"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 5 (107), 1-15 marca 1998
Co by było, gdyby to idea przewodnia Badaczy czasu. Gdybanie w formie porywającej powieści, zaludnionej pełnokrwistymi postaciami.
Początek akcji powieści rozgrywa się w "naszym" świecie, starszym tylko o parę lat. I świat ten staje przed nierozwiązywalnymi problemami bytowymi. Środowisko naturalne człowieka tak zostało zniszczone, że jego odbudowa nie jest już możliwa w jakimś wyobrażalnie krótkim czasie.
Tu zaczynają się rozważania - w którym momencie przeszłości działanie człowieka przesądziło o dzisiejszej klęsce? Możliwości komputerowe pozwalają odtwarzać przeszłość w najdrobniejszych szczegółach.
A gdyby Kolumb nie odkrył Ameryki? A gdyby odkrył ją, lecz inaczej zachowaliby się tubylcy? Okazuje się, że można się przenieść do przeszłości. Można więc ją zmienić. Naprawić? Będzie to rzeczywiście naprawa czy zepsucie w inny sposób?
Cena odpowiedzi na te i wszystkie podobne pytania jest wysoka. Świat, w którym jeszcze trwa życie, musi przestać istnieć. Historia będzie się toczyć hipotetycznym torem od punktu zmiany. Samemu trzeba się unicestwić, aby - być może - uratować ludzkość.
Orson Scott Card, Badacze czasu - odkupienie Krzysztofa Kolumba, przeł. Marcin Wawrzyńczak, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1997, ss.390.
Thomas lubił zwierzęta i je rozumiał, ale zabijał je też z takim samym uczuciem, z jakim one zabijały się wzajemnie. Był zbyt zwierzęcy, by być sentymentalnym - to o jednej ze stworzonych przez J. Steinbecka postaci w powieści Nieznanemu bogu.
John Steibeck wydał ją po raz pierwszy w latach 30. Nie przyniosła mu ona uznania, jak późniejszy utwór Tortilla Flat czy - tak powszechnie znane - Grona gniewu. Dopiero w 1962 r. został uhonorowany nagrodą Nobla.
Jest to powieść ze wszech miar warta poznania. Chwili zadumy i refleksji. Zanurkowania w świat - jakże nam obcy - nam, mieszkańcom miast, gdzie naturę spotykamy najczęściej w postaci kaszy w woreczku foliowym i kwiatka w celafonie.
Dominujące podczas lektury wrażenie to zapach ziemi. Obecny, namacalny. Ziemi hojnej, nasyconej życiodajną wilgocią, a potem wysychającej. Duszący zapach pyłu, wszechobecnego. I ogromna ulga - na spękaną, wysuszoną do ostateczności ziemię spadają pierwsze krople rzęsistego deszczu, zapowiadającego powrót życia. Bo należna ofiara została złożona. Nieznanemu Bogu. Dotyka nas tchnienie odwiecznych sił, drzemiących w ziemi, głazach, lasach. Wokół nas i w nas samych.
John Steinbeck, Nieznanemu bogu, przeł. Franciszek Skomski, Wyd. "Świat Książki", Warszawa 1995, ss.252.
Niejednokrotnie podczas działań na rzecz ochrony przyrody trzeba zerknąć do aktów prawnych regulujących interesujący nas w danej chwili problem. Kłopot w tym, że większość ustaw przeszło w ostatnim czasie nowelizacje (np. ustawa o lasach, ustawa Prawo łowieckie i in.). Wydano również moc różnorodnych aktów wykonawczych regulujących szczegółowo wybrane kwestie. Każdy, kto choć raz chciał zebrać razem wszystkie obowiązujące przepisy z danego działu, wie, że jest to praca mozolna - szczególnie wtedy, gdy w bibliotece nie ma kompletu Dzienników Ustaw.
Pod koniec 1997 r. ukazała się nakładem Oficyny Edytorskiej "Wydawnictwo Świat" książka, która powinna ułatwić życie wszystkim tym, którzy zainteresowani są kwestią polowań. Jest to opracowanie autorstwa Romana Steca pt. Prawo łowieckie. Książka ta zawiera omówienie ustawy Prawo łowieckie (oraz oczywiście jej pełne brzmienie wraz z nowelizacją z 10.1.97), a także podstawowe rozporządzenia szczegółowe, a wśród nich m.in. rozporządzenia Ministra OŚZNiL w sprawie listy zwierząt łownych i okresów polowań, koncesji łowieckich, zasad i warunków wykonywania polowania, sporządzania i zatwierdzania planów łowieckich, wypłaty odszkodowań za szkody w uprawach itd.
Książka zasadniczo składa się z 2 części. W pierwszej w kilku rozdziałach omówiono zasady gospodarki łowieckiej, organy administracji w tym zakresie, koncesje, prawne aspekty odszkodowań, wykonywanie polowania, a także regulacje prawne związane z obwodami łowieckimi oraz samym Polskim Związkiem Łowieckim. W rozdziale traktującym o organach administracji w zakresie łowiectwa, bardzo pomocne jest zebranie w jednym miejscu kompetencji i uprawnień wojewodów, gmin, dyrektorów regionalnych dyrekcji Lasów Państwowych oraz nadleśniczych. Ułatwi to podjęcie decyzji o tym, kogo naciskać w przypadku, dajmy na to, ustalania limitów odstrzałów czy też sporządzania planów łowieckich.
Pomimo tego, iż książka zawiera sporo aktów wykonawczych, nie znajdziemy tu wszystkiego. Brak np. ostatnich nowelizacji mówiących o odszkodowaniach za straty w zwierzętach gospodarskich spowodowane przez wilki (Dz.U. Nr 109 z 1997 r., poz. 709 oraz Dz.U. Nr 110 z 1997 r., poz. 715). W podtytule dodano jednak, że jest to pierwsza część publikacji, pozostaje więc liczyć na to, że w części drugiej pojawią się również pozostałe rozporządzenia.
& Roman Stec, Prawo łowieckie. Znowelizowana ustawa Prawo łowieckie wraz z aktami wykonawczymi. Część I, Oficyna Edytorska "Wydawnictwo Świat", Warszawa 1997. ss.78.
Filozofowie nie maja zbyt wiele do powiedzenia w sprawach ekologii, nie posiadają odpowiednich kompetencji. Mogą jedynie powtarzać to, co mówią inni - chemicy, oceanografowie, demografowie, ekonomiści - nie będąc w stanie zweryfikować wiarygodności tak wielu kontrowersyjnych przewidywań. ( ) Filozofowie nie są ekspertami w zakresie "futurologii" ( ).
Powyższe zdanie pochodzi z tekstu zamieszczonego w książce Ziemia naszym domem, będącej pracą zbiorową pod redakcja Janusza Kuczyńskiego.
Obecnie coraz więcej ludzi hołduje twierdzeniu: "cała władza w ręce profesjonalistów". Zarówno w sensie dosłownym, jak i w przenośni. Specjalizacja sięga obecnie każdego zakamarka naszego życia. Są osobni znawcy od psów, papug, krost, kuchni chińskiej i tamilskiej, znawcy Hari Kryszna i Unii Europejskiej, ostatnio nawet w moim domu pojawiły się gotowe zioła do surówki, więc smak mojej ulubionej marchewki oddaję w ręce znawców z drugiego końca Polski. W tej powodzi "-znawstwa" - zdaje się - umyka jedna ekologia, tak jak za czasów Stańczyka wszyscy się na tym znają. Przecież to proste: przyroda jest cacy, a reszta jest be. Odpady precz z morza, lasy do tropików albo odwrotnie, dziurę zatkać ozonem, efekt szklarniowy pomidorem rzuconym w polityka i już ze mnie ekolog pełną gębą. Ostatnio pewien mój znajomy nauczyciel stwierdził, że jest ekologiem ponieważ został akwizytorem leków homeopatycznych. Z ekologią - jak się okazuje - wszystkim i zawsze do twarzy.
Tymczasem w czasie lektury artykułu prof. Kołakowskiego zaskoczyła mnie wielka pokora, z jaką ten człowiek podchodzi do spraw ekologii. Poszukuje on drogi współczesnej filozofii; kogoś, kto podejmie się roli powiedzenia światu: "Macie więcej niż dość". Potrzeba metanoi, czyli przemiany wewnętrznej, a skrucha za coś, co się czyniło dotychczas, stanowi osnowę całej książki W doborze autorów posłużono się kluczem owej przemiany oraz poszukiwaniem odpowiedzi, zgodnie z hasłem uniwersalizmu promowanego przez prof. Kuczyńskiego we wszystkich filozofiach, religiach i nacjach. W zbiorku znalazły się same znakomitości, jak chociażby Jakob von Uexkll - pisarz i fundator nagrody Right Livelihood (tzw. alternatywnych nagród Nobla). Przedstawił on koncepcję Karty Ziemi - manifestu współdziałania ludzkości w obronie Ziemi.
Spośród 16 artykułów i referatów do mnie osobiście najbardziej przemówiły trzy, które serdecznie polecam. Pierwszym z nich niewątpliwie jest artykuł wstępny prof. Kołakowskiego, o którym wspominałem wcześniej, następnym, godnym uwagi jest artykuł Marii Krzysztofa Bryskiego Uniwersalność indyjskiego pojęcia drahma albo dzierżma . Kogo fascynują Indie ze swoją kulturą i podejściem do spraw przyrody, nie powinien tego przegapić. Na ostatek mamy Udomawianie Ziemi według Janusza Kuczyńskiego, spinająca całość rozprawka na temat szeroko pojętej metanoi w wydaniu ucznia Kołakowskiego. Ten obszerny artykuł to lektura obowiązkowa dla każdego, kto para się szeroko pojęta ekofilozofią. Przy okazji dwa drobne ostrzeżenia: prof. Kuczyński zna trzy siły nieczyste: diabła, konsumpcjonizm i głęboką ekologię. Ponadto należy być przygotowanym na pojawienie się takich słów, jak: ontologiczny, dialektyczny czy epistemologiczny. W sumie jest to pozycja dla każdego, kto chce poznać ekofilozofię w wydaniu chrześcijańskim, judaistycznym, hinduizmu, a nawet w tao, islamie i wielu innych religiach i prądach umysłowych. W tym niezwykłym koktajlu możemy poznać prace Polaków wobec wyzwań globalnych, dowiedzieć się czegoś o Agendzie 21 i roli Nietzschego i Heideggera w otwarciu drogi do "głębokiej ekologii", a ponadto jest to wspaniały worek cytatów i tekstów do wykorzystania dla każdego.
Ziemia naszym domem, praca zbiorowa pod red. Janusza Kuczyńskiego.
Schyłek XX wieku wywołał globalny problem naszej cywilizacji degradującej naturę - to pierwsze zdanie z książki Kryzys środowiska a edukacja dla ekorozwoju autorstwa pani Lubomiry Domki.
Ekologia i wielki boom ekologicznej "mody" na całym świecie, a głównie w krajach wysokorozwiniętych, dociera obecnie i do naszego kraju. Niestety, coraz częściej staje się to jedynie snobistycznym efekciarstwem. Należy zastanowić się nad głębokim efektem wzrostu popularności ekologii. Pozycja ta jest dobrym źródłem informacji na ten temat, można powiedzieć źródełkiem, bo choć zapowiada wielki problem, to jest on trochę ograniczony ze względów wydawniczych. Bardzo skromna forma na pewno jest świetnym przykładem oszczędności i stanowi wzór proekologiczny, ale czy na pewno? Dają się zauważyć pewne drobne niedociągnięcia. Na pewno brak podań graficznych, odniesień i analiz dla innych rejonów i krajów. Czytelnik mógłby odnaleźć swoją pozycję w skali świata i Europy i mógłby zapytać: Gdzie ja jestem w porównaniu do innych? Byłoby to ciekawe dopełnienie informacji encyklopedycznych podanych w książce pani Domki. Autorka wykazuje tu wielkie zainteresowanie zagadnieniem oraz ogromną wiedzą na ten temat, lecz podanie jest dostępne tylko dla określonej grupy osób, którym temat jest już znany, ale nie trafi do przeciętnego człowieka, gdzie mógłby sprzyjać organicznemu myśleniu i działaniu proekologicznemu.
Temat opisany w tej książce jest bardzo ważny, ale brak tu jakichś przykładowych rozwiązań. Określenie poziomu edukacji ekologicznej jest bardzo inspirującym działaniem, ale nie wiadomo, czy te dane zmobilizują nasze społeczeństwo.
Książka pani Lubomiry Domki to bez wątpienia bardzo dobra pozycja, która uzmysławia stan i sytuację świadomości przyrodniczej. Winna być kierowana w ręce studentów i nauczycieli szkolnych niższych poziomów nauczania, ale może okazać się zbyt skomplikowana dla osób nie związanych z tematem (słownictwo). Bez wątpienia należy polecić ją biznesmenom i ludziom kadry kierowniczej, gdyż jest to jedyna droga do polityki proekologicznej. Niech każde żywe źdźbło trawy będzie przedmiotem troski pobliskiej fabryki.
Lubomira Domka, Kryzys środowiska a edukacja dla ekorozwoju.
Na pewno do jednego z większych wydarzeń w naszym kraju w r. 1998 będzie można zaliczyć przetłumaczenie przez Romana Rupowskiego książki Juliet Gellatley i Tony Wardle pt. Milcząca arka. Treść tej pozycji na pewno wzruszy wszystkich o wrażliwych sercach i pobudzi do działania.
Każdy rozdział książki poświęcony jest wybranemu zagadnieniu związanemu bądź z doświadczeniami na zwierzętach, bądź z dietą wegetariańską, bądź z bestialstwem wobec zwierząt hodowlanych. Czytelnik może w sposób szczegółowy zapoznać się z metodami hodowli krów mlecznych, kur, jagniąt i wielu innych zwierząt. Ci wegetarianie, którzy spożywają jeszcze produkty mleczne i jaja, znajdą mnóstwo argumentów przemawiających za tym, aby tego nie robić. Każdy produkt pochodzenia zwierzęcego jest okupiony cierpieniami istot poddawanych manipulacji genetycznej, hormonalnej i antybiotykowej; zwierzęta uwięzione w klatkach, które są tak ciasne, iż uniemożliwiają często wykonanie obrotu, męczą się dniami i nocami, zapadają na dziesiątki chorób, wyrodnieją i nabywają nienaturalnych odruchów. A zadaniem każdego nowoczesnego hodowcy jest ciągłe zwiększanie wydajności swojej farmy, czyli ciągłe zwiększanie wydajności zwierząt traktowanych jak maszyny do produkowania pożywienia i to nędznej jakości.
Ciekawy jest także rozdział poświęcony BSE. Juliet Gellatley ujawnia kulisy manipulacji informacjami, opisuje upór rządu brytyjskiego i kołtuństwo większości kadry naukowej, która dla własnych korzyści uprawia prostytucję intelektualną z politykami. Wszystkie wypowiedzi i dowody potępiające spożywanie "wołowiny" są eliminowane, dosłownie i w przenośni.
Ogrom tego całego cierpienia "dzieje się" cały czas nieopodal naszych domostw, w mniejszych i większych rzeźniach schowanych za wysokimi murami. Jakże ironicznie może zabrzmieć powiedzenie: "Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal". Tak jest jednak w rzeczywistości. Ludzie dla własnego komfortu chcą otrzymywać produkt już gotowy do spożycia i nie myślą o tym, że jeszcze niedawno ich hamburger był żywą istotą i że ktoś tę żywą istotę musiał zamordować za nich, i że oni zapłacili rzeźnikowi za wykonanie tego mordu. Rzeźnik zrobił to za ich pieniądze i dla ich pieniędzy.
Książka posiada też swoją drugą warstwę. Nie pełni ona tylko funkcji informacyjnej, lecz także funkcję edukacyjną.*) Juliet opisuje wszystko w formie autobiografii, co powoduje, iż suche informacje uzyskują nowy wymiar; czytelnik może przeczytać, jakie były motywacje autorki w czasie przygotowywania wielu kampanii, na jakie problemy napotkała, co czuła i jak my możemy zacząć działać. W tle całych rozważań możemy zobaczyć Juliet także jako osobę, jako młodą dziewczynę oszołomioną okrucieństwem wobec zwierząt, a później jako niebanalną i piękną kobietę o ciekawej osobowości; romantyczną, a zarazem potrafiącą znakomicie działać w dzisiejszej cywilizacji. Czynnik ten na pewno dodał kolorytu całej książce.
Większość ludzi nie rodzi się okrutnymi, lecz jednak robią to, co jest okrutne. Żyjemy cały czas w ignorancji, ponieważ to wszystko jest ukryte gdzieś daleko.
Popatrzyłam na nią, a ona popatrzała na mnie, prosto w oczy. Nigdy tego nie zapomnę Ta świnka wydawała się mówić: Człowieku, dlaczego mi to robisz?
Ocenia się, że jeden hamburger wyprodukowany kosztem wycięcia lasu tropikalnego oznacza utratę jednego dużego drzewa, 50 drobnych samosiejek, setek rodzajów owadów, niewypowiedzianego bogactwa mchów, grzybów i mikroorganizmów. Ta cała bio-różnorodność jest głównym źródłem życiodajnego tlenu, lecz widać my bardziej wolimy smażony stek.
Posługując się terminami z teorii ewolucji, trzeba stwierdzić, że nasze ciała są nadal wegetariańskie. Mięso jest dla nas czymś tak nienaturalnym, iż zwykle nie możemy go nawet spożyć bez wcześniejszej obróbki termicznej.
Na każde 10 kilogramów białka sojowego, które zje amerykańska krowa, tylko jeden kilogram zostanie przekształcony w mięso.
J. Gellatley, T. Wardle, Milcząca arka. Mięso - zabójca świata, tłum. Roman Rupowski, Opole 1998. Wyd. Roman Rupowski Rybacka 4/16, 45-003 Opole 0-77/53-68-95. Tam też Sadhusangananda Das, Wegetarianizm w religiach świata, tłum. Roman Rupowski, Opole 1998. Obie publikacje do nabycia również w Wydawnictwie ZB (zob. Oferta ZB).
*) Oczywiście postmoderniści sami ustanawiają sobie znaczenie słowa "edukacja" (i innych słów także). Edukacja pierwotnie nie oznaczała jednak wtłaczania informacji (człowiek traktowany jest wtedy jako tabula rasa, co rozpropagował Arystoteles wyrzucony przez Platona ze wspólnoty wegetariańskiej, a za nim piewcy komunizmu, materializmu, katolicyzmu i demokracji), lecz oznacza "wydobywanie" (majeutyka u Sokratesa) z nas tego, co najlepsze (wyciąganie skarbów). Oczywiście, żeby wydobyć skarb z naszego wnętrza, trzeba go jednak najpierw tam mieć , a posiada go zaledwie garstka ludzi na tej Ziemi, którzy przeto są arystokracją (czyli "najlepszymi" w należytym tego słowa znaczeniu). Książka Juliet zapewne wydobędzie "ukryte skarby" ze wszystkich tych dusz, które te skarby w sobie mają.
Było to 1.4., ale reportaż, który zobaczyłem w niemieckiej telewizji RTL2, nie był chyba żartem. Było to w programie Die Redaktion. Moją uwagę przykuł pokazywany sklep wegetariański. Wchodzi do niego reporter i nasypuje do torebki ziarno soi. Następne ujęcie przedstawia pewną fabrykę, gdzie przetwarza się mechanicznie i chemicznie to ziarno i produkuje z tego sztuczne piersi. Są one podobno lepsze od tych silikonowych, gdyż nie mają właściwości rakotwórczych. Pokazano nawet pacjentkę, która poddała się tego typu operacji. Ciekaw tylko jestem, jak szybko ulegną one biodegradacji.