Zielone Brygady nr 7 (109), 1-15 kwietnia 1998


Z TEKI ZIELONEGO MATOŁA

Niektórzy dorośli - wydawałoby się - ludzie używają strategii wziętej z dziecięcych zabaw: "zamknę oczy, zakryję dłońmi, wtedy będzie ciemno, nic nie będzie widać, nie zobaczę nic złego, a więc to, co złe, nie istnieje". To dość powszechny sposób postępowania, zapewne umożliwiający przeżycie w tym naszym trudnym dość świecie. Ale do rzeczy.

Jak kiedyś pisałam, nie interesują mnie polemiki. Nałóg dyskutowania (nie mylić z rozmową) uważam za jeszcze jedną socjotechnikę technopolu, pozwalającą na wrażenie, że człowiek przyczynia się do jakiejkolwiek zmiany, podczas gdy w rzeczywistości hoduje w sobie rozmaite miraże, złudzenia i przesądy. Dzięki temu - zamiast próby rozwiązania jakiegoś problemu - mamy Barrrdzo Ważne Dyskusje. W skrajnej postaci przybierają formę "konferencji". Jeśli dodać jeszcze do niej określenie "naukowa" - ach, cały świat się zachwyca i z wypiekami na twarzy czyta, co też ci znakomici dyskutanci zmienili.

Tym razem więc będę się zwierzać ze swoich zazdrości. A więc:

  1. Koledze Bogdanowi Pliszce1) zazdroszczę znakomitej wiedzy na temat mechanizmów gospodarczych neolitu. Z tego, co mnie na ten temat wiadomo, to neolit łączy się raczej z rewolucją, która polegała na przejściu od gospodarki myśliwskiej do formacji rolniczej (setki książek z dziedziny antropologii, ostatnio choćby Świat człowieka - świat kultury Ewy Nowickiej, Warszawa 1997). Ale może dotychczasowe badania są wielką pomyłką i kolega Pliszka uzyskał przekaz od samego "neolitycznego szamana". Jeśli zaś koledze chodziło o paleolit - owszem, uczeni przyznają: dominowało łowiectwo - to z dostępnej mi wiedzy wynika, że myśliwy, który sam wybrałby się na polowanie, byłby samobójcą. Dlatego właśnie dla społeczności myśliwskich charakterystyczne było polowanie w grupie, a dystrybucja przyniesionych skór i pokarmu polegała na czymś zupełnie innym - z pewnością nie na zasadzie wymiany towarowej, gdyż wówczas własność prywatna była rzeczą wysoce niezrozumiałą (nie bez kozery Marks powoływał się na, enigmatyczną co prawda, wspólnotę pierwotną), a prawdopodobnie nie istniała w ogóle w takim kształcie, w jakim znamy ją dzisiaj. Przyniesiony łup myśliwy oddawał kobiecie, która dzieliła go z innymi kobietami, a następnie dorosłymi nie biorącymi udziału w polowaniu wg zasad podziału, jakie panowały w plemieniu.2) Malowidła naskalne z tej epoki (słynne Lascaux) nie operują nawet jeszcze obrazem pary ludzi - cóż dopiero mówić o jednostce! - wszędzie w malowidłach pojawiają się grupy ludzi, wspólnie polujące. Ale - jak mówię - może koledze Pliszce dostępna jest wiedza hermetyczna i niedostępna dla innych. Zazdroszczę.
  2. Koledze Tomaszowi Perkowskiemu3) zazdroszczę wiary w metanarrację o emancypacji ludzkości. Przepraszam, że używam trudnych słów. Dla wyjaśnienia odsyłam do J. F. Lyotarda (Kondycja ponowoczesna - ukazała się ostatnio po polsku). Swoją drogą to zabawne - kolega rozprawia się z wszystkimi zaściankowymi dogmatami w imię kolejnego dogmatu - tego, że ludzkość będzie fantastyczna, dobra rozumna i nieskalana, jeśli tylko stworzyć jej do tego warunki (oczywiście dostarczy ich - a jakże - wolny rynek. Czyżby to dlatego, że - jak wynika z tekstu kolegi Pliszki - wolny rynek rozwiąże problemy życia seksualnego?). Mit o tym, że ludzkość "się wyrobi i będzie super" od czasu oświecenia zdążył się już skompromitować, a dziś owa metanarracja (że powtórzę za Lyotardem) nie dostarcza już uzasadnienia epistemologicznego i nie jest uzasadnieniem mitu o postępie. Ale może Lyotard to też zaścianek? Zazdroszczę koledze również magicznej wiary w rok 2000.4) Świadczy to co prawda o pewnym imperializmie kulturowym, bo dla znacznego procenta ludzkości nie będzie to rok 2000, tylko 5 tysięcy-któryś-tam bądź 3 tysięce-ileś, no ale niech się matoły w końcu nauczą liczyć czas poprawnie. Zaściankowi tacy! Co do 1968 r. - zdaje się, że w Polsce jesteśmy na etapie Ameryki lat 50. - z ich obskurantyzmem, fascynacją nowinkami technicznymi, obłudą, wiarą w świetlaną przyszłość kapitalizmu, konsumpcjonizmem i pogardą dla tego, co "inne". Na 1968 r. jeszcze nam przyjdzie w Polsce poczekać.

Cóż, jestem zielonym matołem. Dzięki temu jednak - zazdroszcząc - nie popadam we frustrację. Za cholerę nie wiem, co będzie i dokąd zmierza świat. Wiem, na co się nie zgadzam tu i teraz. Np. na to, żeby kolejne hektary lasu w górach były wycinane w imię wolnego rynku i kapitalizmu. Subtelne dystynkcje mnie tu nie interesują, nie bawię się w filozofię, mówię o stanie faktycznym. Wolny rynek jest dla mnie nie do przyjęcia ze względu na jego nacisk na rolę własności indywidualnej i mechanizmy, które prowadzą do jej ustawicznego zwiększania, również ze względu na mechanizm wzmacniania indywidualizmu i przekonania o odrębności od innych. Fantazmaty kolegów Pliszki i Perkowskiego brzmią podobnie, jak uzasadnienia budowniczych kolei linowych i tras narciarskich. Przypadek? Nie zamierzam czekać, aż się przekonamy, czy wolny rynek jest utraconym rajem. Wbrew temu, co twierdzą przedstawiciele "Pro Life" (powinni się chyba nazwać "Pro Human Life"), jest nas za dużo. Nie będę tu polemizować z Jankiem Bocheńskim,5) bo o aborcji i antykoncepcji dyskutuje się w tym kraju od kilku lat i jest to ulubiony temat zastępczy, a argumenty obu stron od dawna zostały ustalone i nie ma co się spierać. Zapraszam do krótkiej wizyty w górach, może też być rzut oka na mapę turystyczną. Nie ma już praktycznie w górach areałów leśnych o takiej wielkości, która pozwalałaby na swobodę życia wielkich drapeżników, jak np. wilk. Stąd się biorą problemy związane z jego ochroną. Wilk już nie ma się gdzie "posunąć". A ludzie - mimo 2000 lat chrześcijaństwa - (w Polsce trochę mniej, więc może dlatego dzikiej przyrody mamy trochę więcej) jakoś nie chcą ograniczyć dobrowolnie swoich potrzeb i niespecjalnie są wyczuleni na zagładę życia innego niż ich własne.

Cóż, fajnie się gada, ale póki co, nie widzę, żeby rzesza dyskutujących mędrców miała jakiś realny kontakt z eksterminowaną, ginącą przyrodą i - to się dzieje na naszych oczach, nie będziecie mogli powiedzieć, że nie wiedzieliście - żeby w konkretny sposób się temu przeciwstawiała. To nie jest zarzut personalny, tylko wniosek wypływający z faktu, że na akcjach w miejscach zagrożonych pojawiają się czy pomagają w konkretnych sprawach albo ciągle te same osoby, albo ludzie, którzy nie uczestniczą w ruchu ekologicznym wcale (ten ostatni przejaw jest akurat korzystnym zjawiskiem).

A może by tak kilka książek spoza listy lektur obowiązkowych i - choć raz na rok - wyprawa do lasu lub nad rzekę? Tam myśli się zupełnie inaczej, na własne konto i niezależnie od wszelkich matryc.

Anna Nacher
Nowosądecki Oddział Pracowni na rzecz Wszystkich Istot, Sieć "Góry dla Natury"
* Piastowska 5
33-300 Nowy Sącz
) 0-18/441-10-47
2 0-18/442-28-16
: marek@pnrwi.most.org.pl

1) Bogdan Pliszka, Historia pewnego nieporozumienia [w:] ZB nr 3(105)/98, s.46.

2) A. Leroi-Gourhan, za: Elisabeth Badinter, L'un est l'autre, Editions Odile Jacobs, 1988, s.37.

3) Tomasz Perkowski, Ekologia liberalno-konserwatywna [w:] ZB nr 12(102)/ 97, s.77.

4) Tenże, Partia Zielonych kontratakuje [w:] ZB nr 3(105)/98, s.7.

5) Janek Bocheński, Spiskowa teoria dziejów albo kryptoantropocentryści kontratakują [w:] ZB nr 3(105)/98, s.52.

EKOLOGIA UMYSŁU
MONOKULTURY INTELEKTUALNE

Monkulturowość to nie tylko domena bezmyślnych upraw leśnych. Wystarczy spojrzeć na monokultury społeczne, intensywnie nawożone ideologiami. Chociażby na polskim gruncie.

Tu na przykład, na glebie jałowej, acz ciemnej, rosną szeregi etnicznie czystego narodowca.

Gdzie indziej, pod autostradą, konsumuje się nawzajem i inwestuje roślinność drapieżna - europejskie wolnorynkowce.

Tam znowuż, gęba w gębę, poletko czerwonych głąbi.

Monokultury rosną.

Jak okiem sięgnąć. W lewo, w prawo, ku EŁROPIE.

W monokulturze raźniej.

Tomasz Poller

PS

Oczywiście w wyżej opisanym kołchozie możliwe są przesadzenia i genetyczne mutacje. To jednak zmienia niewiele.

UNIA WOLNOŚCI A EKOLOGIA
- LIST OTWARTY DO MACIEJA KOZAKIEWICZA

Już miałem zamiar odpowiedzieć pozytywnie na apel do przyłączenia się do współpracy z Unią Wolności, zamieszczony w ZB nr 5(107)/98),1) ale przewróciłem kartkę i przeczytałem, jak Ministerstwo Ochrony Środowiska lekce sobie waży dewastację Jaworzyny Krynickiej i ekologów dbających o tę górę. A przecież Pan Gawlik z Unii Wolności jest sekretarzem stanu w ministerstwie. Co więc są warte te wszystkie zapewnienia i apele? Praktyka mówi sama za siebie.

O Jaworzynie ZB pisały nie pierwszy raz.2) I co? Czy Pan Gawlik albo rzecznik prasowy ministerstwa odpowiedzieli na krytykę prasową? Pewnie tak, i tylko naczelny ZB złośliwie ukrywa te teksty przed P.T. Czytelnikami?

Może pora przestać udawać. Jeśli Unia jest tak ekologiczna, to co takiego zrobiła dla Matki Ziemi??? Bo dostęp do informacji jest gwarantowany przez Konstytucję RP, nie jest to więc żadna łaska Panów z Unii Wolności, tylko obowiązek urzędniczy - i to podstawowy. Zresztą jeśli działacze UW są tak bardzo za dostępem do informacji, to dlaczego jeszcze nie ma ustawy o dostępie do informacji, a ustawa o ochronie tajemnicy pamięta czasy stanu wojennego???

A co do wilków, to też polecam w tym samym wydaniu ZB3) opracowanie Stowarzyszenia dla Natury "Wilk" o tym, jak bardzo resort pod kierownictwem Pana Gawlika pragnie kontaktów z ekologami i jak bardzo dba o przyrodę.

Piotr Szkudlarek

PS

Swego czasu padła propozycja powołania Rady Programowej przy Redakcji ZB. Teraz myślę, że to był dobry pomysł - szkoda miejsca w ZB na tak prymitywna propagandę. Bo dla mnie ZB to źródło wartościowych informacji. I oby tak było dalej.

1) Maciej Kozakiewicz, Do środowisk działających na rzecz zrównoważonego rozwoju [w:] ZB nr 5(107)/98, s.26.

2) ŕ Zob. m.in.:

3) Sabina Nowak, Opinia Stowarzyszenia dla Natury "WILK"… [w:] ZB nr 5(107)/98, s.19.

(red.)

GOSPODARKA RDLP-KRAKÓW
- JAK TO Z Tą OCHRONĄ JEST NAPRAWDĘ?

Pan dyrektor RDLP-Kraków - dr inż. Alfred Król był łaskaw napisać tekst zamieszczony w ZB nr 5(107)/98, s.24 pt. Replika RDLP-Kraków na zarzuty Nowosądeckiego Oddziału PnrWI. Niestety, nie ma w nim konkretnych odpowiedzi, mimo informacji: Dotyczy: spraw podnoszonych przez Nowosądecki Oddział Pracowni na rzecz Wszystkich Istot.

Rozczarowania nie osłodzi nawet obietnica informowania nas o posiedzeniach Komisji Techniczno-Gospodarczych, które są podstawą zatwierdzenia planów urządzania lasu. Faktycznie - otrzymaliśmy kilka informacji na temat tych posiedzeń na tydzień przed terminem ich zwołania. Na 4 zawiadomienia o KTG, 2 dotyczą drugiego posiedzenia KTG, na które praktycznie nie można zgłaszać już żadnych nowych wniosków do planu urządzania lasu. Można się domyślać, że chodzi w ten sposób o wykazanie, iż LP nas zapraszają, a my nie uczestniczymy lub jesteśmy słabo przygotowani do spotkania. Apelujemy do łaskawego Pana Dyrektora o refleks i danie nam chociaż miesiąca na przygotowanie się do tak poważnej konferencji. Przypomina nam to inne praktyki zapraszania na konsultacje, m.in. z biura ministra Ryszarda Czarneckiego (zaproszono nas telefonicznie 12 maja na spotkanie w sprawie integracji z UE 15 maja, wymagając 6-minutowego wystąpienia dotyczącego tej problematyki, z wyłączeniem problemów lokalnych) czy biura Głównego Konserwatora Przyrody (na spotkanie, które miało się odbyć w poniedziałek, zaproszenie dotarło do nas faksem w… piątek).

O wątpliwym dla nas certyfikacie "z Oxfordu", a szczególnie o sposobie jego przyznawania już pisaliśmy i nic w tej kwestii się nie zmieniło, może z wyjątkiem tego, że gospodarka leśna ma być okresowo kontrolowana i jest szansa na jego utratę.

Pan Dyrektor przytoczył też kilka informacji, które nie są prawdziwe, a dotyczą ochrony przyrody na terenie LP. Pozytywne zaopiniowanie projektów nowych parków krajobrazowych i rezerwatów przyrody trudno jest uznać za jakiś szczególny wkład RDLP-Kraków w ochronę przyrody, gdyż obiekty te nie powstały z inicjatywy RDLP i tyle samo obszarów nie zostało objętych ochroną ze względu na weto RDLP w Krakowie. Co do rezerwatów to pragnę przytoczyć kilka danych liczbowych: jest ich na terenie RDLP-Kraków 66, ich łączna powierzchnia wynosi 1 950 ha. Średnia powierzchnia rezerwatu w RDLP-Kraków wynosi 29,54 ha. Nowe prace naukowe na temat powierzchni rezerwatów leśnych dowodzą, że aby rezerwat spełniał swoją rolę ochronną, winien mieć ponad 60 ha powierzchni. Jak na wzorcowe i wielce ochroniarskie gospodarowanie jest jeszcze wiele do zrobienia na tym polu, prawda? W Beskidzie Sądeckim na 14 rezerwatów leśnych jest tylko jeden, który powstał w odpowiedniku LP - "lasach kameralnych"… tyle że przed wojną. Wszystkie inne powstały w dobrach prywatnych lub dzięki staraniom jedynego skutecznego konserwatora przyrody, jakim był kiedyś mgr inż. Antoni Szewczyk. Jakie boje były toczone o powstanie tych rezerwatów, to pan A. Szewczyk, w części ja i tylko w niewielkiej części Pan Dyrektor A. Król wiemy dobrze! Jest faktem, że w porównaniu do swych poprzedników, których - Panie Dyrektorze - nasz wspólny Wielki Nauczyciel prof. Stefan Myczkowski nazywał "rzeźnikami" - Pan dba chociaż o "zielony image" swego przedsiębiorstwa. Przytaczane przez Pana Dyrektora liczby są krzepiące, tylko lasu ubywa… a średni wiek drzewostanów w wielu nadleśnictwach jest chyba brany z sufitu!

Można by też przytoczyć liczby świadczące, że pozyskanie drewna z terenu Beskidu Sądeckiego nie malało istotnie pomiędzy rokiem 1970 a 1997, a utworzenie parku krajobrazowego nie odbiło się tak bardzo w masie pozyskiwanego surowca. Może więc dlatego parki krajobrazowe uzyskały akceptację RDLP-Kraków?

Nie wracam do zarzutów opublikowanych w ZB i ciągle czekających na prawdziwą odpowiedź, liczymy bowiem na to, że może jednak kiedyś zechcecie (lub zostaniecie zmuszeni) Państwo do podjęcia prawdziwego dialogu ze społecznym sektorem ochrony przyrody. Rozumiem doskonale, że jako dyrektor przedsiębiorstwa musi Pan "zajmować stanowiska" i "grozić palcem" niesfornym ekologom, ale jest Pan też leśnikiem i ma sumienie zawodowe. Dlatego proszę nie karcić nas za słownictwo, gdyż gorsze od słownictwa jest kłamstwo i rodzi ono mniej czy bardziej emocjonalne podejście. Nowosądecki Oddział "Pracowni" nigdy nie aprobował przyznania certyfikatu i Pan dobrze o tym wiedział, mówiąc coś zupełnie innego. Nie wiedział Pan tylko, że jesteśmy na sali…

Zacznijmy wszystko od początku - czekamy na odpowiedź na nasze zarzuty, do których możemy dorzucić jeszcze kilka, np. ten, że w rejonie Przehyby pański podwładny od wielu lat ryje drogi stokowe pod planowaną stację narciarską, czyżby RDLP miało zbyt dużo środków? A gaje modrzewiowe na miejscu górnoreglowych świerczyn? Itd., itd…

Co do propozycji spotkania to chcemy odbierać ją pozytywnie, ale jeszcze bardziej niż spotkaniem cieszylibyśmy się, gdyby Pan stanął w obronie stoków Jaworzyny Krynickiej i Pustej, objął ochroną jodłę i ostatnie ostoje cietrzewia w Beskidzie Sądeckim….

mgr inż. Marek Styczyński
Nowosądecki Oddział PnrWI * Piastowska 5, 33-300 Nowy Sącz
) 0-18/441-10-47 2 0-18/442-28-16 : marek@pnrwi.most.org.pl

PS

W dziełku Lasy i gospodarka leśna RDLP w Krakowie wyczytałem m.in., że gady w Nadleśnictwie Stary Sącz reprezentują: żmija zygzakowata, zaskroniec, padalec i jaszczurki (s.167); w Nadleśnictwie Krzeszowice występuje ropucha grzebiuszka (s.103); w Nadleśnictwie Nawojowa występuje wiele gatunków ropuch (s.137-138)!

Jest tam więcej "kwiatków" na łączce przyrodoznawstwa z zakresu szkoły podstawowej, ale ograniczam się do herpetofauny, gdyż wobec obdarowania Stowarzyszenia Greenworks budynkiem z rezerwy LP jest szansa na podciągnięcie się pracowników w tej - przyznaję - mało związanej z pozyskaniem drewna dziedzinie.

W tekście wykorzystano informacje z opracowań:

Wolę mieć wspólnych przodków z małpą niż kreacjonistami, takimi jak Pan.

Th. Huxley

POCHODZIMY OD MAŁPY

"Zielone Brygady" - to, jak głosi podtytuł, pismo ekologów. Jestem studentem - ekologiem ewolucyjnym, więc sądzę, że jest to też moje pismo, chociaż nie da się ukryć - domena ZB to raczej sozologia i ekologia głęboka niż ekologia w znaczeniu akademickim. Jednak w ZB nr 2(104)/98, s.41 pojawił się artykuł zahaczający o moją działkę tak, że muszę zareagować.1)

Autor artykułu - Robert Surma, zapewne nie mając dostatecznej wiedzy w temacie ewolucjonizmu, dał się zwieść książkom wydanym przez kreacjonistów, których celem jest zdyskredytowanie ewolucji wszelkimi, nie zawsze merytorycznymi środkami. Mój artykuł nie jest osobistym atakiem na niego tylko na przytaczane "fakty". Nie jest też wykładem o ewolucjonizmie (to chyba nie miejsce na to), a komentarzem do jego artykułu Czy pochodzimy od małpy? Dla lepszego zrozumienia należy mieć ww. tekst pod ręką i porównywać.

Rzeczywiście, ewolucjoniści nie mówią już o pochodzeniu człowieka od małpy, gdyż gatunek Homo (człowiek) jest przedstawicielem małp, podobnie jak rezus czy szympans. Wspólny przodek tego ostatniego i człowieka żył kilka milionów lat temu. Oczywiście ewolucjonizm to teoria naukowa, a teoria nie może być stuprocentowo pewna, ale odwróćmy sytuację i zauważmy, że kreacjonizm to też tylko teoria. Poza tym teorią jest pogląd na budowę atomu czy wszechświata albo pogląd na mechanizmy reakcji chemicznych i wiele innych.2) Są to tylko teorie. Ponieważ jednak są to teorie najbardziej prawdopodobne i przyjmowane (nie bezpodstawnie) przez specjalistów, są nauczane w szkole.

Autor przedstawia rys historyczny stosunków Kościół katolicki - ewolucjoniści. Niestety - rys zbyt krótki. Przede wszystkim już od czasów św. Augustyna Kościół katolicki (nie mówię tu o innych kościołach) przyznał, że nie można dosłownie interpretować fragmentów Biblii niezgodnych z nauką. Na przełomie XVIII i XIX w. uważano ewolucję (w nieco innym znaczeniu niż obecnie) za coś zgodnego z wizją chrześcijańskiego obrazu świata. Teolodzy przyznają, że Bóg-twórca praw, które doprowadziły do obecnego stanu, to bardziej godna wizja niż Bóg-rzemieślnik, który wytwarza nową rzecz i poprawia ją w razie potrzeby,3) produkując np. kolejny odcień piór gołębia. Ja więc nie widzę sprzeczności między chrześcijaństwem a ewolucjonizmem, którą podkreśla autor. Katolicki fundamentalizm pojawił się na przełomie XIX i XX w. i ten stan, przytaczany przez autora, jest raczej wyjątkiem niż normą.

A teraz odniosę się do poszczególnych punktów z ww. artykułu:

1.

Naprawdę nie mam się do czego przyczepić. Może poza skłonnością do literalnego czytania Biblii.

2.

Rzeczywiście - opis w Genesis jest podobny do kolejności pojawiania się gatunków w zapisie kopalnym.4) Są jednak pewne nieścisłości: rośliny drzewiaste pojawiły się później niż ryby, te nie pojawiły się równocześnie z ptakami, gwiazdy zaś bez wątpienia powstały wcześniej niż Ziemia. W którym natomiast etapie pojawiły się według Biblii: bakterie, owady, grzyby, wrotki, mszywioły, graptolity, pierścienice?

3 i 4.

Nie wiem, skąd autor wziął liczbę 1:10 do potęgi 113. Być może nawet takie jest prawdopodobieństwo powstania cząsteczki przeciętnego białka w jednorazowym akcie, z mieszaniny pierwiastków. Jednak dlaczego białko czy komórka ma powstać "z niczego" na raz? Powstają one z mniej skomplikowanych struktur etapowo. Tak naprawdę w powstaniu życia nie chodzi o powstanie białek, a replikatorów (substancji inicjujących powstanie swych kopii), jakimi mogą być RNA i DNA, dla których białka są tylko osłoną.5) Powstanie RNA jest w miarę prawdopodobne, zwłaszcza że ono samo może katalizować powstanie kolejnych swych cząsteczek. Katalizatorami mogą być też nie utlenione jony (przed powstaniem fotosyntezy, głównego "dostarczyciela" wolnego tlenu, były powszechne), więc prakomórkom nie było potrzebne wspominane przez autora 2000 enzymów. Powstawanie białek na bazie RNA/DNA i w obecności aminokwasów (cegiełek budujących białka) jest faktem. Powstanie życia w ówczesnych warunkach było wysoce prawdopodobne, wręcz nieuniknione. Z czasem te struktury osiągnęły taki stopień komplikacji, jaki możemy dziś zaobserwować.6)

5.

W myśl argumentów z powyższych punktów w problemie "jajko czy kura?" pierwsze nie było ani DNA, ani białko tylko proste związki organiczne jak RNA, łączące charakter replikatorów i enzymów, czyli "i jajka, i kury".

6.

Prawdą jest, że dobór naturalny jest głównym (nie jedynym) motorem ewolucji. Przeżywają najlepiej dostosowani, ale to nie znaczy najsilniejsi czy najmądrzejsi, ale tacy, którzy najefektywniej propagują swoje geny. Osiągają to przez rozmnażanie i zapewnianie swym potomkom przeżycia. Nie świadczy to o żadnej mądrości czy celowości natury. Po prostu tak jest dzięki prawom chemii i fizyki - na "mądrość natury" czy etykę tu nie ma miejsca. W różnych sytuacjach, przy różnym materiale wyjściowym dobór preferuje odpowiednie cechy. Może to być nieprawdopodobna zdolność reprodukcji królików albo wytrzymała muszla ślimaka umożliwiająca mu przeżycie, więc i rozmnożenie się. U człowieka była to (dziś dzięki technice i medycynie działa znacznie słabiej) sprawność fizyczna i inteligencja pozwalająca na jej lepsze wykorzystanie. Dzisiejsi ludzie są potomkami tych, którzy wykorzystując te cechy, pozostawili dzieci.

7.

Ten punkt to po prostu kłamstwo. Eksperyment Millera i Ureya nie skończył się fiaskiem - chyba że świadectwem niepowodzenia jest nagroda Nobla. W wyniku tego doświadczenia Miller otrzymał wystarczające ilości aminokwasów. Zaobserwował też sposoby ich powstawania z powszechnie występujących substancji. Aminokwasy znajdowane są też w meteorytach, więc ich powstawanie jest zwykłym zjawiskiem we wszechświecie.

8.

Zgadzam się z pierwszą częścią punktu. Naukowcy twierdzą, że atmosfera pierwotnej Ziemi była redukująca, co - jak sam autor stwierdza - powinno sprzyjać powstaniu związków biogennych. Co do promieniowania kosmicznego, to prawdopodobnie życie powstało w wodzie, która jest dobrym filtrem, zresztą filtrem - co prawda słabszym niż ozonosfera - była też ówczesna atmosfera. Promieniowanie młodego Słońca było słabsze niż obecnie. Z drugiej strony, promieniowanie powoduje zmiany w genach (mutacje), które (jeśli nie są zbyt szkodliwe) przyśpieszają ewolucję.

9.

Jest prawdą, że woda sprzyja depolimeryzacji, ale życie powstało prawdopodobnie nie w toni wodnej tylko na dnie, na podłożu substancji, których wpływ sprzyjający polimeryzacji był silniejszy niż działanie wody.

10.

Mogę się podpisać pod tym punktem. To prawda, że cechy nabyte nie dziedziczą się - to jedno z podstawowych założeń darwinizmu. Więc co ma piernik do wiatraka? Ten punkt na pewno nie jest przyczynkiem do kreacjonizmu.

11.

Muszka owocowa to ulubiony "materiał" genetyków. Okazuje się, że w związku z nią można zaobserwować zjawiska zakrawające na specjację (powstanie nowych gatunków). Udało się wyhodować postacie rozmnażające się albo wyłącznie na jabłkach, albo na owocach głogu. Nie ma pomiędzy nimi wymiany genów, są więc odrębnymi gatunkami i nie są to te same muszki owocowe, co ich przodkowie.

12.

Nie mi rozstrzygać, czy istnienie śladów życia na Marsie to propaganda naukowców z NASA, czy ich nieistnienie to propaganda kreacjonistów. Zresztą, udowodnić można tylko istnienie czegoś, nie można udowodnić nieistnienia.

13, 14 i 15.

Co prawda zdarzają się fałszerstwa i pomyłki. Człowiek z Piltdown, to klasyczny przykład (niektórzy twierdzą, że Teilhard de Chardin specjalnie chciał dopiec dumie angielskich naukowców). Są natomiast dziesiątki innych ogniw pośrednich pomiędzy człowiekiem współczesnym a "małpą".7) Poza paleontologią istnieją także dowody z biologii molekularnej, która bada podstawy ewolucji - paleontologia i anatomia badają jej efekt. Natomiast co do szczątków eohippusa i archeopteryksa to jeśli są to fałszerstwa, to zostały wykonane odpowiednio: 40 i 150 mln lat temu, bo taki jest ich wiek obliczony metodami fizyki atomowej. Prapłaziec zaś to współczesna tropikalna ryba równie realna, jak śledź czy rekin. Autor być może miał na myśli ichtiostegę - formę przejściową pomiędzy rybami a płazami sprzed 360 milionów lat, której szkielety jednakże też nie są fałszerstwami, być może zaś powtarza nieświadomie kłamstwa kreacjonistów.

Autor twierdzi, że mógłby tę wyliczankę jeszcze długo prowadzić. Dostarczyłby mi w ten sposób argumentów przeciwnych jego zamierzeniom. Nauka to zbiór faktów, które pewne w 100% nie są. Nauka żywa to nauka w trakcie jej powstawania, jej zaś motorem są dyskusje. Ewolucjonizm to tylko teoria, ale mnie ta teoria przekonuje, gdyż są fakty za nią przemawiające.8) Wymienione przez autora "pewne środowiska" (naukowcy-ewolucjoniści) uczą w szkole tego, czego uczą, gdyż są najbardziej kompetentni. Nie neguję faktu, że powstanie życia, jego utrzymanie i osiągnięcie obecnego stanu wymagało wielu zbiegów okoliczności i warunków, ale niektóre z nich mogłyby być równie dobrze inne. Życie przystosowane jest do warunków (dzień trwa 24 godziny teraz, ale dawniej był krótszy, a w przyszłości będzie dłuższy i organizmy się do tego przystosują), a nie warunki do życia. Niestety, zgadzam się z ostatnim zdaniem, że wiele z tych warunków tak łatwo zmienić, zbyt szybko, abyśmy zdążyli się do nich przystosować.

Piotr Panek
Żwirki i Wigury 95/97
02-089 Warszawa

1) R. Surma, Czy pochodzimy od małpy? [w:] ZB nr 2(104)/98, s.41.

2) T. Umiński, Notatki do wykładów z zoologii, Uniwersytet Warszawski 1997-98.

3) M. Heller, J. Życiński, Dylematy ewolucji, Wyd. "Biblos", Tarnów 1996.

4) Wg: Biblia Tysiąclecia, 1966.

5) R. Dawkins, Samolubny gen, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996.

6) R. Dawkins, Ślepy zegarmistrz, PIW, Warszawa 1994.

7) M. Ryszkiewicz, Ziemia i życie, Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1996.

8) Por. Ch. J. Krebs, Ekologia, PWN, Warszawa 1996; Z. M. Gliwicz, Letters to Nature [w:] "Nature" nr 320/1986.


Zielone Brygady nr 7 (109), 1-15 kwietnia 1998