"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 3 (105), 1-14 lutego 1998


O ZWIERZĘTACH…

Pani Gucwińska z Wrocławia, jak by ktoś nie wiedział, jest to znana specjalistka i miłośniczka zwierząt i pomimo wielkiej znajomości tych zagadnień (zajmuje się już sprawami zwierząt ponad 40 lat) mówi, że ciągle czegoś ciekawego się uczy. Ostatnio strasznie ją zaskoczył przypadek, gdy dostała pod opiekę gawrona i po jakimś czasie okazało się, że zaczął on mówić ludzkim głosem tak jak papuga.

***

Niedawno był proces sądowy, gdzie oskarżono kobietę spod Wrocławia za to, że trzyma z przyjacielskim nastawieniem żurawia. Oskarżył ją o dziwo leśnik, który chciał koniecznie jej tego żurawia zabrać w imieniu prawa. I jak się później dowiedziano, chciał go po prostu wypchać, aby mieć sobie preparat.

***

Pani Bożena Wal założyła prywatne schronisko dla bezdomnych zwierząt pod Warszawą. Obecnie własnym staraniem utrzymuje 150 psów. Zrobiła ulotki z prośbą o pomoc materialną, teraz zarabia głównie malując i sprzedając obrazy. Nie znam dokładnie tej sprawy, ale myślę sobie, że fajnie by było, gdyby jacyś obrońcy praw zwierząt z Warszawy odszukali tę panią i pomogli jej, np. organizując promocję albo aukcję jej obrazów.

***

A teraz ciekawe słowa, jakie powiedział pan Gucwiński nt. schronisk dla zwierząt domowych: Schronisko to jest takie zło konieczne, to jest wyrzut sumienia. To jest instytucja potrzebna dla kulturalnego miasta. Dla miasta, które - niestety - musi opanować nieodpowiedzialność swoich mieszkańców. U nas nie ma bezdomnych zwierząt, to są zwierzęta nieodpowiedzialnych właścicieli, którzy chwilowo zabawią się zwierzęciem jako rzeczą, a później te zwierzęta znajdują się na ulicy.

Tych parę powyższych informacji pochodzi z programu, który przypadkowo "chyba" udało mi się obejrzeć w szczecińskiej, regionalnej TV.

Mirek Kowalewski

SKARGA WIELORYBÓW

Ryba nie ma nic przeciw temu (…), żeby ją złapać i zjeść, póki jest świeża. (…) Ryby godzą się na rybi los. Rozumieją go. To ich przeznaczenie, od najmniejszych do największych, przed którym się nie uchylają. Ryba nie godzi się tylko z jednym: żeby ją marnować. "Jeśli mnie potrzebujesz, złap mnie; jeśli nie, pozwól mi żyć". Dawno temu, gdy rzeczywiście potrzebowaliśmy rybiego tranu, nikt nie słyszał, żeby wieloryby się skarżyły, prawda? Wiedziały, że oliwi się nimi koła postępu. I zaczęły się skarżyć dopiero, kiedy się przekonały, że tran w sensie postępu się zestarzał i że potrzebujemy ich tylko na karmę dla kotów. Dlatego zorganizowały Greenpeace (!). Bo ryba ma swoją dumę. Co innego smarować żyroskop na okręcie wojennym, a co innego leżeć w misce ulubionego kotka rodziny.

nadesłał Arti
4.1.98

2 Ken Kesey, Pieśń żeglarzy, Poznań 1996, s. 224.

PANDA MA RADIO

TVP serwuje nam ostatnio sporo filmów przyrodniczych, które oglądam z zainteresowaniem.

Zauważam pewną regularność w postępowaniu ludzi (ponoć naukowców), którzy badają gatunki zagrożone wyginięciem. Po opisaniu gatunku (ciekawe, ile osobników danego gatunku musi się znaleźć na stole sekcyjnym, by człowiek uzyskał o nich "pełną wiedzę"?) zoolog stawia sobie różne pytania. Np. - Jakie terytorium jest potrzebne osobnikowi danego gatunku? Którędy i gdzie chadza sobie, jakimi drogami? Łapie się więc lwa, tygrysa, pandę i inne boże stworzenia - mocuje się im nadajniki radiowe, usypia, pobiera krew, robi różne badania. W tym momencie reżyser filmu nieodmiennie nas informuje, że te badania są konieczne - "by ocalić ginący gatunek", poznać jego obyczaje, że bez poznania tras wędrówek, składu krwi, długości pazurów (itd., itp.) nie można "opiekować" się tym "zagrożonym gatunkiem" - itp. dyrdymały.

Może jestem stary i głupi, ale moim zdaniem każdy doświadczony wędkarz wie, że w zatrutej wodzie nie będzie żadnych ryb. Każdy stary i mądry leśnik powie, że wyrąb lasu nie służy jego mieszkańcom. Więc po co to wszystko - owe obroże z nadajnikami i bezsensowne dręczenie zwierząt w imię nauki?

W latach szkolnych oglądałem chyba wszystkie filmy przyrodnicze Puchalskiego. Kręcił te filmy jeden człowiek - nie czyniąc żadnemu stworzeniu krzywdy, nie łapiąc go i nie dręcząc. Filmy te uczyły mądrości i szacunku do przyrody. I wynikało z nich jasno, że nie należy się zbytnio wtrącać do jej spraw. Nie należy jej niszczyć, nie należy wycinać lasów, osuszać bagien itd.

Więc może proszę bez obłudy, gdyż opisane na początku badania "naukowe" - można pomyśleć - mają tylko być hołdem złożonym obłudzie. Las, puszczę amazońską i tak wytniemy. Więc wcześniej "badajmy" w imię nauki; stwórzmy fałszywy obraz pozornej troski o ginącą przyrodę - by zmniejszyć może karę, jaka nas kiedyś spotka za nasz egoizm.

I już słychać dobiegający z przyszłości rechot osobników w rodzaju Hitlera, Stalina, Pol Pota itp. ludobójców, którzy kiedyś w takim samym stopniu będą czynić ludzkość "gatunkiem zagrożonym wyginięciem", w jakim ta sama ludzkość czyni to dziś bezbronnym zwierzętom i roślinom.

Howgh!

Paweł Zawadzki

KTO NAPRAWDĘ UWOLNIŁ ORKĘ KEIKO?

Filmy przyrodnicze oglądam zawsze z dużym zainteresowaniem, choć czasem przesłanie niektórych z nich budzi moje zdziwienie.

Oto w swoim czasie w USA powstała moda na delfinaria, "morskie parki rozrywki", oceanaria itd. Spory basen, trybuny dla gapiów, bilety wstępu i treser ujeżdżający delfina, zmuszający go do cyrkowych sztuczek. Delfiny lubią figle i zabawy, co wyróżnia je spośród wielu zwierząt, ale czy w takim samym stopniu lubią pracę na pełnym etacie, codziennie w tych samym godzinach - ku rozrywce gawiedzi? W ciasnym basenie? Trochę w to wątpię.

Rybacy islandzcy żyją sobie prosto i surowo, trudno ich posądzać o nadmierne bogactwo. Kiedy z bogatej Ameryki przyszło zamówienie na złapanie żywej orki za pokaźną kwotę dolarów, potraktowali to jako uśmiech fortuny, pozwalającej im na trochę dostatku.

Złapana młoda orka znalazła się w jednym z licznych "morskich parków rozrywki" - w niezbyt dużym basenie popisywała się przez wiele lat co dzień tymi samymi sztuczkami, zaprzyjaźniła się z urodziwymi treserkami itd. Nienaturalne warunki sprawiły, iż podupadła na zdrowiu - płetwa grzbietowa na skutek atrofii mięśni zaczęła przypominać odwróconą literę "U", sztucznie solona woda przyprawiła ją o choroby skóry. Wszczęto alarm. Miłośnicy orki Keiko założyli fundację, wrzawa radia, telewizji i prasy zrobiła swoje - zebrano fundusze, wybudowano ogromnym kosztem w innej miejscowości (nadmorskiej) dużo większy basen i przeniesiono tam orkę, pozwalając jej zakosztować po drodze uroków transportu samochodowego i lotniczego. Wszędzie ją witali sympatycy - nic dziwnego, orka Keiko stała się wcześniej sławna dzięki filmowi Uwolnić orkę, który przyniósł producentom spore dochody.

W większym basenie orka wróciła do zdrowia (częściowo), jej opiekunowie zaczęli się zastanawiać nad możliwością powrotu zwierzęcia do warunków naturalnych - co nie było proste. Keiko została złapana jako bardzo młoda orka i zasadnym było pytanie, czy potrafi samodzielnie żyć na wolności. Dwuczęściowy film o orce Keiko kończy scena rozmowy z rybakami islandzkimi (tymi samymi, którzy ją przed laty złapali), którzy teraz z entuzjazmem odnoszą się do idei wypuszczenia na wolność Keiko, traktują jej powrót do kraju (!) jako sprawę patriotyczno-narodową itd.

Pewno jestem stary i głupi, ale po uważnym obejrzeniu obu odcinków filmu o Keiko (wiele wzruszających momentów - np. ludzie, którzy przed wschodem słońca wyszli na ulice, na trasę przejazdu samochodu z Keiko; przyjaźń Keiko z treserką - łzy wzruszenia treserki itd.), zadałem sobie prostackie pytanie - po co to wszystko było? Czy nie prościej było po prostu orki w ogóle nie łapać w sieci, nie wozić do USA i z powrotem? Czy nie prościej było ją po prostu zostawić w spokoju? Od małego? I co najwyżej zlecić nakręcenie filmu przyrodniczego małej grupce dobrych filmowców?

No tak, ale w "morskim parku rozrywki" obejrzały ją tysiące ludzi (i pewno pokochały do końca życia), tysiące widzów obejrzały film Uwolnić orkę (i wzruszyły się do łez), a film zarobił na siebie kupę forsy. Wybudowano baseny, ktoś miał pracę, ktoś zarobił itd. Wrzawa prasy, radia i TV zwróciła uwagę milionów Amerykanów na problemy żyjących na wolności orek itd. I tak się ten światek kręci.

Nietrudno sobie wyobrazić, co teraz - na starość - porabia orka Keiko w pięknym islandzkim fiordzie. Po codziennym, rannym polowaniu na ryby, foki - najadłszy się - zasiada do pracy doktorskiej pt. O niektórych zwyczajach gatunku ludzkiego.

A swoją drogą ciekawe, dlaczego tak wiele różnych gatunków zwierząt określa się mianem "gatunków zagrożonych wyginięciem" - może zdrowiej dla Matki Ziemi byłoby, gdyby to Homo sapiens stał się "gatunkiem zagrożonym wyginięciem"?

Paweł Zawadzki

ZWIERZĘTA PRZYDAJĄ SYMPATII POLITYKOM

W państwach Europy Zachodniej i Ameryki przyjął się bardzo sympatyczny zwyczaj publicznego pokazywania się polityków w towarzystwie swych ulubionych zwierząt domowych - wierzę, że głównie z miłości do nich, ale i przy okazji - dla zapewnienia sobie przychylności społeczeństwa, dla autoreklamy.

W Anglii powszechnie znane są psy królowej Elżbiety II. Do niedawna jeszcze bardziej popularny był kot Humphrey zatrudniony etatowo jako najskuteczniejszy przeciwnik gryzoni w siedzibie brytyjskich premierów na Downing Street. W 1992 r. w Ameryce do walki o fotel prezydencki stanęli min. George Bush ze swą cocker-spanielką Milli oraz Bill Clinton z kotem Socksem. Ostatnio Clinton pojawił się z brązowym labradorem, dla którego Biały Dom chciał wybrać imię drogą niemal ogólnonarodowego konkursu. Ostatecznie pies został nazwany Buddy.

Polscy politycy - w przeciwieństwie do zachodnich - oszczędnie dzielą się z opinią publiczną informacjami na temat swoich zwierząt, nie afiszują się nimi, a opinii publicznej jest to - na szczęście - coraz mniej obojętne, zwłaszcza dla miłośników i opiekunów zwierząt domowych, których liczbę ocenia się u nas na ok. 7 mln. Dodatkowej sympatii społeczeństwa przysporzyło Jerzemu Buzkowi kilkakrotne pokazanie się w TV z kotką Micią oraz z kotami Midasem i Tyfciem; Aleksander Kwaśniewski ujawnił się z suką Sabą, Leszek Miller - z kotką Penelopą, Hanna Suchocka - z psem Żulikiem, Jarosław Kaczyński - z kotem Busiem, Lech Kaczyński - z kotką Klarą i psem Bazylim, Jan Parys - z owczarkiem niemieckim Klausem.

Zwierzęta ubogacają ludzi, również osoby publiczne; zwierzęta łagodzą obyczaje.

Andrzej Kopliński

JAKI MOŻE BYĆ ZWIĄZEK MIĘDZY KURAMI
I PRAWAMI OBYWATELSKIMI

30.3.97 Telewizja Gdańsk w programie Panorama pokazała kurnik pełen piętrowo ustawionych klatek wypełnionych wyłysiałymi kurami, jako wielkanocną zapchajdziurę jajczarsko-drobiarską.

Po obejrzeniu programu zwróciłam się do Państwowej Inspekcji Sanitarnej i Prokuratury Rejonowej w Gdańsku o spowodowanie kontroli i ewentualne zamknięcia tego kurnika oraz ukaranie właściciela ze względu na złe warunki hodowli - zdrowe kury hodowane we właściwych warunkach nie są pozbawione piór. Według mnie naruszono na pewno przynajmniej art 2.1.a Rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej o ochronie zwierząt (który został zachowany też w nowej ustawie o ochronie zwierząt) oraz spowodowano zagrożenie dla zdrowia ludzi spożywających produkty z tej hodowli.

Z ustaleń Państwowego Terenowego Inspektora Sanitarnego wynikło, że redakcja gdańskiej Panoramy nie uznała za stosowne ujawnienie adresu kurnika, mimo że to była ferma jajczarska, czyli że produkty były przeznaczone na sprzedaż, do jedzenia. Stwierdziła, że to nie był program interwencyjny, czym uniemożliwiono prawdopodobnie kontrolę tego interesu.

Prokuratura Rejonowa w Gdańsku, a za nią Prokuratura Wojewódzka stwierdziły, że ponieważ - według nich - nie poniosłam szkody ani nie jestem Towarzystwem Opieki nad Zwierzętami, nie jestem upoważniona do składania skarg w tej sprawie. Prawdopodobnie prokuraturom chodziło o Rozporządzenie Ministrów Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych z 15.7.57 w sprawie upoważnienia dla Ligi Ochrony Przyrody i Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce do współdziałania z organami państwowymi w ujawnianiu i ściganiu przestępstw przeciwko ochronie zwierząt (Dz.U. Nr 41 z 1957 r. poz. 185), potwierdzone obecnie w art. 39 ustawy o ochronie zwierząt.

Niestety, mogę się tylko tego domyślać, ponieważ nie powołano się na nie w nadesłanych mi uzasadnieniach decyzji. (W tym czasie ustawa o ochronie zwierząt jeszcze nie obowiązywała).

Wyżej wymienione rozporządzenie zostało przez prokuratury potraktowane w sposób naruszający moje prawo do składania skarg, które zagwarantowane jest w Konstytucji RP. Zupełnie niedopuszczalne jest domaganie się, bym udowodniła, jaką to ja osobiście szkodę poniosłam z powodu czyjegoś przestępstwa. Wnioskować należy, że jeśli zobaczę, że biją, okradają, podpalają, fałszują, trują itp., to mam stać spokojnie i czekać, aż ktoś udowodni, że jest pokrzywdzony i zgłosi sam skargę, bo ja i tak nie jestem upoważniona i nikt mnie nie wysłucha.

Nie rozumiem, dlaczego państwowa telewizja oraz Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku chroni jednego (?) chciwego hodowcę, który zatracił zupełnie zasady przyzwoitości i trzeba go przywołać do porządku. W całej tej sprawie nikt nie stwierdził, że nie mam racji, ponieważ uległam złudzeniu optycznemu czy innej halucynacji. Nikt też nie poinformował mnie, że do hodowli klatkowej przeznaczona jest specjalna rasa kur, która nie ma piór.

Niestety, nowe przepisy ustawy o ochronie zwierząt (art. 13) dają możliwość legalizacji takiego procederu przez Ministerstwo Rolnictwa, które już nieraz udowadniało swoje możliwości. Chciałabym dowiedzieć się czegoś o środkach zapobiegających wprowadzaniu takich "nowoczesnych", zboczonych metod hodowli zwierząt, które są lekceważeniem praw nawet i konsumentów.

Ktoś by się spytał, no dobrze, ale w takim razie, dlaczego nie zwróciłam się o pomoc do jednej z "upoważnionych" organizacji, które mają "upoważnionych inspektorów"?

Zwróciłam się i nie zwróciłam…

Pierwsze pismo było też skierowane do TOZ-u, które poprosiło mnie o adres hodowli w celu wykonania interwencji. Odpisałam im, że nie znam tego adresu. Potem odmowa prokuratury wszczęcia postępowania na podstawie mojego wniosku - też była kopia dla TOZ, i co z tego? I nic z tego.

Chyba prościej jest znaczyć kluskami elektronicznymi za państwowe pieniądze domowe psy w mieście, których i tak później nikt nie odczytuje (znajomym zaginęła tak oznakowana suka).

A co by się stało w jakiejś wiosce lub miasteczku, gdzie nie ma "upoważnionych" organizacji lub jeśli są, to nie mają "upoważnionych inspektorów"?

Czy tak ma wyglądać wykonanie przepisów o ochronie zwierząt, w tym i ludzi?

Barbara Głowacka

PS

Opis tej sprawy wysłałam do Rzecznika Praw Obywatelskich, który sprawę przyjął - zwrócono się do Prokuratury Wojewódzkiej w Gdańsku z prośbą o wyjaśnienia. Prokuratura nie uznała za stosowne, by zmienić swoje poprzednie decyzje (24.1.98).

DODATEK

Tekst rozporządzenia Ministrów Sprawiedliwości i Spraw Wewnętrznych z 15.7.57 w sprawie upoważnienia dla Ligi Ochrony Przyrody i Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce do współdziałania z organami państwowymi w ujawnianiu i ściganiu przestępstw przeciwko ochronie zwierząt (Dz.U. Nr 41 z 1957 r., poz. 185).

ROZPORZĄDZENIE MINISTRÓW SPRAWIEDLIWOŚCI
I SPRAW WEWNĘTRZNYCH Z DN. 15.7.57
W SPRAWIE UPOWAŻNIENIA NIEKTÓRYCH STOWARZYSZEŃ
DO WSPÓŁDZIAŁANIA Z ORGANAMI PAŃSTWOWYMI W UJAWNIANIU
I ŚCIGANIU PRZESTĘPSTW PRZECIWKO OCHRONIE ZWIERZĄT
(DZ.U. Z DN. 5.8.57)

Na podstawie art. 10 przepisów z dn. 22.3.1928 o ochronie zwierząt (Dz.U. z 1932 r. Nr 42, poz. 417) zarządza się, co następuje:

§ 1. Stowarzyszenia mające za zadanie ochronę zwierząt: Liga Ochrony Przyrody i Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej1) upoważnia się do współdziałania z organami państwowymi w ujawnianiu i ściganiu przestępstw przewidzianych w przepisach z dn. 22.3.1928 o ochronie zwierząt (Dz.U. z 1932 r. Nr 42, poz. 417).

§ 2. Współdziałanie przewidziane w § 1 obejmuje:

1) prawo do legitymowania osób dopuszczających się przestępstw przeciwko ochronie zwierząt;

2) pomaganie organom Milicji Obywatelskiej2) w przeprowadzaniu dochodzenia oraz uczestnictwo w dochodzeniu, a mianowicie obecność przy czynnościach dochodzenia, zadawanie pytań osobom badanym za zgodą prowadzącego dochodzenie i stawianie wniosków, które prowadzący dochodzenie uwzględnia w miarę możliwości.

§ 3.

1. Stowarzyszenia wymienione w § 1 wykonują czynności przewidziane w § 2 za pośrednictwem delegatów powołanych spośród członków stowarzyszenia.

2. Delegat działa na podstawie upoważnienia prezydium powiatowej (miejskiej, dzielnicowej) rady narodowej3) właściwej ze względu na miejsce jego zamieszkania; upoważnienie udzielane jest na wniosek zarządu głównego stowarzyszenia lub wskazanych przez ten zarząd organów terenowych stowarzyszenia.

3. Upoważnienie przewidziane w ust. 2 jest ważne na obszarze całego Państwa i może być odwołane.

§ 4. Stowarzyszenia wymienione w § 1 obowiązane są do zaopatrywania swych delegatów w legitymacje według wzoru stanowiącego załącznik do rozporządzenia. Legitymacje uzyskują ważność po poświadczeniu przez prezydium powiatowej (miejskiej, dzielnicowej) rady narodowej4).

§ 5. Traci moc rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych z dn. 27.12.1930 o upoważnieniu niektórych stowarzyszeń do współdziałania z organami państwowymi w ujawnianiu przestępstw przeciwko ochronie zwierząt (Dz.U. z 1931 r. Nr 3, poz. 17).

§ 6. Rozporządzenie wchodzi w życie z dniem ogłoszenia.

Ł Przypisy autorki:

1) Rzeczypospolitej Polskiej, zgodnie z Konstytucją RP.

2) Obecnie: Policji.

3) Obecnie: organu gminy.

4) Obecnie: właściwego organu gminy.


"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 3 (105), 1-14 lutego 1998