"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 2 (104), 15-31 stycznia 1998


…LEPIEJ, ŻEBY ZNÓW BYŁO DOBRZE

Jest takie powiedzenie: było dobrze, jest lepiej, ale lepiej, żeby znów było dobrze, a ja - niestety - znowu o kilku takich, co się męczą i dbają, żeby mi czasem tematów do tej pisaniny nie zabrakło i żeby - oczywiście - "było lepiej".

Oto np. KWK "Kleofas - Katowice" na jednym z katowickich osiedli przy ul. Piastów ma dwa stare, murowane baraki. Kiedyś były tam biura, później koło PZW przy kopalni i szkółka żeglarska. Oficjalnie zresztą obie te instytucje wciąż się tam znajdują. Tyle tylko, że nic mi nie wiadomo o ich działalności. Tzn. koło PZW i owszem organizuje "zawody wędkarskie" i sprząta staw, czyli wycina co roku drzewa (po co?) i wywleka z wody na brzeg co większe śmieci (też raz do roku). Ale już np. przerębli w trakcie mrozów nie robi. A co robi szkółka żeglarska? Przeważnie imprezy. Co sobotę widać i słychać jak grono instruktorów "szlifuje formę" w oparach tytoniu i gorzały. Ponadto "szkółka" prowadzi niezły biznes. Podczas gdy sprzęt żeglarski spokojnie gnije sobie na mrozie, deszczu i wietrze pod gołym niebem; w hangarze dla łódek urządzono garaż! A wokół hangaru - płatny parking. I tak, będąc posiadaczem pojazdu - można bezkarnie, acz nie za darmo, rozjeżdżać swoim samochodem trawniki czy świnić glebę (tuż nad wodą) smarami i olejami. Co ciekawe, dyrekcja kopalni zupełnie nie jest tematem zainteresowana, ot ktoś "wziął sprawy w swoje ręce".

Tuż obok "szkółki żeglarskiej" jeszcze niedawno był wielki transformator prądu. Teraz transorfmatora już nie ma, acz tablice ostrzegawcze z trupimi główkami pozostały. Czego chronią? Przepięknie wkomponowanych w krajobraz blaszanych garaży. Wie pan, tak to by łazili tu różne, tak nie wejdzie, bo się boi, żeby go prąd nie p… i auto spokojnie stoi, nie? To opinia jednego z właścicieli garaży. Oczywiście i tu gleba jest lepka od smarów, a do wody całe 10 m!

Myliłby się jednak ten, kto uznałby, iż idea parkingu na trawniku lęgnie się jedynie w umysłach technokratów i nieuków. Oto np. od 3 semestrów Uniwersytet Śląski ma nowego rektora, oczywiście profesora i bezwzględnie humanistę o hippisowskim image'u. Ale widać, że podobnie jak za Wielką Wodą i u nas byli hippisi są w awangardzie drapieżnego kapitalizmu. Nie dość, że studia na UŚ-u są już chyba najdroższe (z uniwersyteckich) w kraju, to jeszcze Pan Rektor systematycznie ogranicza zasięg trawników na rzecz płatnych parkingów. Gdzieniegdzie przynajmniej nowe parkingi wyłożone są betonową "siatką", w której "oczkach" może rosnąć trawa, ale inne nowe parkingi zostały wyznaczone wprost na trawnikach (obecnie już z dopiskiem "byłych"). Tu jeszcze jedna refleksja. Sam kiedyś studiowałem w murach tejże uczelni i gdy uznaliśmy (tzn. studenci), że droga pomiędzy jednym z wydziałów a rektoratem jest niebezpieczna, to najpierw pisaliśmy petycję do rektora, później - prezydenta miasta, a później na tej drodze zrobiliśmy sobie piknik. Coś tak z 500 osób. Dwa dni później zamieniono ruch dwukierunkowy na jednokierunkowy. Niepełny, ale zawsze sukces. Teraz ruch znowu jest dwukierunkowy, a studenci nie tylko mają to gdzieś, ale biją się o miejsca dla swoich samochodów na… trawnikach. "Tak daleko, tak blisko"?

Na koniec jeszcze jedna ciekawostka. Otóż gdy pewnego dnia zauważyłem, jak śmieciarka zabiera tak odpadki, jak i makulaturę, zadzwoniłem do firmy "Komunalnik", do której należała, i zapytałem, czy aby się panowie nie pomylili? I co się okazało? Miły pan z "Komunalnika" wyjaśnił, że te kolorowe kontenery to bardziej dla ozdoby niż praktyki, bo i tak tylko stłuczkę szklaną "jakaś firma" odbiera, resztę na wysypisko trzeba wywozić, bo nikt tego nie chce!

Cóż, ponieważ kontenery (z wyjątkiem tego na makulaturę) są "w zasadzie" nie do otwarcia, przypomniał mi się tekst z ZB, tak gdzieś sprzed 2 lat. Niestety, nie pamiętam czyj!*) (Acz, jeśli się nie mylę, osoby nader młodej). Autorka cieszyła się (!), że owe pojemniki są niedostępne dla, jak to określiła, "tuptusiów". Otóż, miła Panno, jeśli wciąż czytasz ZB, to może ten tekst uzmysłowi Ci, iż ludzie grzebiący w odpadkach spełniają o tyle pożyteczną rolę, że swoje "zdobycze" sprzedają. A jeśli ktoś za to płaci, to raczej nie wywozi tego "towaru" na wysypisko, lecz do papierni, huty czy do innego "odzysku". A tak w ogóle, to mało kto zostaje "tuptusiem" z wyboru, bo to żadna rozkosz po śmietnikach grzebać, często na starość.

Bogdan Pliszka

*) Zob. Izabela Żukowska, Na olsztyńskich śmieciach [w:] ZB nr 5(83)/96, s.20.

(red.)

DZIKOŚĆ RZEK ZAGROŻONA!

Jak już dowiedzieliśmy się, m.in. z tekstu Antyzielona alternatywa*) Stanisława Zubka, są w kraju siły i osoby, które zagrażają dzikości polskich rzek. Mówiąc ściślej - zupełnie niezasłużenie - sam do takich osób zostałem zaliczony. Korzystając więc z przysługującego mi prawa, bronię się - przez atak.

Z pewnym zdziwieniem przeczytałem w kolejnym tekście w tej sążnistej i bogatej w epitety polemice Stanisława Zubka, że i on także opowiada się za zniszczeniem dzikości polskich rzek. Jak to jednoznacznie napisał, jest on zwolennikiem obudowywania rzek wałami. Czy ktoś jednak widział kiedyś dziką rzekę z wałami?

Budowa wałów to buldożery i koparki ryjące ziemię, to ciężarówki rozjeżdżające wszystko, co rośnie i rusza się. Budowa wałów to wycięte drzewa i zarośla, zniszczone łąki, stanowiska lęgowe ptaków, kryjówki płazów i gadów itd.

I tak to w nieopanowanym zapędzie polemicznym Stanisław Zubek pogrążył się we własnym zawalu, co odnotowuję bez satysfakcji.

Krzysztof Żółkiewski
Zlewnia rzeki Rawy, Katowice, 2.1.98PS

Do tej wpadki S. Z. przyczynił się także złośliwy chochlik lub wirus zasiedlający Redakcję ZB, który z mojego tekstu Antyzielona alternatywa usunął zdanie, w którym opowiadałem się za "proekologiczną deregulacją uprzednio uregulowanych rzek".

*) ZB nr 6(96)/97, s.36. Zob. też:

NIE WIEDZĄ CZY NIE CHCĄ WIEDZIEĆ?
ODPOWIEDź NA KOLEJNY PASZKWIL
PRACOWNI NA RZECZ WSZYSTKICH ISTOT NA MÓJ TEMAT

W interesującym zeszycie ZB nr 12(102)/97 (Ogólnopolska sieć dla Beskidu Sądeckiego) natknąłem się na kolejną dezinformację Pracowni na rzecz Wszystkich Istot (z wyjątkiem tej dotyczącej Zbigniewa Witkowskiego) na mój temat.

Na s.47 w punkcie 4 ci zacni przyjaciele Wszystkich Istot tak piszą: Środowisko naukowe - przepraszamy wszystkich uczciwych naukowców - uwiarygodnia niszczenie przyrody w majestacie autorytetu tzw. eksperta. I dalej następuje kuriozalny tekst - niestety, źle świadczący o Pracowni - dla podkreślenia wagi problemu wybity tłustym drukiem: Cokolwiek by nie powiedział prof. Zbigniew Witkowski, faktem jest, że to na Jego ekspertyzy powołują się inwestorzy dewastujący kopułę Pilska oraz szczyt Jaworzyny Krynickiej.

Jak wspaniale przyłożyli - no nie? Przepraszamy wszystkich uczciwych, poza Witkowskim, bo ten, cokolwiek by mówił, pisał i wyjaśniał, i tak nie ma to sensu, bo my wiemy, że on jest nieuczciwy i jesteśmy zmuszeni poinformować o tym wszystkich zainteresowanych. Wspaniałe doniesienie. Szkoda tylko, że nie naukowe.

Spieszę zatem donieść, że wiedza na mój temat, jaką reprezentują przyjaciele Wszystkich Istot nazywa się "wiedzą objawioną", dostępną nielicznym, mnie - niestety - nie. Bo co to znaczy, że na jego ekspertyzy powołują się inwestorzy i dewastatorzy? Czyż nie znamy morderców powołujących się na sprawiedliwość? Czy nie można by zacytować, co takiego napisał Witkowski, że umożliwia to dewastację przyrody, a służby odpowiedzialne za ochronę przyrody patrzą na to obojętnie, bo dewastacja jest zgodna z tym, co napisał on w ekspertyzie? Chciałbym zapytać, dlaczego przedstawiciel nowosądeckiego oddziału "Pracowni" wystąpił z Koalicji "Ratujmy Karpaty"? Czyżby dlatego tylko, że i ja tam przychodzę? Czy tak powinni postępować prawdziwi miłośnicy gór i obrońcy przyrody?

Szczęśliwie o Pilsku pisałem nie raz, prezentując swoje poglądy i wyniki "swojej" ekspertyzy publicznie (por. Łajczak, Michalik, Witkowski 1996; Łajczak, Michalik, Witkowski 1997), pisałem także o problemach zagrożenia naszych Karpat przez inwestycje towarzyszące narciarstwu zjazdowemu, a ostatnio uczestniczyłem w ekspertyzie dotyczącej olimpiady zimowej w Zakopanem, której wyniki i swoje stanowisko w tej sprawie, po próbach "poprawienia" ekspertyzy przez stronę optującą za igrzyskami, opublikowałem wraz z zespołem (Witkowski i in. 1997). Jedynie ekspertyza dotycząca Jaworzyny Krynickiej nie została opublikowana, choć przecież nie jest tajna i powinna być dostępna w Wydziale Ochrony Środowiska w Nowym Sączu.

Ekspertyzy kierowanych przeze mnie zespołów mogą przeczytać wszyscy i mogą się z nimi zgadzać lub nie. Mogą to też publicznie ogłosić. Natomiast pisanie o mnie, że jestem nieuczciwy (wulgarnie ujął to p. Korbel w "Dzikim Życiu") wymaga dostarczenia dowodów, a nie pomówień.

Jednakże jeżeli chcemy, ba - wręcz musimy współpracować (chodzi mi o etatowych pracowników urzędów zajmujących się ochroną przyrody, pracowników nauki i ekspertów, a także całej rzeszy ludzi z NGO's-ów), wówczas jedna rzecz jest niedozwolona - stosowanie w dyskusji inwektyw zamiast rzeczowych argumentów. Rozumiem, że tak łatwiej, ale tak postępują ludzie nieuczciwi! Zwracam na to uwagę wszystkim miłośnikom i obrońcom przyrody.

Osoby poważnie zainteresowane sprawami wpływu narciarstwa na przyrodę, także spośród ludzi "Pracowni", jestem gotów obsłużyć informacyjnie m.in. przy pomocy mojego e-maila:

nowitkow@cyf-kr.edu.pl.

Zbigniew Witkowski

Wymienione pozycje:

1) A. Łajczak, S. Michalik, Z. Witkowski (red.), Wpływ narciarstwa i turystyki pieszej na przyrodę masywu Pilska [w:] Studia Naturae 41: 1-253 (dostępna w Instytucie Ochrony Przyrody PAN w Krakowie), 1996.

2) A. Łajczak, S. Michalik, Z. Witkowski, Conflict between skiers and conservationists and an example of its solution: the Pilsko, Mountain Case study (Polish Carpathians): 227-234. [w:] (J. G. Nelson, R. Serafin red.) National parks and protected areas. NATO ASI ser. G (Ecol. Sci.), vol. 40, Springer Verl., Berlin, Heidelberg 1997. (Dysponuję odbitkami).

3) Z. Witkowski, A. Dyduch-Falniowska, M. Makomska-Juchiewicz, M. Kotulski, E. Kozubek, J. Perzanowska, R. Serafin, P. Skawiński, Dlaczego jesteśmy przeciwko Zimowym Igrzyskom Olimpijskim w Karpatach Polskich? [w:] "Chrońmy Przyrodę Ojczystą" 53(3): 10-22, 1997. (Dostępna w Instytucie Ochrony Przyrody PAN w Krakowie).

EKSPERTYZY - WYJAŚNIENIE

W ZB nr 12(102)/97, s.28 zamieszczono skrót naszej ekspertyzy pt. Ocena roli zbiorników wodnych w Czorsztynie - Niedzicy w ochronie przeciwpowodziowej w lipcu 1997, wykonanej na zlecenie Sejmowego Biura Studiów i Ekspertyz. Skrót ekspertyzy zredagowała Fundacja Oławy i Nysy Kłodzkiej - Wrocław bez naszej autoryzacji. W tekście skrótu znalazły się zdania, których w ekspertyzie nie było, na przykład: Minister Ochrony Środowiska podczas wystąpienia w Sejmie stwierdził, że Czorsztyn uratował Kraków oraz - Iluzoryczna okazała się również możliwość istotnego powiększania przepływów podczas niskich stanów Wisły. Wstawki te zniekształcają charakter naszej ekspertyzy, dlatego też nie poczuwamy się do autorstwa tekstu zamieszczonego w Waszym piśmie z naszymi nazwiskami.

W tymże numerze ZB (s.25) zamieszczono też skrót naszej ekspertyzy pt. Ocena przyczyn lipcowej powodzi na Odrze (autorzy ekspertyzy E. Bobiński i J. Żelaziński), również nie autoryzowany, jednak do tego skrótu nie mamy istotnych uwag.

Prosimy o zamieszczenie naszych uwag w najbliższym numerze ZB.

Z poważaniem

Eryk Bobiński, Andrzej Kadłubowski, Janusz Żelaziński
Warszawa, 5.1.98

OSTROŻNIE Z PIĘKNYMI HASŁAMI!

Umiejętnie dobrane słowa wyrażają nasze potrzeby - materialne i te wyższe od materialnych, a także poruszają dobre struny w naszej psychice. Zdolne są porywać tłumy i całe grupy społeczne, czasem narody. Wiedzą o tym ci, którzy chcą owe grupy i narody nakierować na określone cele.

"Obrona życia poczętego". Brzmi przekonywająco. Wywołuje w nas rezonans prawa moralnego. Ale wystarczy tylko trochę uważniej spojrzeć na okoliczności towarzyszące propagowaniu hasła, żeby nasunęły się wątpliwości co do czystości intencji jego autorów.

Czy człowiek ma prawo nie chcieć potomstwa? Jeśli kobieta albo mężczyzna, z przyczyny takiej czy innej, nie chcą spłodzić dziecka - mają do tego prawo czy nie?

Mówienia na temat aborcji mamy wszyscy tak bardzo dość, że doszło to nawet do świadomości przedstawicieli władz. Ale to było mówienie, nie rozmowy. Trudno powiedzieć, że toczyła się dyskusja, że pozwolono ludziom wypowiadać się w tej tak istotnej dla nich sprawie. Dlaczego? Czyżby działały tu jakieś ukryte hamulce?

W czasach PRL-u funkcjonowała cenzura i wszyscy o tym wiedzieli. Teraz docierają do nas tylko przecieki: tak, znajoma pracowała w telewizji, mówi, że cenzura działa - i to jeszcze jak. Ktoś inny miał do czynienia z rozdzielaniem darów przychodzących z zagranicy pod adresem różnych parafii; otóż z paczek tych usuwano środki antykoncepcyjne i nie dopuszczano do ich rozdzielania.

To już coś innego. Użycie środka zapobiegającego zajściu w ciążę to już nie ochrona życia poczętego. Nie mieści się w haśle. W grubej encyklopedii zdrowia przeznaczonej do domowych bibliotek nie ma rozdziału poświęconego antykoncepcji. Tylko niektórzy z nas słyszeli wypowiedź redaktora: rozdział taki był opracowany, ale na redakcję wywierano tak silne naciski, że zdecydowała się go usunąć.

Więc jednak cenzura, i to taka, o której "sza". Gorzej niż "za komuny". I gorzej niż w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy ukazały się książki Boya o Piekle kobiet i Naszych okupantach - obecnie żadna oficyna nie ośmieliła się ich wznowić.

Tak więc z jednej strony szermuje się pięknym hasłem, z drugiej - miota się gromy na "morderców" i "zabójców niewiniątek", a z innej strony, milczkiem, nie dopuszcza się, by ludzie chronili się przed niepożądaną ciążą. Taka polityka nie służy bynajmniej moralności, chociaż umieszczono ją na wysoko niesionym sztandarze. Służy czemu innemu i komu innemu: służy utrzymaniu władzy nad rzeszami dusz.

Obecnie wszyscy znajdujemy się w przeładowanej łodzi. Zaczynamy tonąć, nie łudźmy się, że proces tonięcia jeszcze się nie zaczął. Jest on wynikiem wojny, jaką toczymy z przyrodą, a nastała pora, gdy nasze osiągnięcia w tej walce obracają się przeciw nam. Drastyczne ograniczenie ludzkiej konsumpcji i ludzkiego rozrodu mogłoby jeszcze uratować obie zagrożone strony. Jak zakwalifikować moralnie propagowanie rozrodu w takiej sytuacji?

Urzekające hasła od wieków stanowiły broń przywódców grup, bardzo różnych pod względem ideologicznym. Na przykład idee komunizmu, przypomnijmy sobie, brzmiały pięknie i były piękne. I do czego doprowadziły przekonane do nich społeczeństwa? Więc ostrożnie z porywającymi hasłami. W zetknięciu z nimi zachowajmy trochę trzeźwości umysłu.

Wiesława Peresłowska

CZY POCHODZIMY OD MAŁPY?

Tytuł jest trochę przewrotny. Już nawet sami ewolucjoniści w to nie wierzą. Uważają, że człowiek jest pewnego rodzaju małpą, tzn. człowiek i małpa pochodzą ze wspólnego pnia genetycznego i mieli wspólnych przodków.1) Oczywiście uparte obstawanie przy ewolucjonizmie całkowicie przeczy ich życiu prywatnemu: na co dzień uważają człowieka za wyżej stojącego od małpy (bez skrupułów przeprowadzają wiwisekcję), a i na niedzielne msze święte chodzą całkiem często, modląc się do Stworzyciela Świata, i chrzczą swoje dzieci. Ewolucjoniści w swojej schizofrenii mogą więc jednocześnie negować akt stworzenia człowieka i gloryfikować jego stworzenie. Absurd na tym się nie kończy, bo z drugiej strony naczelne władze Kościoła jednocześnie stają w obronie stworzenia i jednocześnie uznają ewolucjonizm. Jak to jest możliwe? O co w tym wszystkim chodzi? Kto jest kto?

Soren Kierkegaard powiadał swego czasu: Albo - albo. Bo inaczej można się rozkraczyć i zrobić szpagat. Albo człowiek powstał w wyniku ewolucji, albo po prostu stworzył go Bóg.2) Wbrew temu, co twierdzi Kościół, nie można pogodzić tych dwóch poglądów. Synkretyzm miałby polegać na tym, że Bóg posłużył się ewolucją, aby stworzyć człowieka. A co? Nie mógł (nie był w stanie) stworzyć go bezpośrednio? Jak to możliwe, że w chwili obecnej ewolucjoniści są katolikami, a katolicy ewolucjonistami? Historia przedstawia się następująco.

Jeszcze wiek temu ewolucjoniści i katolicy byli w pełnej opozycji wobec siebie. Walka pomiędzy nimi polegała na oskarżeniach, zwolnieniach z pracy, budowaniu stosów itd. Jeszcze w maju 1877 r. papież Pius IX udzielił pochwały francuskiemu fizykowi Constantinowi Jamesowi za opublikowanie pracy podważającej teorię ewolucji. Jeszcze w latach 1905-1909 Papieska Komisja Biblijna wystosowała szereg listów w obronie sprawozdania pochodzącego z Księgi Rodzaju. Jednak kapłani - jak to kapłani - zawsze więcej czasu poświęcali polityce niż studiowaniu świętych ksiąg, i tych "nieświętych" też. Nic więc dziwnego, że poziom intelektualny wykładowców katolickich pozostawiał wiele do życzenia. Na początku wieku XX Kościół miał poważne kłopoty z przeciwstawieniem się teorii ewolucji, która zyskiwała coraz szersze rzesze zwolenników na uniwersytetach. Po prostu nie posiadał w swoich szeregach żadnego intelektualisty, który byłby w stanie zbudować sensowną teorię alternatywną,3) wyjaśniającą pochodzenie Życia na Ziemi. Aby nie wyglądać śmiesznie ze swoją koncepcją ulepienia człowieka z gliny podczas szóstego dnia stworzenia - musiał przyjąć stanowisko kompromisowe i dopuścić możliwość ewolucji.

Rolę negocjatora pomiędzy obiema stronami przyjął na siebie Teilhard de Chardin, który od 1921 r. coraz śmielej wyrażał przekonanie o realności ewolucji biologicznej. W r. 1948 inny jezuita oznajmił: Od ponad 20 lat obserwuje się szczególny wzrost liczby teologów - niewątpliwie prawomyślnych - którzy uznają, iż pojednanie między teorią ewolucji a wiarą katolicką jest możliwe, jeśli zostanie utrzymane w pewnych granicach. W tym samym czasie Papieska Komisja Biblijna odwołała wiele swych orzeczeń opublikowanych w 1909 r. W r. 1950 papież Pius XII w encyklice Humani generis oświadczył, że dla uczonych katolickich teoria ewolucji może stanowić godną uwagi hipotezę. Ale dostrzegał także, jakie mogą być konsekwencje takiego twierdzenia: dzielimy swoją istotę ze zwierzętami, jesteśmy tym samym, co one (homo), a więc ich zjadanie byłoby zbrodnią. A tego byłoby już dla Kościoła za wiele! Wszystko, tylko nie to! Dlatego Pius dodaje w tej samej encyklice: Uznanie bezpośredniego stworzenia dusz przez Boga nakazuje nam wiara katolicka. I wilk syty i owca cała!

Proces adoracji ewolucjonizmu był nadal kontynuowany. W październiku '96 Jan Paweł II oznajmił: Dziś, niemal pół wieku po wydaniu encykliki Piusa XII, nowe odkrycia skłaniają do przyznania, że teoria ewolucji to coś więcej niż hipoteza. Jest doprawdy godne uwagi, iż akceptuje ją coraz więcej naukowców. Wypowiedź ta potwierdziła poprzednie stanowisko Kościoła. W konserwatywnym dzienniku włoskim "Il Giornale" pojawił się więc nagłówek: Papież twierdzi, że być może pochodzimy od małp. A według tygodnika "Time" wypowiedź papieża świadczy o zaakceptowaniu przez Kościół teorii ewolucji.

Dziś teoria ewolucji jest powszechnie uznawana. Pomimo, że jest teorią - jak sama nazwa wskazuje - naucza się jej jako faktu. Już w szkole podstawowej dzieci mogą przeczytać w książce, iż w pewnym okresie rozwoju naszej planety ryby wyszły z morza i - aby mogły dostosować się do życia na lądzie - ich płetwy przekształciły się w nogi. Nie jest napisane tam, że według pewnej teorii tak się sprawy mają, lecz że tak rzeczywiście było. Fakt. Kolejny niezaprzeczalny fakt. Ileż to już tych faktów nam wtłaczano: człowiek musi jeść mięso, witamina B12 nie występuje w roślinach, skrobia ziemniaczana nie jest trawiona, ludzie nie mogą się zarazić BSE i wiele innych niezbitych dowodów naukowych potwierdzanych przez większość środowiska naukowego. Czy również teorię ewolucji chcesz przyjąć bez żadnych oporów, bez zastanowienia, na wiarę? Czy są choćby nikłe podstawy, aby w ewolucję wątpić?

Główną przyczyną przyjęcia teorii ewolucji był brak silnej teorii alternatywnej; opis pochodzący z Księgi Rodzaju nie wytrzymywał krytyki. No bo jak to? Świat miałby być stworzony w ciągu 6 dni, gdy tymczasem badania geologiczne mówią o milionach lat? Toż to między bajki można włożyć! Ale czy "naukowe" dowody potwierdzające ewolucję nie powinny również między bajkami wylądować? Oto kilka faktów, które niczego nie dowodzą i niczego nie obalają, ale zmuszają do przemyślenia kilku spraw:

  1. Bóg stworzył świat w ciągu sześciu dni (hebr. jom). Użyty tu hebrajski wyraz jom ma także inne znaczenia, m.in. okres, etap, czas. W tych znaczeniach występuje w wielu miejscach Biblii. Kontekst sprawozdania z Księgi Rodzaju wskazuje, że słowo to zostało użyte w znaczeniu "okres", "etap". Autor nie mógł mówić o 24-godzinnej dobie, gdyż sam opisuje fakt wyłonienia się Słońca zza grubej powierzchni chmur w dniu (okresie) trzecim. Dopiero od tego czasu można by mówić o czymś takim, jak doba składająca się z dnia i nocy.
  2. Opis biblijny przedstawia etapy stworzenia w takiej kolejności, jaką potwierdzają geolodzy i biolodzy. A przecież można by tak łatwo popełnić błąd twierdząc, że najpierw powstały płazy, a potem ryby. Biblia takiego błędu jednak nie popełnia. Prawdopodobieństwo dokonania takiego prawidłowego wyliczenia za pierwszym razem wynosi 1 do 3 628 800.
  3. Matematycy przyznają, że zdarzenie, którego prawdopodobieństwo wynosi 1 do 1050, nigdy nie nastąpi. Ewolucjoniści twierdzą, że prawdopodobieństwo samoistnego powstania prostej cząsteczki białka w "bulionie pierwotnym" wynosi 1 do 10113 (jest to liczba większa od szacunkowej liczby wszystkich atomów we wszechświecie). Aby być spójnymi ze swoimi teoriami, naukowcy muszą konsekwentnie przyznać: samoistne powstanie takiej cząsteczki jest niemożliwe.
  4. Aby samoistnie powstała prosta komórka, potrzeba ok. 2000 protein służących za enzymy. Prawdopodobieństwo ich przypadkowego powstania wynosi jak 1 do 1040 000. Fred Hoyle komentuje to w ten sposób: Jest to prawdopodobieństwo tak krańcowo małe, że takie zdarzenie byłoby nie do pomyślenia nawet wówczas, gdyby cały wszechświat składał się wyłącznie z bulionu pierwotnego.
  5. Co było pierwsze: jajko czy kura? Z podobnym dylematem borykają się genetycy. Francis Hitching słusznie zauważa: Powstanie protein zależy od DNA, ale DNA nie może powstać bez już istniejących protein. 4)
  6. Podstawowym czynnikiem w ewolucji jest tzw. dobór naturalny. Ewolucjoniści twierdzą, iż natura umożliwia przeżycie tylko najlepszych osobników w danym stadzie. Nic takiego jednak nie zauważamy! Przeżywają osobniki najsilniejsze, co wcale nie znaczy, że najlepsze! Natura umożliwia więc przekazanie potomstwu genów przez potężnego kulturystę z "ptasim móżdżkiem". Obawiałbym się wtedy o losy świata. Nie wiem, czy w takim przypadku należało by mówić o "mądrości natury"… raczej o jej kretyństwie!
  7. W 1953 r. Stanley Miller przeprowadził eksperymenty w sztucznie wytworzonym "bulionie pierwotnym" zawierającym wszelkie niezbędne substancje sprzyjające powstawaniu aminokwasów. Eksperyment skończył się po prostu fiaskiem.
  8. Specjaliści twierdzą, że synteza ważnych z biologicznego punktu widzenia związków chemicznych zachodzi tylko w warunkach redukcji (gdy w atmosferze nie ma wolnego tlenu). I w tym miejscu znów trafna uwaga Francisa Hitchinga: W powietrzu zawierającym tlen pierwszy aminokwas nigdy by nie powstał, w warunkach beztlenowych natomiast zostałby natychmiast zniszczony przez promieniowanie kosmiczne.
  9. Słusznej uwagi udziela także Richard Dickerson: Trudno dociec, jak polimeryzacja (łączenie się mniejszych cząstek w większe) mogła przebiegać w wodnym środowisku pierwotnego oceanu, skoro obecność wody sprzyja raczej depolimeryzacji (rozpadowi dużych cząstek na mniejsze).
  10. Noblista François Jacob jednoznacznie stwierdza: Według współczesnej biologii żaden mechanizm molekularny nie pozwala instrukcjom napływającym ze środowiska na ich odciśnięcie w DNA. Cechy nabyte nie mogą więc być w żaden sposób przekazywane.
  11. Doświadczenia mutagenne przeprowadzane na muszkach owocowych (wybrano je ze względu na krótki okres życia) nigdy nie przekształciły muszki owocowej w inny gatunek owada. Muszka raz miała dłuższe skrzydła, raz krótsze, ale zawsze pozostawała muszką owocową!
  12. Nigdzie do tej pory nie wykryto Życia poza Ziemią. Nawet ostatnie doniesienia o odkryciu śladów działalności bakterii na Marsie, okazały się zwykłą propagandą NASA, przeprowadzoną w celu uzyskania olbrzymich funduszy na dalsze badania. W rzeczywistości były to tlenki żelaza.
  13. Za najstarszy fragment czaszki osobnika stanowiącego "brakujące ogniwo" uznano tzw. Człowieka z Orce. 12.5.84 odkryto pomyłkę: fragment słynnej czaszki pochodził od osła.
  14. Skamieliny przedstawiające przeobrażenia jednych stworzeń w drugie (np. Eohippus, Archaeopteryx, Prapłaziec) - okazały się fałszerstwem. Zapis kopalny nie dostarcza żadnych dowodów na istnienie pośrednich form zwierząt.
  15. Słynne brakujące ogniwo, tzw. Człowiek z Piltdown, przez 40 lat był uważany za najważniejszy dowód ewolucji. Dała się na to nabrać cała śmietanka świata nauki. Wreszcie okazało się, że "dowód" był spreparowany z gipsu, czaszki orangutana i czaszki ludzkiej. W to fałszerstwo (a raczej robienie sobie jaj z poważnych naukowców) zaangażowani byli: Charles Dawson (geolog) i Arthur Woodward (kustosz). Naoczni świadkowie twierdzą, iż ta dwójka sympatycznych kolegów chciała się po prostu dowiedzieć, jak wielki kit mogą wcisnąć głupiemu środowisku "naukowców". Gdy ludzie potraktowali ich "znalezisko" serio, koledzy zapomnieli poinformować społeczność akademicką o swoim żarcie (lub złośliwie milczeli). Znalezisko to zostało wypromowane później przez Teilharda de Chardina, który sprawił, że i sam Kościół katolicki nawrócił się na ewolucjonizm. Niektórzy badacze twierdzą, że de Chardin od początku wiedział, iż było to fałszerstwo i dobrze się przy tym bawił.5)

Tę wyliczankę można by jeszcze długo kontynuować. Nie chodzi mi jednak, aby dowodzić tutaj jakiejś hipotezy, lecz chodzi o to, aby pokazać jakie naprawdę są fakty i jak bezczelna jest propaganda pewnych środowisk, które wmawiają ludziom, iż coś jest pewne, a pewne nie jest! Chciałem także pokazać, jak skomplikowany jest fakt pojawienia się Życia na Ziemi. Ileż to czynników musi zaistnieć, aby mogła funkcjonować prosta bakteria. Ileż "zbiegów okoliczności" sprawia, że pojawiają się pory roku, 24-godzinna doba, odpowiednia temperatura, osłona ozonowa, odpowiednia grawitacja, tlen do oddychania, woda do picia itd. Jakże często tego nie doceniamy i jak łatwo jest to zniszczyć.

Robert Surma

Godna polecenia jest jedna z nielicznych książek śmiało negujących teorię ewolucji: Jak powstało życie? Przez ewolucję czy przez stwarzanie?, Watch Tower Bible and Tract Society 1989.

1) Por. S. Lem, Zastąpić rozum? [w:] "PC Magazine po polsku" nr 2/1997.

2) Są jeszcze i tacy, co uważają, że człowieka stworzyły istoty pozaziemskie. Ale w ogóle nie rozwiązuje to problemu, lecz przenosi go. Dalej pytamy: Jak powstały istoty pozaziemskie?

3) Na temat znaczenia teorii alternatywnych czytelnik może przeczytać w pracach Paula Feyerabenda - anarchisty, profesora wielu uczelni propagującego alternatywną metodę nauczania.

4) Analogiczna jest wypowiedź Wilhelma von Humboldta: Człowiek jest człowiekiem dzięki mowie; aby jednak wynaleźć mowę, musiał już być człowiekiem.

5) Zob. A. Kohn, Fałszywi prorocy. Oszustwo i błąd w nauce i medycynie, PWN, Warszawa 1996, ss.123-129. Recenzja: R. Surma, Fałszywi prorocy [w:] ZB nr 10(100)/97, s.76.

NIEKOMPETENTNY ZARZĄD

W związku z wycinaniem lasu łęgowego na terenie Bielańsko-Tynieckiego Parku Krajobrazowego bezskutecznie próbowałem nakłonić Panią Dyrektor Zarządu Zespołu Jurajskich Parków Krajobrazowych (ZJPK) do interwencji.1)

Dowiedziałem się wówczas, że Zarząd ZJPK zainteresuje się sprawą, gdy ktoś ich oficjalnie (tj. pisemnie) powiadomi o problemie. Dlatego też kilka organizacji ekologicznych dwukrotnie zwracało się do Zarządu ZJPK z prośbą o zajęcie stanowiska w tej sprawie. Znowu bezskutecznie. Pani Dyrektor raczyła odpowiedzieć na te pisma dopiero po otrzymaniu trzeciego, wystosowanego już po skierowaniu sprawy wycinki do Samorządowego Kolegium Odwoławczego. Zapewne tylko faktowi, że kopię pisma otrzymało Kolegium, zawdzięczamy odpowiedź Zarządu ZJPK.

W piśmie tym Pani Dyrektor przytacza 3 przepisy Prawa wodnego traktujące o zakazie sadzenia drzew na wałach i w międzywalu. Informacja kompletnie nie związana ani z treścią mojej interwencji, ani z pismami organizacji ekologicznych, ani w ogóle z problemem. Nikt z nas bowiem nie zamierzał sadzić tam drzew, nie protestowaliśmy również przeciwko wycinaniu posadzonych tam drzew (z prostej przyczyny - nikt tych drzew i krzewów nie sadził). Wygląda na to, że albo Pani Dyrektor nie zrozumiała treści naszych pism, albo nie rozumie zapisów ustawy. Niedobrze się dzieje, jeżeli takich rzeczy nie rozumie osoba kierująca zarządem kilku parków krajobrazowych.

Z jednym zdaniem z pisma Pani Dyrektor muszę się zgodzić: Zarząd Zespołu Jurajskich Parków Krajobrazowych w Krakowie informuje, że nie jest kompetentny do zajmowania stanowiska w sprawie opisanej. Obserwując od kilku lat działania Zarządu ZJPK2) powiedziałbym więcej. Jest on w ogóle niekompetentny do zarządzania parkami krajobrazowymi. Najwyższy już czas, aby powołać na te stanowiska osoby kompetentne, co - mam nadzieję - uczyni nowy wojewoda.

Mariusz Waszkiewicz

1) Zob. Mariusz Waszkiewicz, Ratujmy zieleń Krakowa! [w:] ZB nr 5(95)/97, s.45.

2) Zob. Mariusz Waszkiewicz, Smród w Tenczynku [w:] ZB nr 3(9)/90, s.5.

DO KOREKTORÓW PISM EKOLOGICZNYCH

Obrońcy środowiska mają coraz więcej pism poświęconych tematowi ekologii. Pism w większości otwartych na głosy Czytelników. Jednak coraz częściej autorzy spotykają się z faktami zmiany ich tekstów.

Nie chodzi tutaj o poprawę błędów ortograficznych czy łamanie żelaznych zasad interpunkcji (które, jeżeli się pojawią, muszą być skorygowane). Redakcje zastrzegają sobie prawo skrótów, zmian tytułów czy adiustacji tekstów. Jest to tylko częściowo usprawiedliwione troską o utrzymanie wysokiego poziomu pisma. Niestety, bowiem niejednokrotnie w swoim zapale poprawiania tekstów zmieniają sens wypowiedzi piszących. Najczęściej robią to poprzez "gubienie zdań", skracanie ich czy też tępienie neologizmów. To ostatnie jest szczególnie widoczne, gdy funkcję korektora sprawuje ortodoksyjny polonista. Tym purystom językowym chciałbym polecić poniższą wypowiedź prof. Miodka z prośbą o mniejszą gorliwość w ulepszaniu pracy innych: TWÓRZCIE JĘZYK!

"Twórczość nie powinna być zarezerwowana dla Leśmianów, Norwidów, Kochanowskich. Każdy użytkownik języka powinien być twórcą języka, ale żeby był zrozumiały. Słowniki nie nadążają za żywym językiem. Jeśli np. jest nadnercze, podnóże, międzymorze, to dlaczego nie może być podstole. Oczywiście, że powinniśmy tworzyć, nie bójmy się neologizmów, bawmy się językiem" - apeluje profesor do Czytelników "Gazety Poznańskiej".

Miodzio

Mariusz Waszkiewicz

Za: "Angora" nr 49(390) z 27.12.97.

ERRATA

ZB nr 12(102)/97:

Autorką plakatu FZ-Tychy zamieszczonego na okładce jest Anna Krzysztofik.

W tekście Remigiusza Okraski pt. Mieć czy być? Oto jest pytanie… tytuł pracy Maxa Webera, wymienionej w przypisie 12 (s.69), brzmi: Etyka protestancka a duch kapitalizmu. Natomiast w akapicie zaczynającym się od słów: Część II… (s.67) cytatem są tylko: zachłannego społeczeństwa i nowe jest piękne.

ZB nr 1(103)/98:

W tekście Marii Ciesielskiej pt. Szczeciński wyrzut sumienia (s.44) podaliśmy niewłaściwą nazwę banku, w którym "EKO i MY" ma swoje konto - jest nim PBK (Pomorski Bank Kredytowy S.A., numer konta bez zmian) - nie PBH.

Red. "Dzikiego Życia", Kampania wilcza - najnowsze wiadomości... (s.56) - W tym roku w Krośnieńskiem wolno polować oczywiście z fladrami a nie flądrami.

Za te wszystkie błędy serdecznie przepraszamy Autorów i Czytelników.

(red.)

CZY NIE NAZBYT POZYTYWNIE?

Być może prawdą jest, że ruch ekologiczny potrzebuje pozytywnych propozycji. Pytaniem jest, czy wyczekuje ich, jak kania dżdżu? A także, czy każdej? Spełniając prośbę kolegi B. Pliszki,*) przedstawiam swój komentarz do jego postulatu.

Z pewnością nie może zarzucić, że komentarz zostanie napisany z pozycji "głębokiej" ekologii, dla której, jakoby, wszelkie wytwory cywilizacji są z natury złe. Pomimo faktu, że zgadzamy się w wielu punktach, nawet w tym, że obaj lubimy pooglądać piłkarskie widowiska, to przedstawiony pomysł co najmniej mnie zaskoczył.

Trudno polemizować z twierdzeniem, że inwestycje poczynione a conto mistrzostw świata w kilku miastach są bardziej sprawiedliwe niż ogólnokrajowa zrzutka na miasto-gospodarza igrzysk. Z długofalowym oddziaływaniem poczynionych inwestycji też do końca nie jest tak, jak pisze Bogdan. Chcąc nie chcąc, po tak spektakularnej imprezie, spora część infrastruktury stanie się bezużyteczna. Być może w naszych miastach brakuje łóżek noclegowych, jednak wątpię, czy byłby to najlepszy sposób na uzupełnienie ich stanu. Nieuchronne w takiej sytuacji marnotrawstwo nie jest chyba tym rozwiązaniem, którego najbardziej potrzeba. Należy ponadto zaznaczyć, że związany z taką imprezą najazd gości, poza nominalnymi zyskami zainteresowanych, nie może przynieść wiele pożytku. Problemem olimpiady nie są "wyczyny" poszczególnych sportowców, ale skala, na jaką się one odbywają. O ile, jeżeli jedna osoba jeździ na nartach - nawet na Jaworzynie Krynickiej, jej oddziaływanie będzie niezauważalne, to w momencie, gdy takich osób będzie np. tysiąc, skutki mogą być już niepowetowane. Podobnie w przypadku imprezy typu mistrzostwa świata. Jednorazowy napływ kilkudziesięciu tysięcy widzów - o takiej skali problemu rozmawiamy, wprowadza perturbacje w każdym, nawet najlepiej zorganizowanym i przygotowanym do imprezy mieście. Chodzi tu o utrudnienia w codziennym życiu miasta. Pojawią się kłopoty z transportem, problemy aprowizacyjne, a także ekologiczne. Ot, chociażby dodatkowe tony śmieci, z których "normalnymi" ilościami, nie wiemy, jak sobie poradzić. Przy okazji takich imprez nikt nie zawraca sobie głowy tak "drobnym" szczegółem, jak naczynia wielorazowego użytku, bo i po co?

Kulturowe oddziaływanie współczesnego, tzw. wyczynowego sportu, również jest sprawą niebagatelną. Jakąś rolę może odgrywać sama wysokość kontraktów sportowców. Te - niewyobrażalne dla przeciętnego śmiertelnika - kwoty stają się wprost niemoralne. Podobnie zresztą dzieje się na rynku muzycznym czy wśród aktorów. Gorzej kiedy sport, w wydaniu telewizyjnym, staje się nowym "opium dla ludu". To już nie żart. Bardzo powszechna jest wielogodzinna "modlitwa" do srebrnego ekranu przy okazji kolejnej edycji rozgrywek piłkarskiej Ligi Mistrzów.

Przemysł sportowy, a z takim zjawiskiem mamy do czynienia, jest przemysłem śmieciarskim zarówno w znaczeniu dosłownym, jak i symbolicznym. Na koniec warto dodać, że nie cała populacja jest zainteresowana bądź czerpie zyski z masowej imprezy przeprowadzanej na taką skalę. Czy trzeba kogokolwiek zmuszać do płacenia nie swoich rachunków?

Pomimo wszystko komentarz nie jest z gruntu "na nie". To nie znaczy, że tak, byle nie u nas. To znaczy - po prostu z sensem. Problemem imprez typu igrzyska czy mistrzostwa świata są ustanawiane, już w przedbiegach, "rekordy": uczestników, widzów, dochodów, zjedzonych hamburgerów i wypitej coca-coli. Ponadto istotny wkład w organizację takiej imprezy wnoszą firmy, które są znane z poczynań na polu dewastacji środowiska naturalnego i rozpowszechniania "śmieciarskiego" stylu życia. Jeżeli w relacji z jakiejkolwiek imprezy najważniejszą wiadomością nie jest nazwisko zwycięzcy ani osiągnięty rezultat, ale wysokość puli nagród, to trudno wspierać takie idee.

Ryszard Skrzypiec

*) Zob. B. Pliszka, Olimpiada? A może ... [w:] ZB nr 12(102)97, s.72.


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 2 (104), 15-31 stycznia 1998