"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 2 (104), 15-31 stycznia 1998
Jukss, czyli Jugendumweltkongress, to doroczny zjazd młodych ekologów w Niemczech, "ichnia" Kolumna. Głównymi organizatorami są Bund Jugend i Naturschutzjugend oraz niezależne Freie Umwelt & Projektwerkstaetten. W tym roku Jukss odbył się w Mü nster w Westfalii, w dn. 27.12.97-3.1.98.
Temat tegorocznego zjazdu to "Miasto i wieś". W sześciu głównych grupach problemowych: partycypacja (chodziło m.in o ekologiczną edukację), gospodarka, problematyka socjalna, planowanie i budowanie, technologie ochrony środowiska, mobilność (alternatywy dla autostrad, komunikacja zbiorowa, rowery) i ochrona przyrody utworzono ok. 70 grup roboczych; od renaturalizacji rzek do ochrony dzikich pszczół, od Polski do kobiet w mieście. Wszystko dobrze przygotowane i zaplanowane.
Jukss jest istotny, bo tu decyduje się o wielu najważniejszych akcjach na cały następny rok. Wiedzą o tym dobrze niemieccy urzędnicy. Już w roku ubiegłym oddział ministerstwa ochrony środowiska - Umweltbundesamt groził cofnięciem środków, jeżeli z programu nie zniknie grupa robocza poświęcona akcjom przeciwko tzw. transportom Castora (w Niemczech nazywa się tak przewożone koleją odpady radioaktywne). Trzeba przyznać, że urzędnicy mają nosa, blokady i akcje przeciwko Castorowi były w ubiegłym roku potężne, a i w tym może być podobnie. Grożono również odcięciem dotacji, jeżeli odbędzie się seminarium poświęcone planowanemu bojkotowi Siemensa; z racji jego drapieżnej polityki w dziedzinie energii atomowej.
W tym roku ministerstwo zgłosiło sprzeciw wobec planu zorganizowania grup roboczych poświęconych oddolnej rewolucji; właśnie grupy działające w tym ruchu przeprowadziły w ubiegłym roku blokady - bez przemocy - transportu Castor. Sprzeciw dotyczył też organizacji seminarium legendarnej grupy blokującej budowę autostrady A-33, koło Osnabrück. Od wielu lat protestujący budują tam urokliwe domki z drewna na trasie robót. Ministerstwo wyraziło też wątpliwości co do seminarium Michaela Hartmanna z Monachium - twórcy "carwalking", czyli spacerowania po źle zaparkowanych samochodach. Ostatnio zresztą "carwalking" wychodzi z mody - na topie jest "sreetwalking", czyli spacerowanie po ulicach - najlepiej w szczycie.
To wszystko spowodowało, że w rezolucji kończącej kongres zaprotestowano przeciw cenzurze narzucanej przez władze. Większość punktów oświadczenia dotyczy spraw socjalnych: równego startu, polepszenia sytuacji na rynku pracy i w szkolnictwie. Kryzys gospodarczy dotyka Niemcy coraz widoczniej i dla ekologów te problemy stają się równie ważne, co tradycyjnie pojmowana ochrona środowiska; decydująca o przyszłości bitwa rozegra się wszak w gospodarce.
W samym ruchu widać dobre współdziałanie rozmaitych organizacji - jedynym ważniejszym tematem ataków z pozycji radykalnych była ostra krytyka Agendy 21. Część uczestników - będąca w mniejszości - uznała, iż na Jukssie nie należy popierać Agendy, gdyż akceptuje ona inżynierię genetyczną i energię atomową. Większość nie przyjęła jednak takiego stanowiska, wskazywano, że Agenda ma zbyt wiele pozytywnych elementów, by można było odrzucać ją w całości.
A jak rozmawiają? Na kilkusetosobowym plenum było cicho, każdy mógł zabrać głos, zgłosić weto, działo się to często i nie widać było agresji czy rozbijactwa. Grupa wyrażała akceptację poprzez dawanie znaków rękami; zgoda, brak akceptacji, powtarzasz się itd. Ponieważ czasem zdarzały się oklaski, jeden z purystów komunikacyjnych poprosił, żeby jednak tego nie robić, bo nie można niszczyć procesu itd. Pożegnały go burzliwe brawa.
...wyjazd rowerowy poza Białystok do Klewinowa (15 km). Była to impreza otwarta i ludzie z FZ-etu byli na niej mniejszością. W Klewinowie, w gospodarstwie ekologicznym można było wydoić kozy, spróbować przetworów z mleka koziego, obejrzeć trzcinową oczyszczalnię ścieków, no i poprzerzucać kompost. Bardzo milutki dzień, mimo mroźnego wiatru. 21-23.3.
II edycja Festiwalu "Bliżej Natury". Pierwszego dnia zagrały: IRIE SOUL (reggae), SPACE BROTHERS (dub reggae), La AFERRA (wiadomo) i SANCTUS YUDA (crust). Każdy otrzymał wegetariański posiłek, wyświetlane były slajdy przyrodnicze. Drugi wieczór, zatytułowany "Folk Ethno Acustic" przyciągnął tych, którzy chcieli posłuchać autorskich piosenek Janusza Reichela, ARCHINTY (folk) i WSZYSTKICH WSCHODÓW SŁOŃCA (ethno folk). Tego dnia wyświetlane były też przez R. Rafalskiego i Patyczaka (Poznań) slajdy z akcji bezpośrednich w obronie drzew i przeciw budowie autostrad w Anglii. Trzeciego dnia odbyła się ekogiełda, czyli sprzedaż wydawnictw o tematyce "eko" i przedstawienie "Zielsko" w wykonaniu Teatru Wirtualnego. Przez festiwal przewinęło się blisko 1000 osób. Informacje w mediach. 14-18.4.
Ogólnopolskie Spotkanie Ruchu Ekologicznego w Spale. Od nas udział wzięło 5 osób. 22.4.
Dzień Ziemi - mityng otwierający sezon rowerowy i kilkuminutowy przejazd po rondzie przy Pałacu Branickich. Informacje w mediach. 26.4.
Dzień Ziemi w Klewinowie. Ponowny rowerowy wypad w to miejsce. Pieczenie chleba, robienie serów z mleka koziego, pogadanki o rolnictwie ekologicznym, naturalnej medycynie. W drodze powrotnej towarzyszyła nam para myszołowów, szybująca nad nami. 4.6.
Spotkanie dotyczące rozwoju sieci dróg rowerowych w mieście. Udział wzięli przedstawiciele: Wydziału Architektury UM, Wydziału Gospodarki Komunalnej UM, Zakładu Obsługi Komunikacji Miejskiej, Straży Miejskiej, Okręgowej Dyrekcji Dróg Publicznych, właściciele firm budowlanych i biur projektowych oraz Marcin Hyła - autor książki Miasto dla rowerów i członkowie FZ-etu. Spotkanie odbyło się w najlepszym z hoteli w mieście - Hotelu Gołębiowskim. 10.6.
Obrona pracy dyplomowej przez członka FZ-etu - na ocenę bardzo dobrą - w Studium Geodezyjnym. Praca nosi tytuł Projektowanie i realizacja dróg rowerowych w mieście. 15.6.
Dzień bez Samochodu. Przejazd ponad 200 rowerzystów ulicami miasta. Udział wzięli też przedstawiciele władz miasta, Klubu Morsów, Klubu Starych Rowerów "Retro", Klubu Rowerowego "Olympic". Po przejeździe 40-osobowa grupa udała się na wycieczkę na Stawy Dojlidzkie. Wracając, spotkaliśmy rowerowy obóz osób niepełnosprawnych z Białorusi, których doeskortowaliśmy na nocleg do klasztoru prawosławnego. 21.6.
Przejazd rowerowy z okazji Dni Białegostoku i rowerowy rekonesans po ulicach z przedstawicielami władz miasta. 20-30.6.
Badania monitoringowe natężenia ruchu rowerowego na głównych ulicach miasta.
Ponadto w czerwcu:
Oddanie do użytku 2-kilometrowego odcinka drogi rowerowej przy drugiej co do ważności ulicy w centrum miasta. 19-21.8.
"Wilcze" warsztaty w Białowieży, organizowane przez Stowarzyszenie dla Natury "Wilk". Odbyła się seria wykładów prowadzonych przez: Sabinę Nowak, Roberta W. Mysłajka, p. Andrzejewskich z Zakładu Badania Ssaków PAN, dyr. BPN p. Okołowa. Praktyczną część stanowiły zajęcia w Puszczy: wyszukiwanie śladów po pobycie watahy i namierzanie wilków metodą telemetryczną. Niesamowite, prawie mistyczne odczucia po pobycie w sercu rezerwatu ścisłego. W warsztatach wzięły udział 4 osoby z FZ-etu. 29-31.8.
Kongres FZ-etu w Międzywodziu. 6.9.
Impreza związana z zakupem przez władze miasta nowych, proekologicznych autobusów. Rafał Kosno przedstawił zgromadzonym licznie mieszkańcom i przedstawicielom władz miejskim cele projektu "Centrum miasta", postulaty i metody realizacji. Tego dnia odbył się też przejazd rowerowy. 18-25.9.
Wizyta w Eindhoven w Holandii, poświęcona tamtejszym drogom rowerowym. Udział wzięli: wiceprezydent Białegostoku - p. Tur, T. Koszycki z Biura Promocji Miasta UM, Rafał Kosno z FZ-etu prowadzący projekt "Centrum miasta".
Ponadto we wrześniu:
Na zlecenie UM członkowie FZ-etu przeprowadzili ankiety dotyczące segregacji śmieci na osiedlu "Słoneczny Stok". Pieniądze z ankiet wsparły konto Federacji i kieszenie ludzi, którzy je rozprowadzali. 29.11.
Dzień bez Kupowania. Akcja przeprowadzona pod wpływem artykułu w "Dzikim Życiu". W Białymstoku przebiegła pod hasłem "Mniej konsumuj - lepiej wykorzystuj". Miała charakter informacyjny i polegała na rozniesieniu informacji prasowych. Rezultat - artykuły w prasie i audycja w radiu. 12-14.12.
Warsztaty FZ-etu w Białowieży - udział wzięło 12 osób. Na całość warsztatów składały się sprawy wewnątrzfederacyjne i problemy Puszczy Białowieskiej. Odbyło się spotkanie z przedstawicielami Towarzystwa Ochrony Puszczy Białowieskiej w Białowieży oraz ponad 3-godzinna prelekcja i dyskusja z mieszkańcami puszczy w Hajnówce - dla nas bardzo pouczające i owocne spotkanie. Sama Puszcza Białowieska i Białowieża przysypane śniegiem, piękne jak zawsze. W Białowieży mieliśmy okazję spotkać i zamienić kilka słów z mnichem tybetańskim. Pobyt w puszczy to taka wyprawa po MOC. Naprawdę.
Chcielibyśmy też podziękować za pomoc w naszych działaniach: naczelnikowi Wydziału Gospodarki Komunalnej - p. Cz. Jakubowiczowi, Tomkowi Koszyckiemu z Biura Promocji Miasta, Andrzejowi Poskropce, Radkowi Kisielewskimu, Jackowi Będkowskiemu, Programowi PHARE, hurtowni rowerów "Olympic", sklepowi rowerowemu "Jb" oraz wszystkim dziennikarzom z prasy, radia i telewizji, bez których wiele rzeczy by się nie udało na takim poziomie. Dziękujemy!
Nasz adres:
lub:
Osoby, które chciałyby wesprzeć naszą działalność finansowo, mogą wpłacać pieniądze na konto:
Drugi rok zbierane są podpisy w sprawie powiększenia rezerwatu przyrody Świder (w tym przyłączenia odcinka przyujściowego) oraz utworzenia rezerwatu Wyspy Otwockie na Wiśle, powyżej ujścia rzeki Świder. Dotychczas złożono w MOŚZNiL ponad 5 tys. podpisów, a w ostatnim czasie napłynęło kilkaset kolejnych.
W wyniku prowadzonej akcji osiągnięto częściowy, ale ciągle zbyt mały sukces. Udało się zablokować powstanie żwirowni i fabryki betonu na terenie projektowanego rezerwatu Wyspy Otwockie oraz przesunięcie wału przeciwpowodziowego i zwężenie koryta Wisły na tym odcinku (ostatnia powódź pokazała, że nie był to "racjonalny" pomysł ODGW). Kopie podpisów przekazano Radzie Miasta Otwocka z wnioskiem w sprawie projektu planu zagospodarowania przestrzennego, który to projekt przewiduje wybudowanie w rezerwacie Świder kaskady spiętrzeń wodnych.
Nie nastąpił wyraźny postęp w przygotowaniach do utworzenia rezerwatu Wyspy Otwockie ani w pracach lokalnych władz ochrony przyrody nad powiększeniem rezerwatu Świder. Trwa budowa stopnia wodnego w miejscowości Wola Karczewska (na odcinku objętym ochroną rezerwatową) - w listopadzie '97 stan prac betoniarskich był bardzo zaawansowany, a teren rezerwatu jest od ponad roku rozkopany na przestrzeni ponad 0,5 ha. Zdaniem Wojewódzkiego Konserwatora Przyrody w Warszawie w Woli Karczewskiej ma miejsce jedynie odtwarzanie spiętrzenia istniejącego przed wojną i we wczesnych latach powojennych. Obiektywny obserwator, który ma możliwość porównania rozmiarów budowanego spiętrzenia z istniejącymi starymi pozostałościami młynów w Dobrzyńcu, Siwiance i Kopkach, nie może mieć wątpliwości, że chodzi o zupełnie inną budowlę, nie nawiązującą wielkością i charakterem do tradycyjnego budownictwa wodnego. Trwająca budowa jest skumulowaniem prawie wszystkich możliwych naruszeń przepisów ochronnych rezerwatu Świder.
Doszło podczas niej do wycinania drzew i niszczenia innych roślin, niszczenia gleby, pozyskiwania kopalin, zmiany stosunków wodnych prowadzącej do naruszenia warunków ekologicznych, zanieczyszczania wody i terenu (gruz budowlany i fragmenty zbrojenia, dzikie wylewki nadmiaru betonu), płoszenia zwierząt i niszczenia ich miejsc lęgowych (m.in. podkopano wierzbę z dziuplą dzięcioła zielonego - gatunku rzadkiego i chronionego w Polsce). Na terenie rezerwatu znajduje się parking samochodów ciężarowych i ciężkiego sprzętu budowlanego. Podczas wielu kontroli terenu budowy nie zauważyłem tablicy informacyjnej. Cała sytuacja stanowi poważne uszkodzenie lub istotne zmniejszenie wartości przyrodniczej, co jest przestępstwem przeciwko ustawie o ochronie przyrody.
Księżycowy krajobraz istniejący w Woli Karczewskiej od ponad roku jest kompromitacją idei rezerwatowej ochrony przyrody, dowodem na brak kompetencji i dobrej woli ze strony władzy państwowej i samorządowej. Zapora (bo tak trzeba nazwać wznoszoną budowlę) nie powstaje w związku z potrzebami czy planem ochrony rezerwatu. Jest budowana na środku wsi (dokładnie między wsią i tartakiem), w miejscu, które nie rokuje wykorzystania turystyczno-rekreacyjnego, nie będzie też służyć zaopatrzeniu w wodę. Lokalizacja zapory w obrębie terenu zabudowanego nasila jej negatywne działanie jako bariery ekologicznej. Napełnienie zbiornika spowoduje zatopienie lub wycięcie kilkuset kolejnych drzew. Główny argument za budową zapory brzmi: Rzeka zabiera wodę przylegającym terenom i powoduje erozję. Taka jest natura wszystkich rzek. Dziwne, że nikomu nie przeszkadza tartak wysypujący od lat odpady produkcyjne (trociny i korę) do rezerwatu Świder. Bezkarni są mieszkańcy Woli Karczewskiej wznoszący budynki na terenie rezerwatu (w odległości mniejszej niż 20 m od brzegu) i składujący na podwórkach pryzmy obornika, z których do rzeki spływa gnojówka (wodę z tą gnojówką piją następnie mieszkańcy Otwocka i Warszawy).
Projektanci zapory nie zastanowili się, jak rozwiązać problem migracji zwierząt związanych z rzeką. Być może w wolnych chwilach będą przenosić ryby po jednej sztuce na drugą stronę. Spiętrzenie spowoduje izolację populacji bobra i wydry w górnym biegu rzeki. Jakość wody ulegnie pogorszeniu, a w zimie zwiększy się zalodzenie (utrudnienie dla zwierząt zimujących).
Hydrotechnicy planują wybudowanie kolejnej zapory i zbiornika o nazwie "Bojary" między ujściem Świdra i końcem obecnego odcinka rezerwatowego (z cofką sięgającą w górę rezerwatu). Szlachetnym celem tej budowy ma być zapewnienie rezerwy wody pitnej dla Warszawy (wody z gnojówką z Woli Karczewskiej i innych wsi oraz z dodatkiem przesączu z pobliskiego wysypiska śmieci i oczyszczalni ścieków). Z oczywistych powodów włączenie tego odcinka rzeki do rezerwatu jest inwestorom i potencjalnym wykonawcom nie na rękę.
Problemy rezerwatu Świder być może nie są w skali całego kraju czymś nadzwyczajnym, być może w całej nienormalności jest to sytuacja zupełnie typowa. Nienormalność polega na tym, że na niszczenie przyrody zawsze znajdują się pieniądze, a na ochronę często ich brakuje. Wola kilku tysięcy ludzi, którzy złożyli podpisy pod petycją w sprawie powiększenia rezerwatu, jest lekceważona. W tej sytuacji pozostaje chyba czynna blokada budowy, identyfikacja poszczególnych pracowników i skierowanie sprawy do sądu. Równowaga sił w przypadku Świdra jest inna niż w Czorsztynie, tutaj ochroniarze są u siebie, a budowniczowie są obcy (chyba, że ktoś za nimi stoi?).
Kiedy piszę te słowa, los spalarni w gminie Brwinów jest już przesdzony. Chwilami aż trudno mi uwierzyć, że poszło tak szybko. Z całej historii płynie kilka lekcji, którymi pragnę się z Wami podzielić. Ale najpierw o tym, jak to było.
Najnowszy pomysł zbudowania spalarni na terenie nieukończonej elektrociepłowni w Mosznej, gmina Brwinów, wypłynął rok temu.*) W odpowiedzi na złożenie przez inwestora w Urzędzie Gminy wniosku o określenie warunków zabudowy i zagospodarowania terenu powołaliśmy w lutym Społeczny Komitet Mieszkańców do spraw Spalarni. Zaczęliśmy od akcji informacyjnej (ulotki, biuletyn), presji na Radę Gminy (wnioski, petycja, uchwały sołectw) i krytyki projektu spalarni na forum Komisji do spraw Ocen Oddziaływania na Środowisko przy MOŚZNiL. Te ostatnie działania okazały się najbardziej skuteczne. Dwukrotnie, w lipcu i w listopadzie, Komisja odesłała ocenę do poprawek. Za drugim razem przyczyniliśmy się do stworzenia ważnego precedensu: po raz pierwszy w swej historii Komisja ds. OOŚ zażądała od inwestora przeprowadzenia konsultacji społecznych. Ponadto zażyczyła sobie dostarczenia analizy systemu zagospodarowania odpadów w Warszawie, bowiem to warszawskie śmieci miały być w Mosznej spalane. Było to uwieńczenie starań ekologów - członków Komisji ds. OOŚ na rzecz poszerzenia perspektywy Komisji o sprawy środowiska społecznego - wbrew technokratom.
Tymczasem przy Radzie Gminy powstała Komisja Specjalna do spraw Zagospodarowania Odpadów. W jej skład, obok radnych, weszli przedstawiciele Komitetu, czterech sąsiadujących z EC miejscowości (w tym dwoje "naszych" ludzi), elektrociepłowni i Związku Komunalnego siedmiu okolicznych gmin. Mieliśmy nadzieję, że jest to początek faktycznego dialogu z władzami. Za wcześnie! Na tej samej sesji, na której nastąpiło formalne zatwierdzenie składu Komisji, Rada uchwaliła, na wniosek burmistrza, przeprowadzenie referendum - nie pytając o zdanie ani Komisji Odpadowej, ani naszego Komitetu. Pytanie miało brzmieć przewrotnie: Czy jesteś przeciw budowie zakładów utylizacji stałych odpadów komunalnych na terenie wsi Moszna, a tym samym za przyjęciem na siebie dodatkowych kosztów utylizacji odpadów poza terenem gminy? Termin wyznaczono na 14.12.97. Nie mogliśmy pozwolić na tak jawną manipulację i zaraz uderzyliśmy do wojewody z wnioskiem o unieważnienie uchwały referendum. Uchwała została unieważniona, gdyż prawo nie pozwala łączyć samoopodatkowania z innymi kwestiami w jednym pytaniu referendalnym.
Na kolejnej sesji Rady Miejskiej (1.12.) posłuszna burmistrzowi większość uchwaliła poprawioną wersję uchwały, z pytaniem pozbawionym drugiego członu. Radni przyjęli uchwałę, której nie widzieli na oczy - uwierzyli burmistrzowi "na gębę". Termin tym razem został wybrany jeszcze gorzej - na 4.1.98. Oczywistym się stało, że burmistrz nie chce, aby referendum osiągnęło frekwencję 30% - wtedy miałby rozwiązane ręce. Referenda na Targówku (spalarnia na Zabranieckiej - Warszawa) i w Górze Kalwarii (wysypisko dla Warszawy w Łubnej) nie osiągnęły tego minimum - na to samo liczono w Brwinowie. Komitet znów zwrócił się do wojewody o unieważnienie uchwały referendalnej, motywując to tym, że została ona podjęta z naruszeniem statutu gminy, a pytanie sformułowane jest nadal niejasno. Wypada wyjaśnić, że te "zakłady utylizacji" to spalarnia dla Warszawy i wysypisko dla okolicznych gmin. Wybór był taki: albo oba będą zbudowane, albo nic.
Nasze przypuszczenia co do intencji burmistrza potwierdził przebieg kampanii referendalnej - nie było żadnej. Na terenie gminy pojawiły się nieliczne obwieszczenia, które mało kto czytał. Zresztą i tak w przerobionych - na drugi termin referendum - obwieszczeniach figurowały w różnych miejscach tekstu obie daty: 14.12.97 i 4.1.98. Komitet miał twardy orzech do zgryzienia. Trudno było zdecydować się na robienie kampanii podczas Świąt i Nowego Roku na rzecz udziału w ostro krytykowanym przez nas referendum i do tego bez wiary w zwycięstwo. Z drugiej strony przecież w końcu jesteśmy komitetem spalarniowym, wzięliśmy na siebie prowadzenie tej sprawy i ludzie w gminie nie wybaczyliby nam bezczynności. Póki co, czekaliśmy na werdykt wojewody. W Wigilię dowiedzieliśmy się, że wojewoda zażądał od władz gminnych wyjaśnień. I na razie nic. Minęły Święta, do referendum zostało 6 dni. Próbując rozeznać się w sytuacji, ciągle mieliśmy nadzieję, że nie trzeba będzie jeść tej żaby.
We wtorek znajoma dowiaduje się, że wojewoda nie chce powstrzymać referendum, znajoma i wraz z koleżanką namawiają mnie do akcji. No, chyba tym razem się nam nie upiecze! Ale nie jest łatwo - część ludzi wyjechała, reszta tkwi w świątecznym rozleniwieniu. Nasz kolega, który zwykle organizował dystrybucję, stwierdza, że akcja nie ma sensu i odmawia współpracy. Mimo to ruszamy do desperackiego boju, bez wiary w zwycięstwo. Sylwestrowa środa mija nam na przymiarkach do pisania materiałów, w Nowy Rok fabrykujemy biuletyn-ulotkę i organizujemy ekipę do rozdawania, a w piątek rano zaczynamy dystrybucję. Po południu wracam z mojego biura z kolejną partią, a tu na stacji PKP Stasio Biega i jeszcze dwie osoby z warszawskiej Federacji Zielonych rozdają ulotki. Łączymy nasze siły.
Od samego rana w sobotę rozdajemy ulotki na targu w Brwinowie. To niezwykle skuteczna forma propagandy! Ludzie biorą materiały, pytają, dyskutują, w większości przyznają nam rację. Rozwozimy ulotki po sklepach w okolicznych wsiach i wieszamy je na tablicach ogłoszeń i przystankach. Trochę rozdajemy ich na stacji WKD w Otrębusach i w dużym samie w Kaniach, przy szosie grodziskiej. Nieoczekiwane, ale skuteczne wsparcie nadchodzi ze strony dwóch pań z lokalnego AWS-u (tych samych, co nas namawiały do działania). Rozdają sporą liczbę własnych ulotek, część z nich w niedzielę pod kościołem. Ciekawa jest motywacja pań: chodzi o to, że spalarnia będzie jakoby własnością obcego kapitału, a na to te "prawdziwe Polki" nie mogą pozwolić.
Od piątku zaczęli nas ścigać dziennikarze, zresztą media zrobiły dobrą robotę, informując mieszkańców naszej gminy o referendum. Informacje leciały w regionalnej TV, w radio (wiem o radiach Kolor i WaWa), w gazetach. W niedzielę pożyczyłem od sąsiada faks i urządziłem w domu biuro prasowe. Dziennikarze dzwonili, wpadali, TVN zrobiła wywiad. Oboje z żoną mieliśmy pełne ręce roboty. Kolega zrobił pod jednym z punktów referendalnych godzinny sondaż, z którego wynikło, że jeśli będzie frekwencja, to spalarnia padnie. Po południu zaczynają dochodzić pierwsze sygnały, że frekwencja jest niezła. O czwartej PAP uzyskuje informację, że jest 24%! Koło siódmej dostaję cynk, że jesteśmy koło trzydziestki (wymagane minimum). Chwytam za telefon i dzwonię po wszystkich miejscowych znajomych oraz fachowcach (remontuję dom i znam ich paru). Gdy się okazuje, że wszyscy już głosowali, wiem, że wygraliśmy. Siadam do komputera i zaczynam pisać informację dla mediów: " zagłosowało 32% referendum jest ważne spalarnia odrzucona ". Później to się potwierdza: frekwencja 31,77%, 93% przeciw.
Tymczasem mija ósma i członkowie oraz sympatycy Komitetu Spalarniowego ruszają do jedenastu komisji, żeby zebrać wyniki. Nie wszędzie przychodzi to łatwo, ale niedługo po dziewiątej są już wszystkie. Burmistrz, jeszcze nieoficjalnie, potwierdza: przekroczono 30%! Przed nami jeszcze sporo pracy - trzeba rozfaksować komunikat dla mediów. Około pierwszej w nocy prawie kończymy, ale nie chce się spać. Jesteśmy podnieceni nieoczekiwanym sukcesem i dopiero po okolicznościowym toaście udaje nam się usnąć.
W poniedziałek trzeba wstać wcześnie do pracy, a do tego mamy sporo roboty poreferendalnej. Wywiad w Warszawskim Ośrodku Telewizyjnym i w Polskim Radio (program 1, poszło przed 1800). Wszystkie gazety piszą o nas i to piszą na ogół rzeczowo i życzliwie. Niemal nie ma inwektyw w stylu "zielone oszołomy" - chyba dlatego, że zwycięzcy mają zawsze rację. Wieczorem fetowanie - szampan i ciastka, przychodzi do nas dwadzieścia osób. Burmistrz tymczasem straszy 5-, a potem i 10-krotnym wzrostem cen za wywóz śmieci z powodu odrzucenia spalarni. Postanawiamy iść za ciosem. W czwartek robimy konferencję prasową, podczas której nie tylko dementujemy brednie burmistrza (ceny wzrosną najwyżej trzy razy), ale i proponujemy ekologiczną koncepcję gospodarki odpadowej oraz prezentujemy naszą wizję rozwoju gminy. Plonem jest 5 tekstów w prasie i "newsy" w radio. CZYNNIKI SUKCESU
Spalarnia upadła, przy okazji utrąciliśmy i wysypisko dla związku komunalnego. Od Nowego Roku zamknięto wysypisko w sąsiednim Pruszkowie i jedynym odbiorcą śmieci w okolicy jest kompostownia w Grodzisku Mazowieckim. Gmina Brwinów jak nie miała polityki odpadowej, tak nie ma nadal, śmieci zalegają rowy i pobocza albo są palone. Dziurawe szamba zatruwają wody podziemne, a palone w piecach opony - powietrze. Musimy się liczyć z uruchomieniem elektrociepłowni bez spalarni oraz puszczeniem autostrady przez gminę. Wśród członków Komitetu Spalarniowego przeważa opinia, że nadszedł czas na powołanie stowarzyszenia, które zajmie się szeroko rozumianym środowiskiem życia w naszej gminie. Zwłaszcza, że wkrótce wybory do gmin. A Komitet Spalarniowy rozwiążemy dopiero wtedy, gdy będziemy pewni, że zwłoki spalarni są zimne. WNIOSKI
A jakże, trzeba podziękować, bo sami byśmy niewiele dokonali. Przede wszystkim dziękujemy mieszkańcom gminy Brwinów, zwłaszcza członkom i sympatykom Komitetu Spalarniowego. Spoza naszej społeczności pragniemy podziękować w szczególności:
Na koniec chciałbym serdecznie podziękować warszawskim mediom za rzetelne i wyczerpujące informowanie o referendum w Brwinowie.
*) Zob. Piotr Tyszko, Brwinów - spalarnia i nie tylko. Analiza przypadku [w:] ZB nr 11(101)/97, s.32.
Federacja Zielonych - grupy z Białej Podlaski, Białegostoku, Kielc, Krakowa i Warszawy symultanicznie z grupami ekologów z 17 krajów Europy, Australii, Stanów Zjednoczonych i Japonii 6.12.97 przeprowadziły akcje protestacyjne na lotniskach.
W tym samym czasie odbywała się Konferencja Klimatyczna w Japonii, gdzie przedstawiciele rządów z całego świata zebrali się na negocjacje dotyczące redukcji emisji gazów cieplarnianych po r. 2000.
Lotnictwo dotychczas nie było brane pod uwagę w rozmowach o zmniejszaniu efektu cieplarnianego, co więcej, w dużym stopniu przyczynia się do zanikania powłoki ozonowej.
Fakty są następujące: lotnictwo jest najbardziej uprzywilejowanym sektorem transportu, bowiem w żaden sposób nie ponosi kosztów degradacji środowiska:
6.12.97 na lotnisku Okęcie żądaliśmy, aby zostały wprowadzone odpowiednie ceny transportu powietrznego uwzględniające opłaty środowiskowe. Przez opłaty środowiskowe rozumiemy wliczenie kosztów zewnętrznych, np.: opłaty za zanieczyszczanie powietrza, za hałas, koszty leczenia osób mieszkających w pobliżu lotnisk etc.
Aktywiści nie domagali się likwidacji lotnictwa, tak jak niektórzy to odbierali, ale równorzędnego traktowania go z bardziej przyjaznymi środowisku środkami lokomocji, np. kolejami, z uwzględnieniem kosztów zewnętrznych. Lotnictwo niszczy środowisko i nie płaci podatków. W ten sposób nieuczciwie konkuruje z innymi środkami transportu.
Międzynarodowa akcja przeciw braku konsekwencji lotnictwa była pierwszą akcją tego rodzaju. Głównie to, co chcieliśmy osiągnąć, czyli podjęcie tematu lotnictwa w dyskusjach międzynarodowych nad emisją gazów cieplarnianych, nie udało się, pomimo iż bezpośrednio w Kyoto podczas Konferencji Klimatycznej protestowało 80 osób z 15 krajów świata.
Cóż, nawet jeśli teraz nie udało się tego zrobić globalnie, nadal będziemy starać się wprowadzać to na poziomach lokalnych.