Zielone Brygady nr 8 (110), 16-30 kwietnia 1998


STAN WOJENNY W LIGOCIE DOLNEJ

Tylko ostre postawienie kwestii przez małą grupę ludzi umożliwia powolne filtrowanie się przemian w bezwładne cielska społeczeństw.

Witkacy

Poprzedni odcinek relacji zakończyłem w momencie, gdy wojewoda Zembaczyński po odrzuceniu przez Koalicję na rzecz Góry Świętej Anny jego ultimatum wyjechał z obozu. To była środa. Czwartek upłynął spokojnie. W piątek, 5.6. zaczęło się. Niemcy wynajęli ochroniarzy i duże siły drwali, straż leśna zaczęła zamykać drogi w lesie. Od świtu ruszyła wycinka. W obozie jak zwykle było ok. 20 osób. Nie były one w stanie zatrzymać robót.

Pas autostrady został najwyraźniej przez Pana wojewodę wyjęty spod prawa i jak za dawnych lat zamknięty dla środków masowego przekazu. Dziennikarze byli powalani na ziemię, wykręcano im ręce, zabierano filmy. Dokonywała tego firma Gwarant - Agencja Ochrony i Detektywistyki Sp. z o.o., licencjonowana koncesją MSW, z siedzibą w Brzegu. Co najmniej w dwóch przypadkach drwale pod ochroną ludzi z Gwaranta ścięli drzewa z siedzącymi na nich protestującymi, zabierano uprzęże alpinistyczne, grożono okaleczeniem, podcinano także drzewa z domkami. Wszystko w atmosferze wyraźnego przyzwolenia ze strony władz wojewódzkich. Pan wojewoda pytany potem, dlaczego policja nie interweniowała, radził nam z uśmiechem składać doniesienia do prokuratora. Wieczorem dały znać o sobie konsekwencje tak zwanych konsultacji z miejscową społecznością, które Pan wojewoda urządził we wtorek. Do obozu wpadła grupa ok. 20 podpitych "przedstawicieli lokalnej społeczności", uzbrojona w piły spalinowe, zaczęła nimi ciąć (tym razem już nie podcinać) drzewa, na których siedzieli ludzie. Tylko szybkiej interwencji policji ze Zdzieszowic zawdzięczać należy, że nie doszło do tragedii. Napastnicy zostali spisani, zepsuła im się piła i jeden z łańcuchów pozostał w drzewie, ale jakoś nikt nie kwapił się z zabezpieczeniem tego dowodu rzeczowego.

W sobotę znowu doszło do ścinania drzew z ludźmi, pobito Piotra Rachwalskiego. Ok. 1600 któryś z pracowników budowlanych usiłował rozjechać jednego z naszych kolegów samochodem i choć kierowca był wyraźnie podchmielony, policja nie skierowała go na alkomat. Po tym incydencie rozpoczął się zmasowany atak na obóz, a całość nosiła znamiona prowokacji. Na obóz ruszyli zarówno drwale, jak i koparki, wszystko pod osłoną ludzi z Gwaranta. Koparki uderzały w drzewa z domkami. Nie było żadnych mediów, a my nie mieliśmy w chwili ataku nawet aparatu. Dopiero po 1800 przybyła telewizja i redaktor Wawer, wtedy skończyły się najbardziej brutalne akty przemocy. Wieczorem Panorama zapowiedziała likwidację obozu następnego dnia rano. Pobudka była więc po 400. Mieliśmy już rozwaloną kuchnię i namioty, kolejny dzień strasznego upału. Tym razem atak nie nastąpił, ale byliśmy już mocno wyczerpani, dawał o sobie znać przede wszystkim brak snu. Poprzedniego dnia rozważaliśmy zawieszenie blokady, gdyż było widać, że nie jesteśmy w stanie bronić lasu, którego ogromne połacie zostały wycięte dosłownie w pół dnia, jednak wobec brutalności akcji z soboty ten wariant przestał wchodzić w grę. Oddaję teraz głos bezpośredniej uczestniczce wydarzeń ostatniej nocy - Ani Targiel:

7 czerwca, niedziela - drugi dzień silnego wiatru, który zagłuszał rozmowy przez telefon. Znalazłam sobie spokojny kąt i informowałam media o mających nastąpić nazajutrz wydarzeniach. Informacja była ponoć ściśle tajna, ale dzięki uprzejmości sympatyzujących z nami osób dotarła do nas. Rano spodziewaliśmy się ostatecznej likwidacji naszego obozu. Przyjęliśmy tę wiadomość z ulgą, gdyż już od wtorku, czyli spotkania z wojewodą i mieszkańcami niechętnej nam wsi Ligota Dolna, oczekiwaliśmy interwencji.

W środę wieczorem oglądałam "Wiadomości", wojewoda spokojnym tonem orzekł, że podejmie odpowiednie decyzje, by nas usunąć; wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że załatwi to w taki bandycki sposób. W czwartek wieczorem wróciłam z dwudniowego odpoczynku w domu - miałam odebrać świadectwo, ale zmęczenie zrobiło swoje i tylko spałam. W obozie panował zupełny chaos. Wiedzieliśmy, że interwencja jest kwestią dni, a nawet godzin. Mało kto troszczył się o tak przyziemne sprawy, jak umycie po sobie kubka. Poza tym burza poprzedniego dnia dołożyła się do nieładu w obozie. W piątek byliśmy od 500 na nogach, tymczasem pilarze z ochroną wkroczyli od strony "Arki" i "Topoli", czyli trzeciego i drugiego obozu. Przy siłach, którymi dysponowaliśmy, mogliśmy tylko pozwolić sobie na heroiczne, acz mało skuteczne akcje. O czym przyszło nam przekonać się później. W czasie jednej dniówki pilarze wycięli większość wyznaczonych drzew. W sobotę wraz z ochroną wkroczyli do obozu. Ścięli wszystkie drzewa, na których nie było ludzi ani domków (na szczęście nie powtórzyły się sytuacje z dnia poprzedniego, gdy ścinano drzewa z ludźmi). Mogliśmy się tylko bezradnie przyglądać. Ochrona reagowała tylko na ludzi, którzy próbowali bronić drzew - wtedy w ruch szły rozwiązania siłowe. Policja stała 100 m dalej i starała się niczego nie widzieć. Pilarze cięli bez zastanowienia, nie zwracając uwagi, czy upadające drzewo uderzy w domek - co, z resztą, kilka razy miało miejsce. Następnie do akcji wkroczyły koparki. Jeden z operatorów obłamywał gałęzie i potrząsał drzewem, na którym był zawieszony jeden z domków - "Poznaniacy". Po półtorej godzinie zostały tylko drzewa z domkami i kilka innych, na które tuż przed interwencją wspięli się ludzie. Obrazek jak po wojnie. Domki zostały wystawione bezpośrednio na podmuchy wiatru; teraz problem, który spędzał wojewodzie sen z powiek, mogła rozwiązać każda większa burza. Najgorzej wyglądali "Poznaniacy" - luksusowy domek zawieszony pomiędzy dwoma topolami wyglądał teraz żałośnie. Jedna z nich miała podkopane korzenie, co przy kruchości topoli zwiększało zagrożenie. Oczywiste było, że ta zbójecka akcja, w której narażano nasze życie, możliwa była tylko dzięki zgodzie wojewody opolskiego R. Zembaczyńskiego, który nie brudząc sobie zbytnio rąk, rozwiązał problem w ten sposób. Maciek z Kostrzyna n/Odrą podsłuchał, jak oficer policji przekazał szefowi ochrony zgodę wojewody na wkroczenie na teren obozu.

Niedziela była spokojna, choć cały czas byliśmy w gotowości. Nie mogliśmy się zdecydować, gdzie ukryjemy bagaże i inne cenne rzeczy. Propozycje upadały tak, że w końcu rzeczy zostały, gdzie były: w życie poza pasem autostrady. Nie było to takie złe miejsce - policja odwiozła wszystko na komisariat i zwróciła nam po wyjściu z aresztu. Po południu sprawdziłam wiek uczestników akcji, ponieważ wojewoda groził poważnymi konsekwencjami dla nieletnich. Jedna osoba musiała opuścić obóz. Na zebraniu ustaliliśmy, jak mamy zachować się na policji, warty, pobudkę na 400 i (po raz kolejny) obsadę domków. Przygotowani byliśmy, by zostać w domkach co najmniej do piątku, większość ludzi mogła zostać bezterminowo. Uzupełniliśmy jedzenie i wodę, której było ok. 15 l na osobę. Teraz te przygotowania wydają się śmieszne, skoro akcja policji trwała niecałe 3 h, ale mieliśmy informacje o innym przebiegu zdarzeń. Wg tych wiadomości policjanci mieli otoczyć teren i czekać, aż zejdziemy. Wybrano jednak wariant narażający nasze i ich życie. W nocy dojechała jeszcze ekipa z Gliwic. O 300 obudził mnie Sebastian z Międzychodu, przyspieszyliśmy pobudkę i już 15 min. później wszyscy wstali. W pogotowiu pozostawały osoby mające obsadzić zabetonowane dziury (wpinali się w nie karabińczykami), tripod i pojedyncze drzewa. Zdążyłam tylko zwrócić uwagę Sebastianowi, że jeszcze nie jest w domku i ogłosiliśmy alarm. Przyjechało kilka samochodów, a my błyskawicznie znaleźliśmy się na swoich miejscach. Po chwili okazało się, że alarm był fałszywy; byli to zmiennicy ochrony koparek. Zostaliśmy na stanowiskach. Po chwili od strony pola wbiegła policja z młotami i innym sprzętem. Stanęli zdezorientowani nie wiedząc, co robić, za moment nadali komunikat: "K..., wariant zaskoczenia się nie udał, zdążyli przypiąć się do dziur". Następnie dojechało ponad 20 samochodów z ok. setką policjantów. Była wśród nich brygada do zadań specjalnych i oddziały alpinistyczne. Rozpoczęli akcję, usuwając ludzi znajdujących się na ziemi; niektórych trzeba było wynosić. Jako pierwszy z drzew został zdjęty Grzesiek z Gliwic, który wisiał z kamerą na ścieżce. Zaczęli rozkuwać dziury, musieli obezwładnić Maćka, gdyż utrudniał im to zadanie - w czasie rozkuwania uderzyli go kilkakrotnie młotem. Drugiemu z obsady dziur - Piotrowi z Ozimka zakleszczyli niebezpiecznie rękę. Dość szybko został ściągnięty Bartek z Gliwic, który dodawał nam otuchy okrzykami (został uznany przez policję za "głównego prowodyra"). Zdejmując go, cieli mu linkę na szyi tępym nożem, utrudniając dostęp powietrza. Ściągając Marka (też z Gliwic) podcinali gałęzie, na których stał, aż zawisł brzuchem na jednej z gałęzi, wtedy zaczęli ciągnąć go za nogi i ręce. Osłabionego i zupełnie roztrzęsionego zwindowali go, przeciągnąwszy linkę wokół klatki piersiowej, zamykając dostęp powietrza (wiem to m.in. z relacji policjanta!). Skończyło się na szczęście tylko środkami na uspokojenie i zastrzykiem.

Z kolei zajęli się tripodem, gdzie byłam ja i dzwoniłam, gdzie mogłam udzielając relacji "na żywo". Na szczęście pomysł ochroniarzy sprzed dwu dni, by podcinać belki co 20 cm nie przyszedł policjantom do głowy. Zdejmowali mnie, używając drabin. Trwało to ok. 20 min. Jeden z policjantów wyłamywał mi palce i miażdżył ręce o deski, na których siedziałam, drugi zdjął mi buty i wyłamywał palce u nóg, inny rozgniatał mi kolanem biodra. Oczywiście robili to profesjonalnie, do granicy bólu, tak, by nie spowodować trwałych obrażeń, może poza siniakami na całym ciele, które wykazała obdukcja. Siedmiu policjantów było u góry, ok. 30 trzymało tripod - bali się, że konstrukcja runie. Na przemian śmiałam się, krzyczałam i płakałam, ale im bardziej mnie bolało, tym mocniej zaciskałam się wokół belek. W końcu mnie zdjęli, do samochodu poszłam już dobrowolnie. Domki - jak się okazało - były zbyt łatwo dostępne. Michał z Michowa (prowadził piąty dzień głodówkę) został dość brutalnie sprowadzony z domku na sośnie. W przypadku pozostałych domków ("Fajni chłopacy", "Poznaniacy" i później "Arka"), gdy policjanci weszli do domku, ludzie sami schodzili, nie widząc sensu dalszego oporu. Cała akcja odbyła się bez obecności mediów; dzwonił do nas RMF, że policja blokuje drogi - nie dopuszcza dziennikarzy. Potem był komisariat w Kędzierzynie-Koźlu lub Strzelcach Opolskich, alkomat, protokół, przesłuchanie, którego nie podpisywaliśmy. Przypominając dziewczynom, żeby niczego nie podpisywały i nie wdawały się w ideologiczne dyskusje, szczególnie podkreśliłam, żeby nie ufały "miłym" policjantom. Akurat trafił mi się miły policjant i wbrew mojej teorii - gdyby nie on, posiedziałabym w areszcie dużo dłużej. Złożyłam zażalenie na zatrzymanie i sposób zatrzymania, zażądałam obdukcji. Ledwo po przesłuchaniu zdążyłam zjeść obiad, zostałam wypuszczona jako jedna z pierwszych (poza mną wypuszczono jeszcze trzy osoby, które złożyły zażalenia). Moje zażalenie rozpatrzono pozytywnie, podając w uzasadnieniu, że zatrzymanie było bezprawne, gdyż nie było podstaw sądzić, iż popełniłam przestępstwo. Wszystkim nam zarzucono blokowanie budowy autostrady od 11 maja do 8 czerwca. Po opuszczeniu komisariatu dołączyłam do protestujących pod Urzędem Wojewódzkim w Opolu. Pozostali aresztowani zostali zwolnieni następnego dnia.

W tym samym czasie sporo z nas zostało zatrzymanych na drogach dojazdowych do obozu, które zostały zablokowane równo z początkiem akcji. Z jednej strony byliśmy mocno wściekli, że nas nie było w obozie, a z drugiej strony było jasne, że wobec zatrzymania kolegów trzeba zareagować stanowczo - nie ulegało wątpliwości, że planowana już wcześniej na 1400 pikieta Urzędu Wojewódzkiego w Opolu musi być adekwatna, jeżeli chodzi o radykalizm do porannej pacyfikacji. Postanowiliśmy siedzieć pod UW tak długo, dopóki wszyscy zatrzymani nie zostaną zwolnieni. Nie udało nam się wedrzeć do środka i zgodnie z planem przykuć do drzwi wewnątrz gmachu. Wobec tego zdecydowaliśmy się na sitting przed wejściem do budynku. Ochrona zareagowała brutalnie. Jeden z ochroniarzy kopał w plecy Rafała Górskiego, tudzież próbował go łapać za cenne części ciała, inny ciągnął za włosy Adama Mościckiego. Jednak być może ze względu na obecność mediów po kilku minutach, które niektórzy dziennikarze określili jako: "doszło do szamotaniny z ochroniarzami", ochrona zrezygnowała.

Wtedy pojawił się Pan wojewoda, jak zwykle uprzejmy i wyluzowany zaczął rozmawiać, usiadł sobie przed kamerami w kucki naprzeciwko Majki i zaczął tłumaczyć, jak to jej koledzy złamali prawo i że on nie miał innego wyjścia. Przedtem nie przyjął złotej piły, którą ofiarował mu Kuba Łukaszewski. Odśpiewaliśmy mu sto lat, a Pan wojewoda z uśmiechem zapowiedział, że nasi koledzy będą siedzieć 48 godzin. Zaczęliśmy się więc szykować na spędzenie nocy pod UW, co po kilku tygodniach obozu nie stanowiło już dla nas problemu. Ludzie zaczęli przynosić żywność, kartony, śpiwory. Pod wieczór pojawili się pierwsi zwolnieni z aresztu: m.in. Ania Targiel, którą kilkunastu funkcjonariuszy zdejmowało z tripodu. Potem pojawił się patrol policji i zapytał nas, jak długo zamierzamy siedzieć. Odpowiedzieliśmy, że do czasu uwolnienia reszty zatrzymanych, ale że następnego dnia zrezygnujemy z blokady wejścia do budynku UW. Policjanci spokojnie odjechali. Ok. 1,5 godziny potem zza rogu wysunął się hufiec ponad 20 opolskich skinów. Podszedłem zapytać, o co chodzi. Za chwilę poczułem, że lecę dosyć szybko do tyłu. Marek, który skoczył mi na pomoc, został skopany. Na szczęście uratowaliśmy tubę. Skini zresztą najwyraźniej nie chcieli nas zmasakrować, a tylko przegnać spod UW. Udało im się to i na noc schroniliśmy się w jakiejś miłej piwniczce. Następnego dnia o 10 urządziliśmy pod UW konferencję prasową. Odczytaliśmy oświadczenie (zob. bieżace ZB), Ania opowiadała o pacyfikacji. W pewnej chwili pod urząd zajechały dwa mikrobusy policji. Tym razem wyjątkowo nieprzyjemnej, bez podawania powodu i swoich danych zaczęto nas spisywać. Widocznie nasza obecność w tym miejscu była komuś bardzo nie na rękę. Potem pojechaliśmy do Kędzierzyna-Koźla, gdzie pod aresztem powitaliśmy wszystkich zwolnionych.

Kiedy wracaliśmy w pogodnej atmosferze ulicami Kędzierzyna, skończyły się wszystkie baterie od naszej komórki i razem z Sokołem dzieliliśmy się po raz pierwszy od kilku tygodni uczuciem ogromnego spokoju i zdrowego zmęczenia. To nieprawda, że - jak napisał Adam Wajrak - przegraliśmy z kretesem. Tak mógł napisać tylko ktoś, kto w ogóle nie był w obozie i nie wie, co tam się działo. To, kiedy i jak to napisał, nie zasługuje na komentarz. Wszyscy, a było ich grubo ponad setka, którzy przewinęli się przez trwającą 40 dni blokadę, wiedzą, że nie przegrali. Nikt z nas nie łudził się, że oto nagle Pan Buzek przyjedzie i powie: "Kochani, macie rację - popełniliśmy błędy i teraz je naprawimy", że dadzą nam ordery i zaniechają budowy. Byliśmy tam po to, żeby dać świadectwo oraz wstrząsnąć sumieniami i mózgami co niektórych ludzi. I jest kompletną bzdurą twierdzenie, że to my pozowaliśmy na showmenów i kowbojów, których nic nie interesuje przekonywanie społeczeństwa do swoich racji, a chodziło nam tylko o epatowanie technikami wchodzenia na drzewo. To nie my stwarzaliśmy taki wizerunek tylko media - ci sami dziennikarze najpierw pisali, że marzymy o konfrontacji z policją, a potem o moralnym kacu, jakiego podobno mieli odczuwać ci z nas, których nie zatrzymano, tak jakby rzeczywiście zatrzymanie było naszym celem. To, że walczyliśmy o pewną sprawę, w ogóle nie mieściło im się w głowach; to, że staramy się być maksymalnie efektywni, a nie efektowni, wykraczało poza zakodowane w główkach scenariusze showmeńsko-dramatyczno-męczeńskie.

Wbrew Wajrakowi wiem, że nigdy jeszcze tak wielu ludzi w Polsce nie było życzliwych dla antyautostradowej akcji w obronie przyrody, że nigdy nie doszło do nich tak wiele informacji o łamaniu prawa, jakiego dopuszcza się lobby autostradowe. Tego samego dnia, w którym spacyfikowano obóz, brałem udział w audycji: Puls "Trójki". Wszyscy słuchacze wypowiadali się po naszej stronie. W tym miejscu składam też wyrazy uznania dla ministra Gawlika, który w końcu publicznie - było nie było będąc członkiem rządu - pełnym głosem mówił, co sądzi o programie budowy autostrad i myślę, że nasz protest też mu to ułatwił. Tak to możemy współpracować. Być może jednak najważniejsze jest to, że w obozie nawiązały się bardzo silne i dobre relacje między wieloma autentycznymi obrońcami przyrody, że zebraliśmy całe morze doświadczeń, które muszą zaprocentować, że zaobserwowaliśmy sami mnóstwo naszych słabości i błędów. Żaden sowicie opłacany program edukacji ekologicznej czy tak zwanego wzmacniania ruchu nie nauczył nas tyle, co rozpoczęta z marszu i będąca zaskoczeniem dla większości jej uczestników blokada na Górze Św. Anny. Teraz ważne jest natomiast, żebyśmy polskim i alternatywnym zwyczajem nie zmarnowali tego, co osiągnęliśmy i żeby za rok czy dwa nie trzeba było zaczynać wszystkiego od początku, ale choćby i tak się stało, to na pewno ci, którzy widzieli, co się tam działo, patrzyli na dzielność swoich kolegów i koleżanek, będą lepszymi ludźmi, choć może niektórym będzie się śnił po nocach łomot koparek i przeraźliwe warczenie pił.

CO DALEJ?

Przede wszystkim musimy sie zjednoczyć w obronie przed zapowiadanymi represjami. Posiadamy obecnie listę osób zatrzymanych, nie publikujemy jej ze względu na to, że część osób sobie tego nie życzyła, a każdej nie było możliwości zapytać, sporo osób było też już wcześniej spisywanych i filmowanych na terenie obozu. Mamy listę osób, ale nie mamy adresów i telefonów do wszystkich - więc prośba, zgłaszajcie je pod adresem:

Towarzystwo Ekologicznego Transportu
* Sławkowska 12, 31-014 Kraków
) /2 0-12/422-22-64, 422-21-47,
429-53-32 w. 24 i 25
: olaf@fwie.most.org.pl

W wypadku represji (wzywanie na przesłuchania, kolegia itd.) natychmiast o tym informujcie, odnotowujcie też wydatki z tym związane, np. koszta dojazdów. (Być może ogłosimy publiczną zbiórkę na pomoc dla rodzin osób prześladowanych za obronę przyrody.) Już teraz sporo prywatnych i publicznych osób deklaruje chęć pomocy. W tym miejscu składam też od razu podziękowania naszym dobrodziejom, którzy od początku akcji pospieszyli z pomocą materialną. Ich listę znowu w zależności od życzeń ofiarodawców będziemy publikować.

A poza tym - zobaczymy.

Olaf Swolkień

OBRONA TRWA!

30 czerwca rozpoczyna się kolejny etap walki o Górę Świętej Anny.

Tym razem obóz będzie się mieścił w opuszczonym domostwie we wsi Wysoka, koło samej Góry Św. Anny i klasztoru.

Dojazd: do Zdzieszowic pociągiem, ze Zdzieszowic na Górę: albo piechotą (ok. 1,5 godziny pod górę) albo PKS- em, albo taksówką - 10 złotych.

Nocleg: część w domu, część we własnych namiotach.

Co zabrać: to co na biwak, łącznie z jedzeniem lub środkami na jego zakup, dokumenty oraz wszelkie narzędzia do robót ziemnych, ciesielskich, murarskich.

Na co się przygotować: na pracę w obozie, porządek, przyzwoite zachowanie, ciszę i spanie w nocy, nękanie przez wrogów Ziemi we dnie i w nocy.

Dlaczego protestujemy: żądamy zaniechania budowy przez środek parku krajobrazowego - to niebezpieczny precedens i kpiny z prawa. Oczekujemy poważnych rozmów na temat, który jest powodem protestu, a nie rozwiązywania problemów ochrony środowiska przy pomocy kolejnych ministanów wojennych i represji. To, jak potraktowano uczestników obozu w Ligocie Dolnej, już samo w sobie wymaga stanowczej odpowiedzi - inaczej może się wydawać, że godzimy się na powrót do metod, które niczym nie różnią się od komunistycznych, z tą tylko różnicą, że "nieznanych sprawców" i ZOMO zastąpiły prywatne bojówki wielkich koncernów.

Olaf Swolkień

STANOWISKO GRUPY ZIELONYCH
PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO
WS. GÓRY śW. ANNY

Minister OŚZNiL
Pan Jan Szyszko

Pragnę poinformować Pana o głębokim zaniepokojeniu moim i wielu moich kolegów i koleżanek z Parlamentu Europejskiego w związku z sytuacją w Parku Krajobrazowym Góra Św. Anny. Jak Pan z pewnością wie, przez środek parku budowana jest autostrada bez względu na szkody, jakie to przyniesie dla przyrody. Budowa autostrad na obszarach takich jak Park Krajobrazowy Góra Św. Anny jest zabroniona przez polskie prawo. Co więcej, dokonano analizy oddziaływania na środowisko tylko dla jednego wariantu przebiegu autostrady - tego, który prowadzi przez park, pomijając inne mniej groźne dla środowiska możliwości. Uważam, że prace przy budowie autostrady powinny być wstrzymane do czasu, kiedy alternatywna trasa nie zostanie poddana normalnej procedurze ocen oddziaływania na środowisko. Oceny te powinny być dokonywane przez niezależne instytucje. Sugeruję również, by decyzje tej rangi były poprzedzone publiczną debatą.

Budowa autostrady jest finansowana w całości z funduszy publicznych dostarczanych przez rząd polski oraz Unię Europejską za pośrednictwem Europejskiego Banku Inwestycyjnego oraz PHARE. W następnym tygodniu zadam pytanie Komisji Europejskiej i Radzie Europy, prosząc o wyjaśnienie, w jaki sposób usprawiedliwiają popieranie projektu, który jest tak groźny dla środowiska. Byłabym bardzo wdzięczna, gdyby przesłał mi Pan swoją opinię na ten temat.

Inger Schrling
posłanka do Parlamentu Europejskiego
wiceprezydent Grupy Zielonych
w Parlamencie Europejskim

12.6.98

OŚWIADCZENIE
WS. ARESZTOWAŃ
OBROŃCÓW
PRZYRODY

My, niżej podpisani, oświadczamy, że w pełni solidaryzujemy się z działaniami osób zatrzymanych dziś o świcie (Opole, 18.6.) za obronę dzikiej przyrody na Górze Św. Anny. O tym, że nie zatrzymano nas razem z naszymi przyjaciółmi, zadecydował przypadek. Stanowczo sprzeciwiamy się represjom wobec tych osób i próbom zrzucania na nie odpowiedzialności za udział w spontanicznym proteście, w którym brało udział i czynnie go popierało kilkaset osób. Takie dzielenie nas i szukanie kozłów ofiarnych podważa zaufanie do organów państwa i prawa.

W obliczu represji pozostaniemy solidarni tak samo, jak byliśmy i jesteśmy zjednoczeni w naszym proteście przeciwko niszczeniu Góry Św. Anny

Rafał Górski
Grzegorz Kasprzycki
Jan Kuśmierczyk
Grzegorz Kuśnierz
Jakub Łukaszewski
Adam Mościcki
Lilianna Radoła
Marek Rajczakowski
Joanna Rutkowska
Bogumił Siewruk
Łukasz Sokołowski
Olaf Swolkień
Mirosława Tomanik
Opole, 18.6.98

W SPRAWIE GÓRY ŚW. ANNY LIST OTWARTY

Przez ponad miesiąc setki - przeważnie młodych - ludzi próbowały powstrzymać budowę autostrady przez Park Krajobrazowy Góra Świętej Anny. Ich dramatyczna blokada budowy na granicy rezerwatu była wyrazem odruchu serca bardziej niż jakiejkolwiek rachuby korzyści czy strat z tego płynących.

Ci ludzie, mimo nieraz młodego wieku, stali się wyrzutem sumienia dla wielu z nas, zajętych swoimi sprawami i nie zauważających, jak w wielu miejscach ginie i degraduje się polska przyroda, krajobraz i wartości kulturowe.

Wbrew opinii technokratów, że ekolodzy przegrali z kretesem, bo nikt ich protestu nie potraktował poważnie i że Góra Św. Anny interesowała tylko garstkę nieletniej młodzieży i wagarowiczów, chcemy jasno stwierdzić, że w polskim społeczeństwie są ludzie, którzy popierają protest w obronie Góry. Nie tylko liczne organizacje ekologiczne, słuchacze rozgłośni radiowych i czytelnicy gazet, którzy wyrażali swój szacunek dla tych obrońców przyrody, ale także wielu ludzi nauki i kultury pragnie wyrazić swoją solidarność z tymi, którzy ryzykując interwencje ochroniarzy, policji, zatrzymanie i pociągnięcie do odpowiedzialności karnej, gotowi byli do końca domagać się uratowania tego przyrodniczo-kulturowego skarbu Opolszczyzny, jakim jest Góra Św. Anny. W tej sytuacji uważamy, że wyciąganie konsekwencji karnych wobec aresztowanych nie powinno mieć miejsca.

prof. Roman Andrzejewski
prof. Janusz Bogdanowski
Anna Bogucka-Skowrońska
Małgorzata Braunek
Stefan Chałubiński
Wojciech Eichelberger
Tanna Jakubowicz-Mount
dr A. Janusz Korbel
prof. Stefan Kozłowski
prof. Aleksander Krawczuk
Jacek Kuroń
prof. Wiesław Łukaszewski
Urszula Pająk
Ryszard Peryt
Maciej Prus
prof. Jan Świderski
Magda Umer
prof. Zbigniew T. Wierzbicki


Zielone Brygady nr 8 (110), 16-30 kwietnia 1998