodzieńczego buntu, moda.

6. Z jakiego powodu starsze osoby odchodzą z ruchu ekologicznego?

Typowe odpowiedzi: zwątpienie w sens działania i ideały młodości; "wypalają się"; wstydzą się już działać; brak czasu, bo muszą zarabiać na utrzymanie swojej rodziny; pogoń za pieniądzem, wchłonięcie przez materialistyczny świat i układy.

(Argumenty wydają się sensowne, ale znam przecież osoby, które jednocześnie pracują, studiują, piszą artykuły, organizują spotkania wegetariańskie, na które przyprowadzają własne dzieci jako przykład słuszności swojej diety. Sprawa "zniknięcia" wielu aktywistów sprzed lat jest bardzo interesująca i wymaga chyba dokładnych studiów, tym bardziej w świetle poniższych odpowiedzi).

7. Jak długo będziesz działał w ruchu ekologicznym?

99% odpowiedzi: do końca życia!

8. Czy wierzysz w "istnienie" Boga?

Do wyboru były 3 odpowiedzi: a) wierzę w osobowego, b) wierzę w nieosobowego, c) nie wierzę. Odpowiedzi rozłożyły się równomiernie. (Zamierzeniem pytania było stwierdzenie zależności pomiędzy wiarą w Boga a stosunkiem do Jego stworzenia. Zależności jednak takich nie udało się wykryć w tej ankiecie. Pewnym zaskoczeniem była duża liczba osób wierzących w "Boga nieosobowego", co w naszej strefie kulturowej jest pewną nowością).

9. Co jest przyczyną chwil zwątpienia w sens jakichkolwiek działań?

Odpowiedzi: brak efektów, presja otoczenia, "polska mentalność", brak ludzi gotowych do współpracy, fałszywe postępowanie niektórych działaczy i ich hipokryzja.

(Odpowiedzi te są wymowne. Osoby koordynujące działaniami ruchu powinni mieć na uwadze to, że ktoś patrzy im na ręce. Swoją osobą mogą oni porwać tysiące ludzi do działania, ale mogą też zniszczyć resztki entuzjazmu).

10. Decyzje dotyczące działania ruchu ekologicznego i jego metod powinny być podejmowane: a) demokratycznie przez wszystkich członków ruchu; b) przez przedstawicieli poszczególnych grup; c) przez fachowców; d) przez pojedyncze jednostki, które cieszą się zaufaniem i autorytetem.

Odpowiedzi: 86% ankietowanych opowiedziało się za demokracją (opcja A); 12% wybrało opcję D, a pozostałe osoby - opcję B lub C.

(Tak więc chociaż wiele osób skłonnych jest uwzględnić w swoich działaniach poglądy głoszone przez autorytety, każdy chce osobiście decydować o tym, co będzie robić. Aby włączyć się w jakąś kampanię całą duszą, trzeba być całkowicie przekonanym co do jej zasadności; narzucone metody działania nie są zbyt dobrym pomysłem. Nikt nie chce być traktowany instrumentalnie. Młodzież nie ma przekonania do grup fachowców (naukowcy, pracownicy MOŚZNiL) ani do zlotów tzw. liderów. Coraz częściej zdarza się, że sposób prowadzenia kampanii nie jest zrozumiały dla większości ruchu. Przykładem może tutaj być kandydowanie do parlamentu. Prawie każdy aktywista zgadzał się z tym, że trzeba oddziaływać na rząd poprzez pikiety, petycje, naciski na posłów itd. - jednak kandydowanie do parlamentu osób z ruchu było pewnym zaskoczeniem. Być może problem ten był przez wiele miesięcy dyskutowany w pewnych kręgach; być może były to nawet kręgi przyjaciół pisanych bez cudzysłowu, ale żadna z 200 osób zasilających demonstracje w rejonie katowickim - nic na ten temat nie wiedziała. Nikt jej nie wytłumaczył, nikt nie podał racji za lub przeciw. Nie powinno więc nikogo dziwić, że wiele osób ma poczucie, że robi się coś "o nas bez nas").

Robert Surma
Mission Human
Brzęczkowicka 5b/36
41-412 Mysłowice
0-602-299-532
missionhuman@geocities.com

ZASADY PUBLIKOWANIA W ZB

Niedawno rozmawiając z pewnym aktywistą na temat jakiegoś problemu związanego z transportem zwróciłem mu uwagę, że w poprzednim numerze ZB był obszerny artykuł na ten temat. On zdziwiony odpowiedział: "Tak? Niestety, już od 2 lat nie czytam ZB". Z kolei ja się zdziwiłem: "Jak to? Dlaczego nie czytasz ZB? ". On na to: "Mam już dosyć tych bezsensownych polemik".

Na początek może wyjaśnienie, skąd tytuł mojego artykułu. Może budzić on kontrowersje z tego powodu, że z Redakcją ZB nic mnie nie łączy oprócz sympatii. Jakim więc prawem mogę postulować wdrożenie jakichś tam zasad publikowania? A jakim prawem w numerze sierpniowym kilka osób domagało się wprowadzenia do ZB cenzury?

  1. Załóżmy nawet, że nie otrzymujesz ZB gratis, ale wpłacasz kasę za roczną prenumeratę. Za jeden egzemplarz wychodzi więc po 1 zł. Tymczasem sam koszt przesyłki ZB pod Twój adres wynosi 1,1 zł. Tak czy inaczej ZB dostajesz za darmo. Patrząc więc z tej strony, nie masz żadnych praw ustalać zasad publikowania. Skąd więc pochodzą pieniądze na wydawanie pisma? A no pochodzą od różnego typu fundacji i od rządu. Skąd jednak fundacje i rząd mają pieniądze? Mają je od nas! Są to pieniądze publiczne: niby pochodzą od nas wszystkich, ale nie są własnością wszystkich. Są jakby niczyją własnością. Nie znaczy to, że można domagać się wprowadzenia cenzury do ZB, bo to nie jest Twoje pismo, Drogi Czytelniku. Cenzurę to sobie możesz wprowadzić w swoim piśmie, wydawanym za Twoje własne pieniądze.
  2. Czy redaktor ZB jest odpowiedzialny za ukazywanie się bzdurnych polemik? Wielu sądzi, że tak. Ale przecież to nie redaktor pisze te polemiki. Zadaniem redaktora (o ile się nie mylę) jest troska o regularne ukazywanie się pisma, troska o fundusze na pismo, troska o zapewnienie prawidłowego kolportażu, troska o szatę graficzną itp. Wymagania te świetnie spełnia redakcja, a budzi to nawet podziw u tych wszystkich, którzy sami próbują coś wydawać i wiedzą, jakie trudności się z tym wiążą. Jednak pomysł, aby Andrzej Żwawa był do tego jeszcze cenzorem, rodzi u mnie poważne obawy. Teksty ocenzurowane ukazują się w "Gazecie Wyborczej", "Polityce", "Wprost" itp. I dlatego nie czytam tamtych pism, a czytam za to ZB. Wprowadzenie cenzury do ZB byłoby końcem ZB. Sukces tego pisma oparty bowiem jest właśnie na swobodzie polemik. Inne nudne biuletyny wydawane przez stowarzyszenia nie odniosły takiego sukcesu, właśnie dlatego, że nie każdy tekst mógł się tam ukazać. Musiał być prawomyślny.
  3. Może się tak zdarzyć i często się tak zdarza, że tekst dotyczący naszej osoby jest stekiem kłamstw. Niektóre osoby mogą więc czuć się dotknięte. Nie jest to jednak żadnym argumentem przemawiającym za wprowadzeniem cenzury. Na Boga! Są ważniejsze sprawy niż czyjaś urażona duma! Przypominam tym, którzy o tym zapomnieli, że dokładnie w tej chwili ginie w rze1/4niach i laboratoriach setki tysięcy zwierząt; wycinane są lasy i zanieczyszczane morza. Niech nasza uwaga skieruje się w tamtą stronę, a nie na własne ego. Jeżeli nawet tysiąc osób napisze w ZB, że jestem idiotą i gównojadem - to nadal nie będę domagał się wprowadzenia cenzury. Bo są ważniejsze rzeczy niż JA. A wolność słowa to podstawa.
  4. Większość polemik ma swoje 1/4ródło w tym, że czyjeś słowa zostały 1/4le zrozumiane albo sam autor nieprecyzyjnie się wyraził: co innego miał na myśli, co innego napisał. Można jednak tę sprawę wyjaśnić listownie: "Przepraszam Cię, Jasiu, czy Ty naprawdę sądzisz, że… A czy wziąłeś pod uwagę, że… A czy nie przeoczyłeś faktu, który…". Tymczasem ta korespondencja odbywa się na łamach ZB za publiczne pieniądze! Tysiące egzemplarzy wydrukowanego listu, który powinien najpierw pojawić się w jednym egzemplarzu.
  5. Warto zwrócić uwagę, jak przebiegały dysputy filozoficzne w średniowieczu. Najpierw filozof wygłaszał swoją tezę; potem jego dysputant powtarzał tę tezę i pytał się filozofa, czy dobrze ją zrozumiał. Filozof jeszcze raz potwierdzał. Wtedy odbywała się dyskusja, a na koniec filozof był zobowiązany do wygłoszenia i obronienia poglądu przeciwnego niż głosił na początku, aby pokazać zgromadzonym, że istnieją też jakieś kontrargumenty, a jego "prawda" nie jest jedyną i bezdyskusyjną.
  6. ZB pojmuję jako tablicę ogłoszeniową, listę dyskusyjną dla tych, którzy nie posiadają dostępu do Internetu. Powinny się więc tutaj ukazywać wiadomości ważne dla koordynacji działań w terenie. Działanie bowiem jest sednem ekologii, nie słowa. Co usprawiedliwia zamieszczenie polemiki? Nie będzie to z pewnością obraza naszego ego; co innego, gdy polemika ma sprostować fałszywe wiadomości, które mogą przyczynić się do śmierci zwierząt, lasów itd. Jeśli więc Twoje listy do dysputanta pozostały bez odpowiedzi albo gdy potwierdziły Twoją teorię - wtedy pisz polemikę, ale nie wcześniej! Najpierw zrób wszystko, aby sprawę wyjaśnić poza stronicami ZB. Niestety, nie zawsze możemy doczekać się odpowiedzi od osoby, z którą się nie zgadzamy. 2 lata temu wysłałem drogą internetową zapytanie o kosmetyki do 37 adresatów. Otrzymałem tylko dwie odpowiedzi: od kogoś, kto zapomniał się podpisać i od redaktora ZB. Reszta olała sprawę. Niedawno ukazała się informacja Olafa Swolkienia o całkiem nieekologicznym "liderze ekologicznym" - panu Janie Rzymełce. Pomyślałem sobie: najpierw się upewnię, czy to prawda, napiszę do kilku osób i zapytam się, co oni na ten temat sądzą. Puściłem kilka e-maili, ale nie odpisała ani jedna osoba. Z czego mogę wnioskować, że to jednak prawda. Być może ktoś nie ma ochoty odpowiadać na pytania pewnych osób. Jego prawo! Ale niech w takim razie nie podaje swojego adresu do publicznej wiadomości. (A może z moim serwerem jest coś nie tak?).
  7. Załóżmy jednak, że masz czasem ochotę pogaworzyć i "walnąć" jakąś polemiką. Mnie czasem też nachodzi coś takiego. No cóż, wszyscy jesteśmy tylko lud1/4mi. Więc jeśli już nie możesz się powstrzymać, zrób to… na łamach własnego biuletynu wydawanego za Twoje własne pieniądze. Ja tak robię. Dzisiaj w Polsce każdy może wydać pismo. Każdy może sobie sam ustalić jego zasady i wprowadzić cenzurę. Pisz, co chcesz. Nie musi to być ciągła krytyka nasączona nonkonformizmem. Może to być esej o przyjaciołach bez cudzysłowu, o błękitnym niebie, o ptaszkach śpiewających i o tym, jak to pięknie jest na świecie. Sam napisz, sam wydrukuj, sam załatw kolportaż i zobacz, ile ludzi to kupi, na ile jest cenna Twoja filozofia.
  8. Pamiętam, że kiedyś wypełniałem jakąś ankietę z zapytaniem o sens wprowadzenia jakiegoś demokratycznego ciała kierowniczego czy rady programowej przy redaktorze ZB czy nawet nad redaktorem ZB. Ciekawe, jakie były wyniki tej ankiety. Może warto je opublikować? Niestety, nawet panu Piotrowi Glińskiemu chodzi po głowie realizacja tego pomysłu. Nie daj Bóg! Ciekawe, kto to miałby być? A może jeszcze ta rada byłaby opłacana z publicznych pieniędzy? Od demokracji trzymajmy się z daleka, choćby ze względu na pamięć takich aktywistów, jak Pitagoras, Sokrates, Jezus z Nazaretu - którzy zostali skazani na śmierć demokratycznie przez demokratów.

Robert Surma

WŁASNOŚĆ PRYWATNA JAKO "STRAŻNIK" ŚRODOWISKA

W sierpniowym numerze ZB (nr 8(98)/97, s.90) ukazał się artykuł Jacka Sierpińskiego Władza polityczna jako "strażnik" środowiska? Jak prawie za każdym razem Jacek w pewnej części wywodu ma rację, w innej zaś po prostu pisze bzdury.

Otóż, całkowicie zgadzam się z tezą Jacka, że władza polityczna nie zapewni czystej gleby, wody czy powietrza, tak samo jak nie podoba mi się pomysł, by władza "narzucała ludziom siłą taką kulturę, jaką uzna za słuszną". Jeśli ktoś w PRL-u nosił nie takie ciuchy czy choćby włosy, jakie władza uznawała za słuszne, to pewnie podzieli tak Jacka, jak i moje opinie, bo też nie ma żadnych gwarancji, że dane władzy prawo ingerencji w "kulturę" ludzi będzie dotyczyło tylko zachowań ekologicznych. Problem w tym, że prywatyzacja wszystkiego nie załatwi, tak naprawdę - niczego. Co z tego, że uczestnicy ruchu drogowego będą płacić za korzystanie z dróg, jeśli ich właściciel raczej nie zapłaci okolicznym rolnikom za skażoną glebę, a jeśli nawet sprawa trafi do sądu, znajdą się całe stada "ekspertów", którzy "bezinteresowni i obiektywni" stwierdzą, że spaliny glebie nie szkodzą. Co więcej, sprywatyzowane na początku l. 90. lasy w dużej części już nie istnieją. I to między innymi z tego powodu ostatnia powód1/4 była aż tak katastrofalna. Podkreślam między innymi. I nie sądzę, aby którykolwiek z powodzian miał szansę otrzymać choćby symboliczne zadośćuczynienie za poniesione straty od osób współwinnych powodzi, czyli właścicieli byłych obszarów leśnych. To tyle.

Bogdan Pliszka


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 10 (100), Pa1/4dziernik '97