"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 1 (103), Styczeń '98
Według Prokuratury Rejonowej dla Warszawy-Mokotowa Wojewódzki Konserwator Zabytków w Warszawie, od lat i bez przerwy, troszczy się o stare drzewa-pomniki przyrody, a także o starą wierzbę, która takim pomnikiem nie jest.1) Dotyczy to - w tym przypadku - sygnalizowanej przeze mnie uprzednio sytuacji "Mieszka I" - 1000-letniego dębu ostańca Puszczy Mazowieckiej, przy ul. Nowoursynowskiej, starych drzew w Gucin-Gaju i wierzby na pobliskim podskarpiu, osłaniającej mogiłę powstańczą.
Jak napisano w oficjalnym piśmie - nie potwierdzono faktu, iż funkcjonariusze odpowiedzialni za ochronę pomników przyrody przyczyniają się do ich niszczenia. Prokuratura - z takim właśnie wynikiem - przeprowadziła postępowanie w tej sprawie w związku ze skargą Piotra Szkudlarka, złożoną w oparciu o mój artykuł zamieszczony w ZB.2) Trud Prokuratury można by więc skonkludować następująco: wszystko jest cacy, krzywa rośnie, a tylko treść rzeczonego artykułu jest be! Czyżby?
Rzeczywiście Urząd Gminy Wilanów poddał zabiegom pielęgnacyjnym wymienioną wierzbę nad mogiłą powstańców warszawskich. Uporządkowano także otoczenie. Ale przecież można to było uczynić już dawno, a nie dopiero na skutek ostrych interwencji prasowych. Nadto, stosownej pielęgnacji wymaga tu nie tylko owa wierzba płacząca, lecz również kilka dębów wyrosłych obok. Wierzba ma wiek dość krótki, zaś owe, jeszcze względnie młode dęby mogą - przy niewielkiej pomocy ludzi - szumieć nad mogiłą bohaterów nawet przez stulecia. Trzeba jednak o nie zadbać już teraz!
UG Ursynów latem '97 podobnym zabiegom pielęgnacyjnym poddał "Mieszka I" (oczyszczenie z próchna i zaimpregnowanie zniszczonej części pnia). Są to jednak zabiegi wielce niewystarczające. "Mieszkowi I" są bowiem do dalszej egzystencji niezbędne:
Pozostał już tylko jeden jego żywy konar i mała część pnia. A gdy kilkadziesiąt lat temu wzmacniano go stalowymi obręczami, jeszcze wszystkie konary miał żywe. Jednak uschły one wraz z przeważającą częścią pnia, właśnie na skutek dotkliwego braku wody i narastającej presji urbanizacyjnej. Przez dziesięciolecia, od czasu gdy owe wstępne zabiegi pielęgnacyjne (stalowe obręcze na konary, cementowa plomba pnia) zostały zastosowane przez Zjednoczone Zespoły Gospodarcze "Inco", nikt - wbrew temu, co napisano w powiadomieniu Prokuratury - aż do lata '97 nie zatroszczył się o jego coraz gorszą kondycję. Należy uzupełnić, iż wody brakuje tu nie tylko temu jednemu pomnikowi przyrody, ale - z tej samej przyczyny - całemu, usytuowanemu po drugiej stronie ul. Nowoursynowskiej rezerwatowi przyrody Lasek Natoliński. A - i to powinni uprzytomnić sobie wszyscy odpowiedzialni za takiego rodzaju obiekty - pomników przyrody jest tu więcej niż w całej Puszczy Białowieskiej. Cały ten kompleks był zasilany w życiodajną wodę od naskarpowej strony Wysoczyzny. Teraz, oprócz wymienionych rowów melioracyjnych, dopływ wody z tej jednej strony został już zniweczony (osuszenie dla potrzeb budowlanych terenu zwanego Moczydłem, postępująca - za zgodą urzędników - presja na zabudowę przedpola rezerwatu na całej jego długości, m.in. ze strony Spółdzielni Mieszkaniowej "Dębina". A przecież cały ten obszar - ze względu na ochronę Lasku Natolińskiego i "Mieszka I" - wymaga troski szczególnej, której dostrzec nijak nie można).
Na pomnikowych drzewach zabytku przyrodniczo-kulturowego Gucin-Gaj - co zaznaczono także w piśmie Prokuratury - sterczą już "suchoczuby" i obfita huba. Schorzenia te - według Prokuratury - to skutek występującego tu zaniku wód gruntowych. Otóż to! Ale czy ewidentne zagrożenia istnienia i tego zespołu dokumentują troskę czy raczej beztroskę ze strony ludzi i instytucji odpowiedzialnych za jego ochronę? Bo przecież zaniku wód gruntowych w Gucin-Gaju nie spowodowała żadna Vis Maior, a tym bardziej publikacje prasowe, lecz całkiem określona siła ludzka. Siłą tą było całkiem konkretne przedsiębiorstwo dokonujące - szkodliwej dla przyległego ekosystemu - regulacji Potoku Służewskiego. A działo się to - wbrew protestom organizacji społecznych i prasy - za zgodą lub na zlecenie urzędników i na oczach ludzi odpowiedzialnych z urzędu za ochronę dóbr przyrody i kultury. Dlaczego więc milczeli i nie przeciwdziałali, mimo że skutki tego przedsięwzięcia nie były trudne do przewidzenia? Chodzi tu o obniżenie poziomu wody w Potoku i na terenach przyległych, a m.in. o wyschnięcie stawu zasilającego w wodę stare drzewa w Gucin-Gaju.
Trzeba także pamiętać, iż o skuteczną ochronę wymienionych starych drzew prasa dopominała się od lat, a nie tylko w pierwszej połowie 1997 r. Osobiście alarmowałem o takiej potrzebie już od początku 1992 r. Ale głosy te zlekceważono.
Chciałbym więc podziękować Piotrowi Szkudlarkowi za dostrzeżenie istoty problemu i za zajęcie zasadnego stanowiska w sprawie tragedii starych drzew warszawskich. Nie sposób natomiast być zbudowanym odpowiedzią Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, dostarczoną Redakcji ZB w wyniku postępowania Prokuratury Rejonowej dla Warszawy-Mokotowa. Reklamowana w niej troska o stare drzewa-pomniki przyrody, w zderzeniu z rzeczywistością, okazuje się nader problematyczna; jest ona bowiem zabiegiem wymuszonym, zaledwie cząstkowym, nie dostrzegającym istoty problemu, a więc nie dającym gwarancji zachowania cennych wartości przyrodniczo-kulturowych dla przyszłych pokoleń. Wymusza to potrzebę dalszej, ciągłej kontroli społecznej nad działalnością ludzi i instytucji powołanych urzędowo do stosowania i przestrzegania prawa ukierunkowanego na ochronę cennych obiektów naszego dziedzictwa lub też potrzebę ich wymiany na podmioty w pełni kompetentne.
1) Zob. Tragedii starych drzew ciąg dalszy [w:] ZB nr 11(101)/97, s.67.
2) Stanisław Abramczyk, Tragedie starych drzew [w:] ZB nr 6(84)/96, s.30.
Urząd Wojewódzki Wydział Ochrony Środowiska, Rolnictwa i Leśnictwa Wojewódzki Konserwator Przyrody pl. Bankowy 3/5, Warszawa | Warszawa, 18.12.97 |
W październiku '97 urzędniczki z Wydziału Ochrony Środowiska w Urzędzie Dzielnicy Żoliborz - gminy Warszawa-Centrum Słowackiego 6/8 wydały decyzję zezwalającą na wycięcie dwóch drzew (topoli) rosnących na podwórzu koło domu, w którym mieszkam. Urzędniczki - podobno specjalistki w dziedzinie chirurgii drzew - uznały, że drzewa są chore, spróchniałe i zagrażają stojącym pod nimi samochodom.
Decyzja wydała mi się błędna. Drzewa były zewnętrznie w zbyt dobrej kondycji (zdrowa kora, bujne, grube i zdrowe liście), aby podejrzewać zniszczenie drewna wewnętrznego w takim stopniu, jak oceniły to pracownice Wydziału Ochrony Środowiska.
Kontaktowałam się z niezależnymi specjalistami, biologami; wszyscy podzielali moje wątpliwości. Złożyłam w tej sprawie odwołanie. W odpowiedzi otrzymałam lakoniczne pisemko, w którym urzędniczki podtrzymywały swoje stanowisko (bez konkretnego uzasadnienia) i informowały, że są w posiadaniu opinii rzeczoznawcy. Zapoznałam się ze wspomnianą opinią i stwierdziłam, że jest ona mało przekonująca, nie zawiera, wymaganych w takim przypadku (według Kodeksu postępowania administracyjnego), wyrażeń opisowych (np. korona drzewa rozwinięta jednostronnie i pochylona o stopni w kierunku, w pniu ubytek otwarty, wgłębny, redukcja masy asymilacyjnej %), a jedynie wyrażenia oceniające (np. drzewo zagrażające).
Rzeczoznawca - p. Jarosław Nowak, podający się za członka Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Ogrodnictwa przy NOT, stwierdził w swej opinii, że zabiegi pielęgnacyjne będą niewystarczające, gdyż drzewa mają pełzające korzenie. Z taką oceną trudno się zgodzić; zjawisko to jest całkiem naturalne i nie świadczy o złym czy słabym ukorzenieniu.
Moje stanowisko poparł (nieformalnie) inny specjalista ze Stowarzyszenia Inżynierów i Techników Ogrodnictwa, gdy udałam się tam, aby osobiście porozmawiać z panem Jarosławem Nowakiem. Dowiedziałam się jednak, że w Stowarzyszeniu nikt nic nie wie o jego działalności. Owszem, jest on rzeczoznawcą od drzew przedmiotowych (figuruje w spisie), ale nie pojawia się w Stowarzyszeniu, a opinię w interesującej mnie sprawie wydał prywatnie, bez wiedzy Stowarzyszenia, a więc wbrew przepisom. Urzędniczki z Wydziału Ochrony Środowiska zapewniały mnie jednak uparcie, że wszystko jest w porządku, opinia jest uczciwa i fachowa, drzewa są chore, trzeba je wyciąć, a one są specjalistkami, więc wiedzą najlepiej. Ostatecznie dałam się przekonać.
27.11.97 drzewa zostały wycięte. Pocięto je na małe kawałki i mogłam dokładnie obejrzeć wnętrze pnia na całej długości. Nie znalazłam ani śladu próchnicy, grzybicy, zgorzeli, jak sugerowały uprzednio urzędniczki. Drzewa były w stu procentach zdrowe. Kiedy zażądałam wyjaśnień, usłyszałam stwierdzenie, cytuję: Urzędnik ma prawo wydać taką decyzję, jaka mu się podoba.
Jestem zdziwiona i oburzona faktem, że tak niekompetentne lub nieuczciwe osoby podejmują decyzje w sprawach związanych ze środowiskiem naturalnym. Obawiam się, że w niedalekiej przyszłości kolejne zdrowe drzewa z nie wyjaśnionych powodów uznane zostaną za chore i zagrażające i nikt nie zakwestionuje aroganckich poczynań urzędników, którzy - jak na razie - mogą czuć się bezkarnymi.
Z poważaniem