"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 11 (101), Listopad '97


O MIEJSCE NA ZIEMI…

Koniec w. XX upływa pod znakiem wielkiej eksplozji demograficznej. Uczeni obliczają, ile miliardów ludzi będzie na Ziemi w r. 2000 i później, a złośliwi satyrycy straszą, że jak tak dalej pójdzie, to niedługo nie będzie już miejsca, żeby się położyć i wszyscy będą musieli stać. Człowiek jest bowiem jedynym gatunkiem na kuli ziemskiej, który wytępił większość zwierząt i nie mając żadnych wrogów, z wyjątkiem osobników własnego gatunku, rozmnożył się tak obficie, że zaludnił całą kulę ziemską.

W świecie zwierząt w warunkach naturalnych nie ma supremacji jednego gatunku; wszystkie istnieją obok siebie, mimo że nieustannie się rozmnażają. Każdy gatunek zwierzęcia daje określoną liczbę potomstwa, które jest tym bardziej liczne, im mniejszą opiekę zapewniają mu rodzice. Wielka ilość młodych organizmów pociąga za sobą ich małe rozmiary. Dla przykładu weźmy karpia: duża samica podczas jednego tarła może rzucić do 2 mln ziaren ikry, a więc ilość wystarczającą do zarybienia sporego gospodarstwa stawowego. Z ikry wylęgają się maleńkie rybki, całkowicie zdane na łaskę losu, toteż w wolnej przyrodzie tylko znikoma ich ilość osiąga dojrzałość; ogromna większość ginie w żołądkach innych ryb. Krańcowo odmiennym przykładem jest słoń; jego samica raz na 3 lata wydaje na świat jedno dziecko i czule się nim opiekuje, a nad jego bezpieczeństwem czuwa całe potężne stado.

Przyroda jest bardzo rozrzutna, jeżeli chodzi o produkcję komórek rozrodczych; w rezultacie na świat przychodzi wielka ilość młodych osobników, ale wolnych miejsc jest mało. Odbywa się więc bezwzględna selekcja, która działa różnymi sposobami i utrzymuje równowagę pomiędzy poszczególnymi gatunkami. Najprostszym czynnikiem jest pożywienie. Jeżeli np. w pewnym okresie na step afrykański spadnie dużo deszczu i roślinność bujnie obrodzi, to dzięki obfitości pożywienia zwiększy się ilość zwierząt roślinożernych, ale w następstwie tego rozmnożą się drapieżniki, które ich nadmiar stopniowo zlikwidują; kiedy ilość antylop i zebr zmniejszy się, wtedy drapieżniki zaczynają głodować i z kolei ich liczba maleje. Podobna selekcja istnieje w obrębie gatunku: z wielkiej ilości młodych zwierząt przeżywają tylko zdrowe i sprawne, umiejące znaleźć sobie pożywienie i uciec przed wrogami.

W tym okrutnym na pozór szafowaniu młodym życiem kryje się mądrość: bezwzględna selekcja nie tylko utrzymuje równowagę między gatunkami, ale działa dla dobra samego gatunku, dopuszczając do rozmnażania tylko najbardziej udane osobniki, a eliminując słabe. Walka o miejsce na Ziemi ma swój sens.

U tych zwierząt, u których nie istnieje opieka nad potomstwem, występuje często nieświadomy kanibalizm. Np. dorosłe żaby zjadają kijanki i maleńkie żabki, nie zdając sobie w ogóle sprawy, że to ich potomstwo. Przyczynia się to - oczywiście - do zmniejszenia populacji. U wielu zwierząt istnieje regulacja urodzin; u ptaków rozpoczyna się ona już przy składaniu jaj. Ich liczba jest mniej więcej określona dla gatunku, ale ulega zmianom zależnie od okoliczności. Jeżeli sytuacja życiowa jest zła albo przestrzeń życiowa za mała, to ptak składa tylko tyle jaj, ile piskląt ma nadzieję wyżywić. Np. w dobrych warunkach kos składa 5 jajek, ale tam, gdzie jego populacja jest liczna - tylko 2. Ta regulacja - oczywiście - nie jest świadoma i wynika z działania innych czynników, jak stan odżywienia (im lepiej odżywiona samica, tym więcej jaj może złożyć) i zagęszczenie populacji (im więcej kosów żyje na danym terenie, tym mniej wydolne są narządy rozrodcze).

Innym problemem jest przewidywanie, jaka będzie sytuacja życiowa w okresie karmienia piskląt. Najbardziej sprawny system pod tym względem mają puszczyki; gęstość populacji pozostaje u nich mniej więcej taka sama bez względu na to, czy zdobyczy jest mało czy dużo. Ich zasadniczym pożywieniem są myszy. Jeżeli w jakimś roku myszy jest mało, to samica w ogóle rezygnuje ze składania jaj. Następnej wiosny, kiedy myszy trochę się rozmnożą, samica składa 3 jaja, ale samiec nie może przynieść jej dostatecznej ilości pożywienia, więc raz po raz opuszcza gniazdo i sama poluje. Jaja wtedy stygną i w rezultacie wylęga się tylko jedno pisklę. Dopiero w kolejnym roku, kiedy pożywienia jest znów dużo, ojciec potrafi nakarmić matkę siedzącą na jajach i wtedy przychodzą na świat i dorastają wszystkie 3 pisklęta. Bywają jednak sytuacje, kiedy początek wiosny jest pomyślny, ale później przychodzi susza, a w ślad za nią głód. Wtedy sikorki, kosy i inne ptasie matki stają przed rozpaczliwym wyborem: jeżeli będą karmić wszystkie dzieci, to całe potomstwo będzie niedożywione, słabe i nie osiągnie dojrzałości. Wobec tego skazują młodsze dzieci na śmierć i karmią tylko starsze, które wkrótce ukończą rozwój i wylecą z gniazda.

Zwierzętom potrzebna jest do normalnego funkcjonowania określona przestrzeń; ciasnota ogranicza przyrost populacji. Klasycznym przykładem jest chomik syryjski. Obserwowano 2 pary tych zwierzątek umieszczone w klatce o powierzchni 3 m2 wśród obfitości pożywienia; mnożyły się stale, a mimo to ich liczba nigdy nie przekroczyła 8. Samice zjadały sobie wzajemnie dzieci…

U ssaków regulacja urodzin może odbywać się również w życiu płodowym; pod wpływem niekorzystnych warunków życiowych zarodki rozwijające się w macicy rozpuszczają się i zostają wchłonięte przez organizm matki. Tak dzieje się np. u królików: jeżeli na jakimś obszarze żyje ich za dużo i dokucza im ciasnota, to ok. 50% zarodków ulega rozpuszczeniu i młode, dla których nie ma miejsca na ziemi, zostają zlikwidowane jeszcze przed urodzeniem.

Nie tylko czynniki fizyczne, jak głód i ciasnota, wpływają ujemnie na procesy rozrodu; odrywają tu również rolę czynniki psychiczne, a mianowicie stresy. Dobrze ilustruje to historia pewnej fermy norek w Niemczech. Prosperowała ona znakomicie do chwili wybudowania w pobliżu lotniska wojskowego. Wskutek szoku wywołanego hałasem wszystkie norki zaczęły pożerać swoje dzieci. Fermę trzeba było zlikwidować…

Objawy stresu występują najbardziej jaskrawo u tupai - małych, owadożernych zwierzątek przypominających wiewiórki, a spokrewnionych z małpiatkami. Żyją one parami w dziuplach drzew na obszarze Azji Południowej. Każda para ma swoje drzewo i ok. 20 m2 terenu dookoła. Poszczególne rodziny patrzą na siebie wrogo, natomiast w gnieździe, gdzie dzieci żyją razem z rodzicami, panuje ciepła atmosfera i nieraz 10 zwierzątek tuli się do siebie. Kiedy jednak któryś z młodych samców dojrzeje, musi odejść; opuszcza rodzinny teren i błądzi po okolicach, gdzie spotyka samych wrogów. Jeżeli uda mu się znaleźć rodzinę, w której zabrakło ojca, to jest uratowany, jeżeli nie, to po paru godzinach umiera wskutek silnego stresu. Osiągnięcie dojrzałości, przez którąś z córek stresuje natomiast matkę, która w przypływie agresji rzuca się na swoje niemowlęta, które dotąd karmiła i jedno po drugim pożera. Jeżeli stres trwa dłużej, to wszystkie samice stają się niepłodne, a samce - impotentami. W ciężarnych samicach zarodki rozpuszczają się i zostają wchłonięte przez organizm matki. W rezultacie liczebność populacji zmniejsza się poprzez odejście "niepotrzebnych"…

Człowiek pojawił się na Ziemi ok. 100 tys. lat temu i przez długi czas był tak samo zależny od przyrody, jak zwierzęta i jak one narażony na zimno, głód i ataki drapieżnych zwierząt. Dopiero od chwili, kiedy wynalazł narzędzia i nauczył się posługiwać ogniem, zaczął brać górę nad przyrodą, a jego populacja zaczęła się powiększać. Do czasów nowożytnych wzrost ludności na kuli ziemskiej był jeszcze hamowany przez klęski nieurodzaju, wyniszczające wojny i wielkie epidemie ospy, cholery i dżumy, które dziesiątkowały wsie i miasta. Po przejściu klęsk następowała jednak zwykle zwyżka urodzin, która pokrywała straty z nawiązką.

W XVIII w. nastąpił znaczny przyrost ludności w miastach, co spowodowało jej zubożenie. W 1798 r. angielski ekonomista Thomas Malthus opublikował dzieło, w którym przedstawił swoją teorię ludnościową. Dowodził, że przyrost ludności na Ziemi odbywa się znacznie szybciej (w postępie geometrycznym) niż przyrost żywności (w postępie arytmetycznym). Musi to doprowadzić do przeludnienia, a w konsekwencji do nędzy i głodu. Malthus wzywał do ograniczenia przyrostu naturalnego przy pomocy środków antykoncepcyjnych.

W w. XIX nastąpił imponujący rozwój nauk przyrodniczych i medycyny. Wynalezienie szczepionek przeciw chorobom zakaźnym zlikwidowało groźbę epidemii. Liczba ludzi zaczęła szybko rosnąć, a w XX w. nastąpiła eksplozja demograficzna. Po I wojnie światowej było 2 mld 200 mln ludzi na Ziemi, a obecnie przeszło - 5 mld. Malthus nie mógł w swoim czasie przewidzieć, że obok niedostatku pożywienia pojawią się inne klęski spowodowane przeludnieniem: brak wody do picia i zatrucie środowiska. W krajach uprzemysłowionych większość rzek zamieniła się w kanały niosące ścieki komunalne i przemysłowe.

Skutki przeludnienia najostrzej zarysowują się w Azji Pd, Afryce, Ameryce Pd i Meksyku. W Indiach statystyczna rodzina ma 8 dzieci, ale praktycznie wygląda to tak, że ludzie na pewnym poziomie cywilizacyjnym mają jedno lub 2 dzieci, natomiast nędzarze, którzy stanowią większość, mają ich ok. 15 (rocznie przybywa w Indiach 30 mln ludzi). Nie mając czym wyżywić dzieci, rodzice często sprzedają je handlarzom; od nich kupują je właściciele kamieniołomów, cegielni, przedsiębiorstw przemysłowych lub domów publicznych. Ok. 100 mln dzieci indyjskich poniżej 14 roku życia pracuje, z tego 5 mln jest niewolnikami. Na jednym z przedmieść Delhi są małe przedsiębiorstwa, gdzie w archaicznych piecach wyrabia się blachę; zatrudnia się tu dzieci w wieku 10-13 lat; za 12 godzin pracy w strasznych warunkach dostają one tyle, żeby nie zginęły z głodu. Jeżeli któreś zachoruje albo skaleczy się (jedynym zabezpieczeniem są rękawice z grubego płótna, a blachy są ostre jak brzytwy), to automatycznie traci pracę - na każde miejsce czekają gromady innych małych nędzarzy… Dzieci pracujące w kamieniołomach muszą ze swojej nędznej zapłaty kupić dynamit - właściciel nawet tego im nie daje, chociaż zarabia na nich miliony. 50 tys. dzieci pracuje w fabrykach zapałek - najmłodsze z nich mają 3 lata. Siedzą cały dzień w duszących oparach wrzącego trójsiarczku fosforu i chlorku potasu. W wieku 6 lat mają już zanik mięśni, zdeformowany szkielet i zniszczone płuca.

W Ameryce Łacińskiej jest 100 mln olvidados - dzieci "zapomnianych", które żyją, jedzą i śpią na ulicy. Urodzone w koszmarnych dzielnicach nędzy (favelas), wśród stosów cuchnących śmieci i szczurów, po ukończeniu 10 lat zostają wyrzucone z lepianki dlatego, że matka ma już gromadkę młodszych dzieci. Bywa, że wieśniak przyjeżdża z najstarszym synem do miasta, każe mu czekać na siebie i "zapomina" wrócić po niego, bo w domu są młodsze dzieci, płaczące z głodu. Olvidados tworzą bandy żyjące z kradzieży i rabunku i nie cofają się przed żadnym okrucieństwem ani morderstwem. Nie mają nic do stracenia.

Innym sposobem na przeżycie jest prostytucja. Handlarze kupują małe dziewczynki i sprzedają je do domów publicznych, gdzie zaczynają pracować jeszcze przed ukończeniem 10 lat. W Dakce (Bangladesz) tysiąc dzieci w wieku 10 lat jest więzionych w domach publicznych, gdzie muszą przyjmować klientów od godz. 8 do północy. Jeżeli nie pracują wydajnie, to są głodzone, bite i wieszane za ręce. Większość z nich została sprzedana przez rodziców lub ukradziona przez sutenerów. W Tajlandii ok. pół miliona dziewczynek i chłopców w wieku 8-15 lat jest zatrudnionych w tzw. salonach masażu, mimo że prostytucja jest zakazana przez prawo. Na Filipinach pewne domy "wyspecjalizowane" proponują pedofilom europejskim i amerykańskim 5-letnie dzieci.

Warto przytoczyć, co sądzi o sytuacji ludzkości słynny amerykański uczony Ernst Mayr: Najbardziej prymitywne społeczeństwa znacznie lepiej rozumieją dopuszczalne obciążenie swojego środowiska i konieczność ograniczenia wielkości populacji niż człowiek cywilizowany. Zaburzenie równowagi pomiędzy liczbą urodzin a zgonów pojawiło się dopiero w ostatnim stuleciu i zdaje się, że wciąż nie jesteśmy przygotowani psychicznie do rozprawienia się z tym dylematem. Przykazanie "Nie zabijaj!" przyjmujemy bez zastrzeżeń jako słuszne ograniczenie wolności osobnika. Natomiast maksyma "Nie będziesz miał więcej niż 2-3 dzieci" nie znajduje w nas tej samej gotowości. A przecież nie możemy już włączać nieograniczonej rozrodczości pomiędzy naturalne "swobody" człowieka, jeżeli określamy wolność jako prawo robienia, co się komu podoba pod warunkiem, że nie szkodzi to innym. Zdajemy sobie sprawę, ile nieszczęść gnębiących współczesne społeczeństwo wynika z przeludnienia i wiemy, że prawo do nieograniczonego rozmnażania musi zostać usunięte z rzędu swobód człowieka. Jeżeli nie zrozumiemy tego w najbliższej przyszłości, będzie za późno… Obowiązkiem każdego człowieka jest walczyć o zdrowy rozsądek w polityce populacyjnej, ponieważ alternatywą może być tylko zguba ludzkości… *)

prof. dr Anna Czapik
Uniwersytet Jagielloński

Ł Pierwsza część art. (dot. zwierząt) ukazała się w piśmie "Przekrój" nr 33 z 15.8.93.

*) Ernst Mayr, Populacje, gatunki i ewolucja, Wiedza Poszechna, Warszawa 1974, s.538-539.

OCHRONA ŚRODOWISKA I PRZELUDNIENIE
W ŚWIETLE ETYKI

W niniejszym artykule chciałbym poddać etycznej refleksji stosunek człowieka do pozaludzkiej części przyrody ożywionej. Podejmę próbę udzielenia odpowiedzi na pytanie: "Co człowiek winien czynić wobec innych istot żywych, aby pomnażać dobro, zapobiegać krzywdzie?". Chodzi mi zarówno o odpowiedzi na poziomie ogólnym, sformułowanie zasad postępowania, jak również odpowiedzi w zakresie bieżących, często palących, problemów ekologicznych.

Na tak postawione pytanie nie da się udzielić rzetelnych odpowiedzi bez rozwijania ekoetyki uwzględniającej oprócz interesów gatunku homo sapiens również interesy wszystkich pozostałych istot żywych. Uwzględnienie zaś tych interesów prowadzi do konstatacji, iż człowiek, czy raczej ludzkość, musi częściowo i czasowo zrezygnować z realizacji niektórych swoich praw. Będę starał się dowieść, iż stoimy wobec konieczności przełamania naszych antropocentrycznych światopoglądów, tak by możliwe było zahamowanie wzrostu demograficznego, a następnie ograniczenie liczebności populacji ludzkich, gdyż bez tego nie może być mowy o efektywnej ochronie środowiska.

Etyczną podstawę moich rozważań stanowi etyka uniwersalistyczna, której istotę oddają trzy główne zasady. Zgodnie z pierwszą z nich aktualizowanie możności, dyspozycji i zdolności każdego człowieka (szerzej, jak tutaj przyjmujemy, każdej istoty żywej) ma być jak najpełniejsze i z jak największym udziałem pozytywności. Druga zasada mówi, że aktualizowanie winno dotyczyć tych możności, dyspozycji i zdolności, które nie szkodzą lub co do których można podejrzewać, że prawdopodobnie nie będą szkodzić zarówno innym, jak i samemu indywiduum podlegającemu aktualizacji. Według trzeciej zasady aktualizacja ma tak przebiegać, by zarazem wspomagała aktualizację cudzych możności itd. (patrz: L. Ostasz, 1994).

Z połączenia etyki, praw przyrodniczych (badanych przez naukę) i praw konwencjonalno-normatywnych wyprowadza się prawa człowieka, dziś już coraz powszechniej akceptowane i szanowane, skatalogowane w Deklaracji i Konwencji Praw Człowieka. Jeżeli zaś zakres etyki rozszerzyć z wszystkich ludzi do zbioru wszystkich istot żywych, tak jak zakłada przedstawiana tu propozycja etyczna, to wyprowadzić dają się również z etyki prawa zwierząt, a nawet prawa wszelkich tworów ożywionych (zatrzymamy się tutaj na prawach zwierząt - zdolność zwierząt do odczuwania bólu jest niekwestionowana, co ma tutaj decydujące znaczenie). Spośród praw człowieka, dających się zaszeregować do czterech grup: związanych z samym życiem, związanych z rozwojem, z warunkami i jakością bytowania oraz z samookreślaniem i wolnością, nie wszystkie - oczywiście - znajdą zastosowanie wobec pozaludzkich zwierząt; mam tu na myśli zwłaszcza prawa z ostatniej wyróżnionej grupy. Szczegółowym dyskusjom pozostawiam kwestię tego, jakie prawa przysługiwać winny poszczególnym gatunkom zwierzęcym.

Dysponując prawami zwierząt, rozważyć możemy niezwykle frapującą kwestię konfliktów, w jakie wchodzą ze sobą prawa różnych zwierząt, zwłaszcza zaś konfliktów praw człowieka z prawami zwierząt. Chciałbym teraz przedstawić propozycję kryteriów ułatwiających rozstrzyganie tego typu konfliktów. Konieczne wydaje się do tego uwzględnienie co najmniej trzech głównych czynników: hierarchii praw, hierarchii gatunków oraz harmonii ekosystemów, szczególnie danych dotyczących liczebności gatunków (zwłaszcza w sytuacjach skrajnych, kiedy zachodzi groźba wyginięcia gatunku).

Hierarchia praw to usystematyzowanie ich od najbardziej podstawowych, a zarazem w najwyższym stopniu nienaruszalnych, do praw mniej podstawowych. Przykładowo: prawo do zachowania życia jest bardziej podstawowe od prawa do wolności, swobody poruszania się (na tej podstawie mordercy stanowiącemu zagrożenie życia innych zawiesza się prawo wolności, lokując go w zakładzie zamkniętym), natomiast prawo swobody poruszania się jest bardziej podstawowe niż prawo do swobodnej ekspresji twórczej. Jeśliby czyjaś twórczość wymagała więzienia innych, właśnie na podstawie hierarchii praw, skłonimy się raczej do uchylenia jego prawa swobodnej ekspresji twórczej niż prawa innych do wolności.

Hierarchia gatunków rozstrzygnąć ma przede wszystkim to, którym gatunkom jakie prawa przypisać, oczywiste zdaje się bowiem, iż np. owadom nie mogą przysługiwać te same prawa, co ssakom naczelnym. Decydujące w tym względzie są dane naukowe, głównie biologiczne, dotyczące budowy i funkcjonowania układów nerwowych różnych zwierząt, bowiem właśnie konstrukcja układów nerwowych warunkuje percepcję, wrażliwość na ból oraz ewentualny zakres świadomości. W dalszej mierze znaczące są dane z zakresu psychologii i etologii zwierząt. Ponadto hierarchia gatunków umożliwia w przypadkach konfliktów tego samego prawa (np. do zachowania życia) przedstawicieli różnych gatunków przyznanie pierwszeństwa, w realizacji swego prawa, jednemu z nich. Przykładowo: lecząc ciężko chorego psa, opieramy się właśnie na hierarchii gatunków - uchylając prawo do zachowania życia pasożyta, ratujemy życie psu.

Zarówno hierarchia praw, jak i hierarchia gatunków to czynniki rozumiane i stosowane przez nas, w rozumowaniu o charakterze moralno-etycznym, niejako intuicyjnie, zgodne z potocznymi standardami (świadczą o tym omawiane powyżej przykłady), a tutaj przedstawione jedynie w sposób bardziej sformalizowany. Inaczej jest natomiast w przypadku trzeciego czynnika, dotyczącego liczebności populacji, których przedstawiciele stoją w konflikcie. Konieczność jego uwzględnienia bierze się stąd, iż obecnie subtelna harmonia omal wszystkich ekosystemów naruszona została do tego stopnia, że wielu gatunkom grozi wyginięcie. Co najmniej na dwa sposoby można wykazać etyczną ważkość tego zjawiska.

Po pierwsze, z prawa do zachowania życia oraz praw do rozwoju (m.in. rozmnażania się) wyprowadzić się da prawo - przysługujące już nie jednostce, lecz całej populacji - do przetrwania gatunkowego; z czym wiąże się nasz obowiązek dbania o to, by żadnemu z gatunków nie zagrażało zniknięcie. Po drugie, rozważając określony konflikt, nie sposób nie wziąć pod uwagę tego, iż pośrednio ma on pewne znaczenie dla całego ekosystemu. Harmonia ekosystemu (dobrostan sprzyjający wszystkim) opiera się na stosownych liczebnościach przedstawicieli różnych gatunków. Najprościej obrazuje to model piramidy, zgodnie z którym do harmonii konieczna jest leżąca u podstaw największa biomasa roślin zielonych (chlorofil stanowi początek omal wszystkich łańcuchów pokarmowych), proporcjonalnie mniejsza biomasa roślinożerców, drapieżców itd. Oczywiście to tylko bardzo uproszczony model, w rzeczywistości bowiem łańcuchy pokarmowe rzadko bywają idealnie proste. Wielu konsumentów żywi się różnymi kategoriami ofiar czy pokarmów, na nich z kolei polują drapieżcy sami będący różnymi ogniwami łańcuchów. Życie tworzy krąg nie do rozwikłania. Wątpliwe jest, by człowiek kiedykolwiek zdołał poznać w całości tę skomplikowaną strukturę. Zatem każda ingerencja jest nieobliczalna w skutkach (oczywiście zwykle negatywnych, ilustrują to świetnie próby przywrócenia harmonii w Australii, patrz: J. Dorst, 1987), wszystko zatem, co możemy robić, to wzmacniać tę harmonię; jeżeli zaś zachodzi konieczność jej modyfikacji, róbmy to tak subtelnie, jak to tylko możliwe. Ekosystem porównać można do skomplikowanego mechanizmu, którego działanie nie w pełni rozumiemy, ma on wiele trybów dużych i małych, bardziej lub mniej centralnych, lecz żaden z nich nie jest bez znaczenia.

Chciałbym zaznaczyć, iż harmonię pojmować należy jako dynamiczną współegzystencję różnych gatunków. Pamiętajmy, że w toku ewolucji gatunki ukształtowały się (wciąż się kształtują) we wzajemnej zależności, grupami, z kolei grupy ewoluowały we wzajemnej zależności ze sobą. Nie sposób zatem usunąć żadnego z gatunków bez szkody dla ekosystemu, nawet gdyby z pozoru wydawało się to możliwe. Na ekosystem można spojrzeć jak na organizm, którego organy stanowią różne gatunki, wyginięcie gatunku jest zatem dla ekosystemu tym, czym dla organizmu usunięcie organu.

Z powyższego wynika, że za centralny termin ekoetyki uznać należy pojęcie harmonii, rozumianej w sensie węższym jako współegzystencja zrównoważonych liczebności populacji tworzących ekosystem, oraz w sensie szerszym - jako współegzystencję zrównoważonych ekosystemów całego globu. Konsekwencje przyjęcia takiego stanowiska obejmują zarówno przewartościowania ocen w przypadkach indywidualnych konfliktów praw zwierząt (w tym człowieka), jak zmiany ocen etycznych dotyczących spraw globalnych - ekologii w ogóle.

Zatrzymajmy się teraz przy przykładzie odnoszącym się do konfliktu indywidualnego, proponuję przyjrzeć się w nowym świetle wybranym elementom stosunków człowiek-szympans. Mimo iż zdolność do przeżywania cierpienia przez człowieka przekracza możliwości szympansa (człowiek stoi wyżej w etycznej hierarchii gatunków), w przypadku konfliktu interesów człowieka i szympansa pierwszeństwo w realizacji swych praw wypada oddać szympansowi, który jest współcześnie gatunkiem występującym coraz rzadziej i grozi mu wyginięcie. Zatem przeprowadzanie eksperymentów medycznych na szympansach, nawet tych mogących uratować życie ludzkie, jest w obecnej sytuacji nieetyczne. Może to zaskakujące, ale ocena uwzględniające jedynie interesy konkretnych ludzi i konkretnych szympansów nie jest wystarczająca, np. w przypadku przeszczepu organu (zamiany jednego życia szympansiego na również jedno, lecz prawdopodobnie bogatsze życie ludzkie) konieczne jest uwzględnienie zagrożenia przetrwania gatunku szympansiego. Śmierć jednego szympansa stanowi daleko większy uszczerbek dla populacji szympansów (a zatem i dla harmonii ekosystemu) niż śmierć jednego człowieka, przedstawiciela ponad 6-miliardowej populacji ziemskiej. To tak jakbyśmy konfrontowali życie (lub śmierć) np. pospolitej muchy, którą spotykamy w naszych domach, z życiem jej nieco mniej sprytnej i znacznie mniej płodnej, a niezwykle rzadkiej krewniaczki.

W analogiczny sposób można - oczywiście - odnieść się do bardzo wielu innych przypadków, mnóstwo jest bowiem populacji, które człowiek doprowadził do znaczącej nadliczebności i to zarówno umyślnie, jak w przypadku choćby bydła, jak i "niechcący"; przykładem mogą być sarny, zbyt liczne w stosunku do zmniejszających się powierzchni polskich lasów - zagrażają one roślinności, odkąd ich liczba nie jest regulowana przez wybite wilki. O gatunkach stojących na skraju zagłady nie będę pisał, doniesień na ten temat jest bardzo dużo - stąd, jak mniemam, są to zagadnienia powszechnie znane, dziś natomiast nacisk położyć należy na nie dość głośną kwestię populacji nazbyt licznych. Musimy przyzwyczaić się do myśli, iż stanowią one co najmniej równie palący problem z zakresu ochrony środowiska naturalnego, co gatunki wymierające. Zwróćmy uwagę, iż największe niebezpieczeństwo, wśród nadliczebnych populacji, zagraża nam ze strony gatunku homo sapiens. Tym stwierdzeniem przechodzimy do problematyki zagrożeń globalnych.

Z rozważań dotyczących harmonii, przedstawionych powyżej, wynika, iż nie ma mowy o działaniu zgodnym z etyką tam, gdzie prowadzi ono do znaczących zmian w strukturze ekosystemu, w liczebnościach jego populacji. Zatem podstawowym problemem ekoetyki (czyli zarówno ekologii, jak i etyki) zdaje się być przerost populacji ludzkich; on to właśnie powoduje tak drastyczny wzrost liczby przedstawicieli jednych gatunków i spadek liczebności innych. Tym samym za pierwotny problem z zakresu ochrony środowiska uznać należy przeludnienie (związki przeludnienia z degradacją środowiska dostrzega się coraz częściej, porównaj np. P. S. Dasgupta, 1995). Jest to o tyle istotne, że różnego typu stosowane dziś działania proekologiczne, np. zmierzające do ograniczenia emisji szkodliwych substancji do atmosfery poprzez udoskonalanie technologii oczyszczania, oszczędność energii itp. (wymieniam najwyżej chyba oceniane metody), stanowią jedynie półśrodki, gdyż nie uderzają w sedno; nie zwalczają przyczyny zagrożeń ekologicznych, czyli przeludnienia.

Tymczasem obecnie na Ziemi rodzi się coraz więcej ludzi, których potrzeby są coraz większe i liczniejsze, co warunkowane jest po pierwsze - przez dominujący światopogląd antropocentryczny, wolnorynkowo-kapitalistyczny (z olbrzymim udziałem reklamy i mass mediów) oraz po drugie - przez zmiany warunków życia związane ze zwiększającą się liczbą ludzi - zgodnie ze znaną zależnością: im większe skupisko ludzkie, tym więcej energii jednostka w nim pozostająca zużyć musi, by utrzymać się przy życiu i względnym zdrowiu (porównaj J. Dorst, 1987). Zmierzam do wniosku, iż nie ma chyba obecnie problemu ekologicznego, który nie miałby swej przyczyny w nadmiernej liczbie przedstawicieli gatunku homo sapiens. (Przykładowo: samochód wcale nie zagraża środowisku, wypuszczając do atmosfery CO2 czy nawet związki ołowiu - są to powszechnie występujące w przyrodzie substancje - naturę niszczą miliony samochodów, zgodnie z zależnością odkrytą przez Paracelsusa "dawka czyni truciznę"). Zatem próby ochrony środowiska, przywrócenia równowagi ekologicznej zwalczające jedynie objawy, pozostawiając ich przyczynę - przeludnienie - nienaruszoną, skazane są w dłuższej perspektywie czasowej na fiasko.

Wywód mój zmierza już ku końcowi, przedstawiłem wnioskowanie, z którego wynika, że największe zagrożenie dla środowiska naturalnego stanowi wzrost demograficzny. Pozostaje mi jeszcze tylko naświetlić związek, jaki zachodzi między liczebnością gatunku ludzkiego a jego światopoglądem. Otóż po pierwsze - prokreacja jest dla miażdżącej większości ludzi czymś niezmiernie istotnym i wysoko zwartościowanym; nie jest to postawa sterowana wyłącznie instynktami, wiele światopoglądów, antropocentrycznych, zakłada konieczność wzrostu demograficznego - znakomitą ilustrację stanowi religia katolicka skrajnie afirmująca prokreację i bezwzględnie odrzucająca kontrolę urodzeń. Po drugie - dominują dziś systemy etyczne zakładające wyjątkowość człowieka, promujące samolubną wyższość homo sapiens nad pozostałymi milionami gatunków, czyli szowinizm gatunkowy.

Dopóki nie uda nam się tych tradycji antropocentrycznych przełamać, dopóty liczba samolubnych ludzi będzie na Ziemi rosła, a wraz z tym postępowała degradacja środowiska naturalnego. Nie ma zatem ekologii i ekoetyki bez zerwania ze światopoglądami antropocentrycznymi. Na koniec jeszcze jedna uwaga, kto dziś utyskuje na niski przyrost naturalny, zasługuje na miano największego wroga środowiska naturalnego…

Mateusz Borowiec

Literatura:

1) D. Birnbacher, Etyka a ochrona środowiska [w:] R. Panasiuk, A. M. Kaniewski (red.), Filozofia i ekologia. W poszukiwaniu nowego stosunku do przyrody, Wydawnictwo Uniwersytetu Łódzkiego. Łódź 1993.

2) P. S. Dasgupta, Przeludnienie i nędza a degradacja środowiska [w:] "Świat Nauki" nr 4(44)/1995, ss.70-75.

3) J. Dorst, Siły życia, PWN, Warszawa (1987).

4) L. Ostasz, Ku etyce uniwersalistycznej, Miniatura, Kraków 1994.
KTO CHCE SPĘDZIĆ ZIMĘ RAZEM Z BOCIANAMI?

Wyruszam w grudniu lub na początku stycznia do Hiszpanii lub Portugalii. Zarówno trasa, jak i pobyt tam są piękne. Już to osobiście przetestowałem!

Środek transportu - Mercedes 407 przerobiony na mały domek (łącznie z kuchnią i prysznicem). Czas pobytu poza Polską 3-4 miesiące. Koszty stosunkowo małe. Razem ze mną mogą jechać 1-2 osoby. Mile widziane prawo jazdy. Możliwe jest dołączenie się do wyprawy własnym środkiem transportu.

Jestem gotów zmienić cel podróży - jeżeli ktoś ma inny pomysł - pod warunkiem, że jedziemy do ciepłych krajów.

Robi się chłodno. Pospieszcie się.

Piotr Krawczyk
Kozarze 44, 18-230 Ciechanowiec
/ 0-86/771-777


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 11 (101), Listopad '97