"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 2 (104), 15-31 stycznia 1998


TROPAMI WADERY (EKOFEMINIZM JAKO PROPOZYCJA)

(…) musimy nauczyć się rozumienia różnic bez budowania systemów opozycji.

Craig Owen, "Dyskurs Innego. Feministki i postmodernizm"1)1.

Dawno temu na pustyni żyła Kobieta-Wilk. La Loba żyła tam, gdzie trafiają tylko tacy wędrowcy, co zgubili ostatnią drogę. Przy jej ognisku często widniały kości zmarłych zwierząt, zbierała każdą kostkę, ze szczególnym upodobaniem kości wilków. Kiedy zebrała już cały wilczy szkielet, zaczynała rozmyślać: jaką pieśń zaśpiewać? A kiedy była już gotowa, wstawała i rozpoczynała śpiew. Głos jej był tak potężny, tak głęboki i ujmujący, że wkrótce kości zaczynały obrastać mięsem i futrem. Im śpiew był potężniejszy, tym pełniej było widoczne ożywione zwierzę. Aż w końcu wilk zrywał się i biegł gdzieś przed siebie, w sobie tylko znanym kierunku. W tej podróży ku kresowi horyzontu wilk zamieniał się w roześmianą, dumną i wolną kobietę, która - jak równy z równym - biega z wilkami.

Tę opowieść pozwoliłam sobie przytoczyć za książką Clarissy Pinkola Estes Women Who Run With the Wolves,2) gdyż historia ta znakomicie wprowadza do tego, o czym chcę opowiedzieć. Nietrudno zauważyć, że w całej tej historii najważniejszy jest śpiew. Śpiew, który rodzi się ze świadomego siebie ciała. Używanie głosu to jednocześnie posługiwanie się ciałem, niejako wystawianie go na pokaz. Może dlatego tradycyjnie najtrudniejszym momentem zajęć w ramach warsztatu "Gadająca Łąka" jest posługiwanie się głosem. Tu nie można się schować za parawanem instrumentu czy narzędzia muzycznego. I pewnie nieprzypadkowo historia dominacji patriarchalnej nad kobietą łączy się jednocześnie z historią pozbawiania jej osobistego doświadczenia ciała. Jak bardzo owo doświadczanie było (i jest) manipulowane, możemy się przekonać, sięgając po kilka choćby z brzegu przykładów malarstwa - to, co nazywa się "ideałem kobiecości", zawsze było próbą narzucenia wzorca, zamknięcia kobiety w jakimś jednym ograniczającym schemacie. Podobną (a może nawet bardziej wyszukaną i agresywną) rolę spełnia dzisiaj reklama. Gdyby wierzyć wszystkiemu, co sączy się z ekranu telewizora, tzw. idealna kobieta musi być jednocześnie: wspaniałą matką i gospodynią, demoniczną kochanką, zimną i "profesjonalną" kobietą interesu, bezbronnym kociakiem, asertywnym menadżerem itd., itd. W tysiącach tzw. pism dla pań namawia się nas na kolejne mody, kolejne operacje chirurgiczne i kolejne diety. Po co? Oczywiście żeby się podobać, głównie innym, nie sobie. To, kim/czym chcemy być naprawdę, nie ma żadnego znaczenia. Tak to właśnie osobiste doświadczenie ciała i radość z niego zostają zamienione na laboratorium, w którym spełnia się wciąż nowe i - sprzeczne ze sobą - zachcianki "wiecznego chłopca".3)

Niestety, taka strategia "wychowywania" kobiet trwa od pokoleń. Dlatego niewiele - coraz mniej - wiemy o swoim ciele, pragnąc jednocześnie uczynić je niewidocznym. Technika wzbudzania nieufności wobec osobistego zmysłowego doświadczenia polega na dwu bardzo skrajnie przeciwstawnych, choć mających to samo zadanie, postawach. Jedna z nich przejawia się w poglądzie głoszącym, że wszystko, co jest związane z ciałem (w domyśle również: z kobietą), jest złe i godne potępienia. Celuje w takim przekłamaniu zwłaszcza surowa kultura kręgu judeochrześcijańskiego.4) W niekorzystnym świetle stawia kobietę jeden z głównych mitów naszego kręgu kulturowego - opowieść o Adamie i Ewie, w której kobieta staje się rzeczniczką Kusiciela, sprzymierzeńcem Zła tylko dlatego, że pragnie doświadczyć soczystości owocu wiedzy.5) Druga - skrajnie przeciwstawna - postawa pokazuje kobietę wyłącznie jako przedmiot pożądania i stawia wciąż nowe wymagania, które "musi" ona spełnić, aby zaistnieć. W tej drugiej koncepcji sprawy ciała wręcz dominują, ale pozornie, gdyż są to tylko wirtualne obrazki. Do prawdziwego doświadczania ciała nie odnoszą się one w żaden sposób, eliminując z pola widzenia takie doznania, jak: zmęczenie (co przejawia się głównie w obsesyjnej walce z potem), kobiecą menstruację (kolejne reklamy podpasek mówią wprost: uczynimy tę sytuację, w domyśle - nieprzyjemną, niewidzialną). Tak oto "niewidzialne" staje się kobiece doświadczenie ciała.6) W zamian mamy superbiałe proszki do prania, które uwolnią nas od każdego śladu wydzieliny ludzkiego ciała. Gdzieś w tle (głęboki podtekst) kryje się przekonanie o tym, że każdy ślad ludzkiej obecności daje się zmazać, a przestrzeń przywrócić do stanu poprzedniego. Nie nakłania to do wielkiej odpowiedzialności za swoje czyny w przestrzeni i uważności w stosunku do niej. 2.

Obecnie coraz bardziej oczywiste staje się, że kultura patriarchalna odmawia prawa głosu zarówno kobiecie, jak i Naturze, podobnie jak wszystkim Innym: innowiercom, zwolennikom odmiennej orientacji seksualnej, a także obcokrajowcom w kraju uznawanym za "własny"; krzywdzi także mężczyzn. Kultura patriarchalna, co to takiego?7) Tu - zanim przejdę do kolejnych spraw - konieczna jest dygresja na temat pewnych nieporozumień. Sądząc po histerycznych wręcz reakcjach na samo słowo "feminizm" oraz napastliwych i nie szczędzących obelg, a nawet przemocy fizycznej wystąpień wobec kobiet, które bądź same identyfikują się jako feministki, bądź jest im feminizm przypisywany, zagadnienie wciąż nie jest w Polsce zbyt dobrze znane. Można tak też sądzić z tysiąca idiotycznych obiegowych opinii na temat tego, jak wygląda feministka. A więc panowie i panie: feministka to stworzenie żądne krwi, pokryte futrem od stóp do głów, mściwe, z zębami jak szable, rozszarpuje niewiniątka płci męskiej i wypija z nich krew. (Przesadzam, ale tylko trochę). Czy taki obraz nie kojarzy się przypadkiem z odwiecznym wrogiem z baśni, czyli Złym? Tym Złym w naszych nowożytnych baśniach bywa także Natura, drapieżniki, żywioły. Podobnie - jak prawo do wypowiadania się we własnym kobiecym imieniu, własnym kobiecym językiem - tępione na drodze ku Wielkiemu Wspaniałemu Jutru cywilizacji postępu linearnego. Uff.

Wróćmy jednak do kultury patriarchalnej. Używanie przez feministki słów "patriarchalny", "maskulinistyczny" nie oznacza, że feministki chcą każdego człowieka płci męskiej pozbawić życia bądź trzeciorzędnych cech płciowych. Warto, żebyśmy pamiętali: dzięki tym terminom pod pręgierzem nie staje mężczyzna jako taki, tylko pewne maskulinistyczne (a więc patologiczne, niekorzystnomęskie) cechy kultury patriarchalnej (czyli takiej, która we wszelkich dziedzinach życia faworyzuje męski punkt widzenia, odmawiając kobiecie prawa do jej własnej perspektywy i realizowania własnych pragnień). Taka kultura charakteryzuje się m.in. nadmiernie rozwiniętym współzawodnictwem, sztywną hierarchią opartą o jednego lidera, koncepcją indywidualnej tożsamości, która bardzo silnie oddzielona jest od innych oraz - jak to ładnie kiedyś ujął Olaf Swolkień - "zabobonem światopoglądu naukowego". Metaforą takiej kultury jest nadmiernie wymagający ojciec, który może kochać swe dzieci tylko wtedy, gdy spełniają jego oczekiwania. Czyli kobiety kocha tylko za to, że są "kobiece" (czyli takie, jakie chce je widzieć on sam), naturę tylko wtedy, kiedy mu się podporządkowuje bądź jest dla niego pożyteczna, swoim synom nigdy nie pozwala stać się naprawdę dojrzałymi mężczyznami, gdyż byliby dla niego zagrożeniem. W mitologii symbolizuje go postać boga pożerającego bądź kaleczącego własne dzieci (np. Zeus w mitologii greckiej). Na drugim biegunie mamy matkę, która kocha swoje dzieci bezwarunkowo, nie muszą one spełniać żadnych oczekiwań, mogą rozwijać się wolne (jeśli tylko matka nie jest - jak to się dzieje współcześnie - sparaliżowana strachem). Feminizm nie polega na deprecjonowaniu tego, co męskie, tylko na odwoływaniu się do wspólnoty kobiecego doświadczenia. A że tak wielki jest rachunek krzywd i nie wszyscy mężczyźni dojrzeli na tyle, żeby móc go słuchać, to co innego. Ciekawe, że podobne w swych skrajnościach emocje budzą właśnie feministki i obrońcy Natury. Jednych i drugich wyzywa się od oszołomów. 3.

W ostatnich latach świadomość kobiecego doświadczania świata staje się coraz pełniejsza. Zarówno w literaturze, jak i w sztuce czy muzyce mamy do czynienia z kobietami, które głośno mówią o sobie i o prawdziwym doświadczeniu kobiecości. Bo narzekania i lament nad doznanymi w historii (i wciąż doznawanymi) krzywdami to tylko jedna strona medalu. Przychodzi jednak czas, aby ten stan umysłu pożegnać, gdyż tylko utrudnia dalszą drogę. To, co nam w tej drodze przeszkadza, Clarissa Pinkola Estes nazywa osobistym drapieżnikiem, rodzajem potwora, który nas usidla. Może być nim albo lenistwo, albo przekonanie "ja nie potrafię", albo wstyd przed publicznym zabieraniem głosu, albo każdy inny nałóg (również nałóg bycia pokrzywdzoną ofiarą, co często maskuje zwykłe wygodnictwo). Bestia żywi się naszymi planami życiowymi i ambitnymi przedsięwzięciami, sprawiając ich uwiąd często jeszcze zanim ujrzały światło dzienne (owym potworem są też wszystkie głosy typu "nie potrafisz", "kobiety z natury rzeczy nie mogą się zajmować przybijaniem gwoździ", "czy aby na pewno jesteś prawdziwą artystyką/pisarką/malarką?"). Pożegnanie się z nim jest konieczne na osobistej drodze inicjacyjnej, w której nie mogą nas prowadzić Stare Nauczycielki, gdyż ich wiedza zaginęła wraz z nimi. Historycznie można ten moment zanikania wyodrębnić: wraz ze spaleniem "ostatniej" tzw. czarownicy.8) Jedyną taką nauczycielką pozostała Natura. Estes pisze, że zdrowa kobieta jest jak wilczyca: wolna, zaradna, twórcza, stale podejmująca wędrówki, czuła dla najbliższych, nieustępliwa w walce. Takie możemy się stać, ucząc się właśnie od Natury. Najlepszą formą nauki, która sprawia, że przekraczamy próg dzielący dziewczynkę-dziecko o nieugruntowanym własnym doświadczeniu od świadomej siebie i swoich praw kobiety, jest działalność w obronie Ziemi. Broniąc tych mieszkających tuż obok nas Innych: starych drzew, ginącego gatunku, dzikiego szczytu zdajemy sobie sprawę, że tak na dobrą sprawę owi "Inni" tylko pozornie są od nas oddzielni. To wszystko staje się naszym plemieniem, jesteśmy krewnymi, członkami wielkiej, harmonijnej rodziny (nie mylić z modelem "atomowej" rodziny ograniczonej do kręgu swoich wąsko rozumianych problemów), której obrończyniami i rzeczniczkami zawsze były kobiety. Takie działania dają nam też szansę nauki, jak naprawdę kochać, bez oczekiwania na zaspokojenie wąskich, egoistycznych pragnień, bez przypisywania tym, których się kocha nieprawdziwych cech, bez ograniczania ich barierami własnych, nieuświadomionych lęków. Tej miłości jest w nas wszystkich za mało, może to najprostsza recepta na wiele kryzysów trapiących nas dzisiaj. Ale nie jest to miłość, która przymyka oczy na zło, nie jest to miłość będąca jedynie ucieczką. Dlatego dla mnie osobiście ekofeminizm staje się archeologią zagubionej miłości - związków z kobietami i mężczyznami.

W wystąpieniach feministycznych często dominuje nuta urazy w stosunku do mężczyzn. Trudno się temu dziwić, zważywszy na to, co wciąż przydarza się wielu kobietom na całym świecie, co przydarzało się naszym matkom i babkom. Ale pora chyba porzucić ten etap, bo inaczej osobista inicjacja nigdy się nie spełni. Skądinąd świetna, głęboka i bogata książka Angeliki Aliti Dzika kobieta jest przepojona jedną wielką urazą, często kryjącą się między wersami i między słowami. To nie jest Dzika Kobieta, Dzika Kobieta nie przywiązuje się do niegdyś doznanych cierpień. Chyba pora, żebyśmy - pamiętając o tym, co się kobietom w ciągu wieków przydarzało - zaczęły bardziej budować niż walczyć. Nie można w imię demaskowania jednego mizoginizmu, tworzyć innego, kolejnej wersji dominacji. To świadczyłoby o tym, że nie jesteśmy pewne swojej mocy. 4.

Wspólnota kobiet obejmuje także Naturę. Ostatnie (czym bowiem jest tych niespełna dwa tysiące lat wobec ponad czterotysiącletnich kultur czy miliardów lat życia Ziemi) wieki kultury zachodnioeuropejskiej przyniosły nie tylko patriarchalną dominację, ale także eksterminację kobiecych wspólnot, rytuałów i sposobów budowania tożsamości. Nasze babki i matki, w większości wychowane z całym obciążeniem bycia w opresji, przekazują nam jedynie lęk i niewiarę we własne możliwości oraz poczucie winy za niespełnienie kolejnych wyimaginowanych i narzucanych przez dominującą kulturę wizerunków "kobiecości". Zapewne dlatego notuje się wzrost takich zachorowań, jak bulimia, anoreksja czy inne postacie nerwic. Bulimia i anoreksja świadczą ponadto o ambiwalentnym stosunku do własnego ciała; miłość i nienawiść jednocześnie połączone z chęcią dorównania jakimś narzuconym wzorcom wyglądu. Dotychczasowe kierunki w ruchu feministycznym (nacisk na sytuację prawną kobiet i ich prawo do kariery) doprowadziły do sytuacji, w której kariera ta rzeczywiście jest możliwa, ale za cenę uznania za własne praw dominujących w kulturze patriarchalnej. Ukoronowaniem tej kultury jest nacisk na niczym nieograniczoną konsumpcję, powszechność niewyszukanej rozrywki i ideał tzw. "postępu". Właśnie dlatego odbudowywanie nowej kobiecej wspólnoty jest połączone z krytyką kultury i bywa, że zadaje się pytania, które w ekologii głębokiej nazywane są "głębokimi" (to tylko pozorna tautologia). Pytanie o sposób odbudowania kobiecej wspólnoty jest jednocześnie przewartościowaniem podstawowych założeń filozoficznych i światopoglądowych tworzących naszą kulturę. Nic więc dziwnego, że argumenty feministek - podobnie jak argumenty środowisk związanych z ekologią głęboką - spotykają się z histerycznymi reakcjami ze strony tych, dla których ów system dominacji (człowieka nad naturą, mężczyzny nad kobietą, Europy i Ameryki nad Trzecim Światem, bogatych nad biednymi itd., itp.) jest wygodny. Wygodnie jest także utrzymywać, że system, w którym żyjemy, jest demokracją, przymykając jednocześnie oczy na wszelkie techniki manipulowania opinią publiczną. Nieodmiennie także przy pytaniach o formy i techniki dominacji pojawia się oskarżenie o "lewicowość" oraz inspiracje marksizmem, gdyż jest to najprostsza technika wypierania tych pytań poza pole świadomych rozważań i refleksji nad związkami własnego życia z tzw. całym światem.

Tak to już jest w tym naszym ponad miarę ciasnym świecie, że trudno jest dalej utrzymać podział na prywatne i publiczne. Jak pisze Myrna Kostash: Jedno z najoryginalniejszych i najgłębszych spostrzeżeń feministycznych stwierdza, iż to, co osobiste, jest polityczne. Rozumie się przez to, że żadnego zdarzenia nie powinno się redukować wyłącznie do znaczenia osobistego ani ograniczać do indywidualnej osobowości; każde zdarzenie jest usytuowane w kompleksowej siatce powiązań kulturalnych, ekonomicznych i historycznych, w których istnieje nieustanna dialektyka między ja a innym.9)

Takie rozumienie bliskie jest ekologii, możemy wyobrazić sobie las, gdzie każdy z gatunków jest nieodłącznie związany z innymi i od nich zależny. Dlatego warto reaktywować kobiecą wspólnotę i warto uświadomić sobie, że kobieta może znaczyć również: dumna, pełna siły i miłości, zdecydowana, wytrwała i odpowiedzialna. Dlatego warto także kultywować rytuały - tę zagrożoną (podobnie jak wilki) wyginięciem formę języka, gdyż one dają nam szansę na jeszcze inne związki z tym, co nas otacza. Związki oparte na miłości i szacunku, gdyż Natura jest nieodłącznym elementem - a nawet partnerem - rytuału. Jak pisze Dolores La Chapelle: [Rytuał] umożliwia porozumienie na wszystkich poziomach - porozumienie między wszystkimi systemami a indywidualnym ludzkim organizmem. Pomiędzy ludźmi w ramach grup, pomiędzy różnymi grupami w mieście, pomiędzy ludźmi i gatunkami pozaludzkimi w środowisku naturalnym. Rytuał jest instrumentem, za pomocą którego uczymy się myśleć logicznie, poprzez analogię, i ekologicznie, jeśli chcemy zbudować trwałą kulturę. Być może najważniejszym elementem rytuału nie jest ani sprzeciw wobec Natury, ani też próba ustanowienia z nią przymierza, lecz unikalne w naszej kulturze doświadczenie odnajdywania siebie samych w Naturze, i to właśnie stanowi klucz do zbudowania trwałej kultury.10)

Tak właśnie jest z kobiecością, z którą czasem również miewamy kłopoty. Parafrazując La Chapelle powiedziałabym, że najważniejszy jest nie sprzeciw wobec jakiegoś jej komponentu, ani też nie próba zawarcia przymierza, ale doświadczenie odnajdywania siebie we własnych doznaniach. Bo nie ma jednego wizerunku kobiecości, jest tyle jej rodzajów, ile jest kobiet. Moim zdaniem nie trzeba wynajdywać jakiejś uniwersalnej teorii zawierającej wszystkie aspekty kobiecości, trzeba tylko dotrzeć do źródła kobiecej mocy. Stanie się to niemożliwe, jeśli Natura - najlepsza Przewodniczka na tej drodze - będzie ginęła w takim tempie jak dotychczas. Dlatego stawanie w jej obronie jest drogą ku odnalezieniu własnej mocy, jest zwykłą życiową koniecznością. Zanim zostaniemy pozbawieni tlenu, nastąpi (już następuje?) erozja naszej wyobraźni, naszych snów. Stajemy się także ubożsi o zupełnie niewyrażalne, o życia innych istot połączone z naszym. W programie Animal Planet, dostępnym w "kablówce" można obejrzeć kilkuminutowe filmiki prezentujące gatunki zwierząt, które już odeszły. Towarzyszy im sugestywna czołówka: wiatr zdmuchuje kartki z kolejnymi portretami zwierząt, aż w końcu nie zostaje nic. Można sobie wyobrazić, jak powoli zaczynamy znikać. 5.

Na koniec małe wytłumaczenie, dlaczego w ogóle to wszystko piszę. Zdaję sobie sprawę, że większość z tego, co napisałam, jest oczywiste dla tych, którzy to w tej chwili czytają. A jednak - ruch ekologiczny taki, z jakim się stykam, wciąż jeszcze jest strukturą silnie patriarchalną, wręcz maskulinistyczną. Piszę te słowa świadomie, licząc na dyskusję: dlaczego ciągle tak mało jest kobiet w ruchu? O tym już się kiedyś pisało i wciąż się czasem pisze, ale zawsze w konwencji: niech się kobiety do nas przyłączą, trzeba je aktywizować itd. Zupełnie jak w ZSMP. Dlaczego ciągle jesteśmy tymi, które są sekretarkami, rozliczają bilety, zajmują się dziećmi (edukacja ekologiczna) bądź organizują wyżywienie i generalnie dbają o dobre samopoczucie "wodzów"? Jest nas niewiele we wszelkich gremiach podejmujących decyzje, ile z nas samodzielnie prowadzi projekty? Nie są to pytania retoryczne bynajmniej. Wiem, że zaraz pojawią się głosy, że przecież i Marysia, i Kasia (przepraszam przypadkowe imienniczki), i jeszcze Danusia… Wyjątki tylko potwierdzają regułę. A reguła jest taka, że w ruchu obowiązują patriarchalne reguły gry. Te wszystkie posiedzenia, hierarchia liderów, sztywność procedur i zwyczajnie niska kultura wielu panów (oraz ich osobiste kłopoty i kompleksy) sprawiają, że kobiety raczej niedobrze czują się w organizacjach ekologicznych. Chyba że same decydują o ich kształcie.

Oczywiście generalizuję. Zdaję sobie sprawę, że jest wiele organizacji, które uwzględniają i szanują potrzebę kobiet do innego stylu działania, ale to, co zaobserwowałam, i to, co słyszę od dziewczyn w rozmowach, uprawnia mnie do takiego a nie innego stanowiska. Jest też tak, że kobiety często same stawiają się na pozycji sprzątaczki, sekretarki, kucharki. I nie chodzi też o to, że są to zajęcia deprecjonujące kogokolwiek czy gorsze. Chodzi o coś innego - o możliwość decydowania. Mam nadzieję, że pojawi się wiele zdań odmiennych od mojego, byle nie na poziomie piaskownicy (chłopcy chwalą się, że potrafią siku na stojąco). Pora zerwać z naszym narodowym "etosem"-kompleksem: my mężczyźni jesteśmy wojownikami i mamy ważniejsze sprawy na głowie. O rozmaitych żarcikach, przytykach, "dowcipnych" aluzjach już kiedyś pisałam i nie będę powtarzać w nieskończoność tego, co one oznaczają, odsyłam do mojego artykułu Ekofeministki i jaskiniowcy (ZB nr 9(99)/97, s.74). Działając w ruchu ekologicznym (nie lubię tego sformułowania, wolę: stając w obronie Natury) nie można hodować w sobie wygodnych schematów myślenia i działania, które konserwują struktury dominacji.

Anna Nacher
* Piastowska 5, 33-300 Nowy Sącz
0-18/441-10-47 0-18/442-28-16

1) Craig Owens, Dyskurs Innego. Feministki i postmodernizm [w:] Postmodernizm pod red. R. Nycza, Kraków 1997, ss.430.

2) Clarissa Pinkola Estes, Women Who Run With the Wolves, Ballantine Books, Nowy Jork 1992.

3) To jest właśnie ten wzór "męskości", który preferują media i kultura masowa - wieczny chłopiec, niedojrzały emocjonalnie, pełen kompleksów i obaw przed kobietami, obawy te i kompleksy stara się maskować, zaliczając kolejne "podboje" miłosne w postaci równie niedojrzałych emocjonalnie "wiecznych dziewcząt", które nigdy nie wiedzą, czego chcą naprawdę.

4) Ewentualnych adwersarzy, którzy zawsze się pojawiają, kiedy dochodzi się do tego stwierdzenia, chcę uprzedzić, że mówię o kulturze kręgu judeochrześcijańskiego, a nie o jakiejkolwiek religii czy wyznaniu. Do twierdzenia o jawnej mizoginii zakodowanej w tej kulturze skłania choćby lektura Starego Testamentu, która jest świadectwem reguł rządzących w kulturze powstałej na pustyni bądź w obszarze półpustynnym, gdzie warunki życia są trudne, a - co za tym idzie - prawa (zwłaszcza dotyczące rozrodu, czyli przetrwania biologicznego ludzi) muszą być surowe. Na temat owej "biologicznej" interpretacji systemów wartości patrz: Diamond Trzeci szympans, Warszawa 1996.

5) Ciekawa jest reinterpretacja tego mitu, jaką można znaleźć u Ericha Fromma (Miłość, płeć i matriarchat, Poznań 1997).

6) Na temat całego procesu czynienia "niewidzialnym" kobiecych doświadczeń patrz: Ellyn Kaschack, Nowa psychologia kobiety. Podejście feministyczne, Gdańsk 1997.

7) Odsyłam również do artykułu Joanny Kępińskiej, Patriarchat [w:] "Dzikie Życie" nr 12/1 (42-43), grudzień 1997/styczeń 1998.

8) Cenne uwagi na ten temat: Wojciech Eichelberger, Kobieta bez winy i wstydu, Warszawa 1997, jakkolwiek cała książka jest pełna męskich projekcji (to zresztą dość powszechne) dotyczących tego, co dla kobiety jest najlepsze i co powinna ona robić, myśleć, mówić.

9) Myrna Kostash, Literatura to pamięć czasownika pisać, przeł. Cecylia Anna Torbicka [w:] "Literatura na świecie" nr 4 (201)/1988, s.6.

10) Dolores La Chapelle, U podstaw jest rytuał [w:] Bill Devall, George Sessions, Ekologia głęboka, Warszawa 1995, ss.327.

MAKDONALDYZACJA OD PODSZEWKI

W serii wydawniczej "Spectrum" Warszawskiego Wydawnictwa Literackiego MUZA S.A. ukazała się niedawno książka George'a Ritzera, będąca opisem jednego z procesów zachodzących w ostatnich kilkudziesięciu latach w społeczeństwie masowym. Mcdonaldyzacja społeczeństwa, bo taki tytuł nosi wspomniana praca, to szczególna prezentacja postępującego konsumpcyjnego amoku, mającego swe apogeum w rozwoju i sposobie funkcjonowania barów szybkiej obsługi sieci McDonald's i wzorujących się na nich innych instytucjach.

Proces makdonaldyzacji to w szerszym rozumieniu tworzenie świata pozbawionego różnorodności wynikającej z naturalnych różnic między poszczególnymi jednostkami i zbiorowościami. Świat zmakdonaldyzowany to miejsce różnorodności pozornej, rzekłbym nawet - marketingowej, czyli tworzonej jedynie w celu zwiększenia zysków osobników odpowiedzialnych za taki stan rzeczy. Ów proces jest dostrzegany i komentowany od lat przez krytyków kultury masowej.1)

Omawiana książka ma jednak kilka zalet wyróżniających ją spośród wielu prac o podobnej tematyce. W sposób skondensowany przedstawia całokształt zjawiska; napisana jest językiem pozbawionym hermetycznego slangu, typowego dla wielu przedstawicieli nauk społecznych; jako pierwsza zwraca uwagę na szczególny aspekt społeczeństwa masowego, jakim jest proces nazwany makdonaldyzacją oraz, co szczególnie powinno zainteresować środowiska ekologiczne zaangażowane w walkę z McDonald'sem, ukazuje jego działalność w szerszej perspektywie, dzięki czemu - w moim przekonaniu - wskazuje na bezowocność wysiłku skierowanego na zwalczanie akurat tej firmy.

Książka posiada też wady. Moim zdaniem jest przeładowana przykładami i drobiazgowymi wyliczeniami, co sprawia, że lektura niektórych jej partii jest mocno męcząca i wnosząca niewiele nowego. Największą jednak wadą jest fakt, iż autor dokonuje krytyki makdonaldyzacji z punktu widzenia człowieka dopasowanego do mechanizmów zmakdonaldyzowanego społeczeństwa. Jego sposób myślenia, dobór argumentów i przykładów ilustrujących główne tezy oraz wiele wniosków końcowych noszą piętno akceptacji społeczeństwa masowego. Z tego powodu książka Ritzera, mimo radykalizmu niektórych stwierdzeń, mieści się na marginesie swobody istniejącym we współczesnym świecie. Jest ona jedynie słabym echem, mówiąc brzydko - popłuczynami po krytyce podobnych zjawisk, pojawiającej się na łamach niskonakładowych publikacji antyestablishmentowych.

George Ritzer przypomina osobnika, który jednocześnie kocha i nienawidzi status quo, zjada ciastko i chciałby je sobie zatrzymać. Podobny jest do wielu ekologów, doskonale wmontowanych w system bezwzględnie niszczący przyrodę, o których działalności Guido Ceronetti pisał następująco: Ekologię dlatego czeka porażka, że jej horyzonty myślowe w głębszym sensie niewiele odbiegają od horyzontów myślowych niszczycieli. 2) Czytając pracę Ritzera, z trudem oparłem się pokusie napisania satyry pt. McEkolog, która dotyczyć miała owych nowomodnych miłośników "ekologii" (bo przecież nie napiszę - przyrody, skoro znają ją oni głównie z piesków w mieszkaniach, drzewek w parku i przyrodniczych filmów oglądanych w niedzielne przedpołudnia) jeżdżących samochodami z katalizatorem, zbierających makulaturę (i zużywających mnóstwo papieru na różne bzdury), bojkotujących McDonalda (i marzących o ekosupermarketach, gdzie kupić można ekożarcie, ekociuchy, ekokosmetyki i diabli wiedzą co jeszcze), nie spożywających z ekologicznych powodów mięsa (ale bez oporów zajadających się przywleczonymi z drugiego końca świata bananami i pędami bambusa, wraz z towarzyszącym temu zjawisku wpływem transportu na środowisko), ochraniających wszelkie życie, m.in. torturowanych w laboratoriach myszy (i z ekodemograficznych powodów nie mających nic przeciwko aborcji), a przede wszystkim myślących wciąż, czy uda się OCALIĆ ZIEMIĘ (tymczasem możemy najwyżej zniszczyć poszczególne okazy przyrody nieożywionej i wytrzebić niektóre gatunki flory i fauny, bo jeśli się za bardzo rozzuchwalimy, to Ziemia strząśnie nas z siebie tak, jak kundel strząsa zbyt mocno gryzące go pchły. Ale rozumiem, że znacznie lepiej brzmią slogany o ocaleniu planety niż przyziemne rozważania o ochronie własnego tyłka) i w swej ekopasji nie dostrzegających zadowolonych panów z firmy "Ekologia To Dobry Biznes", którzy pociągają za sznurki. Zostawmy jednak McEkologów w spokoju i przyjrzyjmy się głównym tezom zawartym w Mcdonaldyzacji społeczeństwa.

George Ritzer nie upatruje całego zła w funkcjonowaniu McDonald'sa. Ogromną ekspansję tej firmy postrzega na tle zachodzących procesów zmieniających oblicze świata. Nazwy "makdonaldyzacja" używa raczej jako pewnego symbolu. McDonald's jedynie najlepiej dopasował się do nowych warunków, wyprzedził konkurencję i dlatego teraz skupia na sobie krytykę. Lecz taki przebieg wydarzeń to w prostej linii następstwo rewolucji przemysłowej mającej niebagatelny wpływ na przemiany zachodzące w strukturze społecznej. Gwałtowna urbanizacja, rozbicie naturalnych wspólnot w wyniku migracji w poszukiwaniu pracy w przemyśle, trendy kulturowe dostosowane do mentalności nowego odbiorcy, ścisłe oddzielenie czasu pracy od czasu wolnego, a przede wszystkim znacznie szybszy rytm życia w społeczeństwie przemysłowym, gdzie człowiek stawał się coraz mniej znaczącym dodatkiem do maszyny - to zjawiska będące podłożem sytuacji, której makdonaldyzacja stała się jedynie logicznym dopełnieniem.3)

Upatrywanie całego zła w McDonald'sie to nieporozumienie. Jest on bowiem nieodrodnym dzieckiem swojej epoki, ale takich dzieci są tysiące, często bardziej zabójczych dla przyrody i kultury. Co ciekawe, sam McDonald's jest firmą, która stosunkowo szybko reaguje na krytykę i modyfikuje swoje działania. Wspomina o tym m.in. John Naisbitt, który pisze, iż: Nawet wszechobecna instytucja amerykańska, którą jest McDonald's, zrezygnowała z budowania identycznych restauracji w każdym nowym miejscu,4) a sam Ritzer podaje inne przykłady świadczące, że wiele zmakdonaldyzowanych instytucji jest gorszych niż sam McDonald's. Ciekawe, że jakoś nikt ich nie bojkotuje - czyżby McDonald's pełnił rolę kozła ofiarnego obarczanego winą za wszelkie nieszczęścia?5)

Swoją krytykę makdonaldyzacji wywodzi Ritzer z teorii Maxa Webera dotyczącej postępującej wciąż racjonalizacji życia społecznego. Weber, będąc zwolennikiem tego procesu, upatrywał w nim jednocześnie wielu niebezpieczeństw związanych ze stopniową racjonalizacją nowych obszarów rzeczywistości. Racjonalizacja, za której najdoskonalszą formę uznał Weber biurokrację, opiera się na dążeniu do danego celu i osiąganiu go w sposób optymalny. Metodą jest podział pracy w zbiorowościach tak, by każda jednostka zajmowała się stosunkowo niewielkim zakresem spraw i potrafiła wykonywać je perfekcyjnie w oparciu o ściśle regulujące jej postępowanie normy, zasady, przepisy. Ubocznym skutkiem takiego procesu jest zanik samodzielności jednostek w coraz to nowych dziedzinach życia. Wąska specjalizacja sprawia, że są one dobrymi fachowcami w danej kwestii, lecz zupełnie bezradne na innych polach aktywności, co uzależnia je od wielu osób i instytucji. Przestrzeń ludzkiej aktywności zostaje opanowana przez różne ciała pośredniczące i niewiele jest w niej miejsca na manifestacje woli jednostkowej. Zmonopolizowana przestrzeń jest obszarem, gdzie nie mają racji bytu postawy nie mieszczące się w ramach zracjonalizowanej struktury. Dlatego też dzisiejszy świat jest tworem na wskroś totalitarnym, wszechogarniającym, niemożliwym do odrzucenia przez osoby nastawione wobec niego krytycznie, ograniczającym do minimum funkcjonowanie modeli alternatywnych. Zracjonalizowane ciała pośredniczące "opiekują się" człowiekiem od kołyski po grób, nawet (a raczej - zwłaszcza) wtedy, gdy sobie tego nie życzy. Efektem jest społeczeństwo niesamodzielnych, zagubionych osobników, nie wyobrażających sobie egzystencji bez pomocy instytucji, które przenikają we wszystkie niemal dziedziny życia. Nawet jeśli pojawi się osobnik nie akceptujący owej "opieki", to jego szanse na wyrwanie się z matni są mniej więcej takie, jak bohatera Procesu Franza Kafki. Człowiek żyjący w takim społeczeństwie czuje się jedynie trybem w ogromnej maszynie, nie mającym wpływu na funkcjonowanie całości.6) Jedną z niewielu dozwolonych możliwości przezwyciężenia tego poczucia w społeczeństwie przemysłowym jest konsumpcja, która (…) jest współcześnie (…) głównym narzędziem kreowania jednostkowej tożsamości, koncepcji samego siebie i samookreślania się w przestrzeni społecznej (…) - i dalej: Jednocześnie przymus przeżywania przyjemności, ułatwianie sobie życia oraz kreowanie coraz bardziej zaawansowanych form spędzania wolnego czasu (wobec desakralizacji świata, destrukcji wielkich utopii społecznych i ideologii) stają się głównymi wartościami, wokół których zorganizowane jest społeczne i jednostkowe życie. Konsumpcja (…) przestaje być tylko koniecznością osadzoną w jasnej hierarchii potrzeb (…), a staje się tym, co (…) uzasadnia życie jednostek. 7) Ten sam autor przytacza za D. R. Whitem i G. Hellernickiem credo naszych czasów, parafrazę słynnej sentencji Kartezjusza: Kupuję, więc jestem. Kupuję to, co możliwe jest do kupienia. To, co możliwe przeze mnie do kupienia, określa to, kim jestem. Jestem tym, co kupuję. 8) Zmakdonaldyzowane instytucje są po prostu doskonałą odpowiedzią na zapotrzebowanie społeczne w epoce przemysłowej. McInstytucje tworzą McCzłowieka, ale i McCzłowiek inspiruje powstanie kolejnych McInstytucji.

Czym zatem jest makdonaldyzacja? Ritzer podaje nam taką oto definicję: Makdonaldyzacja to proces stopniowego upowszechniania się zasad działania restauracji szybkich dań we wszystkich dziedzinach życia społecznego w Stanach Zjednoczonych oraz na całym świecie (ss.16-17). Model zmakdonaldyzowanej instytucji upowszechnił się na całym świecie i w wielu dziedzinach stanowią one gros przedsięwzięć.9) Ritzer przewiduje dalszą ekspansję takiego modelu, bowiem McDonald i makdonaldyzacja nie są żadnym nowym wynalazkiem, jedynie ukoronowaniem procesów racjonalizacji zachodzących w ciągu naszego stulecia (s.69), a o używaniu nowego określenia decydują - zdaniem autora książki - przede wszystkim różnice w natężeniu zjawiska. Innymi słowy - makdonaldyzacja to ekstremalna forma racjonalizacji, jej maksymalne rozwinięcie.

Charakterystyczne dla procesu makdonaldyzacji (racjonalizacji) są 4 zjawiska, stanowiące jej filary. Są to: efektywność, przewidywalność, kalkulacyjność i możliwość manipulacji. Efektywność opiera się na maksymalnie uproszczonej procedurze przygotowania produktu finalnego. By stało się to możliwe, produkcja opiera się na półproduktach poddanych wstępnej obróbce poza McInstytucją. Proces przygotowawczy jest maksymalnie uproszczony, wzorowany na produkcji taśmowej w fabrykach. Dążenie do jak największej efektywności jest naturalną koleją rzeczy w społeczeństwie, gdzie "czas to pieniądz". Efektywność oznacza, iż w świadomości klienta funkcjonuje przekonanie, że McInstytucja zapewnia najszybszy sposób zaspokojenia jego potrzeb. Przygotowanie posiłku w domu, zjedzenie go w małej restauracji są w ogólnym mniemaniu nieefektywne, bowiem są to bardziej czasochłonne przedsięwzięcia niż wyprawa do McDonalda. Podobnie jest w innych dziedzinach - gdzie tak szybko można zrobić zakupy towarów z wielu dziedzin naraz jak nie w wielobranżowym, ogromnym supermarkecie?

Wyznacznikiem efektywności jest szybkość, z jaką można uzyskać zaspokojenie danej potrzeby. Im szybciej, tym - w powszechnym mniemaniu - lepiej i dlatego znacznie mniejszą uwagę przykłada się do innych aspektów zjawiska, takich jak jakość, intensywność etc. Jak trafnie zauważają cytowani przez Ritzera autorzy, McDonald's (i wzorowane na nim instytucje) robi wszystko, by przyspieszyć drogę od wchłaniania do wydalenia klienta (s.79). Szybka produkcja, obsługa i konsumpcja to główne wyznaczniki zmakdonaldyzowanych przedsięwzięć. Nie sądzę, by to one były odpowiedzialne za taki stan rzeczy. Szybkie tempo jest charakterystyczne dla naszej epoki i McInstytucje po prostu się do niego dostosowują. Takie skutki uboczne, jak negatywny wpływ na zdrowie klienta, niszczenie środowiska itp. to zjawiska, których przy takim tempie nigdy do końca nie da się wyeliminować. To nie tyle McInstytucje są szkodliwe, co raczej szkodliwy, anormalny oraz zwrócony przeciw człowiekowi i przyrodzie jest cały obecny model kulturowy, zwany czasem trafnie cywilizacją śmie(r)ci. Można oczywiście tworzyć wizje zachowania podstawowych zasad obecnego modelu i wyeliminowania skutków ubocznych, np. przy zastosowaniu innych, bardziej "łagodnych technik"10) (w myśl hasła: "technopol tak - wypaczenia nie"), ale osobiście uważam, że same zmiany technologii bez porzucenia dotychczasowego paradygmatu na niewiele się zdadzą. Warto w każdym razie pamiętać, że za ciągły pęd ku większej efektywności odpowiadamy w dużej mierze my sami, żądając, by wciąż było łatwiej, szybciej i przyjemniej. Wszystkim bojownikom z McDonald'sem polecam zatem przemyślenie starego, lecz ciągle aktualnego hasła: "chcesz zmienić świat - zacznij od siebie".

Drugi z filarów makdonaldyzacji to kalkulacyjność. Jak pisze Ritzer: Makdonaldyzacja kładzie akcent na rzeczy, które dają się obliczyć, policzyć, ująć ilościowo. W istocie, ilość (zwłaszcza duża) staje się surogatem jakości (s.113). Kalkulacyjność ma dwie odmiany, z których pierwsza dotyczy klienta, druga - personelu McInstytucji. Jeśli chodzi o klienta, to istotne jest, by był on przekonany, że korzystanie z usług tych instytucji po prostu mu się opłaci, jest korzystne finansowo. Mamy zatem do czynienia z propagandą podkreślającą dużą ilość otrzymanego produktu (np. Big Mac) i jego niską cenę (np. "za jedyne 99 groszy"). Mniej istotna, a wręcz zupełnie nieważna staje się często jakość: Klienci oczekują rekompensaty ilościowej swych skromnych wymagań odnośnie do jakości. Spodziewają się, że dostaną mnóstwo (…) i zapłacą (…) względnie niedużo (s.118). Odnośnie personelu kalkulacyjność polega na pilnowaniu, by określone czynności wykonywał zgodnie z zasadami wyrażonymi za pomocą liczb (np.: smażenie kotleta trwać winno 7,5 min., najlepszy pracownik uczelni to ten, którego prace cytowano największą ilość razy, najlepszy zaś program w TV to ten, który ma największą oglądalność). Ta swoista numeromania pochodzi w prostej linii od biurokracji lubującej się w cyfrach, statystykach, podsumowaniach liczbowych i tu doskonale widać, że makdonaldyzacja jest pochodną racjonalizacji. Kalkulacyjność oznacza też skrzętne wyliczenia dotyczące poziomu konsumpcji oraz przekonywanie klienta, że konieczne jest jego podniesienie.11) Nie jest to zresztą przypadek, bowiem - jak zauważył C. Michalski: Postęp technologiczny sprawił (…), że barierą dla rozwoju gospodarczego przestały być możliwości produkcyjne przemysłu, a stało się nią zbyt wolne tempo konsumpcji. Wobec potencjalnie nieograniczonych możliwości wytwórczych jedyną barierą stał się popyt. Jedyną szansą na obejście tej szansy mogło być (…) "przyspieszenie" konsumpcji.12)

Następnym filarem makdonaldyzacji jest przewidywalność. Bazuje ona na swego rodzaju konserwatyzmie klienta przywiązanego do tego, co znane, jego przyzwyczajeniach. Naturalną cechą jest zmiennej mocy obawa przed nieznanym, nowym, nieoczekiwanym. Dlatego w McInstytucjach wszystko jest doskonale identyczne: produkt, wystrój wnętrz, zachowanie personelu, oczekiwania klientów. Świat zmakdonaldyzowanych instytucji i ich klienteli to świat obezwładniającej i mdlącej jednakowości. Ekspansja makdonaldyzmu oznacza zanik różnorodności i oryginalności, które zostaną pochłonięte przez jednolitą falę.13) Wkrótce wszystkie zakątki globu będą wyglądały jednakowo i nie sposób ich będzie odróżnić. Jednakowe instytucje, jednakowi ludzie, jednakowa kultura. Nie przypadkiem mówi się o istnieniu McŚwiata14) lub jego bliskim nadejściu: Nałożenie na globalizację ekonomiczną, która jest już w dużym stopniu faktem, uniwersalnego triumfu haseł Nowej Tolerancji, Konsumpcji i Kopulacji doskonale uzupełniłoby i umocniło najbardziej optymistyczny scenariusz wiecznego już odtąd pokoju (…),15) fukuyamowskiego Końca Historii. Przewidywalność jest następstwem wysokiego stopnia standaryzacji usług, a nawet zachowań w społeczeństwie masowym. Nieważne, czy zechcemy skorzystać z usług McDonald'sa w Delhi czy w Waszyngtonie - identyczny będzie lokal, personel, wygląd i smak potraw oraz sposób bycia klienteli. Nie sposób ich będzie odróżnić tak, jak już dziś nie sposób odróżnić wielkich miast pozbawionych historycznej zabudowy lub znamion w rodzaju wieży Eiffla.

Ostatni z czterech filarów makdonaldyzacji to możliwość manipulacji pracownikami i klientami. Coraz częściej dąży się do wyeliminowania personelu i zastąpienia go maszynami, bo nawet najlepiej wytresowany człowiek jest w stanie zakłócić proces i wpłynąć negatywnie na efektywność i przewidywalność. Ci z pracowników, których jeszcze nie zastąpiły maszyny, zostają poddani takiemu szkoleniu, by wykonywali swoją pracę niczym automaty. Nie pozostawia się im najmniejszego marginesu swobody, a kontrola przypomina - jako żywo - praktyki rodem z obozów koncentracyjnych. Manipulacja klientami ma kilka wymiarów. Może to być wprzęgnięcie ich w pracę McInstytucji (sklepy samoobsługowe, bankomaty etc.); wkradanie się w łaski klienta za pomocą pozorowanej poufałości, zażyłości i szacunku do niego; bombardowanie reklamami (ich efektem jest przeświadczenie o efektywności i kalkulacyjności McInstytucji, bowiem często nie są one ani najszybsze, ani tanie). Często w procesie manipulacji wykorzystuje się elementy rozrywki, która zresztą stała się podstawowym zajęciem w McŚwiecie, pełniąc rolę igrzysk odwracających uwagę od istotnych aspektów rzeczywistości, w myśl starej, dobrej zasady, że lud potrzebuje panem et circenses, by można było z niego swobodnie wycisnąć siły witalne lub mamonę: Infantylizacja, jakiej jesteśmy świadkami - monstrualne Wesołe Miasteczko, niesamowita góra zabawek, które mają zamknąć dziecko w przypisanym mu na zawsze świecie niedojrzałości. Dzieciak nie musi już "narzekać i żądać" (…), by otrzymać zabawkę. Owszem, czy chce czy nie chce, będzie mu ona wciskana - codziennie nowa, fascynująca, odwracająca uwagę od prawdziwego świata. Byle tylko zgodził się na ogłupienie, na przyjęcie swojego miejsca w pseudohierarchii, w której duzi, poważni panowie - zajmujący się poważnymi sprawami dorosłych - dają "prezenty" maluchom, którym życie upływa na niekończącej się zabawie.16) McŚwiat to miejsce, w którym - jak zauważył Neil Postman - można zabawić się na śmierć. Ci natomiast, którzy bawić się tymi klockami nie zechcą, mają spore szanse skończyć na cmentarzu lub w więzieniach (jak wielu radykalnych obrońców przyrody) lub na marginesie życia społecznego, ośmieszeni i zohydzeni przez wszechwładne mass media jako faszyści, ekstremiści, frustraci i szaleńcy.

Czy zatem makdonaldyzacja możliwa jest do powstrzymania? George Ritzer uważa, że proces ten będzie wciąż postępował i obejmie kolejne dziedziny życia oraz nowe obszary geograficzne (autor przytacza tu określenie jednego z krytyków masowej kultury, który powstanie sieci barów McDonald'sa w byłym ZSRR określa wdzięcznie jako Archipelag McGułag).

Jego zdaniem rozwój takiego modelu ekonomiczno-kulturowego jest spowodowany istniejącym kierunkiem procesów cywilizacyjnych. Interes ekonomiczny sprawia, że większość firm będzie się wzorować na McInstytucjach, bo ich sposób funkcjonowania pozwala zmniejszać koszty i zwiększać zyski. Mniejsze koszty sprawią, że zmakdonaldyzują się też przedsięwzięcia niedochodowe. Powstrzymać makdonaldyzację będzie trudno, bo w wielu miejscach jest ona już częścią tradycji (gdy chciano zburzyć pierwszy bar McDonald'sa, to spotkało się to z protestami ludności i dziś jest tam muzeum). Co gorsza, nie ma dziś żadnych sensownych alternatyw, bowiem makdonaldyzmowi ulegli w dużym stopniu także wszelkiej maści alternatywiści. Najważniejszym jednak zwiastunem triumfu makdonaldyzmu jest fakt, że doskonale pasuje ona do trendów kulturowych i zmian społecznych. Tę partię książki Ritzera koniecznie powinni sobie przemyśleć wszyscy nowomodni bojownicy z McDonald'sem. Ritzer uzmysławia nam, że McInstytucje osiągnęły sukces na skutek rozbicia tradycyjnego stylu życia: patriarchalnej rodziny (pracujące lub "wyzwolone" kobiety nie mają czasu i ochoty na robienie posiłków i wychowywanie dzieci, i zajmują się tym McInstytucje), przywiązania do miejsca urodzenia i zamieszkania (w mobilnym społeczeństwie lokalne tradycje są ludziom obojętne i wolą oni kosmopolityczne instytucje), wyparcia kultur lokalnych, regionalnych i narodowych przez "uniwersalny", monotonny i pozbawiony głębszego przesłania mass-medialny szum informacyjny; ekspansji technologii w życie jednostek (za największy nośnik makdonaldyzmu w przyszłości uznaje Ritzer Internet).17)

Makdonaldyzacja jest już niemal wszędzie, według autora omawianej pracy także przy procesie narodzin i śmierci. Ingerencja techniki w biologiczne aspekty człowieczeństwa posunęła się do granic absurdu, co dobrze widać na przykładzie procederu wyboru płci i innych cech biologicznych przyszłego dziecka. Wybór dziecka na wzór wyboru towaru w supermarkecie to swoisty signum temporis epoki triumfującej makdonaldyzmu, epoki techno-szaleństwa, spełnienie wizji zawartych w Nowym wspaniałym świecie Aldousa Huxley'a. Pamiętajmy jednak o ponurym epilogu tej antyutopii: Co osiągnął ostatni człowiek nowego wspaniałego świata? W sposób doskonały opanował naturę - i tę własną, i tę zewnętrzną, czyli przyrodę. (…). Inaczej mówiąc: ostatni człowiek opanował naturę, lecz czym jest to, co trzyma on w ręku? Niczym. I niczym też jest on sam. Oto szatańska dialektyka: im więcej zagarniam, tym zagarniam mniej, i tym mniej jest mnie samego. Opanowując, staję się panem własnych jedynie konstrukcji; realność mi się wymyka. Staję się w gruncie rzeczy panem własnej idei ładu, a przy tym siebie samego redukuję do tej idei.18)

Jedyne, co możemy robić, o ile nie interesują nas doskonale wpisane w logikę McŚwiata antymacdonaldowe bojkoty i manifestacje, to próbować przetrwać ten okres w swego rodzaju niszach ekologicznych, kultywując prawdziwą kulturę i broniąc dzikiej przyrody, starając się maksymalnie odizolować od wpływów masowego społeczeństwa. Musimy czekać, aż ten plastykowo-aluminowy burdel, jakim w istocie jest współczesny świat, zacznie się dusić własnym smrodem, a pogrążone w konsumpcyjnej orgii towarzystwo, bawiąc się do końca - niczym pasażerowie "Titanica" - pójdzie na dno. Jeśli ocalimy wystarczająco dużo, to normalny świat ludzi pełnych szacunku dla przyrody znowu będzie miał szansę zaistnieć. Na gruzach McŚwiata wyrosną drzewa…

Remigiusz Okraska

George Ritzer, Mcdonaldyzacja społeczeństwa, (tłum. Sławomir Magala), Warszawskie Wyd. Literackie "Muza" S.A., Warszawa 1997, ss.341.

1) Szerzej o stanowiskach krytycznych wobec kultury masowej zob. Antonina Kłosowska, Kultura masowa, Krytyka i obrona, PWN, Warszawa 1983, ss.212-286.

2) Guido Ceronetti, Drzewa bez bogów, Oficyna Literacka, Kraków 1995, s.26.

3) Zob. A. Kłosowska, op.cit., ss.94-211.

4) John Naisbitt, Megatrendy. Dziesięć nowych kierunków zmieniających nasze życie, Wyd. Zysk i S-ka, Poznań 1997, ss.126-127.

5) Nie zamierzam pełnić roli advocatus diaboli i bronić McDonald'sa. Chcę zwrócić uwagę, że stawiane mu zarzuty da się z powodzeniem zastosować wobec tysięcy innych firm. Atakując McDonald'sa bez podważania sensu samego systemu, stajemy się leninowskimi "użytecznymi idiotami" pracującymi na korzyść konkurentów tej firmy. Kto wie zresztą, czy cała ta anty-McDonald's checa nie powstała z delikatnej inspiracji konkurencji, a naiwni ekolodzy w dobrej wierze napełniają kieszenie Burger Kingowi, Pizzy Hut etc.

6) Coraz częściej ludzie zdają sobie z tego sprawę, o czym świadczy m.in. frekwencja w wyborach - parodii istnienia jakiegoś faktycznego wyboru między niczym nie różniącymi się aktorami tej farsy.

7) Oba cytaty: Marek Krajewski, Konsumpcja i współczesność. O pewnej perspektywie rozumienia świata społecznego [w:] "Kultura i Społeczeństwo" tom XLI, lipiec-wrzesień '97.

8) Op.cit.

9) Za jedną z makdonaldyzujących się instytucji Ritzer uznaje popularną wśród animalistów firmę Body Shop, co zresztą potwierdza moją tezę o istnieniu zjawiska o nazwie McEkolog.

10) Określenie autorstwa Robina Clarke'a podaję za: Robert Jungk, Człowiek tysiąclecia, PIW, Warszawa 1981, ss.74-76 i 80-83; choć na potrzeby tego tekstu używam go w innym znaczeniu - jako synonim wizji technofilów uważających, że co technika zniszczyła, to technika naprawi.

11) Znamy chyba slogany z mediów typu: "W kraju X rzecz Y kupuje się 5 razy do roku, a u nas tylko 2 razy. Kiedy i u nas będzie jak w kraju X? ". Takie porównania nic w istocie nie mówią, bo ilość jest przeważnie mniej ważna niż jakość.

12) Cezary Michalski, Powrót człowieka bez właściwości, Biblioteka "debaty", Warszawa 1997, s.43.

13) Zob. R. Okraska, Euroregiony? Ekoregiony! Regionalizm a ochrona przyrody i kultury [w:] "Dzikie Życie" nr 42-43 i [w:] Silva rerum - ekologiczne miscellanea (w druku).

14) Zob. Benjamin R. Barber, Dżihad kontra McŚwiat, Warszawskie Wyd. Literackie "Muza" S.A., Warszawa 1997.

15) Andrzej Nowak, Niepodległość i tożsamość w końcu XX wieku [w:] "Arcana" nr 4/1997.

16) Jacek Laskowski, Do podstaw polityki polskiej [w:] "Arcana" nr 5/1997.

17) Istnieją teorie, w myśl których nowe trendy w polityce i gospodarce powstrzymają makdonaldyzację. Tak twierdzi cytowany Naisbitt oraz Alvin Toffler - twórca teorii "Trzeciej Fali". Uważam jednak, że jedyne co może nas czekać w wyniku prognozowanych przezeń zmian, to makdonaldyzacja "z ludzką twarzą", bo obwieszczane przez nich społeczeństwo postindustrialne (zwane też informacyjnym) to jedynie retusz starego społeczeństwa, nowa wersja technopolu.

18) Bogdan Baran, Opowieść o ostatnim człowieku, posłowie do: Aldous Huxley, Nowy wspaniały świat, Warszawskie Wyd. Literackie "Muza" S.A., Warszawa 1997, s.252.


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 2 (104), 15-31 stycznia 1998