"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 12 (102), Grudzień '97


TAMAGOTCHI - ŚPIEW PTAKÓW I HAŃBA PRZEMYSŁU

Od kilku miesięcy w sklepach z zabawkami na całym świecie można kupić niezwykłą japońską zabawkę - ot, taki zegarek czy coś… Należy się zastanowić, jaka może być wymowa psychologiczna ogromnego zainteresowania produktem i jaki ma to związek z ekologią?

Tamagotchi (czyt. tamagoczci) - bo tak producent nazwał nową zabawkę - może rzeczywiście przypomina elektroniczny zegarek dla dzieci. W istocie to wypełnione elektroniką pudełeczko z paroma "guzikami" i niewielkim ekranem LCD. Co robi to dziwactwo? Może trudno w to uwierzyć, ale owo urządzenie to elektroniczny ptaszek - ot, ulubieniec dziecka. Założeniem producenta było wyprodukowanie zabawki, która zastąpi psa, kota, kanarka czy nawet kurę! Niewiarygodne...

Czy jest to jednak tylko zabawka? "Kumpel T" pracuje 24 h na dobę, imitując większość czynności życiowych zwierzątka. Na ekranie obserwujemy, jak ptaszek wykluwa się, potem dorasta - aż nadejdzie kres jego życia. Często zdarza mu się obudzić naiwnego właściciela w środku nocy, który - powiedzmy - zapomniał swoją elektroniczną kurę nakarmić przed snem - co za bzdury!

Większość mediów wypowiada się pozytywnie na temat zwariowanej zabawki. Wszystkich zadziwił fenomen ogromnej popularności Tamagotchiego. Zainteresowane są nie tylko dzieci, również młodzież, a nawet dorośli. Dla tych ostatnich posiadanie takiego dziwadła (w kieszeni czy na ręce) jest tylko niepotrzebnym wygłupem - gdy ma się dużo czasu i pieniędzy. Uważam, że dla dzieci jest to bodziec mogący poważnie wykrzywić późniejszy stosunek do świata rzeczywistego. Wszystko elektroniczne - stworzone przez człowieka - według życzenia i niemalże doskonałe. Najgorsze jest to, że "T" istotnie angażuje posiadacza do komunikacji. Człowiek zatem zaczyna porozumiewać się z małym komputerkiem, "rozmawia" z wyimaginowanym ptaszkiem (słucha elektronicznego pisku, mówi do kawałka plastyku - naciska przyciski). Obiektywnie rzecz biorąc
- jest to wygodne. Wszystko jest jasne. Gdy ptaszek zachoruje, zdechnie - wynika to wyłącznie z algorytmu wgranego przez producenta.

Wydaje się, że nadchodzi jakaś chora subkultura posiadaczy ptaszków "T" (czy innych zwierzaków) - to jest chore. Szaro wyobrażam sobie przyszłość, gdy ludziom będzie wystarczało obcowanie ze sztuczną przyrodą - w stworzonym elektronicznym środowisku. Gdy ktoś spotka wtedy prawdziwego gołębia, wróbla, bociana (!) - pomyśli: "Co to jest? Podobne trochę do tego z komputera!". Mam nadzieję, że postrzeganie przyrody zmieni się jednak kiedyś na lepsze - oby tylko nie za późno.

Paweł Ł. Urban

WYKORZYSTAĆ BIZNES, CZYLI…
ROZMYŚLANIA POD JEMIOŁĄ *)

Burzliwy rozwój gospodarczy obserwowany w XX w. jest wynikiem nie tylko rewolucji naukowo-technicznej, lecz także rezultatem rozwoju metod organizowania pracy. Ważnym źródłem sukcesu gospodarek Stanów Zjednoczonych, Japonii czy Niemiec są wysoko kwalifikowane kadry menedżerów, przedsiębiorców i specjalistów z dziedziny zarządzania. Mechanizm konkurencji wymusił na przedsiębiorstwach dramatyczny na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci wzrost efektywności pracy. Współczesne firmy, także w Polsce, są miejscem, gdzie praca indywidualna jest zamieniana na sukces całego przedsiębiorstwa - ze sprawnością przekraczającą 100 %. (Co w fizyce niemożliwe, w życiu - owszem - tak. Mam tu oczywiście na myśli efekt synergii działań).

Nie należy odwracać się z pogardą od biznesu. Nawet jeśli od wroga - to warto się uczyć. Grupy ekologiczne, aby być skuteczne, muszą przejąć styl pracy od najefektywniejszych firm, najlepiej takich, których rynki zbliżone są swym charakterem do burzliwego "rynku" ekologicznego - mediów, firm komputerowych, agencji reklamowych itp. A więc (niestety - dla wielu romantyków i marzycieli) bazy danych, segregatory z korespondencją, faksy, punktualność, szanowanie czasu swojego i innych stają się nieodzownymi atrybutami działalności ekologicznej. Nie chodzi tu - oczywiście - o pustą formę, lecz o stosowanie sprawdzonych technik organizowania pracy całej grupy po to, by skutecznie osiągać cele.

Właśnie - cele. Po co działać i pracować "w ekologii"? Czy tylko dla zabicia czasu lub po to, by poznać fajne towarzystwo? Jeżeli tak, to prawda jest bolesna - lepiej, gdy tacy ludzie nie będą utożsamiani z ruchem ekologicznym. A więc, przede wszystkim, należy postawić przed grupą i jej członkami cele. Co więcej, celów nie może być zbyt wiele, gdyż wówczas wszelkie działania zatracają swoją wyrazistość i skuteczność. Muszą być one wybrane zgodnie z posiadanymi zasobami, możliwościami i warunkami zewnętrznymi. Genialna w swej prostocie analiza SWAT (ang. strengths, weaknesses, opportunities, threats - silne i słabe strony organizacji, szanse i zagrożenia płynące z otoczenia) pozwala na szybkie i skuteczne wybranie celów dla grupy. Potem pozostaje już tylko opracowanie środków ich realizacji, czyli strategii grupy, no i… konsekwencja w działaniach, czego chyba najbardziej grupom ekologicznym brakuje.

Musimy nauczyć się oceniać siebie i innych poprzez pryzmat efektywności pracy indywidualnej i grupowej. Skuteczność wykorzystywanych zasobów, a więc przede wszystkim czasu swojego i innych, jest podstawowym warunkiem sukcesu grupy ekologicznej i warunkiem przetrwania na rynku. Na rynku, gdyż podaż wszelkiego rodzaju organizacji, partii, stowarzyszeń itp. jest duża, a potencjalnych sponsorów, zwolenników, członków i odbiorców (beneficjentów) jest jakby mniej. A więc, drogi czytelniku, czy chcesz czy nie, każda grupa ekologiczna działa w otoczeniu konkurencyjnym, które zweryfikuje możliwość jej dalszego istnienia. Zarządzanie i marketing, nie lubiane przez wielu słowa, muszą stać się elementarzem liderów grup ekologicznych.

Nie traćmy więc czasu. Nawet dysponując nikłymi środkami, można zacząć budować profesjonalną i skuteczną organizację ekologiczną. Zacznijmy od tego, by nie spóźniać się na spotkania, nie zawalać terminów, dotrzymywać swoich zobowiązań. Potem przyjdzie czas na public relations, infrastrukturę biurową, mailingi, telemarketing, wybór formuły prawnej działalności i księgowość. Lecz nawet najdłuższy marsz rozpoczyna się od pierwszego kroku.

Mariusz Puto

*) "Pod Jemiołą" - przyjazny krakowski pub przy ul. Floriańskiej.

LIDERZY W OCZACH PAPUASÓW

To, co my nazywamy zdolnościami i przedsiębiorczością, uważane jest w społeczeństwach papuaskich za wady. Każdy, kto usiłuje wywyższyć się i zdobyć dla siebie przywileje kosztem innych czy też zwrócić uwagę na swoje zalety zbyt wytężoną pracą, uważany jest za człowieka złego, za takiego, który myśli więcej o sobie samym niż o gromadzie. Ideałem jest tutaj człowiek, który nie robi z siebie wielkiego, pracuje w miarę, jest z natury łagodny i nieśmiały, uczynny dla drugich i zadowolony ze swej pozycji równouprawnionego członka gromady.

Ci, którzy mają we krwi niepokój i pragną wybić się ponad przeciętność, ci, którzy chcą, aby inni na nich pracowali, i lubią rozkazywać, to ludzie źle dostosowani do tych społeczeństw.

nadesłał Jacob

2 Eric Lundqvist, Dzicy to my, PIW, 1957. SAMOCHÓD -
FUNKCJONALNA WŁASNOŚĆ?

Ale istnieje typ konsumpcji, który nie dokonuje się przez usta. Najlepszym przykładem może być prywatny samochód. Może ktoś oponować, iż tak funkcjonalna własność nie stanowi ekwiwalentu własności martwej. Byłoby to prawdą, gdyby prywatny samochód był rzeczywiście funkcjonalny, ale tak nie jest. Nie pobudza on ani nie aktywizuje żadnej mocy człowieka. Stanowi rozrywkę, pozwala człowiekowi uciec od siebie, stwarza fałszywe poczucie siły, pomaga wykształcić takie poczucie identyczności, które zależne jest od marki prowadzonego samochodu, nie pozwala mu na spacer i myślenie, jest wystarczająco ekscytujący, aby uniemożliwić jakąkolwiek skoncentrowaną na temacie rozmowę i pobudza rywalizujące współzawodnictwo. Trzeba by napisać całą książkę, aby dać pełen obraz irracjonalnych i patogennych funkcji konsumpcji, jaką reprezentuje prywatny samochód.

wyszukał Olaf Swolkień

2 Erich Fromm, O sztuce istnienia, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa - Wrocław 1997, s.124.

MIEĆ CZY BYĆ? OTO JEST PYTANIE…

Pojawiło się niedawno w księgarniach II wydanie pracy Ericha Fromma Mieć czy być?, która to pozycja stać się winna w mym przekonaniu jedną z lektur każdej osoby zainteresowanej kryzysem mentalności ludzkiej i wynikającą stąd degradacją przyrody na niespotykaną dotąd skalę. Choć znajdziemy tu jedynie niewielkie wzmianki o potocznie rozumianej ekologii, to książka zasługuje na miano jednej z najważniejszych prac ukazujących przyczyny procesu bezwzględnego niszczenia zasobów przyrodniczych.

Fromm nie bombarduje czytelnika zestawieniami wyemitowanych trujących substancji, liczbą nowych samochodów, ilością zużywanego papieru na osobę, co więcej - niemal w ogóle nie pisze o ekologii tak, jak do tego przywykliśmy. Zamiast alarmujących danych, które nie mają już chyba mocy oddziaływania na oswojonego z nimi odbiorcę, i przed którymi łatwo jest uciec rozgrzeszając się przez zakup dezodorantów bez freonu, bezołowiowej benzyny, makulaturowych zeszytów i setek innych produktów z napisem "przyjazny dla środowiska", Fromm uświadamia czytelnikowi, że niezależnie od tego typu wyborów niemal wszyscy uczestniczymy w obłędnym konsumpcyjnym przedstawieniu. Świat współczesny to świat, w którym posiadanie (tytułowe "mieć") jest niewspółmiernie bardziej istotne od jakości życia rozumianej w kategoriach intensywności i charakteru przeżyć, nie zaś w ilości zgromadzonych dóbr ("być"). Takie zjawiska, jak: zanikające lasy tropikalne, ginące wieloryby i padające od kul myśliwskich wilki to efekt finalny filozofii hierarchizującej społeczeństwo ze względu na poziom konsumpcji poszczególnych jednostek. Fromm zamiast zadawać powierzchowne i ulubione przez wielu pytanie o to, co z szerokiej oferty wybrać, pyta, czy w ogóle musimy wybierać tak często, jak robimy to obecnie. To odróżnia go od tych ekologów, którzy potrafią głosić radykalne zaklęcia o zrównoważonym rozwoju i tworzyć wyborcze sojusze z fanatykami produkcji i mitycznego wzrostu gospodarczego.1) Tym różni się także od rzeszy "zielonych konsumentów" całego zła upatrujących w kilku kozłach ofiarnych typu Shell czy McDonald. Jednocześnie przez tzw. "ekologiczny styl życia" próbujących od siebie odsunąć podejrzenia o współodpowiedzialność za istniejący stan rzeczy.

Według słów autora omawianej pozycji praca ta jest w pewnym sensie rozwinięciem wątków zawartych w jego wcześniejszych książkach: The Sane society z r. 1955 (po polsku jako Zdrowe społeczeństwo, Warszawa 1997) oraz The Revolution of Hope z 1968 r. (Rewolucja nadziei, Poznań 19962)). Mieć czy być? pierwotnie ukazało się w r. 1976, na 4 lata przed śmiercią autora i stanowi syntezę jego wcześniejszych rozważań o kondycji człowieka ery industrialnej. Niespełna 8 lat, jakie upłynęły od ukończenia Rewolucji nadziei Fromm wykorzystał na dopracowanie swych najważniejszych uwag prezentowanych w tej swoistej trylogii. Niestety, nie ustrzegł się błędów popełnionych przy dwóch pierwszych pracach. Znowu konstruuje trącące na kilometr utopizmem i inżynierią społeczną sposoby rozwiązywania problemów tutaj opisywanych oraz nadmiernie idealizuje samą istotę człowieka, przyczyn negatywnych zachowań upatrując jedynie w istniejącym systemie społeczno-polityczno-ekonomicznym. Fromm nie potrafi też uwolnić się z jarzma formacji intelektualnej, z którą pośrednio był związany - Nową Lewicą - co owocuje nieco zbyt dużą dawką tzw. "politycznej poprawności". Niemniej jednak mimo tych wad lektura Mieć czy być? jest nader pouczająca, gdyż mnóstwo w książce istotnych spostrzeżeń, które w dużym skrócie postaram się tu zaprezentować, zachęcając jednocześnie do przeczytania całości.

Fromm rozpoczyna swoją pracę od stwierdzenia, iż od początku epoki przemysłowej ludzkość pozostawała w głębokim i trudno podważalnym przekonaniu, iż znaleźliśmy się na drodze wiodącej do nieograniczonej produkcji, a co za tym idzie, nieograniczonej konsumpcji, że technika czyni nas wszechmocnymi, a nauka - wszechwiedzącymi (s.35). Przekonanie to sprawiło, iż rodzaj ludzki zdawał się sobie niemal niezależnym od środowiska naturalnego, niczym nie hamowany w swym dziele zaspokajania nowych zachcianek i hołdujący przekonaniu, iż ich spełnienie jest kwintesencją egzystowania i warunkiem niezbędnym do osiągnięcia zadowolenia. Fromm, podsumowując wieloletnie funkcjonowanie owej ideologii hedonizmu i złudnego szczęścia, pisze: Osiągnięcie przez wszystkich bogactwa i komfortu miało zaowocować nieskrępowanym szczęściem. Triada nieograniczonej produkcji, absolutnej wolności i nieskrępowanego szczęścia utworzyła jądro nowej religii-postępu, a współczesne Ziemskie Państwo Postępu miało zastąpić Państwo Boże (s.36). Tymczasem lata wmawiania, że szczęście = posiadanie okazały się daremne i czar prysł. Oczywiście nie stało się to z dnia na dzień, a proces demistyfikacji ideowych podwalin industrializmu trwa do dziś.3) Swego rodzaju fenomenem jest fakt, iż to właśnie w społeczeństwach pogrążonych po uszy w konsumpcyjnej propagandzie dostrzeżono, że bliższe prawdy niż pecunia non olet jest stwierdzenie "pieniądze szczęścia nie dają". Ów pełzający bunt zrodził się w kręgach osób uczestniczących w wielkim żarciu, co ukazało, jak złudna jest wiara w magiczną moc posiadania. Ta droga - american way of life - jak mawiają w kolebce konsumpcjonizmu, okazała się być drogą donikąd. Nie przypadkiem w państwach nasyconych aż do przesady dobrami materialnymi istnieje najwięcej inicjatyw kontestujących taki porządek. Pierwszym sygnałem, że coś zaczyna się psuć w niemal idealnym dotąd mechanizmie, były masowe bunty młodzieży w l. 60.4) Powstałe później liczne inicjatywy próbujące wypracować alternatywę wobec status quo świadczą, że nie był to chwilowy odruch niezadowolenia znudzonych dzieciaków. Akcja rodzi reakcję i stąd zmasowana kontrofensywa piewców industrializmu dostrzegających, że oto ziemia usuwa im się spod nóg. Ciągłe bombardowanie sloganami o szczęściu w kupionej pigułce, niszczenie przy pomocy aparatu państwa wszelkich alternatyw, ofensywa w dziedzinie idei (przykładem choćby Koniec historii F. Fukuyamy) przynosi - oczywiście - efekty w postaci marginalizowania kontestatorów lub złapania ich na lep współpracy z systemem niszczącym człowieka i przyrodę.5) Jednak im większe siły angażują obrońcy starego (nie)ładu, tym celniejszą napotykają krytykę, która przybrać może postać takiego choćby stwierdzenia: System, który dopuszcza rozpowszechnianie obrazów ukazujących ptaka pokrytego ropą naftową lub człowieka umierającego na AIDS jako reklamę odzieży, to system nie zasługujący na reformowanie, ale na całkowite zniszczenie. 6) Fromm pisze, że w pewnym momencie niezadowolenie jest tak silne, że nie sposób oszukać go przywleczoną z supermarketu tandetą.

Konsumpcyjny raj to w istocie piekło, gdzie rolę czartów pełnią czerpiący zyski z takiego obrotu spraw i ich dobrowolni i przymusowi pomocnicy. Rosnące niezadowolenie próbuje się zagłuszyć jeszcze szybszą, jeszcze głośniejszą, intensywniejszą i anormalną konsumpcją (dochodzi nawet do tego, że zachowania traktowane przez setki lat w wielu kręgach kulturowych jako dewiacje stają się równouprawnionym i promowanym sposobem na życie, stanowiąc mimo szczytnych haseł po prostu jeszcze jeden towar). Można również skierować je na bezpieczne dla systemu tory quasi-buntu, swego rodzaju koncesjonowanej opozycji nie stanowiącej zagrożenia dla samej istoty industrializmu. W każdym razie w pewnym momencie pierwszy niezadowolony, niczym w Andersenowskiej baśni, krzyknął, że król jest nagi i od tego momentu datuje się początek końca dawnego układu.7) Miraż szczęścia w konsumpcyjnym społeczeństwie pryska jak bańka mydlana, a efekt jego funkcjonowania jest następujący: Stanowimy społeczeństwo ludzi notorycznie nieszczęśliwych, samotnych, lękliwych, przygnębionych, destrukcyjnych, uzależnionych, którzy zadowoleni są wtedy, kiedy uda im się zabić czas, uprzednio z takim trudem zaoszczędzony (s.41). Zdaniem Fromma mieliśmy do czynienia z ogromnym eksperymentem, który wykazać miał, czy hedonistyczny styl życia gwarantuje szczęście. Wynik eksperymentu w krajach bogatych udzielił negatywnej odpowiedzi na to pytanie.8) Funkcjonowanie społeczeństwa industrialnego opiera się przede wszystkim na wynaturzonym indywidualizmie, który przybiera postać skrajnego egoizmu, wyobcowania z naturalnych wspólnot w imię udziału w wyścigu szczurów.9) Rozpad tychże wspólnot lub wciąż malejące znaczenie to swoisty signum temporis naszej epoki.

Fromm uważa, że podstawowym pytaniem zadawanym w ramach systemu konsumpcyjnego nie jest kwestia "co jest dobre dla człowieka?", lecz "co przyczynia się do wzrostu systemu?". Taki sposób myślenia, jaki zdominował społeczeństwo przemysłowe, jest wrogi przyrodzie. Traktując ją jako magazyn surowców, nie mówi o koegzystencji, lecz o podboju. Zdaniem autora społeczeństwo przemysłowe żywi pogardę dla natury - w takim samym stopniu odnosi się to do wszystkich rzeczy nie wytworzonych w procesie maszynowej produkcji (…). Ludzie znajdują dzisiaj upodobanie w realności mechanicznej, w potędze maszyny, we wszystkim, co pozbawione życia, a nadto - coraz bardziej - w niszczeniu (ss.44-45). Fromm stoi na stanowisku, że konieczne i możliwe są przemiany ludzkiej świadomości mogące doprowadzić do zmiany niekorzystnego dla człowieka i przyrody funkcjonowania mechanizmów ekonomiczno-politycznych. Twierdzi także, iż pogląd, jakoby poza globalnym kapitalizmem, sowieckim modelem socjalizmu i "trzeciodrogowymi" dyktaturami ŕ la Franco i Salazar nie istniały inne możliwości organizacji społecznej, jest fałszywy.

Część I omawianej pracy zatytułowana jest Różnica między posiadaniem a byciem. Autor pisze, iż w istniejącym modelu społecznym posiadanie stanowi esencję egzystencji. Utożsamienie wartości człowieka z posiadanymi przezeń zasobami lub chęcią ich zdobycia jest najlepszym przykładem degeneracji rodzaju ludzkiego. Totalitaryzm spod znaku Myszki Miki bogactwu bycia przeciwstawia posiadanie bogactw, a na swej drodze niszczy wszystko, co jest przeszkodą: tradycje, religie, obyczaje, odwieczne przekonania, indywidualizm. Ofensywa "mieć" przeciw "być" następuje już na płaszczyźnie komunikacji werbalnej, kiedy to zamiast - jak dawniej - stwierdzić "jestem jakiś nieswój" mówimy "mam problem". Mechanizm społeczeństwa przemysłowego przypomina węża połykającego własny ogon. Ludzie od dziecka przystosowani do roli wiecznego konsumenta są niczym ofiary nałogu funkcjonującego dzięki nowym porcjom narkotyku: Konsumpcja (…) uwalnia od niepokoju (…), równocześnie jednak wymaga konsumowania coraz większych porcji, albowiem towary już skonsumowane szybko tracą własności zaspokajania pragnienia10) (s.70). Otaczanie się przedmiotami stanowi remedium na pustkę duchową, brak poczucia sensu życia, uczuć, zerwanie więzi ze wspólnotą. Remedium, dodajmy, chwilowe i wątpliwej jakości, sądząc po kondycji duchowej uczestników konsumpcyjnej orgii. Następnie Fromm omawia relacje między byciem a posiadaniem w odniesieniu do wielu aspektów życia. Szczególnie ciekawe wydają się uwagi dotyczące wiary. Wiara oparta o "mieć" to wiara bezrefleksyjna i bierna. Przyjmuje się tutaj gotowe odpowiedzi w postaci dogmatów, nabiera pewności siebie, przekonania o własnej nieomylności. Bóg zmienia się w bożka, a jego imieniem usprawiedliwiać można wszelkie podłe czyny. Wiara oparta o "być" jest raczej pewnym nastawieniem, orientacją, postawą poszukującą, nie zaś zestawem gotowych odpowiedzi.

Część II omawianej pracy rozpoczyna się od stwierdzenia, że podstawą systemu opartego na posiadaniu jest funkcjonowanie zachłannego społeczeństwa, w którym kult własności prywatnej doprowadzony został do absurdu. Zysk jest motywem przewodnim ludzkiej egzystencji. Posiadanie przedmiotów nie jest dyktowane koniecznością i rzeczywistymi potrzebami, lecz są one traktowane w kategoriach zabawek. Hasłem wyznających takie wartości ludzi jest stwierdzenie "nowe jest piękne". Posiadaniu będącemu powszechną wartością obecnej kultury przeciwstawia Fromm bycie, nekrofilii (umiłowaniu przedmiotów martwych) - biofilię (pasję życia). O istniejącej tęsknocie za życiem świadczą - zdaniem Fromma - różne mity i opowieści religijne, w których mamy do czynienia z silnie eksponowaną postacią bohatera. Jest nim zazwyczaj osobnik nie posiadający nic lub nie przywiązujący wagi do posiadania. Jezus, Budda, Mojżesz, Herkules i Odyseusz porzucają dobra doczesne i dążą do celów nie dających się opisać kategoriami społeczeństwa z posiadaniem w roli głównej. Podziw dla bohaterów kontrastuje z jednoczesnym kurczowym trzymaniem się dóbr materialnych, będącym świadomością faktu, że w obecnym układzie utrata własności jest równoznaczna z utratą wartości, pozycji, przyjaciół, wszystkiego, co tak istotne dla większości ludzi. Radości z gromadzenia towarzyszą ciągły lęk i troska o to, co udało się zgromadzić. Promieniuje to na wszelkie aspekty życia: domy będące onegdaj miejscem odpoczynku są dziś twierdzami z alarmami, łańcuchami, kratami i wojowniczymi psami; układy przestrzenne miast-cytadel przepojone są duchem strachu i agresji, a sfrustrowani maniacy żądają dostępu do broni i większych nakładów na policję, jakby miało to przynieść coś więcej niż dalszy wzrost obłędu. Zdegenerowane społeczeństwo uzależnione od wizyt u psychoanalityków i innych szarlatanów, środków antydepresyjnych i trącących sztucznością "pozytywnych afirmacji" to efekt końcowy.

III część omawianej pracy nosi tytuł Nowy człowiek i nowe społeczeństwo i stanowi próbę odpowiedzi na pytanie o możliwość zmiany krytykowanego wcześniej status quo. Zmiana ta jest według autora możliwa, o ile wcześniej nastąpią przemiany w mentalności. Nie wystarczy zmienić, jak chcą niektórzy, jedynie warunków polityczno-ekonomicznych, by dokonała się przemiana świadomości. Zmiany duchowe muszą być skorelowane z konkretnymi posunięciami i dopiero taki melanż zaowocować może realnymi skutkami. Fromm mówi o zmianie religijnej, jednak religię traktuje tu nader szeroko, jako pewien system wartości, nie zaś konkretne wyznanie. Dominującą dziś religią jest religia industrialna wyrosła na podłożu protestantyzmu. To Marcin Luter, eliminując z Kościoła element macierzyński, położył podwaliny pod skrajnie antyekologiczny i kryjący się za fasadą chrześcijaństwa industrializm.11) Dawniej bowiem macierzyńskim elementom systemu religijnego odpowiadała relacja do przyrody, nawiązywana w procesie produkcji - praca chłopa lub artysty w żadnym sensie nie przypominała wrogiego, nastawionego na wyzysk ataku wymierzonego w naturę. Była współpracą z przyrodą - nie gwałtem, lecz transformacją wedle właściwych jej praw (s.222). Zaburzenie równowagi między męskim i żeńskim pierwiastkiem stało się - zdaniem Fromma - podstawą industrializmu redukującego ludzi do roli służących maszynerii przez nich zbudowanej. Od czasu wystąpienia Lutra nowy sposób postrzegania świata zdobywa coraz większą popularność, a wymiernym efektem rozwoju protestantyzmu jest kapitalizm,12) który sprowadza całą aktywność ludzką do wymiaru ekonomicznego.13) Człowiek wyznający religię industrialną posiada - wedle Fromma - charakter merkantylny. Charakteryzuje się on postrzeganiem siebie i innych elementów przyrody jako towarów na ogromnej giełdzie, zupełnym konformizmem, brakiem szerszych celów i punktów odniesienia, rozluźnionymi więziami z innymi, przytępionymi reakcjami na bodźce i emocjami, wybujałym egoizmem.

Człowiek tworzący nowe społeczeństwo pozbawione opisywanych przez Fromma wad winien posiadać kilka cech. Są to m.in. : wola porzucenia wszystkich form posiadania, radość wywodząca się z dawania - nie zaś gromadzenia, miłość i szacunek do wszelkich form życia, nastawienie na redukcję zazdrości i nienawiści, życie bez czci dla bożków i iluzji, uczciwość wobec innych, szacunek dla przyrody. Jednak oprócz braku tych cech istnieją inne jeszcze przeszkody na drodze ku nowemu społeczeństwu. Najpoważniejsze z nich to: centralizacja technologiczna i polityczna, wiara w nieograniczony wzrost gospodarczy, postrzeganie pracy wyłącznie przez pryzmat zysku, biurokratyzacja, zanik autentycznej indywidualności. Jeśli chodzi o konkretne propozycje, to są one - moim zdaniem - mało twórcze, co więcej, wiele z nich zdążyło się już skompromitować. Jak w innych pracach Fromma są one niewspółmiernie gorszej jakości niż diagnoza. Autor nie potrafi wyjść poza zaklęty krąg lewicowych mitów. Wierzy w dobroczynną moc państwa (pozostaje dla mnie tajemnicą, dlaczego Mirosław Chałubiński we wprowadzeniu nazywa propozycje Fromma anarcho-socjalistycznymi): ma ono kontrolować konsumpcję, ustalać związane z nią normy i przepisy i egzekwować je. Pisząc o zbyt dużej roli biurokracji wierzy jednocześnie, że państwowi urzędnicy wiedzą lepiej, co jest dobre a co złe. Jako pozytywny przykład kontroli konsumpcji wymienia działalność Food and Drug Administration - amerykańskiego Urzędu do spraw Żywności i Lekarstw, który w rzeczywistości jest niczym innym, jak ostoją medycznych i żywieniowych technokratów. Podobnie rządowe subsydia mają mieć dobroczynny wpływ (a w Europie Zachodniej to one wykończyły małe i średnie gospodarstwa rolne, zastępując je schemizowanymi fabrykami żywności, swoistymi eurochozami). Rację ma pisząc, że często koncerny generują potrzeby klienta, ale nie przyjdzie mu nawet do głowy, że to samo robi zgraja opłacanych przez nas urzędasów. Inne pomysły to m.in. demokracja bezpośrednia, którą Fromm - podobnie jak wielu teoretyków w latach ostatnich - traktuje jako lek na wszelkie dolegliwości, nie dostrzegając, że nie istnieją przesłanki świadczące, że ta forma demokracji miałaby być pozbawiona większości wad jej obecnie powszechnej odmiany.

Ogólnie u Fromma wszystko jest proste i może stąd powodzenie, jakim cieszą się jago prace. Pozorny radykalizm propozycji to jedynie lekka modyfikacja znanych od lat pomysłów. Fromm jest utopistą, kiedy pisze o całkowitym wyeliminowaniu żądzy posiadania, a rojenia takie nie zmienią obecnej sytuacji, której cechą jest zachwianie równowagi między byciem a posiadaniem. Tytułowe pytanie jest błędne. Nie da się tylko i wyłącznie być, jest to raczej konstrukt teoretyczny, mający wskazywać na potrzebę przywrócenia właściwej rangi byciu, jednak nie poprzez nierealne snucie wizji eliminacji posiadania, lecz ograniczenie jego roli. Fromm, głosząc takie pomysły, ociera się o inżynierię społeczną, które to wrażenie pogłębia dodatkowo nadmierny idealizm autora odnośnie oceny natury ludzkiej. Do tego dochodzi jeszcze natrętna indoktrynacja nowomodnymi hasłami o patriarchalnej dominacji, co w świecie babo-chłopów i chłopo-bab brzmi jak kiepski żart. Fromm pyta w zakończeniu swej pracy, czy nowe, opisane przezeń społeczeństwo jest wizją realną. Otóż moim skromnym zdaniem - nie. Sądzę też, że takie konstruowanie utopii niesie ze sobą wiele niebezpieczeństw.14) Warto jednak czytać Fromma, choć nie sądzę, aby można poważnie rozpatrywać jego propozycje zmian. Twierdzenia diagnostyczne tego autora są warte uwagi, terapeutyczne i prognostyczne - niestety nie.

Remigiusz Okraska

1) Zwolennikom aliansów z Unią Wolności i wyznawcom mitu wzrostu gospodarczego polecam książkę Edwarda J. Mishana - Spór o wzrost gospodarczy, Warszawa 1986.

2) Główne aspekty tej pracy przedstawiłem w tekście Stary wspaniały świat, opublikowanym w "Dzikim Życiu" nr 7-8/97, "Maci Parjadka" nr 6-8/97 oraz pracy zbiorowej Silva rerum - ekologiczne miscellanea (w druku).

3) Ciężar walki o stan umysłów przeniósł się do krajów rozwijających się, m.in. byłych demoludów.

4) Niesłusznie zresztą postrzegane li tylko jako lewacko-pacyfistyczne, bowiem jest okres odrodzenia także przeciwległego bieguna politycznej ekstremy - młodej, antyestablishmentowej ultraprawicy.

5) Jak w przypadku WKLE/UW czy "Sprzątania świata"…

6) Z recenzji pisma "The Scorpion" [w:] "Stańczyk" nr 1/1994.

7) Pytanie tylko, czy ten koniec to opamiętanie się ludzkości czy też upadek w przepaść ekologicznej katastrofy.

8) System kapitalistyczny celowo ignoruje takie twierdzenia, bowiem zaprzecza ono sensowi jego istnienia.

9) Dochodzi nawet do tak absurdalnych sytuacji, jak konkurowanie małżonków, kto zrobi większą karierę.

10) Zarówno na gruncie materialnym - bo produkuje się coraz większą tandetę, jak i w szerszym rozumieniu - bo wytwory te są trywialne i pozbawione mocy silniejszego oddziaływania.

11) Fromm, dystansując się wyraźnie wobec katolicyzmu, potrafi jednocześnie oddzielić swoje przekonania od opisywanych zjawisk. Tym różni się od prof. dr. Lecha Ostasza, który na łamach ZB (nr 10(100)/97, s.2) usiłuje nieudolnie do swojej niechęci do Kościoła dorobić "ekologiczną" fasadę.

12) Por. Max-Weber, Etyka protestancka a ruch kapitalizmu, Warszawa 1994.

13) Kapitalizm nie jest tym samym, co wolny rynek, który jako swobodna wymiana dóbr i usług istniał na długo przed powstaniem kapitalizmu - systemu i filozofii, która ową wymianę uznaje za najistotniejszy element ludzkiej egzystencji.

14) Kto wie, czy ktoś nie zechce wprowadzać nowego społeczeństwa siłą. Pol Pot też wierzył w równość, dobroć ludzkiej natury, nie przepadał za techno-szaleństwem i miał śmiałą wizję raju na ziemi…


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 12 (102), Grudzień '97