"Zielone Brygady. Pismo Ekologów" nr 6 (108), 16-31 marca 1998
W numerze 100 ZB (sto numerów - to niezły wyczyn!) znalazłem na prawie przylegających stronach cytat z Romain Rollanda - w artykule Renaty Fiałkowskiej1) oraz Manifest "Pro Life" - trojga autorów.2) Te dwie rzeczy zainspirowały mnie, aby przesłać Czytelnikom ZB Credo Towarzystwa Biogenicznego. Jego historia jest następująca. W r. 1928 młody myśliciel i pisarz - Edmond Bordeaux Szekely, który pracował właśnie nad rekonstrukcją myśli i posłań esseńczyków (tych samych, u których, wedle pewnych hipotez, przebywał Jezus Chrystus przez wiele lat), spotkał Romain Rollanda. Leciwy i sławny autor przyjął go bardzo ciepło. Na zakończenie wizyty powiedział: Ciężkie czasy są przed nami, mój synu. Powinniśmy zjednoczyć wszystkie siły życia przeciw siłom śmierci.
W tymże samym roku wspólnie napisali oni Credo Międzynarodowego Towarzystwa Biogenicznego. Oto ono:3)
Wierzymy, że Życie jest tym, co mamy najcenniejszego.
Wierzymy, że uruchomimy wszystkie siły Życia przeciwko siłom śmierci.
Wierzymy, że wzajemne zrozumienie prowadzi do współpracy; że współpraca prowadzi do Pokoju oraz że Pokój jest jedyną drogą przeżycia dla ludzkości.
Wierzymy, że uchronimy, a nie roztrwonimy naszych zasobów naturalnych, które są dziedzictwem naszych dzieci.
Wierzymy, że unikniemy zanieczyszczenia powietrza, wody i ziemi, podstawowych warunków Życia.
Wierzymy, że uchronimy roślinność naszej planety: pokorną trawę, która narodziła się pięćdziesiąt milionów lat temu i majestatyczne drzewa, które pojawiły się dwadzieścia milionów lat temu, przygotowując planetę dla ludzkości.
Wierzymy, że powinniśmy spożywać jedynie świeże, naturalne, czyste i całe pożywienie, bez chemikaliów i sztucznego przetwarzania.
Wierzymy, że powinniśmy żyć w prosty, naturalny i twórczy sposób, spożytkowując wszelkie źródła energii, harmonii i wiedzy.
Wierzymy, że poprawa życia i ludzkości na naszej planecie musi zacząć się od pojedynczych wysiłków, jako że całość zależy od stanowiących ją atomów.
Wierzymy w Boga Ojca, Matkę Naturę i Braterstwo Człowieka.
Jak widać z powyższego, ruch ekologiczny istnieje w Europie przynajmniej 70 lat.
1) Renata Fiałkowska, Nasza umowa ze zwierzętami [w:] ZB nr 10(100)/97, s.70.
2) Magdalena Budziszewska, Jan Bocheński, Maciej Pluciński, Manifest "Pro Life" [w:] tamże, s.80.
3) Tłum. Marcin Hyła.
Kryzys ekologiczny, którego jesteśmy świadkami, zmusił wiele osób do daleko idących przewartościowań. Świadomość faktu wyjątkowo destruktywnego oddziaływania społeczeństwa przemysłowego na przyrodę pojawiła się w l. 60. Od tego czasu datuje się poszukiwanie innych od dotychczasowych dróg rozwoju; takiego, który eliminowałby degradację środowiska, wyobcowanie z przyrody oraz patologie społeczne będące następstwem życia w stechnicyzowanym do granic możliwości świecie.
Tzw. skutki uboczne rozwoju społeczeństwa przemysłowego okazały się na tyle dotkliwe, że coraz częściej podnosiły się głosy kontestujące industrialny porządek. Upadek bloku wschodniego pozostawił na placu boju wszechpotężny - zdawałoby się - kapitalizm, który, wbrew natrętnemu ględzeniu pogrobowców Adama Smitha i Davida Ricardo, nie oferuje rozwiązań adekwatnych do najistotniejszych problemów trapiących ludzkość u progu XXI w. Mityczna "niewidzialna ręka rynku" w świecie zdominowanym przez ogromne koncerny jest ręką kata wymierzającego ostateczny cios przyrodzie i wartościom kulturowym.
Negatywne strony kapitalizmu, maskowane gadaniną o "wolności" i "skuteczności", już dawno dostrzegli tacy krytycy współczesnej gospodarki krajów rozwiniętych, jak E. J. Mishan - autor The Cost of Economic Growth i E. F. Schumacher w swej słynnej pracy Small is Beautiful. Zniszczenie środowiska naturalnego i barbaryzacja życia społecznego, jakie zafundowały nam ustroje kapitalistyczny i komunistyczny, mające zresztą wiele wspólnego w kwestii postrzegania roli człowieka w świecie, wymusiły zmianę dotychczasowych trendów kulturowych i gospodarczych. To, co ogólnie określa się mianem ekorozwoju, stało się koniecznością, jeśli przetrwać ma ekosystem, w którym egzystujemy. Ekorozwój pojmowany jako taki sposób życia zbiorowości ludzkich, który nie zakłóca równowagi środowiska, akcentuje konieczność zmian zarówno w gospodarce, jak i mentalności mieszkańców planety. Nie jest możliwa do utrzymania koncepcja homo oeconomicus, ogarniętego żądzą zysku i kierującego się jednostkowymi zachciankami. Dotychczasowa koncepcja postępu, w której dominuje przeświadczenie, iż najważniejsze są wciąż nowe sposoby zaspokajania rosnących materialnych zapędów, jest w erze degradacji środowiska nie tylko archaiczna, lecz wręcz karygodna.
Negacja zasad systemu przemysłowo-kapitalistycznego i jednoczesna niechęć do marksistowskiej, industrialnej utopii sięga głębiej niż wspomniane prace Mishana i Schumachera. Idee tzw. trzeciej drogi rozwoju społecznego, opozycji zarówno wobec komunizmu, jak i kapitalizmu sięgają zeszłego stulecia. W Polsce jednym z twórców koncepcji wykraczających poza dogmaty piewców sowietów i trustów był Adam Doboszyński. Jego koncepcje społeczno-gospodarcze, choć powstałe ponad pół wieku temu, zawierają wiele ciekawych rozwiązań i spostrzeżeń, które w dobie ekologicznego kryzysu nabierają nowego znaczenia i z tego powodu warte są przypomnienia. Choć Doboszyński tworzył, gdy o ekologii nie mówiło się wcale, to jego pomysły są całkowicie zgodne z zasadą ekorozwoju czy - mówiąc innymi słowy - rozwoju zrównoważonego.
Nie będę się wdawał w tym miejscu w szczegóły dotyczące biografii Adama Doboszyńskiego. Warto jedynie wspomnieć, że był on związany z obozem narodowym w międzywojennej Polsce, gorliwym katolikiem i propagatorem idei św. Tomasza z Akwinu, gdyż te fakty są interesujące z punktu widzenia rozważanych tu zagadnień. Główną pracą Doboszyńskiego, poświęconą tematyce społeczno-gospodarczej stała się książka Gospodarka narodowa, wydana w r. 1934, której tezy rozwinął w powstałej na emigracji w Anglii Ekonomii miłosierdzia, opublikowanej w języku angielskim w r. 1945.
Punktem wyjścia do rozważań nad przekształceniem istniejącego systemu była u Doboszyńskiego konstatacja, że ustrój kapitalistyczny posiada wiele negatywnych cech zarówno jeśli chodzi o wpływ na strukturę społeczną, jak i kondycję moralną jednostek. W swych rozważaniach stał on na stanowisku antyindustrialnym, gdyż uważał, że rozwój wielkiego przemysłu, industrializacja wielu dziedzin gospodarki przynoszą opłakane skutki. Dostrzegał także, na kilkadziesiąt lat przed ekologami, negatywne następstwa kierowania się zasadami nieograniczonego zysku w kontekście gospodarowania zasobami przyrodniczymi: Schyłkowy, monopolistyczny kapitalizm ( ) wyniszczający rabunkową eksploatacją bogactwa naturalne ( ) wydaje się ( ) prowadzić ( ) w bliskiej przyszłości do ciężkich powikłań społecznych i gospodarczych.
Kapitalizm charakteryzuje się skupieniem własności w rękach nielicznej warstwy posiadaczy (dziś są to wielkie koncerny) i ciągłym ograniczaniem własności szerokich mas, zmuszonych do pracy na warunkach dyktowanych przez wielkich właścicieli, by móc przeżyć. Towarzysząca mu ideologia liberalizmu niszczy dotychczasową religijność, często stającą na drodze pragnących wyłącznie zysku producentów i zastępuje ją nowoczesną religią "postępu", a człowieka i całą złożoność ludzkiej natury sprowadza do trywialnej postaci homo oeconomicus. Ideologia zysku oraz sztuczne rozbudzanie nadmiernego indywidualizmu umożliwiają dezorganizację dotychczasowych form życia społecznego, np. rodziny, której rozbicie umożliwia zapędzenie do pracy kobiet i młodzieży oraz stworzenie nowych instytucji przynoszących zysk (żłobki, przedszkola, zbiorowe stołówki itp.).
Krytykując kapitalizm, nie zamierza Doboszyński całkowicie ograniczać swobody gospodarczej jednostek i podporządkowywać tej dziedziny państwu. Uważa jednak, że system gospodarczy przy zachowaniu swobody działań indywidualnych winien opierać się na pewnych założeniach moralnych, co sprawi, że rozwój gospodarczy nie stania się procesem negatywnie oddziałującym na inne aspekty życia. Proponowany przezeń ustrój miałby harmonijnie łączyć swobodę jednostek i kontrolę ze strony zbiorowości, gdyż - zdaniem autora koncepcji - dominacja któregoś z czynników niesie złe skutki.
Podstawowym problemem, z jakim stykamy się u Doboszyńskiego jest, tak ważny później dla Schumachera, problem skali. Na wiele lat przed autorem Małe jest piękne dostrzegł on, że owo małe jest nie tylko piękne, ale wręcz konieczne, jeśli chcemy wyeliminować najgorsze z następstw rewolucji przemysłowej. Ograniczenie gigantomanii jest swoistą idée fixe Doboszyńskiego. Podobnie jak odlegli mu ideowo Proudhon i polscy agraryści postuluje upowszechnienie własności poprzez jej dekoncentrację, uważając, iż ( ) własność prywatna ma swój właściwy sens tylko do pewnej granicy. Z tego samego powodu poddaje krytyce nadmierną industrializację i kult maszyny (dostrzec tu można wpływ Nowego Średniowiecza Bierdiajewa, które było bardzo popularne w politycznych kręgach, z którymi Doboszyński był związany).
Wbrew zaślepionym nowymi technologiami potrafi dostrzec ciemne strony maszynizacji gospodarki: Z nieubłaganą logiką tłumaczą nam ludzie techniki, że maszyna narzuca rozmiary produkcji. Wczoraj turbina miała sto koni parowych, dziś ma sto tysięcy, jutro będzie miała milion? Musi mieć milion. Wykorzeni znowu tysiące ludzi, stworzy tysiące wielkomiejskich pariasów, zburzy tysiące samodzielnych warsztatów, tyleż rodzin i niezależnych egzystencji. Ale musi mieć milion koni (podkr. moje - R.O.). Jednak Doboszyński nie jest wrogiem techniki, nie idzie w ślad za luddystami, pragnącymi zniszczyć wszelkie maszyny. Zdaniem autora Gospodarki narodowej konieczna jest reorientacja w dotychczasowym zastosowaniu maszyn: Maszyna musi służyć szewcowi do wyrobu tanich butów, a nie fabryce butów do rujnowania szewców. I w tych słowach zawarty jest właściwie cały program gospodarczy Adama Doboszyńskiego. Gospodarka winna się opierać na niewielkich, rodzinnych warsztatach rzemieślniczych dających utrzymanie wszystkim domownikom i nie niszcząc struktury rodziny. Taki ustrój eliminowałby nie tylko bezrobocie, ale i inne patologie związane z rozwojem wielkiego przemysłu.
Nader istotny jest aspekt psychologiczny proponowanych przezeń rozwiązań. Praca we własnym warsztacie, przy niewielkim udziale złożonych procesów maszynowych różni się w sposób zasadniczy od tępej, monotonnej harówki w fabryce. Praca "na swoim" wpływa pozytywnie na morale pracownika-właściciela, kondycję jego rodziny i w efekcie na całą strukturę społeczną. Dlatego też głównym zadaniem winno być: Usunięcie z systemu podatkowego wszelkich ostrzy, godzących w istnienie drobnego wytwórcy. ( ) Rozbudzenie samowiedzy stanowej, poczucia godności i honoru, którymi się tak szlachetnie odznaczało średniowieczne mieszczaństwo i rękodzieło. Odwrót od tandety maszynowej do wyrobu indywidualnego, w który szary człowiek wkłada nie tylko swą pracę, ale i umiłowanie swego zawodu i to poczucie artyzmu, które ( ) tkwi w każdym człowieku, i którego zahamowanie ( ) powiększa rozgoryczenie robotnika fabrycznego. Wciągnięcie rodziny do pracy zbiorowej we własnym warsztacie, miast ją rozbijać przez pracę kobiet i dzieci w wielkim przemyśle.
Nie tylko w przemyśle, lecz również w rolnictwie postulował Doboszyński daleko idącą dekoncentrację własności. Ideałem jest tu wieś składająca się ze stosunkowo niewielkich gospodarstw rodzinnych. Krytykuje on wielkoareałowe gospodarstwa-fermy rolne: Kapitalistyczne formy posiadania ziemi ( ) zawiodły pokładane w nich nadzieje, okupując pozorne korzyści gospodarcze katastrofalnymi skutkami natury społecznej ( ). W czasach, gdy rolnictwo, które dziś nazwalibyśmy ekologicznym, dopiero raczkowało, Adam Doboszyński pisał, iż: ( ) mniejsze, indywidualne gospodarstwa są znacznie korzystniejsze gospodarczo od wielkich, akcyjnych majątków ziemskich - a to w związku z właściwościami gleby, która niszczeje od uprawy metodami kapitalistycznymi, ograniczonymi z reguły do jednego tylko płodu przy silnym użyciu nawozów sztucznych. ( ) Ziemia mści się za kapitalistyczne traktowanie. ( ) zaczyna się już ogólnie przyjmować pogląd, że zepsuje się na dłuższą metę każda rola, której nie da się obornika i płodozmianu; obornik zaś i płodozmian stanowią tradycyjne cechy gospodarki chłopskiej, uważanej przez wszystkich "dystrybutystów" za podwalinę zdrowego ustroju.
Gospodarka każdego państwa cechować się powinna zachowaniem proporcji między rozwojem przemysłu i rolnictwa. Niechętnie patrzy Doboszyński na nadmierną urbanizację i rozwój przemysłu jako czynniki dezintegrujące naturalne, wiejskie wspólnoty, niszczące więzi z ziemią rodzinną oraz marginalizujące prowincję. Dostrzec możemy tu wpływ idei G. K. Chestertona - angielskiego myśliciela i pisarza katolickiego (autora m.in. wydanych po polsku Ortodoksji oraz biografii św. Tomasza z Akwinu i św. Franciszka, lecz także bardzo popularnych kryminałów), twórcy ruchu "dystrybutystów" i prekursora ruralizmu, z którym to działaczem Doboszyński pozostawał w osobistym kontakcie.
Wiele uwagi poświęcał autor Gospodarki narodowej najbardziej palącym problemom społecznym, m.in. kwestii bezrobocia. Najskuteczniejszym remedium na tę plagę jest rozwój małych przedsiębiorstw, rodzinnych warsztatów, ograniczenie możliwości pracy zawodowej kobiet i młodzieży (przy jednoczesnym zapewnieniu pracownikom takich zarobków, by mogli oni utrzymać nie pracujące żony i potomstwo) oraz zorganizowanie społeczeństwa w formie korporacji zawodowych (należy jednak podkreślić, że Doboszyński krytykował korporacjonizm Włoch Mussoliniego jako biurokratyczny, totalistyczny i niezróżnicowany).
Postulat dekoncentracji własności i przemysłu wielokrotnie podnoszony przez Doboszyńskiego oprócz kontekstu społecznego, który omówiłem wyżej, miał też znaczenie dotyczące wpływów na psychikę poszczególnych ludzi zmuszonych uczestniczyć w krytykowanym systemie. I tutaj widoczna jest przenikliwość i dalekowzroczność, bowiem i w tej dziedzinie wyprzedził znacznie autor Ekonomii miłosierdzia krytyków masowego społeczeństwa. Kapitalistyczna gospodarka, ów mityczny "wolny rynek" to system totalnej uniformizacji i podstępnie narzucanego konformizmu: Skoncentrowany przemysł dąży do monopolu, lekce sobie waży potrzeby i upodobania szarego człowieka. Generalni dyrektorzy rozstrzygają, co ten człowiek ma kochać i czym się cieszyć, ( ) planują cały bieg jego życia. Gdy się zdarzy, że ten człowiek okaże inne dążenia i pragnienia niż przewidziano dlań w wyrokach wielkiego kapitału, ogłuszy się go przy pomocy reklamy i propagandy, wytrąci z normalnego biegu myśli i wmówi mu urojone potrzeby.
Choć z taką pasją krytykował Doboszyński kapitalizm, ideę zysku, nadmierny indywidualizm i koncentrację własności prywatnej, to jednocześnie był ostrożny, jeśli chodzi o przekazywanie kompetencji gospodarczych państwu. Wyraźnie zaznaczał, że państwo powinno możliwie jak najmniej ingerować w gospodarkę, a priorytet winny posiadać inne formy uspołecznienia własności: samorząd gminny i spółdzielnie.
Podsumowując ten krótki rys społeczno-gospodarczych koncepcji Adama Doboszyńskiego, chciałbym zwrócić uwagę na zgodność proponowanych przezeń rozwiązań z zasadami rozwoju zrównoważonego - ekorozwoju. Choć Doboszyński nie pisał o ekologii i ochronie przyrody, to próbując stworzyć teoretyczny model gospodarki dostosowanej do naturalnych potrzeb i skłonności człowieka, wpisał się mimochodem w krąg idei ekologicznych, stając się jednym z prekursorów ekorozwoju w Polsce. Ograniczenie roli techniki i maszyn w życiu ludzkich zbiorowości, nieufność i ostrożność wobec rzekomo doskonałych technologii, oszczędne gospodarowanie zasobami naturalnymi, dekoncentracja przemysłu, poszukiwanie nowych rozwiązań (wspominał on o alternatywnych źródłach energii: słońcu i przypływach morza), ograniczenie roli miast i zwiększenie znaczenia wsi, postulowanie rolnictwa zgodnego z procesami zachodzącymi w przyrodzie - wszystkie te aspekty dorobku ideowego autora Gospodarki narodowej sprawiają, że mówić możemy o proekologicznej orientacji Doboszyńskiego. Pewną ironią dziejów jest fakt, że postulaty autora, traktowane za jego życia z przymrużeniem oka (pomijam tu wąskie grono jego zwolenników w kręgach młodzieży nacjonalistycznej) i wyśmiewane jako przestarzałe i anachroniczne, w dobie kryzysu ekologicznego i poszukiwań ideowych towarzyszących temu zjawisku zyskują na znaczeniu, a odczytane na nowo wydają się być nader atrakcyjne i inspirujące.
Adam Doboszyński, Gospodarka narodowa, 1934 i Ekonomia miłosierdzia, 1945.
W wydanym przez ZB zbiorze publikacji - Silva rerum ukazał się mój artykuł pt. Cywilizacja i biosfera. Artykuł ten był zbyt obszerny do publikacji w zeszytach ZB i musiał przeleżeć nieco w teczce redakcyjnej, aż do ukazania się w tym zbiorze. Niestety, sam temat jest tak złożony, że w artykule zdołałem zarysować jedynie niektóre jego aspekty. Teraz mogę przystąpić do rozwijania tych wątków w serii niewielkich artykułów światopoglądowych, które - jak mam nadzieję - zdołają wywołać dyskusję wśród Czytelników i w konsekwencji pozwolą na wyeliminowanie wielu niedomówień, sprzeczności i iluzji, stanowiących hamulec dla efektywności działania polskich zielonych. Do podstawowych i najbardziej rozpowszechnionych iluzji należy niezrozumienie istoty biosfery, będącej efektem samoorganizacji szeroko pojętej przyrody. î
Nauka współczesna nie ma wątpliwości, że przyroda wszechświata (the universe), charakteryzująca się powszechną zmiennością, wykazuje dwa ograniczenia tej zmienności, czyli dwa inwarianty albo niezmienniki przekształceń. Pierwszy z nich to siły wiążące, drugi - siły samoorganizujące. Inaczej mówiąc: wszystko się zmienia, pozostają tylko siły wiążące i samoorganizujące.
Siły wiążące ten świat, aby się nie rozleciał, są to na poziomie mikrofizykalnym tzw. słabe i silne oddziaływania atomowe, na poziomie makro (czyli naszym) - elektromagnetyzm, a na poziomie megawielkości - grawitacja, utrzymująca równowagę systemów ciał niebieskich. W świecie biologicznym, a zwłaszcza w świecie ssaków i człowieka, tę siłę wiążącą stanowią emocje propulsywne, nazywane miłością, współczuciem lub solidarnością. Energia miłości, o której mówią wyznawcy różnych religii, jest faktem, a siła solidarności ludzkiej od wieków przewracała imperia i tworzyła nowe. O tym wszyscy wiedzą od niepamiętnych czasów.
Nieco mniej rozpowszechniona i znacznie świeższej daty jest nasza wiedza o wbudowanej w przyrodę wszechświata zdolności do samoorganizacji, czyli do tworzenia struktur na coraz wyższym poziomie złożoności. Geologowie dowiedli, że po ostatniej wielkiej ekstynkcji (wymieraniu) przed 50-60 mln lat przyroda istot żyjących odrodziła się po około 11 mln lat. Paleontologia i biologia dysponują niezliczonymi dowodami, że przyroda nie stoi w miejscu, nie pozostaje niezmienna, lecz nieustannie doskonali swoje struktury na drodze przystosowania do otoczenia i pozytywnej selekcji, tzn. takiej, która sprawia, że przeżywa najlepiej przystosowany.
Jak się to dzieje, że przyroda nieożywiona przekształca się w żyjącą biologicznie, jeszcze dokładnie nie wiemy - wiemy tylko, że istotnie tak jest. Dalszym etapem rozwoju przyrody biologicznej jest powstanie przyrody wyposażonej w świadomość, reprezentowanej przez gatunek posługujący się językiem i zdolny do abstrakcyjnego myślenia, który nazwaliśmy gatunkiem ludzkim. Nie ma żadnych podstaw do przypuszczenia, że człowiek współczesny i współczesny poziom rozwoju cywilizacji jest szczytowym osiągnięciem przyrody, chociaż na nas kończy się ewolucja biologiczna, m.in. z powodu braku tzw. radiacji, czyli dalszego różnicowania się biologicznego. Ewolucja przyrody świadomej trwa nadal, tylko że teraz ma postać ewolucji świadomości, co określane jest potocznie jako ewolucja kulturowa lub cywilizacyjna. Jeżeli niezmiennicza w czasie jest tylko zdolność przyrody do samoorganizacji, to człowiek musi ewoluować dalej lub zginąć, jak ginie większość gatunków na drodze ewolucji od setek milionów lat.
Około 30 lat temu japoński uczony Yonei Masudo napisał książkę pt. Społeczeństwo informacyjne (Information Society), w której dowodził, że współczesny gatunek Homo sapiens wymrze od zatrutego otoczenia lub wyginie w konfliktach, a z najlepszych jego przedstawicieli wyłoni się nowy gatunek: Homo intellegens, zdolny do kontrolowania swoich instynktów i odruchów przy pomocy logicznego myślenia, gdyż tylko taki gatunek zoologiczny zdolny będzie chronić środowisko naturalne i rozwijać wyższe poziomy cywilizacji.
Kilka lat temu zostałem zaproszony z wykładem dla letniej szkoły inżynierii systemów. Była to impreza międzynarodowa, która zaowocowała tomikiem wykładów i listą dialogową w Internecie, w ramach której dyskutowano m.in. wielopoziomowość przejawiania się energii w kontekście zasady samoorganizacji przyrody. Pozwoliłem sobie tam na "zwariowaną hipotezę", że logiczny koniec gatunku ludzkiego nastąpi wtedy, gdy człowiek osiągnie poziom rozwoju umożliwiający mu przekształcenie materii swego ciała w energię, czyli rezygnację z ciała i jego ograniczeń. Oczekiwałem, że zostanę zaatakowany, niestety, nikt tego nie uczynił. Hipoteza jest więc otwarta i nadal oczekuje na tego, kto zechce ją sfalsyfikować, może ktoś z Was? Nie obawiajcie się, w takich sprawach wszyscy jesteśmy dyletantami, a Bóg czasem przemawia przez usta niewinnych dzieci.
Tak więc w świetle zasady samoorganizacji przyrody nie ma podstaw do negowania strukturalnej jedności (spójności) przyrody pozaludzkiej (środowiska naturalnego) i cywilizacji, tzn. że stanowią one dwie fazy rozwoju tej samej przyrody planety. Przydałyby się teraz dowody empiryczne. Niestety, Einstein miał rację, że człowiek (z tej planety) jest strasznie tępą istotą, musi się dosłownie potknąć o coś, jak o kamień na drodze, aby to zauważyć. Miałem w ręku takie dowody, lecz nie potrafiłem ich docenić i zabezpieczyć.
Najpierw w czasie zimy 1979-80 zdarzyło się, że na działce podmiejskiej jakieś gryzonie "wymłóciły" mi wszystką fasolkę zawieszoną w strąkach, następnie nienaruszone ziarno pochowały w różnych zakamarkach. Pytałem wielu starych rolników, wszyscy dziwili się, mówiąc, że nigdy się z tym jeszcze nie spotkali i zapewniali mnie, że miejscowe gryzonie na pewno nie żywią się fasolą. Była to więc anomalia przyrody, a w anomaliach wyraża się inteligencja ekosystemów, których jesteśmy tylko małą cząstką. W rok później jeździłem już po kraju jako doradca "Solidarności". Drugi przypadek miał miejsce kilka lat później: w niemieckim tygodniku "Der Spiegel" (jaka szkoda, że nie zapisałem daty!) znalazłem krótką notatkę oraz fotografię dzika i łosia na trawniku obok jadącego ulicą trolejbusa. Był to obrazek z Moskwy! Sprawozdawca pisał, że jelenie, łosie, dziki uciekają z lasów do sowieckiej stolicy, sprawiając służbom miejskim wielki kłopot z odwożeniem ich z powrotem do lasów. Tłumaczono to deficytem paszy dla zwierząt w lesie, a rzekomym jej nadmiarem w Moskwie, typowo sowiecki nonsens. Kto chociażby tylko trochę zna las, ten wie, że zwierzęta te, zwłaszcza dziki, są tak płochliwe, że jeśli tylko zwietrzą człowieka, nie można ich podejść w lesie. Jaki więc potężny bodziec musiał na nie zadziałać, żeby tak gruntownie sparaliżować ich instynkt samozachowawczy! To mogłoby się zdarzyć w wyniku katastrofy tej miary, co pożar lasu lub powódź. Tym razem, nauczony doświadczeniem z moimi gryzoniami, pomyślałem sobie, że jest to chyba zły omen dla Związku Radzieckiego, nie wiedząc jeszcze, że godziny jego są już policzone.
Mojego przeoczenia z przed lat nie jestem w stanie naprawić, zwracam się więc do czytelników: może ktoś z Was dysponuje informacjami świadczącymi o integralnym związku świata wolnej przyrody i świata cywilizacji, świata przyrody świadomej i nieświadomej? Jeśli tak, podzielcie się tymi informacjami ze mną.