"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 12 (102), Grudzień '97
26-28.9.97 w Gdyni odbyły się III Ogólnopolskie Dożynki Ekologiczne zorganizowane przez Stowarzyszenie Producentów Żywności Metodami Ekologicznymi EKOLAND z siedzibą w Przysieku k. Torunia.
Otworzyła je konferencja nt. Perspektywy rozwoju rolnictwa ekologicznego w Polsce w świetle integracji z Unią Europejską, w czasie której wygłoszono kilka referatów.
1. Szanse i wyzwania dla polskiego rolnictwa wynikające z integracji z UE - dr Zofia Krzyżanowska (SAEPR/FAPA).
Zdaniem pani doktor szanse dla polskich rolników to:
a zagrożenia:
Pani dr Krzyżanowska przedstawiła także założenia programu integracji naszego rolnictwa z UE opracowane przez Rząd RP w pięciu głównych strefach: realnej, instytucjonalnej, regulacyjnej, handlowej i inwestycyjnej.
Głównymi zasobami rolnictwa są praca, ziemia i kapitał. Największy potencjał ma w Polsce ziemia, która nie jest nadmiernie eksploatowana i zachowała dużą bioróżnorodność w porównaniu z krajami o rolnictwie intensywnym. Dodatkowym atutem jest specyficzna struktura własnościowa i istnienie tradycji przedsiębiorczości. W Polsce, pomimo iż ziemia ma generalnie gorszą jakość, na 1 mieszkańca przypada 0,5 ha użytków rolnych, co stawia nas w czołówce krajów europejskich. Oczywiście cena ziemi w Polsce jest bardzo niska w porównaniu z cenami w innych państwach europejskich, co stanowi potencjalne zagrożenie ze strony obcego kapitału. Niekorzystny jest także wysoki wskaźnik zatrudnienia w rolnictwie - obecnie 4-krotnie wyższy niż w krajach UE.
Na zakończenie dr Krzyżanowska wskazała wzrost efektywności gospodarowania i powoływanie organizacji producentów rolnych jako podstawowe warunki, które musi spełnić polski rolnik, chcący konkurować z rolnikami z Unii.
2. Społeczna rola rolnictwa ekologicznego - Dieter Scharmer (Stowarzyszenie DEMETER, Niemcy).
Dieter Scharmer rozpoczął od przypomnienia, że rozwój rolnictwa biodynamicznego rozpoczął się właśnie na ziemiach polskich: w 1924 r. Rudolf Steiner wygłosił w Kobierzycach cykl wykładów dla rolników.
Dieter Scharmer jest współzałożycielem wspólnoty rolniczej obejmującej 180 gospodarstw z Dolnej Saksonii i Szlezwika-Holsztynu. Praca wspólnoty odbywa się w kilku grupach roboczych: produkcja roślinna, zwierzęca, przestawianie gospodarstwa na ekologiczne, problemy zbytu produktów i innych, których spotkania odbywają się raz w miesiącu. Prowadzi ona także 4-letni kurs dla młodych rolników, zakończony egzaminem. Wspólnota należy do międzynarodowego Stowarzyszenia DEMETER, w skład którego wchodzą takie właśnie zespoły z poszczególnych niemieckich krajów związkowych.
Dieter Scharmer jest rolnikiem ekologicznym i właścicielem gospodarstwa Dannwisch, które prowadzi wraz z żoną. 40 lat temu, mimo braku zbytu na swoje produkty, przestawili oni swoje gospodarstwo na biodynamiczne, opierając się na wiedzy "wiekowych" rolników. Dopiero w latach 60. ich praca przyciągnęła wielu młodych ludzi dzięki temu, iż nie koncentrowali się wyłącznie na kwestiach roboczych, ale włączali młodych ludzi w swoje życie i pracę. Aby umożliwić kształcenie, zreorganizowali swoje gospodarstwo - rozpoczęli przetwórstwo mleka, pakowanie warzyw itp. Wkrótce powstały sklepy z ich produktami, co umożliwiło i ułatwiło kontakty z konsumentami-ludźmi z miasta. Dzisiaj gospodarstwo współpracuje ze szkołami rolniczymi, których uczniowie przyjeżdżają na 4-tygodniowe praktyki. Dieter Scharmer zwrócił uwagę na to, iż to przede wszystkim małe gospodarstwa domowe są bardziej otwarte na rolnictwo ekologiczne, a w ludziach w nich pracujących tkwi największa szansa na rozwój rolnictwa ekologicznego w Polsce.
3. Przemiany w rolnictwie i rozwój rynku żywności ekologicznej w Austrii po przystąpieniu do UE - Karl Erlach (Stowarzyszenie ERNTE, Austria).
Karl Erlach jest członkiem i doradcą Stowarzyszenia ERNTE, absolwentem Uniwersytetu Rolniczego w Wiedniu oraz właścicielem 27 ha gospodarstwa w Dolnej Austrii.
W kilka lat po wstąpieniu Austrii do Unii Europejskiej znacznie spadła liczba małych gospodarstw rodzinnych, co spowodowało zmianę polityki rolnej rządu - rozpoczęła się promocja gospodarstw ekologicznych. Aktualnie Austria jest uważana za kraj o najbardziej rozwiniętym poziomie rolnictwa ekologicznego. Ogółem 23 tys. gospodarstw ekologicznych, co stanowi ponad 10% powierzchni gruntów rolnych w tym kraju.
Według Karla Erlacha u Austriaków głównymi motywami przestawiania swoich gospodarstw na ekologiczne są:
Ceny na produkty ekologiczne są w Austrii 10-25% wyższe od produktów z gospodarstw konwencjonalnych, mimo to rolnikom udaje się znaleźć nabywców.
Austriak stwierdził, że polskie rolnictwo ma wszelkie cechy umożliwiające przestawianie gospodarstw na ekologiczne. Poprzez produkcję wysokiej jakości możliwe jest utrzymanie wysokiej produkcji i cen. Należy jednak opracować kryteria jakości ekologicznej oraz tworzyć i realizować projekty w zakresie zbytu produktów.
4. Rolnictwo ekologiczne w Polsce, stan aktualny - Mieczysław Babalski (Stowarzyszenie EKOLAND).
Pan M. Babalski przedstawił ograniczenia, z którymi boryka się rolnictwo ekologiczne w Polsce:
5. Znaczenie polskiego rolnictwa, a szczególnie rolnictwa ekologicznego, dla krajów Unii Europejskiej - Friedrich Wilhelm Graefe zu Baringdorf (członek Parlamentu Europejskiego, rolnik ekologiczny).
W referacie F. W. Graefe zu Baringdorfa istotne jest stwierdzenie: Polityka rozszerzenia UE nie może ograniczyć się tylko do tego, że trwałość rozwinie się z coraz większego rozwoju kanałów zbytu i zwiększających się rynków zbytu. Rynek światowy nie jest miarą wszystkich rzeczy. Sprawne lokalne i regionalne rynki są ważniejsze dla dynamiki wyrównania różnych dotąd systemów gospodarczych niż globalna konkurencyjność. Rynek światowy wspiera specjalizację i koncentrację. Zbyt regionalny sprzyja różnorodności gospodarczej i integracji. Jego tezy oparte na trwałym rozwoju sąsiedzkiego zbliżenia krajów UE i Europy Środkowej i Wschodniej zawierają przesłanie, iż integracja europejska musi się odbywać na zasadzie współpracy równorzędnych partnerów, a nie "lepszych" i "gorszych" czy "wygranych" i "przegranych". Rozszerzenie rozumiane jako sąsiedzkie zbliżenie, które uwzględnia potrzeby demokratycznej tożsamości i dużego bezpieczeństwa gospodarczego, może rozwijać się tylko od wewnątrz z woli ludzi chętnych do współpracy. Dlatego przejrzystość i jawność podejmowania decyzji oraz umiarkowany udział człowieka w odpowiadających mu formy współpracy są warunkiem pomyślnej strategii rozszerzenia UE - stwierdza on w zakończeniu referatu.
6. Konieczność uregulowań prawnych w dziedzinie rolnictwa ekologicznego - dr Andrzej Bednarek i Artur Czerniecki (ROL-EKO).
Przedstawiciel Agro - Ekologicznego Biura Konsultingowego ROL-EKO zaprezentował główne założenia projektu Wdrożenie standardów produkcji, przetwórstwa, obrotu żywnością i produktami rolnictwa ekologicznego oraz systemu atestacji gospodarstw ekologicznych, zakładów przetwórczych i handlowych. W wyniku jego realizacji opracowano:
Przez trzy dni trwania dożynek na straganach na Polance Redłowskiej rozłożyli swoje produkty rolnicy ekologiczni. Można było zjeść chleb ze smalcem, pogłaskać śliczne cielątko i kupić warzywa z gospodarstw ekologicznych, owoce z sadów integrowanych, przetwory, sery i mleko owcze, miody. Była to także doskonała okazja do rozmowy z rolnikami oraz pytań, dlaczego zdecydowali się przestawić swoje gospodarstwa na ekologiczne i co zmieniło się w ich życiu. Na pewno daje im to radość, wszyscy byli uśmiechnięci i pogodni.
Ostatnia tak duża powódź nawiedziła Kłodzko w 1938 r. - powiedział proboszcz tutejszej parafii, gdzie kościół już po raz trzeci został zalany wodą. Tym razem woda osiągnęła wysokość 3,90 m - w 1938 r. o 3,5 m mniej. Inne duże powodzie miały miejsce w latach: 1310, 1475, 1783.
Teraz nurt rzeki był tak silny, że wymywało sklepy, magazyny, stacje benzynowe.
W niektórych miejscach woda osiągała wysokość spiętrzenia do 7,5 m. W przeciągu kilkunastu minut z powierzchni ziemi zniknął dworzec autobusowy, kilkadziesiąt domów mieszkalnych, ponad 35 pojazdów zmieniło swoje położenie nawet o 5 km, zalało również 500 lokali mieszkalnych - w samym tylko Kłodzku. Stowarzyszenie ratunkowo-katakliczne, sympatycy i pasjonaci starych fortyfikacji - Akademia Przygody podczas powodzi z 7/8.7. w Kłodzku, w kilka godzin po przejściu żywiołu, jako jedyna była zdolna do ratowania życia ludzkiego w miejscach, gdzie nie docierała żadna pomoc, nawet w postaci śmigłowców.
Akademia Przygody, penetrując na pontonach tereny oddalone od centrum miasta o ok. 1 km, wyłowiła ok. 40 litrów oleju silnikowego, 25 litrów żółtej benzyny, 3 lodówki, ponad 200 kg środków ochrony roślin i nawozów sztucznych, ok. 50 puszek farb i lakierów.
Kłodzkiej gazowni woda również nie oszczędziła - została ona zalana, a urządzenia pomiarowe pourywane. Wydostający się gaz groził wybuchem, jedyną drogą ucieczki ludzi była droga wodna. Kilkuosobowa ekipa ratowników wydostała ludzi oraz zabezpieczyła teren przed ewentualnym wybuchem. Wcześniej powiadomiona o zagrożeniu straż pożarna nie mogła dostać się do gazowni, bowiem na drodze dojazdowej pod wiaduktem utknął w metrowym dole z wodą samochód towarowy. W Kłodzku woda zerwała łącznie 6 km sieci gazowej. Obok gazowni znajduje się oczyszczalnia ścieków, którą woda zalała po sam czubek kolektorów ściekowych. Praktycznie wszystkie fekalia i nieczystości zostały wymyte w nocy, w czasie nadejścia fali powodziowej. Niestety, działania nocne AP są ograniczone. Dlatego w tym przypadku wcześnie rano ewakuowaliśmy ludzi z budynków zakładu. W Kłodzku zerwało 1 km sieci kanalizacyjnej.
Przez ponad tydzień północną część miasta nękał śmierdzący zapach skiśniętej mąki. Brak prądu oraz drogi dojazdowej do młyna spowodował niemożność osuszania wilgotnej mąki, co stwarzało zagrożenie epidemiologiczne. Wilgotną, skażoną mąką interesowali się młodociani szabrownicy, którzy nie bacząc na zagrożenia własnego zdrowia, kradli mąkę w workach i sprzedawali później wsiom. Stowarzyszenie postanowiło wyjść naprzeciw problemowi. Zainstalowano tymczasowe oświetlenie dużego terenu zakładu, by odstraszyć złodziei. Następne noce w młynie - zdaniem portierów - upływały bardzo spokojnie.
W chwili, gdy w mieście umilkła panika popowodziowa oraz opanowano bałagan organizacyjny państwowych służb ratowniczych, członkowie Akademii kontynuowali oczyszczanie terenów zalanych wodą: od wymytych wysypisk śmieci po zalane samochody, które ugrzęzły w korycie Nysy Kłodzkiej. Jako pierwsi w Kotlinie Kłodzkiej zorganizowali oni łączność telefoniczną pomiędzy zalanymi gminami. Jak się później okazało, łączność ta pomogła w racjonalnym rozdzielaniu żywności i darów oraz w oczyszczaniu Kotliny i wywozie śmieci na czynne wysypiska.
Wszystkie te działania wykonane zostały przy pomocy dwóch pontonów zakupionych przez AP. Dwa terenowe samochody oraz 10 osób sprawdziło się w ratownictwie kataklicznym. Ludzie przebywali w wodzie po 11 godzin dziennie, nie posiadając kombinezonów do nurkowania, podstawowej łączności radiowej, oraz ubrań zamiennych. Obecnie prowadzone są prace remontowe bazy ratownictwa, gdzie w przyszłości, po 8 latach istnienia w Polsce AP, zawiązana zostanie Grupa Ratownictwa Górskiego i Kataklicznego. Będzie również prowadzona próba odrestaurowania północnej części Kłodzkiej Twierdzy.
Akademia Przygody nie zapomina o najmłodszych, dzięki którym w Kłodzku 19.9.97 podczas akcji "Sprzątanie Świata POLSKA '97" zebrano ponad 100 kg nieczystości z ulic i parków, a co najważniejsze z brzegów Nysy Kłodzkiej.
Zdaniem dzieci ze Szkoły Podstawowej nr 3 w Kłodzku, które zbierały śmieci, w samym mieście przeważały odpady plastikowe, a nad brzegiem rzeki złom i makulatura.
Tymczasowy adres stowarzyszenia Akademia Przygody:
Adres stały od stycznia '98:
Wiele organizacji, osób i instytucji włączyło się w akcję pomocy dla schroniska w Raciborzu - Zbieramy pieniądze na odbudowę schroniska zniszczonego przez powódź - mówią. Schroniska, które ani nie było zalane, ani nie zostało zniszczone. Wręcz przeciwnie, ma się jak najlepiej.
15.8.br. - poruszeni apelem, jaki za pośrednictwem TV i prasy "poszedł" w Polskę - członkowie Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami "Fauna" w Rudzie Śląskiej postanowili zorganizować pomoc dla potrzebującego schroniska w Raciborzu. W związku z powyższym postarali się o leki i dużą ilość świeżego (!) mięsa dla wygłodniałych psiaków. Załadowali swą rozklekotaną nyskę i ruszyli w podróż przez pół województwa katowickiego, by nieść pomoc psom pokrzywdzonym przez lipcowy kataklizm. I oto przyjeżdżają do Raciborza, pod podany adres schroniska. Okazuje się, że schroniska już tu nie ma; jest nowe w innej części miasta. Jadą więc w miejsce wskazane przez policję. Jest! Stosunkowo duże schronisko, dużo miejsca na wybiegi; fontanna, trawniki etc. Ale co to, schronisko jest puste! Nikogo nie ma, choć tabliczka głosi: czynne od 800 do 1600. Psów też nie słychać! To ciekawe
Policja "sprowadza" kierownika schroniska. Przyjeżdża zagranicznym samochodem. Okazuje się, że pieski są w schronisku, owszem ale tylko 3. Reszta została przewieziona do Mysłowic (gdzie większość została uśpiona). Po co 3 psom 800 kg mięsa? Gdzie te zniszczenia? Gdzie wygłodniałe czworonogi? Czy w czasie powodzi nie stracił domu żaden pies?
Po wejściu do biura okazuje się, że schronisko wcale nieźle prosperuje: dywany, skórzane (!) meble, kilimy. Tylko dlaczego ten cały dobrobyt jest dla ludzi, skoro to jest schronisko dla zwierzaków? I po co prasa drukuje darmowe anonsy, że schronisko w Raciborzu uległo doszczętnemu zniszczeniu i potrzebuje wsparcia? I po co ten konwój przez pół województwa, skoro nie było komu (czemu) pomagać? I po co te akcje na rzecz schroniska w Raciborzu? I po co te zbiórki, w które i ja się włączyłam - po co? Po to, by do schroniskowego samochodu (furgonetki), 3 zamrażarek, dywanów i kilimów doszły jeszcze inne tym podobne "drobiazgi". A fe!
Pomoc dla schroniska zorganizowała oraz pojechała (wraz z kilkoma innymi osobami) prezes TOZ "Fauna" w Rudzie Śląskiej pani Beata Mazur ( 0-32/427-453; 0-602/358-828).
Do schroniska w Mysłowicach trafiło w sierpniu 51 psów z Raciborza. 170 psów gnieździło się przez 2 tygodnie w 6 boksach; potem znaczną część uśpiono. 31.9.br. w Mysłowicach przebywało 8 psów z Raciborza.
Ostatnio, kiedy tam byłam (20.11.97) ze wszystkich raciborskich zwierzaków ostała się tylko mata, biało-czarna suczka.
To, co zobaczyłam, to dla mnie szok. Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że zwierzęta są aż tak źle traktowane. Nie mogę w to uwierzyć - wypowiedź jednej z osób oglądających wystawę.
Mysłowice. Kolejny etap wystawy "Zwierzę nie jest rzeczą", którą można było oglądać w klubie "Trójkąt" przez dwa październikowe tygodnie (4-17.10.97). Prezentowane tu zdjęcia przedstawiają cierpienie zwierząt cyrkowych, futerkowych, laboratoryjnych, hodowlanych etc. Są szokujące.
Wystawa przygotowana została przez Klub "Gaja". W Mysłowicach jej organizacją zajęła się "Fauna" oraz sosnowiecka "Fama". Na otwarcie przybyło ok. 80 osób (niektórzy twierdzą, że było ich tam ponad 100; pewne jest, że nie przybył żaden dziennikarz, choć zaprosiliśmy ich kilka tuzinów; ciekawe, czym im podpadliśmy?). Prelekcję wygłosił Dariusz Paczkowski. Potem wyświetlaliśmy przezrocza, czytaliśmy komentarze, recytowaliśmy wiersze (m.in. Szymborskiej, Herberta, Śliwiaka) - było to widowisko "Współ czuj". Podczas przerwy goście częstowali się posiłkiem wegetariańskim i wegańskim. Mieliśmy okazję poprzeć pewne działania (jak założenie Turnickiego Parku Narodowego) oraz potępić inne (np. corridę), podpisując się pod różnymi petycjami. Rozdawaliśmy ulotki, a na stoisku można było nabyć książki, koszulki, nalepki i prasę ekologiczną (m.in. ZB). Na zakończenie odbył się koncert dwu zespołów: "Siódmej Bramy w Drzwiach" oraz "Korbowodu".
Wielkie dzięki tym, którzy pomogli przy zorganizowaniu imprezy (zwłaszcza kapelom za gratisowy koncert). Do następnego razu!
Mężczyzna - wiek średnio zaawansowany, trzyma na smyczy psa - staruszka. Widać, że swoje odsłużyła wierna psina. Patrzy ufnie na swego pana. A pan zapytany, dlaczego chce pozbyć się tego emeryta, odpowiada:
- Pani, jak był zdrowy, to służył. Ale teraz jest za stary, nie przyda się już w gospodarstwie.
- To on lata pracował dla pana i pan mu nie zapewni spokojnej starości? A kto panu kupi takiego staruszka, kiedy ludzie nawet szczeniaków nie chcą brać!!!
- E tam, tak to go nie kupią, ale na skórę - to go może ktoś kupi. Na skórę chcę go sprzedać.
Oby i tego człowieka na starość równie "godziwie" potraktowano.
Jastrzębie Zdrój leży w południowej części województwa katowickiego. Jest typową śląską "sypialnią" z wysoką zabudową i bez zorganizowanego centrum, ale z mnóstwem zieleni wokół bloków. Zajmuje powierzchnię 84,5 km2 i liczy przeszło 100 tys. mieszkańców.
Las Kyndra jest największą formacją leśną w Jastrzębiu Zdroju. Położony jest między osiedlem Barbary i Bziem Zameckim. Na całym obszarze lasu widać wpływ negatywnej działalności człowieka. Mimo to istnieją tu miejsca, gdzie przyroda z trudem opiera się narastającej antropopresji i nadal rządzi według swych zasad. Tereny te, ze względu na duże bogactwo florystyczne, winny być chronione przez mieszkańców i lokalne władze.
Jednym z takich zakątków jest zachodni fragment Kyndry. Zlokalizowane są tam stanowiska perłówki zwisłej (Melica nutans) i gwiazdnicy wielkokwiatowej (Stellaria holostea). Idąc w stronę źródełka, w runie leśnym możemy jeszcze zobaczyć piżmaczka wiosennego (Adoxa moschatellina). To jego drugie stanowisko w Jastrzębiu. Z kolei między działkami i Łysą Kępą rośnie powszechnie znana konwalia majowa (Convallaria majalis). Przypominam, że jest ona gatunkiem podlegającym ochronie prawnej, tak więc zrywanie jej jest przestępstwem!
Nieopodal nasypu kolejowego zwraca uwagę ogromny płat czermieni błotnej (Calla palustris) i dużo mniejszy - lepiężnika białego (Petasites albus). Niegdyś kłączami czermieni żywili się Słowianie; obecnie jest już rzadka i proponuje się objąć ją ochroną gatunkową. Tutaj zarasta mokradło leśne na powierzchni kilkudziesięciu metrów kwadratowych. Na młodych olchach w pobliżu skrzyżowania ul. Podhalańskiej z ul. Graniczną oraz między działkami i Łysą Kępą kwitnie bluszcz pospolity (Hedera helix). Dodam, że takie populacje są w naszym kraju ogromną rzadkością. W środkowej części Kyndry można się natknąć na kokoryczkę okółkową (Polygonatum verticillatum). Jest ona rośliną górską, bardzo rzadko występującą na niżu. W ostatnich latach nie była podawana przez botaników ośrodka katowickiego z terenu Jastrzębia.
Natomiast w części południowej, na obrzeżach lasu, rośnie przedstawiciel storczykowatych - kruszczyk szerokolistny (Epipactis helleborine). Jak wszystkie storczyki podlega całkowitej ochronie prawnej. Praktycznie na całym obszarze omawianego kompleksu leśnego spotyka się osobniki kruszyny pospolitej (Frangula alnus), kaliny koralowej (Viburnum opulus) oraz śledzienicy skrętolistnej (Chrysosplenium alternifolium). Dosyć często występuje tu również wilczomlecz słodki (Euphorbia dulcis).
Na zakończenie należy wspomnieć o chronionym grzybie - sromotniku bezwstydnym (Phallus impudicis). Gatunek ten, do złudzenia przypominający męski członek (!), zwabia nieprzyjemnym zapachem muchy, które roznoszą jego zarodniki. Niestety, jak większość niejadalnych grzybów, również i owocniki sromotnika są często niszczone przez ludzi.
Literatura:
1) L. Bernacki, A. Urbisz, K. Prudel, Materiały do flory chronionych i rzadkich roślin naczyniowych polskiej części Kotliny Ostrawskiej i terenów przyległych. Cz.2. Gatunki rzadkie siedlisk naturalnych i wtórnych [w:] "Acta Biologica Silesiana", Katowice 1994, 25(42): 43-55.
2) A. Domańska, R. Domański, Rzadkie rośliny naczyniowe Jastrzębia-Zdroju i terenów przyległych [w:] "Archiwum Ochrony Środowiska", Zabrze 1996, 3-4:165-171.
Pracownia Animacji Ekologicznej Ośrodka Kultury im. Cypriana Kamila Norwida w Krakowie wspólnie z Polskim Klubem Ekologicznym Okręg Małopolska uprzejmie informuje, że konkurs "Ogródek pod blokiem '97" został zakończony i rozstrzygnięty.
Honorowy patronat nad konkursem sprawował przewodniczący Rady Miasta Krakowa. Nagrody zostały ufundowane przez Wydział Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Krakowa.
Celem konkursu była nie tylko inwentaryzacja i prezentacja najciekawszych rozwiązań dotyczących zieleni przyblokowej, ale też zwrócenie uwagi, że te niewielkie ogrody odpowiednio zaprojektowane i utrzymane mogą stanowić istotny fragment śródmiejskiego systemu zieleni, przywracając równowagę ekologiczną miastu. Mogą stawać się prawdziwie własnymi ogrodami mieszkańców, gdzie szuka się wytchnienia i relaksu w kontakcie z naturą.
Konkurs przebiegał dwuetapowo. Do I etapu wiosennego zostało zgłoszonych 31 ogródków, zaś do II etapu jesiennego - 38. Zatem komisja konkursowa wizytowała aż 69 ogrodów, o 26 więcej niż w r. 1996.
Komisja dokonując oceny ogródków, brała pod uwagę następujące kryteria: układ kompozycyjny, dobór roślin, stopień pielęgnacji, wrażenia estetyczne, funkcjonalność ogródków, pomysłowość i oryginalność.
Członkami komisji konkursowej byli pracownicy naukowi Zakładu Roślin Ozdobnych Akademii Rolniczej w Krakowie, inżynier ogrodnik i inżynier leśnik, pracownicy Wydziału Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Krakowa oraz koordynator projektu "Miasto-ogród". Konkurs spełnił oczekiwania realizatorów projektu "Miasto-ogród". Wykazał duże zainteresowanie i zaangażowanie uczestników Konkursu, ogromną ich pomysłowość i wrażliwość na piękno, gotowość systematycznej pielęgnacji zieleni wspólnej, umiejętność współpracy z sąsiadami.
Efekty konkursu w postaci funkcjonalnych i pięknych ogrodów oraz zainteresowanie i zaangażowanie społeczne naszym projektem potwierdzają potrzebę, a nawet konieczność jego kontynuacji. Liczymy na dalszą owocną współpracę z radami dzielnic, spółdzielniami mieszkaniowymi, instytucjami kultury i oświaty oraz mieszkańcami miasta.
Zakończenie konkursu zbiegnie się z otwarciem wystawy z pełną dokumentacją fotograficzną nagrodzonych ogródków, wykonaną przez Marcina Kapronia. W zależności od Państwa zainteresowania, a sądzimy, że będzie duże, wystawa może być prezentowana w dzielnicach miasta, w siedzibach władz dzielnicowych, w placówkach oświaty w szkołach, w bibliotekach itp.
Liczymy szczególnie na dużą pomoc i życzliwość radnych w dzielnicach.
Pracownia Animacji Ekologicznej użyczy wystawy nieodpłatnie na jeden miesiąc każdej zainteresowanej instytucji (fotografie są oprawione w ramach ze szkłem).
Bardzo serdecznie prosimy poszczególne rady dzielnic o wytypowanie swojego stałego przedstawiciela do współpracy i kontynuowanie projektu "Miasto-ogród".
W imieniu organizatorów
Obecnie nawiązała się współpraca między wołczyńskimi organizacjami społecznymi: ZHR, "Zielona Tarcza" i LOP. Pierwszym owocem, jaki się zrodził z powstałego drzewka, jest wystawa, a właściwie dwie wystawy: "Ziemia ginie. Obudź się!" - dotykająca problemów ekologicznych w szerokim tego słowa znaczeniu (prawa zwierząt, zasoby naturalne, transport, żywność, promieniowanie ), wzbogacona o zdjęcia z akcji, transparenty, ulotki, petycje; "Gatunki zagrożone i ginące w Polsce" - prace dzieci z podstawówki (albumy i plansze z rysunkami oraz opisami danych gatunków). 29.10.97 z okazji Dni Ochrony Przyrody nastąpiło oficjalne otwarcie wystaw, na które przybyli zaproszeni goście (zastępca burmistrza Zbigniew Siry, naczelnik OSP Wołczyn Jarosław Nylec, kapucyn ojciec Bogdan, dyr. SP nr 1 Stanisława Szwed i in.).
Na otwarciu mówiono o wystawach, z przerywnikami: muzycznymi w wykonaniu zespołu "The Butchers II", konkursami czy zabawami, np. odpowiedz na pytanie "Co w tym miesiącu zrobiłeś dla przyrody?". Każdy z organizatorów i gości mówił o swej działalności dla dobra naszej Matki Ziemi. Otwarcie zakończono zabawą przy muzyce grupy "The Butchers II", podczas gdy osoby zaproszone i organizatorzy udali się na kawę lub herbatę i niewielki poczęstunek. Wystawy, które można było obejrzeć 30.10.-8.11., przyciągnęły głównie młodzież i dzieci z całej gminy, ciesząc się dużym zainteresowaniem, o czym mogą świadczyć wpisy do kroniki.
Dobra: Po zwiedzeniu tych skromnych pokoików ze wzruszającymi zdjęciami stwierdziłam, że wystawa jest bardzo interesująca. Oglądając te ilustracje zrozumiałam, co to jest cierpienie. Nie powinno się krzywdzić zwierząt, ponieważ one też czują i cierpią. To właśnie sądzę o tej wystawie.
Agnieszka: Uważam, że takie rzeczy są potrzebne. Ludzie testują na zwierzętach, by sprawdzić, czy nie zaszkodzi to człowiekowi. Zwierzę nie jest rzeczą, ale istotą żywą tak jak człowiek. Nikt z nas nie chciałby być zabijany, bo jesteśmy istotami żyjącymi. Chciałabym, by takie wystawy odbywały się częściej. Może ludzie, którzy zabijają zwierzęta, uświadomią to sobie!
Bożena: Ziemia to wszystko, co nas otacza: rośliny, zwierzęta, powietrze. Ziemia to nasza matka chrzestna, którą kochamy wiecznie. Lecz zapomnieliśmy, jak było pięknie, gdy trawa była zielona a powietrze czyste. Teraz zamiast trawy mamy beton, zamiast powietrza - kłęby dymu unoszące się z fabryk. Pomóżmy jej, bo ją stracimy. Stracimy ją na zawsze.
Już wkrótce kolejne wystawy i działania w obronie Matki Ziemi.
Na wystawie reklamowaliśmy także ZB, a kto chciał, mógł poczytać (wystawiliśmy minibiblioteczkę).
Takie rzeczy zdarzają się gdzieś w tym kraju, być może każdego dnia. To, co spróbuję opisać, miało miejsce na peryferiach Pszczyny, ale - jak sądzę - nie jest odosobnionym przypadkiem. Symptomatyczny jest przebieg samego protestu, co być może stanowi potwierdzenie faktu, że demokracja w Polsce to zjawisko śladowo występujące w stolicy i paru większych miastach, zresztą wyłącznie przy głównych ulicach.
Być może zbyt rzadko, zafascynowani błogosławieństwem, jakim okazuje się jakiekolwiek miejsce pracy, zwracamy uwagę na jego jakość. Nie tylko na oferowane wynagrodzenie, możliwości awansu czy samorealizacji, ale bardziej na stosunki międzyludzkie, społeczną użyteczność wykonywanej pracy i stosunek zakładu do otoczenia przyrodniczego i ludzkiego. Jak często uświadamiamy sobie, że zakład pracy, miejsce pracy to nie jest wyłącznie dostarczyciel gotówki, ale w pierwszym rzędzie producent śmieci, zanieczyszczeń, przyczyna skażenia środowiska czy zakłócacz spokoju? Bardzo często pierwszymi ofiarami radosnej "wytwórczości" stają się sąsiedzi powstających tu i tam zakładów, warsztatów i innych "geszeftów". Tak było i tym razem.
Niezadowolenie i złość wzbierające od dłuższego już czasu znalazły wreszcie ujście. Trudno się dziwić sąsiadom wytwórcy podłoża pod uprawę pieczarek, że wreszcie zdecydowali się na jakieś działanie, ponieważ rozlewającego się nad bliższą i dalszą okolicą smrodu nie można na dłuższą metę wytrzymać. Śmierdzi tak, że w ciepłe i duszne dni powietrze można po prostu kroić. Ktoś z zewnątrz mógłby powiedzieć, że mieszkanie w takim miejscu to jakby przechodzenie czyśćca już za życia.
Dla mieszkańców tej okolicy sytuacja jest nieznośna. Dobroczynny, wydawałoby się fakt, jakim jest sąsiedztwo miejscowego pracodawcy, stał się własnym przekleństwem. W tym przypadku mamy do czynienia z bardzo nieprzyjemnym, wręcz denerwującym zapachem. Bardziej lub mniej szkodliwym. O jego toksyczności trudno przesądzać, ponieważ nie mam żadnych pewnych danych. Zapach, który nie pozwala otwierać okien. Zapach, który nie pozwala zapraszać kogokolwiek w odwiedziny - to mijałoby się z jakimkolwiek rozumieniem gościnności. Mieszkańcy takiej okolicy są naznaczeni tym zapachem, który wdziera się wszędzie, przykleja do ciała, ubrań i sprzętów. Zapachem, który nie pozwala spać. Czują się tym samym jak trędowaci.
Niezadowolenie i złość pchnęły społeczność lokalną do wspólnego działania. Już chyba nikt nie wyobrażał sobie, że w pojedynkę mógłby coś zdziałać. W sytuacjach zagrożenia udaje się czasem zintegrować obco lub nawet wrogo nastawionych do siebie ludzi, którzy mieszkają obok siebie, nominalnie tworząc jakąś społeczność, i pchnąć do akcji. O tym, że nie do końca się to udaje, przekonujemy się z przebiegu rozwijającego się protestu.
Powstał oddolny ruch społeczny nastawiony na realizację jednego celu, jakim było przywrócenie normalnych, czyli znośnych warunków życia przez ukrócenie, lekceważących wszelkie zasady współżycia, praktyk lokalnego magnata. Obywatelskie działanie nie mogło ograniczyć się wyłącznie do apeli o zaprzestanie działalności, która narusza porządek publiczny. Prócz wzruszenia ramion niewiele można by w ten sposób uzyskać, szczególnie gdy w grę wchodzą naprawdę duże pieniądze. Protestujący znaleźliby się w roli petenta, który grzecznie prosi o łagodny wymiar, a nie dochodzi własnych racji. Aktu łaski w tym wypadku nie przewidziano.
Normalną koleją rzeczy są interpelacje i interwencje w Urzędzie Miasta, które przynajmniej we wczesnym okresie konfliktu przyniosły równie nikłe efekty. Urzędnicy swoją decyzję o niepodejmowaniu interwencji w tej sprawie podjęli na podstawie badań, z których wynikało, że prowadzona działalność nie stanowi bezpośredniego zagrożenia dla życia i zdrowia cierpiących z jej powodu mieszkańców, a jedynie sprawia niewielką uciążliwość. Za dobrą monetę przyjęto zapewnienia, że nowa technologia, która miała wejść w życie w najbliższym czasie, całkowicie zlikwiduje problem smrodu.
W tym miejscu należy się kilka wyjaśnień. Jak to zwykle z wynikami badań bywa, chciałbym tu przypomnieć wypowiedź szefa Phillipa Morrisa, który rzekł, że przestanie produkować papierosy wtedy, gdy naukowcy jednoznacznie udowodnią, że dym tytoniowy jest groźny dla zdrowia. Z zastrzeżeniem, że będą to naukowcy opłacani przez Phillipa Morrisa.
Co ciekawe, istnieją podejrzenia, że w wyniku prowadzenia tego rodzaju produkcji przez dwie miejscowe firmy nastąpiła znaczna degradacja okolicznego lasu. Technologia, którą zamierzano zastosować, a która z "urzędu" otrzymała carte blanche, jest technologią prototypową i - jak do tej pory - nie stosowaną w Polsce. Tak więc uzyskujemy zupełnie wiarygodne zapewnienie.
By nie przyjmować jego słów jedynie na wiarę, inwestor zaproponował, aby zainteresowane osoby - czyli zarówno przedstawiciele protestujących, jak i Urzędu - zobaczyli rzecz w działaniu, a że najbliższym miejscem, gdzie można było dokonać wizji lokalnej jest Holandia, więc wiązało się to z kosztowną wycieczką. Dziwna to była propozycja, gdy powszechnie wiadomo, że żadnego z protestujących nie stać na pokrycie kosztów przejazdu dla siebie, nie mówiąc o opłaceniu pobytu przedstawicielom gminy, a Urząd też nie był skory, by wydawać grosz na takie fanaberie. Jeżeli trzeba, to na wszystko znajdzie się rada. Tu ze swoją pomocą sponsorską gotowy był pośpieszyć lokalny magnat. Trudno się dziwić, że nikt z protestujących ani z urzędników nie chciał z tej uprzejmości skorzystać. "Żona Cezara" naprawdę powinna być wolna od podejrzeń.
Trzeba zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Nawet gdyby doszło do wyjazdu, to oprócz zainteresowanej osoby, która jako jedyna zna temat, uczestniczyłyby w niej osoby, które nie mają zielonego pojęcia o tym, co oglądają. A laikowi można pokazać cokolwiek, i tak się ucieszy. Nie wspominając o niuansach, które wychodzą dopiero w praniu, a które trudno dostrzec w biegu.
Gdy upadły nadzieje wiązane z najbliższą instancją, sięgnięto po środek, który miał się okazać czarnym koniem tej rozgrywki. Ostatnią deskę ratunku widziano w telewizji, do której społeczność lokalna spróbowała się odwołać dla rozwiązania nie kończącego się problemu. Przebieg tej odsłony ukazuje nam, z jakim kuriozum w ogóle mamy do czynienia. Środek masowego przekazu w odczuciu wszelkiej maści przedstawicieli protestacyjnych komitetów obywatelskich jest skazany na pomoc przy załatwianiu nierozwiązywalnych spraw. Autorom programu temat wydał się na tyle atrakcyjny - styk prywatnej korzyści i publicznego pożytku, a na deser udział lokalnego, publicznego urzędu - że z chęcią skorzystali z zaproszenia.
Jednakże organizatorów wizyty ekipy telewizyjnej czekał zimny prysznic, który urządzili im pozostali uczestnicy komitetu protestacyjnego. Znakomita większość mieszkańców-sąsiadów przeszkadzającego zakładu, w tym głównie osoby, które podpisały się pod petycją do Rady Miasta, zrejterowała. Najzwyklej odmówiła wystąpienia przed kamerą. Odmówiono nie ze strachu, ale - jak to później tłumaczono - bo to jednak sąsiad, bo to krewny, bo to "dobry wujek" - czasem pieniędzy, a czasem przyczepy pożyczy. Z kilkudziesięcioosobowej grupy protestacyjnej ostały się raptem cztery, najbardziej zdesperowane osoby.
Autorka programu zdziwiona takim obrotem sprawy i "nietelewizyjnością" tematu: jak tu pokazać smród - łagodnie mówiąc olała całe to zajście. Tak więc okazało się, że tym razem biznesmen nie potrzebował uciekać się do nieformalnych nacisków i mógł dalej kontynuować własną twórczość.
Jak się zwykle okazuje, kij jednak ma dwa końce.
Wyprawa do Holandii odbyła się na koszt podatnika, a pokrył ją z własnej kasy Urząd Miasta. Inwestor technologię zainstalował, która jakoś tam działa i produkcja się toczy. Ale tam stale śmierdzi. Choć już nie na taką skalę jak poprzednio, to jednak zapach jest wyczuwalny. Jeszcze ktoś protestuje. Komisje stale chodzą, sprawdzają i wąchają. I wychodzi, że nie do końca z hal produkcyjnych.
Wyjaśnienie jest trochę banalne, trochę śmieszne, ale na pewno przerażające. Tuż obok znajduje się ferma jaj, której obornik, zwany "kurzeńcem", jest "cennym nawozem", szeroko stosowanym przez okolicznych "rolników" do nawożenia własnych pól. O Boże, jak to śmierdzi. I to na tyle.
W czwartek, 16.10. odbyła się w Katowicach kolejna antymakdonaldowa manifestacja. Około 1630 przed "restauracją inną niż wszystkie" (tfu!) zebrał się spory tłumek demonstrujących. Było w porywach do 130 osób skandujących m.in.: "Ameryka do śmietnika", "Chcesz mieć raka - jedz BigMaca". Jakaś dziewczyna przemawiała przez megafon - niestety - nagłośnienie fatalne, trudno było zrozumieć poszczególne słowa. Sytuację pogarszał dodatkowo "deszczośnieg", który popadywał sobie od czasu do czasu. Manifestujący rozdawali ulotki, niektóre z osób przechodzących ulicą Stawową przekształcały się w gapiów. Całej imprezie przyglądała się z bliska nasza dzielna policja w liczbie kilkunastu funkcjonariuszy, zaś niedaleko miejsca, gdzie stałem - kręcił się pan z telefonem GSM, zdając co jakiś czas poufne relacje z poczynań demonstrantów. Petard, świec dymnych, przepychanek przed wejściem - niestety - zabrakło. Jednym słowem - nuda, i to przy pełni księżyca.
Mimo rozmowy z aktywistką Anną D. nie udało mi się od niej wyciągnąć informacji o organizatorach manifestacji, i ponoć czegoś tam nie ustalono, bodajże z przedstawicielami władz.
Oczywiście sama idea jak najbardziej OK, dni walki z McDonald'sem mają już na Śląsku swoją tradycję. Także tym razem rozklejono sporo ulotek informacyjnych, np. w Gliwicach. Czuć, że ci ludzie chcą coś robić, ale organizacyjnie wypadło to nie najlepiej. Rzucał się w oczy brak jednolitego przewodnictwa. Nieco się rozczarowałem tzw. całokształtem i poszedłem sobie, bo tego samego wieczoru w mieście nad Bytomką miał się odbyć (i odbył) reggae'owy koncert świetnej kapeli Village of Peace, znanej z Owsiakowego "Przystanku Woodstock".
18.10.97 w Barcine odbyło się trzecie już spotkanie organizacji zajmujących się szeroko pojętą ochroną środowiska na terenie woj. bydgoskiego. Zapoznawaliśmy się z problemami, jakimi zajmują się na co dzień poszczególne organizacje oraz sposobami ich rozwią zywania. Staraliśmy się wypracować formy współpracy i wzajemnego kontaktowania. Poszczególne organizacje już współpracują ze sobą (w konkretnych tematach, jednak myślimy o szerszej współpracy). Jednym z postanowień było powołanie biuletynu mającego prezentować nasze opinie, poglądy na zewnątrz ruchu, służyć ekoedukacji i wymianie poglądów. Nadaliśmy mu wspólnie tytuł "Zielone Kontakty". Jako miejsce kolejnego spotkania wybraliśmy Żnin, a odbyć ma się ono w kwietniu nadchodzącego roku.
"Zielone Kontakty" to nazwa biuletynu informacyjnego ruchu ekologicznego regionu bydgoskiego. Myśleliśmy nad jego powstaniem już na pierwszym spotkaniu bydgoskich organizacje, jakie się odbyło w czerwcu '96, tym razem postanowiliśmy sfinalizować sprawę, ustaliliśmy termin kolegium redakcyjnego (29.11.97), jakie odbędzie się w nowych pomieszczeniach Wojewódzkiego Ośrodka Kultury. Pismo ma mieć charakter otwarty, zapraszamy wszystkich do nadsyłania materiałów, jak i wzięcia udziału w pierwszym spotkaniu redakcyjnym. Zainteresowanych prosimy o kontakt z Markiem Zientakiem (adres poniżej).
Forum Ekologiczne, działające przy Wojewódzkim Ośrodku Kultury w Bydgoszczy, z powodu eksmisji WOK-u nie będzie posiadała na razie swojej siedziby, wszelką korespondencję prosimy kierować pod podanym adresem.
Od dłuższego czasu przyglądamy się dewastacji przyrody Beskidu Sądeckiego i informujemy o tym na łamach "Dzikiego Życia". Mniej więcej 2 lata temu rozpoczęliśmy kampanię "Jaworzyna Krynicka", która przechodziła kolejne fazy.*) Najpierw były to działania administracyjne (interwencje w Ministerstwie OŚZNiL, Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krakowie, w Urzędzie Wojewódzkim w Nowym Sączu) - z perspektywy czasu oceniamy je jako nieskuteczne, chociaż nauczyły nas one, że instytucje te nie zamierzają podjąć realnego dialogu ze społecznymi organizacjami ekologicznymi. Lub może inaczej - stwarzają jedynie pozory dialogu bądź rozmawiają z organizacjami, które są dla nich wygodne. Postanowiliśmy więc zaostrzyć formy kampanii i 12.10.97 zorganizowaliśmy pikietę na szczycie Jaworzyny Krynickiej.
W ten sposób rozpoczęliśmy jednocześnie kolejny etap kampanii - zapewne będzie miał on przebieg ostrzejszy i będzie wymagał dość radykalnych działań. Stało się też oczywiste, że nie może być to kampania lokalna, gdyż lokalne władze lekceważą każdy miejscowy głos krytyki. Chcemy Was przekonać, że przydatne jest każde, nawet najmniejsze działanie z Waszej strony. Jeśli chcecie jeszcze móc przyjeżdżać w polskie góry i jeśli ważne jest dla Was, by pozostały terenem prawdziwie dzikiej przyrody, nie zamykajcie oczu, nie śpijcie. Wiemy, że jest milion spraw ważnych, ale uwierzcie, że naprawdę teraz ważą się losy naszych Karpat. Niech przemówi język faktów:
Wśród wielu argumentów wysuwanych przeciw nam króluje ten, że kolejka gondolowa na Jaworzynę jest już zbudowana. Tym bardziej więc działania naszej kampanii nabierają sensu, gdyż konieczna jest stała opieka nad terenem przyległym i samym szczytem (np. w lecie funkcjonował tam nielegalnie zbudowany bufet, obok którego walały się sterty śmieci, a jego właściciel codziennie wyjeżdżał na szczyt samochodem). Nasza kampania ma także znaczenie dla pozostałej części Beskidu Sądeckiego, gdzie wciąż lansuje się coraz to nowe pomysły na kolejne górskie "lunaparki". Sposób, w jaki przeforsowano budowę kompleksu narciarskiego na Jaworzynie nie może stać się precedensem. Inne argumenty rzeczników rozwoju, w postaci kolejek i gigantycznych tras narciarskich:
Przy okazji tego argumentu warto się zastanowić, czy 300 mld starych złotych (tyle kosztowała inwestycja) nie mogło być tak spożytkowane, aby stworzyć rzeczywisty program przeciwdziałania bezrobociu. Ciekawe, ilu bezrobotnych zatrudnia Kolej Gondolowa? Na nasze oko nie pracuje tam więcej niż 50 osób. Jak zawsze w tego typu wypadkach, na kolejce bogacą się inwestorzy, mieszkańcy Krynicy będą mieć smród samochodów pod oknami (już w tej chwili drogą do Czarnego Potoku nie da się przejść, brak tam także miejsc do parkowania). Jeśli przez rozwój miasta burmistrz Golba rozumie korki samochodowe w centrum Krynicy, jak na Alejach w Krakowie, to tylko pogratulować pomysłu.
Dodajmy: nieliczna w naszym kraju nowobogacka middle class. Nie wiadomo, skąd władze Krynicy wzięły tych współczesnych turystów. O ile nam wiadomo, w niektórych wsiach Nowosądecczyzny funkcjonują gospodarstwa goszczące w wakacje całe rodziny Holendrów, dla których największą atrakcją jest stosunkowo dzika natura, kury na podwórku i cały urok polskiej wsi. Owi współcześni turyści żądani luksusu to pomysły wyjęte z lamusa. "Luksusowi" na Jaworzynie towarzyszy obskurny dworzec kolejowy i PKS w centrum Krynicy, po co więc mówić o odpowiednim standardzie wypoczynku?
Ten argument pokazuje jak na dłoni rozumienie mechanizmów demokratycznych. Nasza grupa (przypomnijmy - blisko 1500 osób, które wypełniły "antybilety") jest i tak liczniejsza niż grupa pomysłodawców tej inwestycji.
Ten argument być może by nas przekonał, gdybyśmy nie widzieli, co działo się w lokalnych mediach przez ostatnie 2 lata. Była to jedna wielka kampania reklamowa za publiczne pieniądze. Nigdy nie wspominało się o erozji, zagrożeniu powodzią itp. przy wylesieniu 50 ha lasu.
Dbałość tę mogą zobaczyć wszyscy, którzy zadadzą sobie trud wyjścia trasą narciarską. Zagrożone są dwa pomniki przyrody, w tym słynny Diabelski Kamień pod Jaworzyną. 12.10. leżały na gołej, zmarzniętej ziemi ziarna żyta, na odcinku 100 m od dołu i 100 m od góry. Tak wygląda ta specjalna trawa, o której niejednokrotnie wypowiadał się z entuzjazmem burmistrz Krynicy, że ma związać stok i zapobiec erozji. Ostatnio dowiedzieliśmy się, że spółka sadzi 5 razy więcej lasu niż wycięła. Bardzo prosimy czytelników o informację, jeśli zauważą gdzieś w Beskidzie 250-hektarowy kompleks ze świeżymi sadzonkami, gdyż nam - jak do tej pory - nie udało się takowego na terenie Beskidu stwierdzić. Chyba, że sadzi się go w Austrii (wykonawca robót to firma austriacka).
No comments.
Musimy sobie uświadomić, że żaden świeżo "posadzony las" nie zastąpi wyciętego kompleksu, pod żadnym względem. Aby rzeczywiście go zastąpił, będzie trzeba czekać co najmniej 100-200 lat, przy czym będzie to możliwe tylko wtedy, jeśli odbudowie drzewostanu towarzyszą przynajmniej pojedyncze stare drzewa. Dlatego to, co stało się na Jaworzynie, jest zbrodnią na przyrodzie, niemożliwą do usprawiedliwienia w żadnych kategoriach. Prędzej czy później obróci się to przeciw ludziom.
Inicjujemy Ogólnopolską Sieć dla Beskidu Sądeckiego. Nie będzie to koalicja na papierze stwarzająca pozory działania. Wzywamy Was do konkretnych akcji. Każdy może pomóc!
Wśród naszych działań będą i zwyczajne, polegające na wysyłaniu kartek pocztowych do Urzędu Gminy w Krynicy (kartki pocztowe już się drukują, będą zawierały jednolity tekst o wymownym znaczeniu) czy rozlepianiu nalepek, będą też działania radykalne, o których będziemy informować zainteresowanych bezpośrednio. Prosimy Was także o przyłączenie się do kampanii wiosną, latem i jesienią przyszłego roku. Jeśli organizujecie obozy i warsztaty, organizujcie je właśnie w Beskidzie Sądeckim. My udostępnimy Wam listę miejsc, którym warto się przyjrzeć. Chcemy, aby wynikiem takiej akcji była lawina listów do wojewódzkiego konserwatora przyrody oraz wojewody nowosądeckiego, że w Beskidzie Sądeckim niszczy się przyrodę. Będziemy również kontynuować zbieranie "antybiletów" - budzą wielkie zainteresowanie mediów. Tu prosimy o pomoc. Ważne są właśnie bilety w takiej formie, petycje nie mają już żadnego znaczenia, gdyż władze od dawna się na nie "uodporniły".
Zwracamy się ze szczególną prośbą do niepełnosprawnych. Jednym z koronnych argumentów spółki Kolej Gondolowa na Jaworzynę Krynicką jest fakt, że na Jaworzynę kursuje wagonik przystosowany dla Waszych potrzeb. Tak naprawdę chodzi im nie tyle o Was (skoro w całej Krynicy nie ma żadnych ułatwień dla niepełnosprawnych, a Urząd Gminy mieści się na II piętrze i wchodzi się tam po wąskich schodach), ile o pieniądze ze specjalnego funduszu. Wasza pomoc i poparcie dla nas jest szczególnie ważne, gdyż inwestorzy w swoich działaniach promocyjnych będą próbowali nas skłócić. Pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że bilet w dwie strony na Jaworzynę Krynicką kosztuje 12 zł, co zapewne nie jest małą kwotą na kieszeń niepełnosprawnego turysty.
Zapraszamy do udziału w naszej kampanii wszystkich, dla których ważne są góry, którzy tęsknią do atmosfery prawdziwych wędrowców. Obecnie przyjęty model "rozwoju" sprawi, że góry staną się lunaparkiem o cenach "alpejskich" i "alpejskich" pomysłach na niszczenie przyrody.
Chętnych do przyłączenia się do Sieci prosimy o kontakt (mogą to być zarówno organizacje, jak i osoby prywatne, które chciałyby "coś zrobić dla przyrody", a są w swoim środowisku osamotnione i nie mają możliwości szerszej działalności). Przewidujemy zorganizowanie spotkania inicjującego Sieć w lutym. Do tego czasu nie będziemy zasypiać gruszek w popiele, zbliża się zima i pojawią się wnet pierwsi narciarze.
Dziękujemy sponsorom naszych dotychczasowych działań, którymi były Fundacja "Partnerstwo dla Środowiska" (sprzęt komputerowy) oraz REC (wsparcie organizacyjne).
Dziękujemy organizacjom, które czynnie wspierają nasze działania w obronie Jaworzyny: pracownikom biura Pracowni na rzecz Wszystkich Istot w Bielsku, oddziałowi PnrWI w Pszczynie, Federacji Drużyn im. Cichociemnych z Krakowa, Ruchowi Ekologicznemu z Jasła, członkom grup ekologicznych z Tarnowa, redakcjom "Dzikiego Życia", "Zielonych Brygad" i "Wegetariańskiego Świata". Dziękujemy wszystkim, którzy zbierali "antybilety" bądź wspierali nas w inny sposób.
Prosimy o jakiekolwiek formy wsparcia materialnego (znaczki, koperty, papier, wpłaty pieniężne), gdyż w tym momencie kampania jest finansowana z prywatnych funduszy oraz przy wsparciu firmy "Pracownia" Promocja Kultury Ekologicznej.
*) Zob. ZB nr 4(94)/97, s.6.
25-26.10.97 odbyło się spotkanie kobiece pod takim właśnie hasłem. "Ekofeminizm" - pojęcie z pewnością zdobędzie sobie wielu przeciwników, zanim jeszcze ktokolwiek zada sobie trud, by o tym cokolwiek poczytać. Posłużyło mi ono jako wspólna płaszczyzna dla wielu kobiecych doświadczeń w ruchu ekologicznym. Odzwierciedla także moje przekonanie o tym, że u źródła wielu problemów ekologicznych tkwi kultura patriarchalna, z jej rygorystycznym i nadmiernym zhierarchizowaniem, nastawieniem wyłącznie na to, co racjonalne, kierowanie się wyłącznie wartościami "ekonomicznymi", także z jej koncepcją osobowości jako wyizolowanego i mocno oddzielonego od otoczenia indywiduum.*)
Uczestnicząc z różnych powodów w działaniach ruchu ekologicznego zauważyłam, że bardzo często powiela się tutaj typowe, negatywne maskulinistyczne wzorce. Z pewnością dzieje się tak również dlatego, że kobiety boją się same temu przeciwdziałać. W naszym kraju dyskryminacja kobiet pod różnymi postaciami jest posunięta bardzo daleko, a ruch feministyczny wciąż jest obiektem żartów. Generalnie przyznawanie się do kobiecości świadomej siebie (a tym przecież jest feminizm, w łonie którego można odnaleźć różne nurty i tendencje, o czym często ideowi adwersarze nawet nie wiedzą) obciążone jest wielkim wstydem i często oznacza narażenie się na ostracyzm ze strony najbliższego środowiska.
Dlatego od dawna zastanawiałam się nad tym, co my - kobiety - możemy same dla siebie zrobić, jak możemy sobie pomóc, żeby poczuć się silniejsze. Z tej niezgody na czysto patriarchalne wzorce (często panujące również w ruchu ekologicznym) i z chęci zmiany przez konkretne działania narodził się pomysł spotkania wszystkich dziewczyn i kobiet, których doświadczenia są podobne. Muszę przyznać, że zainteresowanie krótkim spotkaniem w górach - organizowanym własnymi środkami, bez sponsorów - przeszło moje oczekiwania. Był moment, kiedy obawiałam się, że chata w górach nie pomieści wszystkich chętnych. Ostatecznie zjawiło się 11 dziewczyn z całej Polski: z Gdańska, Stargardu Szczecińskiego, Białegostoku i Warszawy. Niektóre z nas spędziły w podróży pewnie więcej czasu, niż - z konieczności - trwało spotkanie.
Teraz wiadomości dla tych z Was, które - choć nieobecne - prosiły, żeby napisać im krótką relację. W moim zamierzeniu miało to być spotkanie współtworzone przez wszystkie uczestniczki, to nie miały być warsztaty ani konferencja. Nieunikniona stała się więc dyskusja o naszych problemach - i to ona zdominowała chyba to spotkanie. Świadczy to według mnie o tym, że wciąż niewiele mamy okazji, żeby w swoim kobiecym gronie porozmawiać o tym, co nas nurtuje i boli. Dzieliłyśmy się doświadczeniami, co do dominujących liderów, sposobów zabierania głosu na forum publicznym, technik ośmieszania kobiecej wizji świata, radzenia sobie z agresją werbalną i fizyczną. Nawet jeśli nie pojawiły się żadne "złote recepty", to sama rozmowa była kształcąca. Nie chcę tu narzekać, choć wbrew temu, co powszechnie się sądzi - wciąż jeszcze daleko do równowagi pierwiastka męskiego i żeńskiego, zarówno w ruchu ekologicznym, jak i na scenie niezależnej (a są to środowiska rzekomo kontestujące tzw. "system"). Często też popieranie ruchu kobiet ogranicza się do samych deklaracji. Ale nie chcę być napastliwa - pierwiastek żeński bywa degradowany często na własne życzenie, odmawiając sobie prawa zabierania głosu i podejmowania decyzji. Był także niewielki rytuał pożegnania z tym, co przeszkadza nam w byciu silną, były ćwiczenia głosowe, które - jak to wynika z moich doświadczeń podczas warsztatów "Gadająca Łąka" - często mają wzmacniające dla naszej psychiki znaczenie.
Najważniejsze: ustaliłyśmy, że będziemy się spotykać raz na każdą porę roku, pojawią się nowe rytuały, nowe formy kultywowania własnej kobiecości. Z pewnością nie będziemy uciekać przed rozmową o problemach, ale też nie będą to wyłącznie narzekania. Często gniew, ból, a nawet agresja są formami odreagowywania przykrych doświadczeń i jest to chyba etap nieunikniony. Chciałabym, żeby - stopniowo - coraz więcej dziewczyn i kobiet przyznawało się do własnego doświadczenia i umiało działać zgodnie ze swoim wewnętrznym przekonaniem, nawet jeśli jest ono sprzeczne z otaczającymi nas formami kulturowymi i dominującym wzorcem "kobiecości". Najlepszą nauczycielką jest tu z pewnością Natura, dlatego będziemy się do niej odwoływać. Tym razem towarzyszył nam śnieg, mróz (choć niewielki) i trudna droga pod górę, co także miało swoje znaczenie.
Swego rodzaju kulminacją i podsumowaniem spotkań będzie "blok kobiecy" podczas przyszłorocznego festiwalu "Muzyka w Krajobrazie" (lipiec '98, prawdopodobnie 16-23, Inowłódz, jak zwykle) - czyli cały wieczór na prezentacje muzyczne, artystyczne i wszelkie inne formy pracy twórczej kobiet. Osoby zainteresowane współtworzeniem takiego wieczoru proszę o kontakt. Wszelkie sugestie i propozycje będą dyskutowane, nie mogę obiecać bezkrytyczności, to ma być wydarzenie artystyczne, nie socjologiczne.
I na zakończenie: wciąż słyszę, że spotkanie budzi wielkie zainteresowanie panów (co chyba jest zrozumiałe!). Będziecie mile widzianymi uczestnikami spotkań, ale decydujący głos mają kobiety, dlatego że są to spotkania kobiece. Zawsze też będzie jakaś forma zajęć dla mężczyzn niedostępna. Nie wynika to absolutnie z szowinizmu kobiecego, tylko z potrzeby odtwarzania kobiecej wspólnoty i naszego własnego języka.
*) Odsyłam tutaj do podstawowych publikacji dostępnych w języku polskim: Bill Deval, George Sessions, Głęboka ekologia, Warszawa 1995; Ellyn Kaschack, Nowa psychologia kobiety. Podejście feministyczne, Gdańsk 1996.
W Warszawie jest bardzo, bardzo stary park. Nazywa się Ogród Saski i faktycznie pamięta czasy saskie. Jego zaletą jest m.in. to, że umiejscowiony jest dokładnie w samym centrum Warszawy. Oczywiście znajduje się pod troskliwą opieką mieszkańców - tak może pomyśleć osoba bezgranicznie naiwna. Władze Warszawy wpadły na pomysł, że drzewa można wyciąć, a część przesadzić - te najstarsze zostaną przesadzone. Zasada jest prosta - troszkę wolnej przestrzeni to potencjalny plac budowy. Drzewa, zieleń, ludzie się nie liczą. Trzeba budować nowe biurowce. Tym razem - o ile mi wiadomo - dla jakiegoś banku. Przeciwko temu zdecydowanie sprzeciwia się "Zielone Mazowsze". Adres:
Co do losów Ogrodu Saskiego to ja jestem optymistyczny: jak wiadomo, władzę przejęła Unia Wolności - najbardziej proekologiczna partia w Polsce (jeśli wierzyć Liderom Ekologicznym) oraz Akcja Wyborcza Solidarność - najbardziej prorodzinna partia w Polsce. A polityka prorodzinna to chyba coś więcej niż tylko zakaz aborcji. Gdzie się będą bawić dzieci, jak nie w parku - przecież nie w bankowym sejfie. Gdzie będą spacerowali emeryci i renciści, jak nie między drzewami i klombami? Przecież nie od okienka bankowego do okienka!
Czytelnicy! Sprawdźcie, czy parki w waszym mieście są traktowane jako place budowy.
Ł Z listy dyskusyjnej polskich zielonych greenspl@plearn.edu.pl
W sobotę 8.11.97, późnym popołudniem zorganizowaliśmy pikietę przed warszawskim cyrkiem "Zalewski", którego popisowym numerem była bokserska walka kangura z treserem. 14 osób rozdawało ulotki zniechęcające ludzi do uczestniczenia w cyrkowym przedstawieniu, jednak rezygnujących było niewielu. Akcja miała dobre "przebicie" w mediach, gdyż zjawili się żurnaliści.
"Cyrkowcy" zastosowali bardzo sprytną sztuczkę w postaci tego, że zrezygnowali ze sprzedaży biletów w ruchomych kasach na mieście, zrezygnowali również z reklamy w postaci plakatów, a skoncentrowali się wyłącznie na rozprowadzaniu biletów w szkołach i przedszkolach. Aby temu zapobiec w przyszłości, wysłaliśmy pismo do kuratora oświaty, aby ten wyjaśnił, czy za jego to pozwoleniem rozprowadzano bilety w szkołach i przedszkolach.
Po pikiecie doszło do krótkiej, ale bardzo ostrej zadymy z kilkunastoma - w większości nastoletnimi - "kibicami", którzy to najprawdopodobniej zostali zachęceni przez pracowników cyrku do odebrania nam transparentu i puszczenia nam "manta", gdyż w czasie trwania pikiety zachowywali się spokojnie, wykazując kompletny brak znajomości tematu. "Kibiców" od sprawienia im ostrej "jazdy" uchroniły jabłka, którymi wypełnione były samochody oczekujące do punktu skupu, i których to użyli do obrzucania nas.
Walka mieszkańców rejonu skrzyżowania Krakowska - Przemysłowa o bezpieczne przejście dla pieszych zakończyła się sukcesem. Przejście to zostało zmodernizowane poprzez budowę wysepki dla pieszych pośrodku jezdni i dodanie nowego oznakowania pionowego i poziomego. Praktyka dnia codziennego pokaże, czy zmiany są wystarczające i koszmar tego skrzyżowania skończy się na zawsze i bezpowrotnie. Dużo pomogła publikacja informacji o tym "przejściu" w poprzednich ZB.*)
Przed 11.11.97 młodzież punkowa - ekipa "Kaczora" (!) - wspólnie z nami rozkolportowała oświadczenie sprzeciwiające się wykorzystaniu Święta Niepodległości do wystąpień o charakterze nacjonalistycznym, nazistowskim i faszystowskim. Media podchwyciły to, uczulając wszystkich, że może dojść w Święto Niepodległości do jakiejś ogromnej "ruchawki". W Dniu Niepodległości skinheadzi odpuścili sobie przyjście w ogóle; pojawiliśmy się tam tylko my, ku wielkiemu rozczarowaniu żurnalistów (czemu dali upust w swoich tekstach o przebiegu 11.11.), że tak spokojnie i bez bijatyki.
W związku z prowadzoną przymusową rejestracją psów wydaliśmy plakat wzywający do bojkotu tejże rejestracji.
Z poważaniem z Tarnowa, informacje zebrali
Ł Krzysztof Stokłosa jest członkiem Międzymiastówki Anarchistycznej.
*) Krzysztof Stokłosa, Czerwone-zielone [w:] ZB nr 10(100)/97, s.94.
15.10.97 w Szczytnie (woj. olsztyńskie) uroczyście oddano do użytku nowoczesną spalarnię odpadów medycznych, usytuowaną obok przyszpitalnej kotłowni. Zapłacono za nią ok. 967 tys. zł, z czego 60% pokrył Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska, a 40% pochodzi ze środków wojewody. Utylizatornię wyposażono w urządzenia typu CP 50 firmy Muller, a wykonawcą była firma Polymark. Montażu dokonano w przyspieszonym tempie, ponieważ otwarcie miało nastąpić jeszcze za kadencji wojewody olsztyńskiego Janusza Lorenza, obecnie senatora.
Dyrektor Wydziału Zdrowia Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie Bohdan Michniewicz zapewniał: Nie będzie ona stanowić żadnego zagrożenia dla mieszkańców miasta Nie przewidujemy tutaj zwożenia czegoś, co mogłoby stanowić zagrożenie i dalej zapowiadał, że spalarnia pracować będzie na co najmniej 2 zmiany. Dotychczas medyczne odpady ze Szczytna trafiały do kotłowni szpitalnej na miejscu lub w Biskupcu. Teraz z kolei do Szczytna trafiać będą odpady z Biskupca, Mrągowa, Nidzicy i - ewentualnie - Olsztyna.
Szpital w Szczytnie produkuje w ciągu godziny 62 kg odpadów, szpital w Biskupcu - 80 kg/h, w Mrągowie - 44 kg/h, a szpital w Nidzicy - 92 kg/h. Dziwi więc lokalizacja spalarni akurat w Szczytnie. Utylizatornia produkować będzie 720 kg popiołów na miesiąc, do tego dochodzi 288 kg kamienia wapiennego z osadników. Filtry, tzw. suche, mają neutralizować szkodliwe gazy w stężeniach zapewniających emisje poniżej norm. Emisję dioksyn przewiduje się (jak?) w granicach 0,000119 mg/h. Co 2-3 godziny trzeba będzie wylewać do kanalizacji potężną dawkę gorącej wody, która mogłaby ogrzać 800 m2 powierzchni. Popiołów i kamienia na razie nie ma gdzie składować. Wysypisko komunalne w Linowie nie może przyjąć tych odpadów, ponieważ są odpadami niebezpiecznymi, nie jest przygotowane do składowania popiołów, a ponadto ma nie uregulowane stosunki wodne (w niecce geomembrany zbierają się wody opadowe). Nieznane są reakcje, jakie mogą zachodzić między substancjami na wysypisku, gdyby, o co u nas nietrudno, odpady niebezpieczne znalazły się na wysypisku półlegalnie. Zachodzi też obawa skażenia wód gruntowych. Jednak dyrektor techniczny szpitala w Szczytnie domaga się od Urzędu Miejskiego wskazania miejsca na odpady właśnie w Linowie.
Rozochocony dyrektor szczycieńskiego Sanepidu - Mikołaj Dawidziuk przymierza się natomiast do rozpoczęcia wiosną budowy spalarni, która będzie utylizować najbardziej niebezpieczne odpady. Mają to być odpady medyczne nie nadające się do obecnej spalarni, tzn.: przeterminowane leki, farby czy trucizny.
W kilka dni po otwarciu spalarni - sensacja. Nowoczesny obiekt jest samowolą budowlaną. Okazało się, że urządzenia montowano bez decyzji Urzędu Rejonowego o modernizacji kotłowni na spalarnię, bez zgody na utylizację odpadów; Urząd Miejski nie wydał decyzji o warunkach zabudowy, a ocena oddziaływania na środowisko jest jeszcze w ministerstwie. Wydział Ochrony Środowiska Urzędu Wojewódzkiego w Olsztynie otrzymał tylko prośbę ZOZ-u ze Szczytna o opinię w zakresie oddziaływania na środowisko. Olsztyński WIOŚ również nic nie wiedział o szczycieńskiej spalarni. Szpital czeka teraz na decyzję Urzędu Miejskiego, a urzędnicy wyglądają stosownego pisma z Ministerstwa Ochrony Środowiska.
Być może, żeby zażegnać nadciągającą burzę, podczas otwarcia spalarnia została poświęcona przez księdza dziekana. Szydło z worka wyszło jednak bokiem. Nie ma tu nic do śmiechu. Cóż pozostaje mieszkańcom, poza Boskim zmiłowaniem, jeśli ktoś uparł się, by "zielone płuca" Polski przerobić na gruźlicze.
Wcześniej, 16.9.br., w Nowym Gizewie niedaleko Szczytna odbyła się ceremonia otwarcia nowej oczyszczalni ścieków. Ma ona zastąpić 90-letnią poniemiecką oczyszczalnię o przestarzałej technologii. Nowa jest mechaniczno-biologicznym cudem z chemicznym wspomaganiem usuwania fosforu poza układem biologicznym. Biologiczna część zakłada pracę przez min. 15 lat bez potrzeby jej dalszej rozbudowy. Ścieki oczyszczone kierowane będą 300-metrowym rurociągiem do tzw. Kanału Domowego, a stąd przygotowanym nowym odcinkiem rowu - omijającym jezioro Sasek Mały trafią do rzeki Sawicy. Przepustowość oczyszczalni wynosi 8 tys. m3/dobę z docelową 16 tys. m3/dobę. Jest to nowoczesna technologicznie oczyszczalnia opracowana przez polskich projektantów. Technologia ta została wybrana po długich perturbacjach. Początkowo miała to być oczyszczalnia według projektu niemieckiego. Okazało się, że firma zachodnia dysponuje projektem zbyt eksperymentalnym, by można angażować się w jego realizację na terenie naszego kraju. (Firma ta budowała oczyszczalnie gdzieś na antypodach).
W uroczystym przecięciu wstęgi uczestniczyli: wojewoda olsztyński Janusz Lorenz, arcybiskup Edmund Piszcz i burmistrz Szczytna Andrzej Kijewski. Arcybiskup poświęcił obiekt i pomodlił się prosząc Boga, by sprawił, aby oczyszczalnia dobrze służyła mieszkańcom Szczytna. Później było zwiedzanie, bankiet itp.
Nadeszła noc 3-4.10. Obfite opady deszczu spowodowały, że zainstalowane pompy nie nadążyły przepompowywać napływających ścieków, a te zaczęły wybijać w pomieszczeniu pomp, zalewając podłogę. Mogło to doprowadzić do zalania instalacji elektrycznej, co unieruchomiłoby oczyszczalnię na czas dłuższy. Przyczyny tego stanu rzeczy to brak wyposażenia. Nie ma prasy do odwadniania osadów, nie ma przyczep ciągnikowych do wywozu osadu, brak pompy do przetaczania ścieków z biobloku w przypadku naprawy rusztu napowietrzającego, a co najważniejsze - zasuwy przed przepompownią główną. Właśnie jej brak był przyczyną awarii, i nie można było przeciwdziałać na terenie samej oczyszczalni. Prowizoryczne zaś połączenie telefoniczne zostało feralnej nocy zerwane przez wichurę i pracownik oczyszczalni musiał gnać do miasta, by zawiadomić obsługę przepompowni głównej o potrzebie zmniejszenia ilości przerzucanych ścieków.
No tak, oczyszczalnia została poświęcona z zewnątrz. Diabeł, jak widać, tkwił głębiej w szczegółach.
Ł Tekst został opracowany na podstawie wiadomości zamieszczonych w prasie lokalnej.
10.11.97 Gliwice 1630. Rozpoczyna się pochód antynazistowski zorganizowany przez Stowarzyszenie Ekologiczno-Kulturalno-Wolnościowe "Krzyk" z Gliwic, dawniej znane jako Punk Flowers. Akcję zorganizowano w 59. rocznicę Nocy Kryształowej po to, aby wezwać do tolerancji i wzajemnego szacunku, a zaprotestować przeciwko rasizmowi oraz zwykłemu chuligaństwu, powszechnie wszystkim znanemu w wykonaniu skinheadów.
Przybyło mnóstwo ludzi, ok. 800 osób - nie tylko młodych, w różnym wieku. W przyszłości organizatorzy chcą zapraszać na podobne imprezy przedstawicieli mniejszości narodowych. Są tu członkowie organizacji "eko" z całego Śląska i Zagłębia (m.in. Fama, Wolny Wybór, Ekos, Fauna). Są ładnie wydane ulotki, nalepki, transparenty, tuba.
Początek jest niefortunny: skini atakują manifestantów; na szczęście policja ratuje sytuację i zapewnia spokój i bezpieczeństwo aż do końca imprezy. Potem już wszystko gra. Rozdajemy ulotki i nalepki, skandujemy hasła: "Każdy inny, wszyscy równi", "Hip, hop, rasizm STOP!", "Nacjonaliści - kryminaliści!". To ostatnie hasło odzwierciedla zresztą bardzo dobrze postawę skinheadów. Bogna czyta listę wypadków spowodowanych przez "patriotów": napady, pobicia, skopanie na śmierć mieszkańca Gliwic w kwietniu '96 etc. Dochodzimy do Rynku. Kończą się ulotki, nalepki i demonstracja. Na zakończenie organizatorzy dziękują wszystkim za udział, a policji za wzorową postawę (!), zapraszają na kolejne akcje.
Od znajomej Niemki dowiedziałam się, że w tym czasie zorganizowano kilka manifestacji tego typu w Niemczech. U nich na takie akcje przybywa lud w ilości kilku tysięcy, młodych i starszych. Widać nie lubią bierności.
Jeżeli, idąc śladami SEKW "Krzyk", będziecie na swoim terenie organizować podobne imprezy, nie zapomnijcie ich zalegalizować, a także zaprosić do udziału dorosłych i dzieci. W końcu te sprawy dotyczą nas wszystkich.
wszelkich wzmianek o szacie roślinnej woj. katowickiego. Jeżeli posiadasz tego typu opracowania (może być ksero), będę wdzięczny, gdy prześlesz je pod adresem: