"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 11 (101), Listopad '97
Jak co roku we wrześniu mieliśmy w Polsce akcję "Sprzątanie Świata". W Łodzi oprócz jej części oficjalnej, która przebiegła zgodnej z ustaloną od lat formułą, miała również miejsce akcja - powiedzmy sobie - niepoprawna. Niepoprawna z punktu widzenia chociażby Ministerstwa "Ochrony"2) Środowiska czy dużej części organizacji "ekologicznie poprawnych". Ale po kolei
Filozofię, na której opiera się "sprzątanie" świata, naszym zdaniem można zawrzeć w słowach: "Posprzątajmy, aby było miejsce na następne śmieci". Akcja ta w obecnej formie nie powoduje zmniejszenia ilości śmieci, jej rezultatem jest tylko ich przeniesienie.
Przemysł stworzył szereg mitów na temat odpadów, by poprawić swój wizerunek. Czołowy mit, jaki przy okazji właśnie tej imprezy jest lansowany przez firmy jednocześnie zaśmiecające środowisko i sponsorujące akcje "sprzątania" (m.in. Coca-Cola, Chio), zakłada, że Ziemię można "posprzątać". Może trochę naśmieciliśmy w przeszłości, ale teraz dzięki technice (czytaj spalarniom), segregacji oraz dużej liczbie wysypisk poradzimy sobie z zasypującymi nas górami śmieci. Tylko tutaj pojawia się "mały" problem. My, konsumenci możemy indywidualnie w zakresie swojego gospodarstwa domowego wyrzucać śmieci do pojemników przed blokiem, które następnie MPO wywiezie na wysypisko, ale gdzie Ziemia ma wyrzucać powstające dzięki nam hałdy odpadów? Co prawda, jeżeli wyślemy zebrane śmieci w przestrzeń kosmiczną, to Ziemię posprzątamy, ale świata to już chyba tym sposobem nie posprzątamy
W temacie segregacji i powtórnego wykorzystania odpadów dobrym przykładem jest cytat z P. Hawkena Przez zielone okulary: gdyby wszystkie artykuły domowego użytku w całej Ameryce trafiały do powtórnego obiegu, ilość powstających odpadów stałych zmalałaby zaledwie o 1 do 2 procent.
Jeśli akcja "sprzątania" ma służyć ochronie przyrody, to powinno się przede wszystkim przy tej okazji głośno mówić o tym, że dzisiaj nie jest sednem problemu wyrzucanie odpadów, wyrzucanie jest tylko zasadniczym symptomem. Krytyczną sprawą jest samo wytwarzanie odpadów. A to wiąże się nierozerwalnie z podstawowymi wyznacznikami współczesnej cywilizacji - "więcej i szybciej". Bogate 20% społeczności świata zużywa 80% jego zasobów. Wzrost przemysłowy i cywilizacyjny wyścig producentów możliwe są tylko dzięki bezwzględnej eksploatacji planety. Ludzie są w coraz większym stopniu opanowani niepohamowaną żądzą wzrostu poziomu życia. Wszystko to powoduje m.in., że odpadów i śmieci z roku na rok przybywa w zastraszającym tempie.
Trzeba również zauważyć, że sprawcy zazwyczaj nie sprzątają. Poprzez akcje tego typu obniżamy całościowe koszty produkcji firm zaśmiecających środowisko, które nie muszą wliczać kosztów sprzątania w cenę swoich produktów, gdyż wiadomo, że można do tego wykorzystać naiwne dzieci i młodzież, która podczas corocznego "sprzątania" świata posprząta miasta, wsie, lasy Oczywiście za darmo!
Całą akcję oprócz Ministerstwa "Ochrony" Środowiska sponsoruje Ministerstwo "Edukacji" Narodowej. Dzieci edukują się wyśmienicie, gdy patrzą jak posegregowane przez nie śmieci trafiają do jednego wspólnego kubła, jak worki z zebranymi odpadami czekają tygodniami na wywózkę. Pytanie za 100 punktów: "Dlaczego obrazek dzieci cieszących się, że udało im się zebrać więcej worków śmieci niż rok temu, niesie ze sobą pozytywny przekaz"? á propos, jeżeli zbieranie śmieci podnosi - podobno - naszą świadomość ekologiczną, to najbardziej świadomą ekologicznie grupą społeczną są w naszym kraju sprzątaczki i pracownicy MPO
Uważamy, że problem śmieci, jak i wszystkie pozostałe związane z rzeczywistą ochroną środowiska nie mogą być rozwiązane bez fundamentalnych zmian w naszym podejściu do przyrody, bez zmian hierarchii wartości oraz zmian modelu produkcji i konsumpcji. Bez kwestionowania obecnego kierunku współczesnej cywilizacji funkcjonującej w myśl filozofii "więcej i szybciej", nasza(?) "ekologia" będzie tylko powierzchownym zajmowaniem się niezliczonymi skutkami kryzysu ekologicznego, bez sięgania do jego przyczyn.
Wszystkie powyższe uwagi skłoniły nas to tego, by zamanifestować swój sprzeciw wobec działań ekologów poprawnych, sponsorowanych przez Ministerstwo "Ochrony" Środowiska, Coca-Colę, Ministerstwo "Edukacji" Narodowej, Chio. Wczesnym rankiem 19.9. zebraliśmy się w kilka osób z Ośrodka Działań Ekologicznych "Źródła" i Federacji Zielonych - Łódź przy jednej z głównych alei naszego miasta, po czym rozpoczęliśmy "sprzątanie" świata,3) a konkretnie przychodnikowych trawników. Śmieci, które zebraliśmy, zamiast do worków trafiły na chodnik, czyli symbolicznie "wracały do ludzi". Torebki foliowe, gazety, puszki, felgi samochodowe, pety, kubki jednorazowe W czasie całej akcji obserwowaliśmy zdziwione miny przechodniów, którzy gimnastykując się przy wymijaniu stert odpadów, nie mogli pojąć, co my robimy. Jeszcze długo później po całym happeningu spotykałem się z kompletnym zaskoczeniem i zdziwieniem u większości ludzi (a także niektórych "działaczy ekologicznych"), kiedy mówiłem im, jak sprzątałem w tym roku świat
1) Ekologia poprawna - czytaj: ekologia zajmująca się "ochroną" środowiska, nie kwestionując przy tym podstaw i kierunku współczesnej cywilizacji.
2) Zagadką do rozwiązania przez czytelników niech pozostanie fakt brania w cudzysłów co niektórych wyrazów.
3) Inspiracją do całej akcji były doświadczenia Pracowni na rzecz Wszystkich Istot i własne.
Dwie główne kampanie ekologiczne prowadzone w Polsce to kampania przeciw autostradom, a także kampania związana z redukcją śmieci. Okazuje się, że można te 2 sprawy połączyć w jedno.
Do tej pory drogi ekologów i drogi tzw. strażników przyrody zbiegały się, gdyż trwało złudzenie, iż nasze cele są identyczne. Podczas gdy jednak strażnikom przyrody chodzi o ochronę środowiska (a mówiąc precyzyjniej: ochronę swojego własnego środowiska), ekologom chodzi o realizację boskiego Logosu w naszym Domu (Wszechświecie). Główną inspiracją dla tych pierwszych jest estetyka (widok lasów, jezior, ptaszków), a także konformizm (czyste powietrze, zdrowa żywność, turystyka); ekologom zaś nie chodzi o ochronę środowiska ze względu na siebie samych, lecz o zachowanie kosmicznej harmonii (Logos), a w przypadku gdy ta harmonia zostanie naruszona - o realizację Sprawiedliwości (Logos*)). Złe czyny muszą przynieść złe skutki dla tych, którzy to zło czynią nie dla zwierząt i lasów!!!
Jeśli więc głupota człowieka doprowadziła do wyprodukowania śmieci o długoterminowym czasie rozpadu - to człowiek i tylko człowiek musi ponieść tego konsekwencje nie zwierzęta i lasy, bo one w naszej głupocie nie mają wcale swojego udziału. Tymczasem konsekwencje produkcji śmieci ponoszą zajączki, sarenki, jaszczurki, jodły, dęby itd. Nie ponosi jej człowiek. Dlaczego? A no dlatego, że obrońcy środowiska postarali się, aby śmieci wyprodukowane przez człowieka odesłać poza miasto, bo oni chcą mieć czyste miasto. Chcą mieć czysto w swoim mieszkaniu, chcą mieć czysto w swoim ogródku, chcą mieć czysto na chodnikach i ulicach. Dlatego w swojej kampanii często propagują logo, które ma nas zachęcać do wrzucania papierków do kosza. Podobne zachowania starają się także wpajać w nas rodzice, szkoła, mass media. Wszyscy oni: wielce dobrotliwi strażnicy przyrody.
Lecz pomyśl przez chwilę! Śmieci nigdy nie są składowane w mieście i nigdy nie będą dopóty, dopóki istnieje choćby hektar lasu, który można wykarczować i zamienić na składowisko odpadów. Tam, gdzie dzisiaj są śmietniska, tam kiedyś rósł las. Ludzi będzie coraz więcej, śmieci będzie coraz więcej; a pojemność obecnych wysypisk jest ograniczona. Jak myślisz, gdzie zostaną wywiezione śmieci pochodzące z miasta?
Powierzchnia miast będzie ciągle wzrastać, powierzchnia lasów będzie się ciągle kurczyć. Wszystkie śmieci trafiają poza miasto. A co jest poza miastem? Są lasy albo nieużytki rolne (czyli byłe lasy). A teraz pomyśl, co się dzieje z plastykową butelką, którą wrzucisz do kubła na śmieci. Przyjedzie "śmieciara" i gdzie ją zabierze? A no poza miasto - niech konsekwencję wyprodukowania tej butelki ponoszą wszelkie żywe istoty oprócz jednej: oprócz człowieka!
I dziwią się aktywiści, że ludziom dokładnie "zwisa" problem ponownego przetworzenia opakowań. A dlaczego ma im na tym zależeć? Wszak usłużny obrońca (własnego) środowiska w ciągu kilku dni usunie śmieć z naszych oczu i śmiecia już nie będzie w mieście! Ale będzie za to w lesie! Ale to już żadnego konsumenta nie obchodzi! Zapewniam was, że ani minuty nie poświęca on na przemyślenie tej sprawy. Można postawić pytanie: kiedy taki konsument poświęci swoją uwagę, a nawet bardzo się tym zainteresuje, tzn. zobaczy, że istnieje problem z odpadami? A no wtedy, gdy śmieci będą w mieście! Jeśli więc chcesz, aby szary zjadacz chleba zastanowił się trochę nad śmieciami, to postaraj się, żeby zobaczył te śmieci.
Przykładów tego typu dostarczyła nam lipcowa powódź. Gdy woda opadła, pojawiło się w mieście masę śmieci: starych mebli, opakowań PET itp. Niestety (tzn. dla nas "stety"), służby oczyszczania miasta (które są jednocześnie służbami zanieczyszczania "nie-miasta"), nie zdołały zlikwidować tego nieestetycznego widoku, tak że zwałowiska odpadów drażniły wrażliwe oczy mieszkańców miast przez wiele dni i tygodni. Wtedy każdy mieszkaniec zauważył śmieci, być może pierwszy raz w swym marnym żywocie. Najpierw postulowano wywózkę śmieci do sąsiednich gmin, ale ludziska z sąsiednich gmin wcale nie są takie głupie: pojawiły się protesty i śmieci nie wpuszczono! No bo z jakiej racji na ich terenach mają być składowane śmieci z Wrocławia? Wrocławianie lekkomyślnie kupili nadmiernie opakowane towary, to niech sobie teraz te śmieci trzymają u siebie. I słusznie! I tak powinno być! Za swoją głupotę trzeba płacić. Może gdy się rozwinie jakaś cholera, dżuma i inksze takie - to wtedy ludzie się opamiętają z tymi śmieciami. Kupiony śmieć jest twoim śmieciem, jest twoją własnością a nie własnością zajączków w lesie!
Jeśli chcesz wrzucić opakowanie do kubła na śmieci, to zrób to tylko w jednym przypadku: wtedy, gdy to opakowanie zostanie powtórnie przetworzone. Jeśli jednak opakowanie ma być wywiezione poza miasto, to nie wrzucaj nic do kubłów. Wrzuć taki śmieć najlepiej na autostradę (w rejonie miasta). Gdy kierowca będzie co parę metrów najeżdżał na PET-a, a smród będzie towarzyszył mu przez całą drogę, to on za taką przyjemność podziękuje, tzn. "oleje" sprawę, kupi sobie rower i wyjedzie do lasu pooddychać świeżym powietrzem. Jeśli jednak będziesz kierowcy ułatwiać życie, będziesz uczestniczyć w "Sprzątaniu Świata" - to on będzie jeździł samochodem, bo dlaczego miałby nie jeździć, skoro to takie przyjemne mknąć przez autostradę o równej powierzchni; także bardzo przyjemnie jest chodzić chodnikami oczyszczonymi ze śmieci przez obrońców środowiska (swojego).
Dlaczego przeciętny konsument ma wybierać towary w opakowaniu zwrotnym, skoro wrzuci plastykowy kubeczek do kosza, a MPO wywiezie ten kubeczek poza miasto i kubeczka już nie będzie. Więc po co się wysilać, skoro miasto i tak będzie czyste a co będzie w lesie, to już przeciętnego mieszczucha nie obchodzi, bo przeciętny mieszczuch nie chodzi do lasu. Odwiedzi on las być może raz w roku, gdy wyjedzie na wczasy. Ale nawet wtedy, gdy śmieci w lesie nie spodobają mu się, to pojedzie sobie na wczasy na jakąś wyspę, gdzie śmieci jeszcze nie ma, a plaże są czyste. Stać go będzie, bo zarobił niezłe pieniądze na niszczeniu lasów i zabijaniu zwierząt. Ale nasz zajączek nie kupi sobie biletu w British Airways i nie wyjedzie tam, gdzie jest czysto. Będzie skubał resztki trawy wśród PET-ów.
Niedawno byłem w lesie i widziałem wiewiórkę, która szukała resztek pokarmu na wysypisku śmieci, bo cały las był wysypiskiem śmieci. Żałosny widok. Ekspansja śmieci zawsze posuwa się w stronę lasu, nigdy nie posuwa się w stronę naszych mieszkań. Najmniej śmieci mamy w naszym mieszkaniu; trochę więcej brudu jest na klatkach schodowych; jeszcze więcej na chodnikach i ulicach. Ale najbardziej brudno jest poza miastem. Zadaniem ekologa jest odwrócić ten proces: najczystsze rejony powinny być poza miastem, najwięcej śmieci powinno być u ich nabywcy, czyli w domu lekkomyślnego klienta.
I w tym momencie wielce pożyteczna jest uwaga Jacka Sierpińskiego (Władze polityczne jako "strażnik" środowiska? [w:] ZB nr 8(98)/97, s.90), który wspomina o statusie własności prywatnej w prawie rzymskim. Jeśli każdy hektar ziemi byłby czyjąś własnością wraz ze znajdującą się nad nim przestrzenią powietrzną, to produkcja śmieci byłaby prawie niemożliwa, bo gdzie by je wywożono? Kto by pozwolił na to, aby na jego prywatnej ziemi składowano PET-y kupione przez mieszkańców Wrocławia? Nikt nie robi śmietnika w swoim własnym ogródku! Nikt nie kupowałby więc wody mineralnej w PET-ach, gdyby zdawał sobie sprawę, że nie będzie mógł wyrzucić tej butelki poza swój ogródek, bo sąsiad mu na to nie pozwoli. Nie będzie mógł też spalić jej w piecu (niektórzy palą sobie w piecach oponami), bo zapłaci karę za zanieczyszczenie powietrza swojego sąsiada. Gdyby nikt nie kupił towaru w PET-ach, to producent nie używałby takich opakowań. Producent daje klientowi to, co klient potrzebuje lub na co się godzi.
Podsumowując, można ustalić kodeks postępowania ekologa chroniącego nie tylko swoje środowisko, ale także środowisko wszystkich istot żywych.
*) Ktoś kiedyś zarzucał mi, że jest to moje "własne" rozumienie ekologii i żebym "wydał słownik swojej mowy". Otóż pomysł wydania takiego słownika jest trochę spóźniony, bo taka pozycja już się ukazała i jest to Słownik wyrazów obcych pod red. prof. J. Tokarskiego lub pod red. W. Kopalińskiego. To moje "własne" rozumienie "oikos" i "logos" wyłożone było także przez Pitagorasa, Heraklita, Platona i tuzin innych. Trzeba tylko trochę poczytać, nie tylko "Tinę" i "Gazetę Wyborczą". Oczywiście jakiś Jasiu Iksiński i grupa jego przyjaciół (pisanych bez cudzysłowu) może posiadać swoje własne konotacje, ale nie będzie tak, że to Heraklit dostosuje swoją teorię do koncepcji Iksińskiego, lecz Iksiński będzie musiał dostosować się do Heraklita.
Na ostatnim Kongresie FZ przy ustalaniu zmian w Naszych Zasadach moją uwagę zwróciły dwie kwestie natury światopoglądowej, może nie istotne, lecz - jak sądzę - mogące utrudniać już na tym etapie wyjście poza system (jeśli działacze FZ-etu nie są w stanie zmienić swego widzenia świata, to jak oczekiwać od nich przekonania społeczeństwa do tego i to w świecie działań, a nie tylko ideek?!). Idzie mi o przywiązanie do pojęć dobra (i zła) oraz logiki (logicznego myślenia).
W naturze dobro i zło nie istnieje, są to kategorie moralne wymyślone przez człowieka, przy czym w praktyce oznaczają, że coś jest dobre (lub złe) dla tego, kto daną normę formułuje. Dążenie do pomnożenia dobra i eliminacji zła najczęściej prowadzi do przeciwnych skutków, bowiem działanie wbrew naturze rzeczy, na siłę, to właśnie ma do siebie (już kilkaset lat przed naszą erą zauważył to Lao-tsy, twórca taoistycznej doktryny wu-wei, czyli niedziałania wbrew naturze rzeczy, wbrew sytuacji). Jeśli chcesz kontrolować krowę, daj jej większe pastwisko i patrz, co zrobi. Ludzie wolą jednak uwiązać krowę, ujarzmić rzekę etc.; z krową im się może udać (choć może uciec), z rzeką gorzej (wystarczyło porównać powódź na uregulowanej Odrze z rozlewaniem się Wisły). Chciano dobrze Nie inaczej jest z moralnością: wystarczy uznać, że część życia jest zła (np. seks, rywalizacja, poszukiwanie wizji poprzez narkotyki) i wokół mamy już tylko szatana (np. średniowieczne odchyły na tle seksualizmu, prowadzące do polowań na czarownice czy dzisiejsze prohibicje rozwijające mafię, kryminalizujące rozrywkę i niszczące wymiar kulturowy środków halucynogennych, tak ongiś istotny w tradycyjnych kulturach).
Bawi mnie, gdy ludzie chcą wywieść pojęcia moralności ludzkiej z natury (powiedzcie lwu: nie zabijaj!), mówią o prawach naturalnych, o tym, że całe zło bierze się z cywilizacji. Bawi mnie też, gdy ludzie widzą w naturze zło i potępiają ją, uciekając od życia w ascezę itp. Dla mnie natura nie nadaje się do obrony kategorii moralnych czy na argument uzasadniający system (bo skoro w naturze jest rywalizacja, to czemu ma nie być jej w społeczeństwie; albo - skoro jest rywalizacja, to państwo powinno ją ograniczyć, bo ludzie by się pozabijali tyle, że państwo zabija więcej i do tego staje na ogół po stronie i tak silniejszego, a z drugiej strony powstrzymuje naturalny przepływ energii, przychodzenie nowego i odchodzenie starego etc.).
Wielu ekologów wierzy, że to, co robią, jest dobre i gotowi są, jak pierwsi chrześcijanie, narzucić to siłą innym, nie rozumiejąc, że np. korzystanie z przymusu państwa dla dobra natury umacnia państwo, jedno z głównych ogniw systemu niszczącego naturę. Ale oni chcą dobrze, a im więcej dobra, tym więcej zła - natura kocha równowagę.
Lao-tsy chętnie posługiwał się paradoksem, by wyrazić to, co jest nie do wyrażenia, choć na co dzień tego doświadczamy. Na tym polega właśnie mądrość, której nie da się wyrazić słowami (Tao, które możemy nazwać, nie jest prawdziwym tao [drogą]. Kto zna prawdę [tao], nie mówi, kto mówi, nie zna prawdy). W kulturze Zachodu ową mądrość zwykło się nazywać "sofią" i przeciwstawiać "logosowi" (niczym jin i jang). Na Kongresie FZ przy omawianiu wzajemnych relacji sofii i logosu wyszło na jaw, że dla znacznej części pojęcie sofii nic nie mówi, nie rozumieli go. Szczerze mówiąc, wcale mnie to nie dziwi (choć trochę smuci), ale w technokratycznej kulturze Zachodu jest to normalne. Łatwiej było zapamiętać dualistyczny podział na tzw. dobro i zło, niż przekroczyć go na poziomie duchowym (Sophia to jedno z imion Ducha Św. w chrześcijaństwie). Skutki tego widać wokół - problem trzeba nazwać; określić, czego chcemy (tzw. dobro) a czego nie chcemy (tzw. zło) i znaleźć sposób, jak to osiągnąć. Im intensywniej się do tego zabrać, tym gorszy rezultat, bo przybywa dobra i zła jednocześnie. Widzimy to wokół nas. A mimo to robimy tak nadal. Także wśród ekologów.
Przepraszam, ale źle mi się robi, gdy słyszę o profesjonalizmie w ekologii, gdy zmienia się ją w zawód (walka o granty, poprawność wobec sponsorów, kupa komputerów, publikacji, etatów, włażenie w system W sumie niezły biznes, tylko co to ma wspólnego z naturą? Chyba już wolę ascetę uciekającego od świata, bo poza sobą daje mu spokój). Ale może wszystko jest w porządku, może komuś ceniącemu naturę i jej mądrość nie potrzebna jest ekologia, lecz ekozofia?! Natura bez dobra i zła chrześcijaństwa czy logiki technokracji Brak mi w ZB szerszej wymiany ideek, relacje ze zdarzeń to nie wszystko, trzeba wiedzieć, po co się to robi. Czy naprawdę chcecie dzikiego (!) życia czy tylko tego, by cudzy samochód nie parkował wam w ogródku? Czy chcecie, by było dobrze i miło czy otwarcia na to, co niesie życie, bez względu na waszą tego ocenę? Harmonii natury czy wartości cywilizacji? Może warto o tym pogadać otwarcie, miast robić sektę wzajemnej adoracji i utwierdzania się w swych złudzeniach (nota bene - dla mnie spór wokół Kolumny, wyborów, UW itp. był gorszący ze względu na to, że strony zamiast dać sobie po gębie i oczyścić atmosferę - ściemniały, opowiadały o kulturze dyskusji i w ogóle nie ruszyły problemu; zwłaszcza strona kulturalniejsza. Brak naturalnej reakcji jest adekwatny w salonie, ale czcicielom natury nie uchodzi).
W ostatnim czasie byliśmy świadkami spektakularnych upadków inicjatyw mających w zamierzeniu wzmocnić i skonsolidować ruch ekologiczny. Inicjatywami tymi była Lista 21 i Wyborcza Koalicja Liderów Ekologicznych (która co prawda nie upadła, ale do wzmocnienia i konsolidacji ruchu też się specjalnie nie przyczyniła). Dodając do tego martwotę Polskiej Zielonej Sieci, projektu współpracy pomiędzy MOŚZNiL a NGO's-ami, a także niepewne losy kolejnej Kolumny (jakkolwiek byśmy to spotkanie nazwali), ogólnie rok 1997 nie był dla NGO's-ów specjalnie łaskawy i dobrze, że dobiega końca. Zanim jednak dobiegnie, warto przyjrzeć się bliżej 2 pierwszym inicjatywom - ważnym, ale mało zwracającym uwagę na realia, w jakich funkcjonuje ruch ekologiczny (w skrócie RE).1)
Generalnie niepowodzenia w konsolidacji RE mają swoje źródła w przyczynach: psychologicznych i społecznych.
Powody psychologiczne sprowadzają się do tego, iż RE, prawdopodobnie jak każdy ruch społeczny, przyciąga z dużą siłą jednostki odbiegające od średniej, najczęściej określającej tzw. normę. Oznacza to, iż możemy spotkać wśród nich zarówno osoby błyskotliwe i inteligentne, a na dodatek obdarzone poczuciem humoru, jak również jednostki odreagowujące w działalności społecznej swoje stresy, niepowodzenia i kompleksy z dzieciństwa. Rola RE jako formy psychoterapii nie powinna być nie doceniana, nie zmienia to jednak faktu, iż dla samego ruchu taki stan rzeczy może być - delikatnie mówiąc - uciążliwy. Zagęszczenie osobników niestabilnych psychicznie, trudnych we współpracy bądź z kolei aspirujących do roli guru, nie przyjmujących żadnej formy krytyki i obrażalskich niczym nieletnie panienki (tak, tak sam się wystawiam na kopniaki przewrażliwionych feministek) jest w RE większe niż w dowolnie wybranym skupisku ludzkim (pomijając partie prawicowe). Nie sądzę, aby istniało proste rozwiązanie tego problemu, gdyż osobnicy ci - bezużyteczni w pracy kolektywnej - nieraz bardzo dobrze sprawdzają się pozostawieni samym sobie.2) Jedyną radą, jaka przychodzi mi do głowy, jest to, aby zamiast 149. szkolenia nt. jak zdobywać fundusze (szkolenia te sprowadzają się właściwie do jednego zdania - najłatwiej zdobyć fundusze na szkolenie nt. jak zdobywać fundusze3)), zorganizować warsztaty pt. "Kompromisu nie ma jedynie w obronie Matki Ziemi". Przede wszystkim (i jest to rada dla wszystkich uczestników ruchu) należy się wyluzować i przestać traktować siebie ze szczękościskiem przechodzącym w rigor mortis. Nie jest to rada zbyt oryginalna, ale za to z reguły pomocna.
Powód socjologicznych kłopotów z konsolidacją RE jest dosyć paradoksalny - silna wewnętrzna konsolidacja RE. Z uporem używam sformułowania RE, a nie organizacje ekologiczne, gdyż powiązania poziome pomiędzy poszczególnymi członkami RE są w Polsce silniejsze niż w większości krajów, gdzie organizacje ekologiczne istnieją. Oprócz oczywistych korzyści z tego wynikających te silne wewnętrzne powiązania pomiędzy podmiotami RE przysparzają jednak także wielu kłopotów. Po pierwsze, NGO's-y są postrzegane jako jeden organizm - i to zarówno z zewnątrz (komu chciałoby się zapamiętywać nazwy 400 istniejących organizacji ekolologicznych), jak i wewnątrz, gdzie samodzielna decyzja jakiegoś podmiotu jest traktowana jako odnosząca się do całej społeczności, a każdy przedstawiciel ruchu uważa, iż decyzja ta dotyka jego bezpośrednio. Wyraźnie odczuwalna jest także homogenizacja Ruchu. Patrząc na ilość zagadnień, którymi zajmują się organizacje ekologiczne, można odnieść co prawda dokładnie odwrotne wrażenie, nie zmienia to jednak faktu, iż naprawdę twórczych, nowatorskich czy wręcz rewolucyjnych idei w RE ostatnio jest jak na lekarstwo.
Im silniejsze więzy poziome, tym silniejszy opór przed ich spionizowaniem. Próby obejścia tego prawa, jak dotąd, nie powiodły się. Porażką skończyło się tworzenie parasoli, organów doradczych, biur wspierających ruch ekologiczny. Kolejną próbą stworzenia struktury reprezentującej ruch ekologiczny (chociaż zdając sobie sprawę z oporu RE przed takimi strukturami - jej twórcy starali się za wszelką cenę unikać podobnego sformułowania) była Lista 21. Kiedy występowałem z Listy 21, sygnalizowałem, że niezależnie od tego, czym Lista chce być, ważne jest, za co będzie uważana (a oczywiście była - szczególnie w MOŚZNiL - postrzegana jako reprezentacja ruchu). Ponieważ jednak nijak nie możemy uciec przed budowaniem struktur hierarchicznych, może zatem lepiej zastanowić się, jak uczynić te struktury możliwymi do przyjęcia przez ruch (jasne kryteria wyboru członków Listy, rotacja, demokratyczne procedury).4) Uważam, iż w zmieniających się warunkach zewnętrznych (i to wcale nie na lepsze) ruch musi się zgodzić na istnienie organów przedstawicielskich. RE jest już do tego wystarczająco dojrzały, pod warunkiem, że w taki właśnie dojrzały sposób się go traktuje, nie próbując zaklinać rzeczywistości słowami, jak to miało miejsce w przypadku Listy 21.
Kolejną inicjatywą, która ostatecznie doprowadziła do pewnie najgłębszego podziału RE w jego dotychczasowej, niezbyt zresztą długiej historii, jest Wyborcza Koalicja Liderów Ekologicznych. Jako przedstawiciel liberalno-wolnorynkowego skrzydła ruchu ekologicznego i przy okazji członek UW popierałem tę inicjatywę całym sercem, co jednak wynikało przede wszystkim z przyjemności płynącej kibicowaniu przegranym sprawom. WKLE było kolejną próbą budowania struktur "obok ruchu", co w obecnych warunkach jest po prostu niemożliwe. WKLE nie było postrzegane (ani z "zewnątrz", ani z "wewnątrz") jako samodzielna inicjatywa kilku osób związanych z organizacjami ekologicznymi. Koalicja, a "freudowska pomyłka" "Gazety Wyborczej" jest najlepszym na to dowodem, zawsze była odbierana jako inicjatywa ruchu ekologicznego. Mówię tutaj o rzeczach oczywistych, ale widocznie twórcy WKLE nie przyłożyli do nich odpowiedniej wagi. Był to poważny błąd socjotechniczny. Z perspektywy części RE błyskawiczne powołanie Koalicji było poświęceniem procedur demokracji, z samej zasady długotrwałych (a czasu faktycznie Koalicja nie miała zbyt dużo) w imię skuteczności.5) Gdyby rozegrać sprawę inaczej (co oczywiście zabrałoby długie miesiące przekonywania i wyjaśniania, jakie są faktyczne relacje pomiędzy WKLE a RE), idea koalicji UW z WKLE nadal zapewne nie byłaby specjalnie atrakcyjna dla znacznej części RE. Mniej byłoby jednak oskarżeń o manipulacje, spiskowanie, mniej negatywnych wibracji, a być może więcej zaangażowania RE w kampanię wyborczą. Przegrana WKLE w wyborach nie została zatem odebrana jako klęska ruchu ekologicznego (co byłoby bardzo przydatnym zimnym prysznicem uświadamiającym, jak głęboko ugrzęźliśmy w ekologicznym getcie i jak nikłym poparciem w społeczeństwie cieszą się tzw. ekolodzy), a stała się jedynie powodem do dosyć powszechnej schadenfreude.
Pogrzebałem już WKLE,6) ponieważ po wyborach czeka ją zapewne trudny okres, który może doprowadzić do jej upadku, jednak jestem głęboko przekonany, iż dopiero teraz naprawdę okaże się, czy warto było jeść tę żabę - czy WKLE było jedynie "zbieraczem głosów" dla UW czy też przetrwa wybory i będzie w stanie w jakikolwiek sposób wpływać na politykę UW, a zatem zapewne i przyszłego rządu. Ten cel może być w istocie ważniejszy niż wygranie wyborów. Do tego potrzebne jest jednak zasypanie powstałych podziałów, co będzie wymagało zarówno dobrej woli wszystkich stron (a tej chyba nie ma w nadmiarze), jak również poważnej i powszechnej dyskusji nad WKLE. Stąd moja kolejna dobra rada zawarta w tytule.
W następnej części: The Greens strikes back, czyli czas na Partię Zielonych.
1) Zdaje się, że używanie skrótów wygląda bardziej naukowo.
2) Dla jasności - nie mam na myśli osób, które większość z Was ma teraz na myśli.
3) Proszę traktować to zdanie tak jak program typu shareware i przysłać na mój adres jakąś drobną kwotę np. 10 zł, śmieszną w obliczu milionowych kwot płaconych wykładowcom, którzy powiedzą Wam to samo w ciągu 16 godzin intensywnego kursu.
4) Nie mogę się powstrzymać przed małą dygresją. Otóż składając rezygnację z bycia członkiem Listy 21, podniosłem te wszystkie sprawy. Paweł Głuszyński skrzyczał mnie wtedy, iż po prostu jestem leniwy i nie chce mi się przyjeżdżać na spotkania, a cała reszta jest wykrętem. Tak zresztą w istocie było. Za to teraz mogę stwierdzić: "A nie mówiłem". Takie oto są pożytki z lenistwa.
5) Nawet osoby będące członkami WKLE sprawiały wrażenie, iż nie bardzo wiedzą, co tam robią. Jeden z jej członków oświadczył na przykład tuż przed wyborami, iż on sam jeszcze nie wie, na kogo będzie głosował, ale zapewne na AWS.
6) Żeby nikomu specjalnie nie podpaść, ale i ze szczerego serca mówię, że zarówno Listę 21, jak i WKLE uważam za bardzo potrzebne struktury, a powyższy tekst jest wynikiem przemyśleń nt. co poszło nie tak i dlaczego. Dlatego wygląda tak, jakbym czepiał się tylko jednej strony, tzn tej, która przynajmniej próbowała coś zrobić, w odróżnieniu od całej masy tzw. działaczy zamkniętych w kręgu (niewielkim) najbliższych potakiwaczy i zwolenników.
7.10. w Krośnie i Preszowie na Słowacji odbyły się duże manifestacje w obronie wilków. W Krośnie zjawiło się blisko 200 osób z całej Polski i z zagranicy, by wyrazić swoją solidarność z wilkami. W opinii wielu uczestników i obserwatorów manifestacje te były dużym sukcesem, przede wszystkim propagandowym. Okazało się, że nasz ruch ekologiczny ma duży potencjał, że trwale i skutecznie współpracuje w sieci międzynarodowej (oprócz Polaków byli tam Słowacy, Czesi, Belgowie, osoby ze Szkocji i USA).
Obiektywne i obszerne informacje ukazały się w najważniejszych mediach takich, jak: główne wydanie "Wiadomości" TV, "Teleexpress", 2 wydania "Faktów" TVN, a także w kilku radiach i kilkunastu dziennikach. Jak dowiedzieliśmy się z telefonów, relacja z pikiety w Krośnie była również pokazywana w głównych "Wiadomościach" w niemieckiej TV i prawdopodobnie w kilku innych krajach. Przy okazji podkreślano potrzebę ochrony wilka i jego rolę w ekosystemie. Okazuje się jednak, że dla niektórych osób, nawet ze środowisk tzw. ekologicznych, nie jest zrozumiały sens takich pikiet i demonstracji, chciałbym więc przypomnieć sens i cel publicznych wystąpień w obronie przyrody.
Wystąpienia publiczne w obronie przyrody służą przede wszystkim wyrażeniu sprzeciwu wobec dominującego trendu cywilizacji, podporządkowującego gospodarkę i politykę antropocentrycznym, ograniczonym zyskom. Są publicznym nawoływaniem do opamiętania się. Nie mają za zadanie ani zastąpić pożytecznych badawczych prac naukowych nad zagadnieniem, którego dotyczą, ani długofalowej pracy organicznej. Publiczne wystąpienia w obronie przyrody zawierają zwykle element obywatelskiego nieposłuszeństwa (w rozumieniu Gandhiego) i afirmacji niepodzielności nas i dzikiej przyrody. To my, uczestnicy pikiety w Krośnie i Preszowie, byliśmy wilkami i broniliśmy siebie samych. Rolą takich wystąpień jest wyrażenie poparcia decydentom, którzy zechcieliby wziąć pod uwagę interes dzikiej przyrody, i danie silnego przekazu, że fizycznie jesteśmy - i będziemy - się bronić, czyli będziemy podnosić koszty niszczenia przyrody.
Ogromnie ważnym, choć niedocenianym przez niektórych zapatrzonych w siebie aktywistów lub teoretyków, aspektem takich akcji jest ich symboliczna, wręcz rytualna funkcja społeczna. Tysiące lub miliony ludzi dowiadują się o problemie i o ludziach gotowych z determinacją bronić dzikiej przyrody, cząstki ich samych. Wszyscy bez wyjątku mamy w sobie tę prawdziwą, dziką naturę i dzięki takim aktom dochodzi ona do głosu, "rozbrajając" wirusa umysłu, który został uformowany przez tzw. "dominujący światopogląd". Jeśli brzmi to zbyt enigmatycznie, to wyjaśnię, że po akcji w Krośnie przybyło bardzo wielu nowych członków Stowarzyszenia, a liczni przedstawiciele tej umownej "drugiej strony" zadeklarowali chęć stałej współpracy. Nawet przypadkowo spotykani ludzie, w sklepach, na ulicy deklarowali spontanicznie solidarność z wilkami! Sugestia zawarta w poczcie elektronicznej rozesłanej przez organizację "Wilk", że takie akcje nie mają sensu i należy "się z nich wyzwolić", co więcej, że są manipulowane przez "ciągle głodne" środki przekazu, jest albo niemądra, albo wynika z wyjątkowo złej woli. W świecie bezwzględnej walki o zysk, praca organiczna i głębokie pytania naukowe potrzebują wsparcia społecznego w postaci - czasem dramatycznych - wystąpień publicznych, a one również potrzebują takiej pracy. Rytualny aspekt tego typu działań to chociażby także funkcja spotkania: nie co dzień 200 osób z różnych stron świata spotyka się razem, by w pokojowy, pozbawiony agresji i nienawiści sposób stanąć w obronie swoich sióstr i braci z królestwa zwierząt i roślin. Więzy, jakie powstają między uczestnikami takiego wydarzenia, są głębsze niż więzy wynikłe z godzinnych dyskusji. Jak napisał kiedyś w liście do "Pracowni" J. Hardin: jesteśmy jednym plemieniem.
Dlaczego wilk? W "Dzikim Życiu" opublikowaliśmy niedawno wspaniały artykuł Roberta Lyle, w którym autor wyjaśnia klarownie: chroniąc wilka, chronimy całą dziką przyrodę. Wilk stał się symbolem i wyzwaniem, bo będąc drapieżnikiem prowokuje nas do spojrzenia na samych siebie. Jaka jest nasza rola w ekosystemie, czy potrafimy wyzbyć się ludzkich stereotypów w patrzeniu na przyrodę, czy jesteśmy gotowi z czegoś zrezygnować, by uratować coś większego
O co nam chodziło? Napisaliśmy miesiąc przed akcją list do wojewody krośnieńskiego. Niestety, nie otrzymaliśmy odpowiedzi. W liście tym przypomnieliśmy o dziesiątkach tysięcy podpisów pod apelem o ochronę wilka w Krośnieńskiem i żądaliśmy przede wszystkim podjęcia polityki ekologicznej w związku z wilkiem. O tym samym pisaliśmy w materiałach dostarczonych dziennikarzom. Kiedy dowiedzieliśmy się, że wyznaczono 93 wilki do odstrzału, to oczywiście protest wobec tego faktu wysunął się na czoło naszych zadań. Nie ulega wątpliwości, że liczba ta i sposób rozwiązywania "kwestii wilczej" nie ma nic wspólnego z ekologicznym myśleniem ani z polityką ekologiczną. Jest to haniebne, ignoranckie myślenie człowieka - "pana przyrody". Decydenci nie mają prawa załamywać rąk nad - ich zdaniem - koniecznością strzelania do wilków, skoro nie zrobili nic, by przeprowadzić w regionie odpowiednią edukację ekologiczną w zakresie roli wilka, sposobów rozwiązywania potencjalnych konfliktów itp. Zamiast tego przedstawiciele służb państwowych wypowiadali się w sposób urągający edukacji ekologicznej na poziomie szkoły średniej, lansując teorie o "złym charakterze" wilka, jego bestialstwie itd. Przeciwko temu była nasza akcja. Co więcej, okazało się, że dziennikarze chcą być obiektywni! Chcą przedstawiać obraz problemu, a nie tylko opowieści o Czerwonym Kapturku. Dzisiaj wilk może wiele zawdzięczać właśnie dziennikarzom (niektórzy z nich przyszli obsługiwać akcję nie kryjąc, że chcieliby pomóc wilkowi i odkłamać propagandę przedstawiającą wilka jako bestię, którą trzeba wytępić) - tym bardziej żałosne jest sugerowanie, że to dziennikarze chcą się "bawić" ekologami, choć oczywiście w każdej grupie społecznej są różni ludzie. Czy ktoś będzie się nami bawił czy nie, zależy przede wszystkim od nas samych.
W cywilizacji, gdzie liczy się tylko zysk, ważne jest ukazywanie prawdziwych kosztów i podnoszenie ceny niszczenia przyrody oraz obywatelskie nieposłuszeństwo, gdy pojawia się bezpośrednie zagrożenie. Taka jest rola pozarządowego ruchu w obronie przyrody. Trzeba otwarcie mówić, że masowa hodowla owiec i bydła (chociaż w ograniczonym zakresie może komuś przynosić korzyści) jest nieopłacalna i mocno dotowana w UE, i znacznie bardziej opłacalne jest zachowanie dzikiej przyrody z jej nieodłącznymi drapieżnikami. I nie jest rolą ruchu ekologicznego rozwiązanie polityczne i gospodarcze tej kwestii: od tego są opłacani z naszych podatków pracownicy odpowiednich sektorów. My staramy się mówić głośno, że jesteśmy - i jest nas coraz więcej - gotowi wesprzeć swoimi głosami - i ostatecznie pieniędzmi - zasadnicze zmiany w dominującej polityce. A wracając do wilka w Bieszczadach, to tylko człowiek nieświadomy mechanizmów politycznych może twierdzić, że masowe demonstracje w obronie tego gatunku nie mają sensu i nie przynoszą żadnych rezultatów.
Zob. W obronie bieszczadzkiego wilka w bieżących ZB.
Autorytety są różne.
Małe, duże i wielkie, a także prawdziwe oraz tzw. niekwestionowane.
Co to jest autorytet niekwestionowany?
Odpowiedź aż się narzuca. Autorytet niekwestionowany jest to autorytet, którego nikt nie kwestionuje.
Co robi autorytet niekwestionowany?
Z reguły nic. Przecież nie po to jest autorytetem, aby cokolwiek robić. Jemu wystarczy być. Autorytetem, oczywiście.
Od tej reguły autorytetowego nic-nie-robienia są jednak wyjątki. Zdarzają się sytuacje, że autorytety niekwestionowane jednak coś robią. A co? Rodzaj czynności zależy od bodźca.
Autorytety klepią.
Gdy ktoś klaszcze autorytetowi niekwestionowanemu, ten klepie klaszczącego po plecach, mówiąc skromnie - "popieram".
Autorytety kopią.
Gdy ktoś kwestionuje autorytet niekwestionowany, ten kopie kwestionującego po (mniejsza z tym), życząc - "ja ciebie zniszczę, ty " W tym miejscu pisanie przerywam. Tekst ten może przecież wpaść przypadkiem w ręce dzieci.
Poza klepaniem i kopaniem istnieje jeszcze trzeci rodzaj czynności, który wykonują autorytety niekwestionowane. Tą czynnością jest klaskanie. Przy czym, o ile klepanie i kopanie skierowane są w dół, ku maluczkim, o tyle klaskanie jest czynnością skierowaną w bok lub ku górze - autorytet niekwestionowany wykonuje ją względem innych autorytetów niekwestionowanych (równych lub wyższych stopniem). Tak więc pełna nazwa tego typu autorytetów powinna brzmieć "autorytety kopiąco-klepiąco-klaszczące", w skrócie "autorytety typu 3K" bądź (jeszcze krócej) "autorytety typu K". Jak widać, literka "K" jest w tym przypadku literką wiele mówiącą.
Do napisania tego tekstu skłoniła mnie uwaga Bogdana Pliszki zamieszczona w ZB nr 10(100)/97 (Własność prywatna jako strażnik środowiska). Bogdan zarzucił mi tam, że napisałem bzdury, proponując prywatyzację dróg i przestrzeni powietrznej jako sposób na zapewnienie odpowiedzialności trucicieli za powodowane przez nich zanieczyszczenia (chodziło o artykuł Władza polityczna jako strażnik środowiska? [w:] ZB nr 8(98)/97). Według niego: Co z tego, że uczestnicy ruchu drogowego będą płacić za korzystanie z dróg, jeśli ich właściciel raczej nie zapłaci okolicznym rolnikom za skażoną glebę, a jeśli nawet sprawa trafi do sądu, znajdą się całe stada "ekspertów", którzy "bezinteresowni i obiektywni" stwierdzą, że spaliny glebie nie szkodzą.
Otóż w Kodeksie cywilnym już istnieją artykuły, na podstawie których można wnieść skargę przeciwko każdemu trucicielowi, tak prywatnemu, jak i państwowemu, który zanieczyszcza czyjąś ziemię. I tak art. 415 mówi: Kto z winy swej wyrządził drugiej osobie szkodę, obowiązany jest do jej naprawienia. Art. 416 rozciąga tę odpowiedzialność na osoby prawne: Osoba prawna jest obowiązana do naprawienia szkody wyrządzonej z winy jej organu. Art. 417-421 mówią o odpowiedzialności Skarbu Państwa i państwowych osób prawnych za szkody wyrządzone przez ich funkcjonariuszy, ale tu uwaga: jeśli przeciwko sprawcy nie zostanie wszczęte postępowanie karne lub dyscyplinarne i nie udowodni mu się winy (chyba że zachodzi okoliczność wyłączająca ściganie), to Skarb Państwa nie ponosi odpowiedzialności za szkodę - tak więc państwo cieszy się tu pewnymi przywilejami w stosunku do osób prywatnych. Dalej, art. 422 stwierdza m.in., że za szkodę odpowiedzialny jest również ten, kto inną osobę do wyrządzenia szkody nakłonił albo był jej pomocny, jak również ten, kto świadomie skorzystał z wyrządzonej drugiemu szkody. Tak więc np. właściciela drogi nie chroniłoby tu twierdzenie, że to nie on, ale użytkownicy jego drogi zatruwali ziemię okolicznym rolnikom. Art. 435 mówi o tym, że za szkodę wyrządzoną komukolwiek przez ruch przedsiębiorstwa lub zakładu odpowiedzialny jest jego właściciel (chyba że szkoda nastąpiła wskutek siły wyższej albo wyłącznie z winy poszkodowanego lub osoby trzeciej - wina, ta rzecz jasna, musi zostać najpierw udowodniona). Można wprawdzie argumentować, że ten punkt nie stosuje się do takiego przypadku jak droga, po której jeżdżą samochody innych ludzi (droga sama się nie porusza), ale z drugiej strony - jest całkiem możliwe, że zastosowano by tu analogię do innych, nie budzących takich wątpliwości, przedsiębiorstw (np. taka koksownia podpada pod to jak najbardziej). W przypadku, gdy nie można rozstrzygnąć, skąd jednoznacznie pochodzą zanieczyszczenia, zastosowanie ma art. 441: Jeżeli kilka osób ponosi odpowiedzialność za szkodę wyrządzoną czynem niedozwolonym, ich odpowiedzialność jest solidarna.
Według mnie te artykuły Kc wystarczają, by uzyskać odszkodowanie od każdego prywatnego (a i nierzadko od państwowego) sprawcy zanieczyszczeń czyjejś ziemi. Stosownie ich utrudnia, niestety, obowiązek wnoszenia kaucji (w wysokości, o ile się nie mylę, 20% żądanego odszkodowania). Gdyby to usunąć lub obniżyć znacznie wysokość kaucji, to myślę, że sprawy by się posypały. Nie widzę jednak powodu, dla którego nie można byłoby tego zrobić. Jak potężną bronią mogą być pozwy o odszkodowanie, pokazują Stany Zjednoczone, gdzie ostatnio nawet koncerny tytoniowe musiały iść na ugodę ze skarżącymi, bo inaczej stanęłyby w obliczu bankructwa spowodowanego masowymi wyrokami na ich niekorzyść.
Jeśli chodzi o zarzut, że sąd i tak da wiarę "ekspertom" twierdzącym, że spaliny ziemi nie szkodzą, to według mnie zarzut ten jest chybiony. Wystarczy sądowi przedstawić analizy zawartości niepożądanych substancji (np. metali ciężkich) w rzeczonej glebie. Jeśli sprawa dotyczy pola, obok którego przebiega autostrada, nie ma zaś w pobliżu żadnych zakładów przemysłowych, żaden "ekspert" nie może raczej zanegować tego, iż przyczyną zanieczyszczenia są spaliny pochodzące z samochodów jeżdżących po tej właśnie autostradzie, zwłaszcza, że pokrzywdzeni mogą przedłożyć przecież analizy sporządzone przez własnych ekspertów (chyba kilkudziesięciu czy kilkuset rolników wspólnie na to stać). Oczywiście nie można całkiem wykluczyć przypadku, gdy sąd nie dopuści analiz ekspertów strony pokrzywdzonej i orzeknie cynicznie wbrew oczywistym faktom, ale według mnie procedura sądowa daje tu zawsze więcej szans na sprawiedliwe rozstrzygnięcie niż decyzje rządu i administracji państwowej. Po pierwsze - zawsze można się odwołać, po drugie - sąd mimo wszystko jest bardziej niezawisły niż minister, wojewoda czy ich urzędasy. Kto zresztą powiedział, że sądownictwo nie mogłoby być całkowicie niezależne (finansowo i personalnie) od władz państwowych (np. arbitraż prywatny - ale uznawany przez zainteresowanych i instytucje egzekwowania prawa - czy też sądy przysięgłych)? Nie chcę tu już wchodzić w dywagacje, czy wyroki sądu miałaby egzekwować w razie czego policja państwowa czy prywatna, jednak uważam, że jeśli nawet miałaby to być policja państwowa, to lepiej, by nie była ona finansowana z przymusowych podatków (bo kto dobrowolnie płaci na określony cel - ten wymaga, jak klient w sklepie; i bynajmniej nie jest prawdą, że faworyzowałoby to bogatych, np. właścicieli autostrad - skoro obecnie lwia część podatków na policję płacona jest przez ludzi niebogatych, to byłoby tak i przy dobrowolnych opłatach, jeśli ludziom tylko zależałoby na jej usługach).
Jest zasadnicza różnica między płaceniem administracyjnych kar za zatruwanie czy dodatkowych "ekologicznych" podatków a wypłacaniem przez trucicieli odszkodowań ofiarom wyrządzonych szkód. W dwóch pierwszych przypadkach pieniądze idą do kasy państwa czy gminy i są przeznaczane następnie na te cele, które podobają się rządzącym politykom i biurokratom oraz wpływającym na nich lobbies. Bynajmniej nie musi być to ochrona środowiska czy refundacja szkód ofiarom. Najczęściej tak nie jest. Poszkodowani państwa nie obchodzą - wg ustawy o autostradach rolnikom, którzy będą mieli pola bezpośrednio obok wybudowanych autostrad, nie będzie bodajże wolno ich uprawiać (niby słusznie, w obawie przed skażonymi produktami), ale nie otrzymają za to odszkodowania ani od państwa, które taki zakaz wydało, ani od właściciela (de facto dzierżawcy) autostrady (chyba, że zdecydują się zaskarżyć go na podstawie wspomnianych artykułów Kc - państwo jest tu kryte, bo nie złamało żadnego prawa, planując budowę autostrady w tym właśnie miejscu). A chyba chodzi o to, by przede wszystkim wyrównać szkody! Niestety, dopóki przestrzeń powietrzna czy rzeki nie mogą być prywatne podobnie jak gleba, żadne przepisy dotyczące wyrządzania szkód nie znajdą tu zastosowania. Chyba żeby udowodnić tu szkodę wyrządzoną bezpośrednio czyjemuś organizmowi wskutek oddychania zatrutym powietrzem czy używania zatrutej wody, ale to jest nieporównanie trudniejsze. Póki co przestrzeń powietrzna i większość wód są państwowe, a jak państwo o nie dba i czyje interesy realizuje - to widać.
Prywatyzacja dróg byłaby tu o tyle istotna, że po pierwsze, właśnie łatwiej - przynajmniej na podstawie dotychczasowych przepisów - jest uzyskać odszkodowanie od właściciela prywatnego niż od państwa. Po drugie, w przypadku sprywatyzowania dróg ewentualne odszkodowania czy kary płaciliby ich właściciele z własnej kieszeni, a nie - jak jest w przypadku państwa czy przymusowych gmin - z kieszeni podatnika. Chyba żeby w ogóle zlikwidować przymusowe podatki, ale to już inna historia
Istnieją sobie w Polsce dwa byty.
Ogólnopolskie.
Jeden to Ogólnopolski miesięcznik ekologiczny "Raj". Tak napisano na okładce.
Drugi to OZRZ. Ogólnopolski Związek Ruchów Zielonych. Taka nazwa.
Na czele jednego stoi Barbara Templin (wydawca i redaktor naczelny). Na czele drugiego - Andrzej Sochański (przewodniczący).
Ostatnio te dwa byty (OZRZ i "Raj") się spotkały. Nic dziwnego. Polska to mały kraj. A byty przecież ogólnopolskie. Do spotkania doszło tak. Pan Sochański umieścił w organie pani Templin artykuł.*) A dokładnie - list. Z długim tytułem - Analiza niepowodzeń i przyczyn niemocy Zielonych. Tytuł brzmi naukowo. No i poważnie. Więc przeczytałem. Co tam znalazłem? DUCH MIŁOŚCI W OZRZ
W swym liście przewodniczący Ogólnopolskiego Związku Ruchów Zielonych informuje, że OZRZ powołał Obywatelski Komitet Wyborczy "Zieloni", który podjął próbę zarejestrowania w Polsce zielonych list wyborczych do Parlamentu. Próba nie udała się. Dlaczego? Przewodniczący OZRZ przyczyn podaje kilka, a wśród nich powódź i oszołomstwo wysokiego stopnia. Wywód ten trudno streścić. Przeczytajmy go więc w oryginale:
Osobny rozdział nieudanej naszej kampanii wyborczej stanowi powódź, która w 30 województwach naszego kraju spowodowała ogromne szkody i spustoszenia, doprowadzając do ogólnonarodowej tragedii i klęski żywiołowej.
I tu Zieloni wykazali indolencję i tępotę umysłową wysokiego stopnia, przykuwając się łańcuchami i stanowiąc przeszkodę w otwarciu zapory czorsztyńskiej. Gdyby nie ten zbiornik w Czorsztynie, to rozmiary klęski powodziowej w Polsce byłyby znacznie większe. Potępiamy i odcinamy się od takich działań Zielonych, które wcale nie są działaniami ekologicznymi, i psują nasze dobre imię. Opamiętajcie się wszyscy pseudoekolodzy, zanim podejmiecie podobne działania, bo one źle wpływają na ogólnozieloną opinię. Stanowią one skrajną anarchię, wymagającą ostrego potępienia i nazwania po imieniu. Jest to oszołomstwo wysokiego stopnia, które nikomu i niczemu nie służy - wręcz przeciwnie, stanowi zagrożenie dla człowieka.
Tak więc przewodniczący od oszołomstwa wysokiego stopnia się odciął. I w ten sposób odciążony nadal wyborczo działać będzie. A jak? Poczytajmy znowu przewodniczącego w oryginale:
Nadal działać będziemy w duchu integracji, pokoju, zrozumienia, miłości i wspólnych inicjatyw na rzecz człowieka, przyrody i środowiska. Bynajmniej nie załamujemy się. DUCH MĄDROŚCI W "RAJU"
Pod listem przewodniczącego OZRZ redakcja "Raju" dała swój komentarz. Ponieważ komentarz ten (podobnie jak wywody przewodniczącego) trudno streścić, więc poczytajmy (tym razem całość) w oryginale.
Od redakcji: List publikujemy, gdyż jest on najlepszym dowodem uzasadniającym odcięcie się "Raju" od tego typu ruchów Zielonych: skłóconych, ośmieszających siebie i całą ideę ochrony przyrody i środowiska, próbujących zawracać świat do jaskiń, zamiast tworzyć zasady mądrego korzystania ze środowiska przy jego maksymalnej ochronie.
W sprawie zapory w Czorsztynie "Raj" zajmował już wielokrotnie stanowisko, co naraziło nas na wściekły atak ze strony właśnie Zielonych. Poparcie przez nas budowy autostrad z zachowaniem wszelkich zabezpieczeń środowiska - podobnie.
Ochrona środowiska w Polsce wymaga dzisiaj wyjątkowo mądrego, rozważnego działania, pozyskiwania dla niej przez powszechną edukację ekologiczną najszerszych rzesz społecznych. Nie da się tego zrobić, dopóki ekologów utożsamiać się będzie z oszołomami. W KOSZULKACH NADZIEJA
Obok cytowanego komentarza (na sąsiedniej stronie "Raju") znajdujemy dialog:
- Czy macie jakieś koszulki związane z "Rajem"? - pyta stała Czytelniczka, Basia M.
- Basiu, koszulek jeszcze nie mamy, ale lada moment będziemy je mieli - odpowiada Basi "Raj".
Redakcja "Raju", która (podobnie jak przewodniczący OZRZ) od oszołomstwa się odcięła i opowiedziała przeciw zawracaniu świata do jaskiń oraz za działaniem wyjątkowo mądrym i rozważnym, jest na właściwej drodze. W produkcji koszulek najlepiej wyraża się mądrość i rozwaga oraz nadzieja, że do jaskiń nie powrócimy. Wszak chodzącego w koszulce jaskiniowca jeszcze nie widziałem.
*) Andrzej Sochański, Analiza niepowodzeń i przyczyn niemocy Zielonych [w:] "Raj" - ogólnopolski miesięcznik ekologiczny z października '97, s.12-13. PAPIEROWY RECYKLING
Do zarządów stowarzyszeń, instytucji, firm i do pojedynczych osób zwracam się z prośbą o gromadzenie używanych kopert w formacie A5 oraz A4 i okresowe ich nadsyłanie pod niżej podanym adresem. W ramach recyklingu będą one używane ponownie do wysyłki miesięcznika "Orlik" - krajowego informatora ornitologicznego. Do recyklingu przyjmuję również papier (może być z nadrukiem z jednej strony) w arkuszach o formacie nie mniejszym niż 3425 cm.