Zielone Brygady nr 8 (110), 16-30 kwietnia 1998
W ZB sporo już było tekstów opisujących negatywny wpływ rozwoju motoryzacji i budowy autostrad na środowisko naturalne. Ostatnio, w ZB nr 6(108)/98 Jacek Purat*) wspomniał także o destruktywnym wpływie tych czynników na wartości kulturowe i zwyczajne stosunki międzyludzkie.
Akurat czytałem sobie książkę Kamień na kamieniu autorstwa Wiesława Myśliwskiego (tego samego, który dostał literacką nagrodę NIKE '97 za Widnokrąg - to informacja dla osób czytających tylko te książki, których autorów pokazują w TV, o których piszą w gazetach etc.) i znalazłem tamże kilka nader ciekawych fragmentów dotyczących interesującego nas tematu. Myśliwski nie pisze co prawda o autostradach, bo bohaterowie jego książki nie mieli do czynienia (na szczęście!) z tym wynalazkiem cywilizacji śmierci, lecz o zwykłej drodze, asfaltowej szosie, ale wystarczy sobie wyobrazić, że taka autostrada to droga do potęgi - dajmy na to - dziesiątej. Autor pisze o tym problemie tak ciekawie, że postanowiłem się podzielić z Czytelnikami ZB przyjemnością czytania. Polecam przy tym wszystkie książki tego autora, bo więcej w nich życia i miłości do przyrody niż w wielu inicjatywach z ekologią w nazwie. A teraz już wspomniane fragmenty książki:
Szła u nas przez wieś droga. Nie najlepsza, pewnie, jak to przez wieś. Dziury, doły. Wiosną czy jesienią błoto, latem kurz. Ale ludziom wystarczyła. Raz na jakiś czas tu i tam się wyrównało, trochę się kamieniem posypało i jakoś się jeździło. I na jarmark do miasta można było nią dojechać, i do każdej wsi w sąsiedztwie, i czy na wojnę, czy w świat ktoś wyruszał, tak samo go zaprowadziła.
A prócz tego, że była dla wszystkich, każdy miał jeszcze kawałek tej drogi na własność dla siebie, wedle tego, jak obejście jego. I przed każdą niedzielą czy świętem latem ją zamiatał, jesienią skrobał błoto, zimą śnieg odgarniał, kiedy napadało, popiołem posypywał, żeby się ktoś nie przewrócił przed jego chałupą. A na Zielone Świątki zawsze się tatarakiem maiło. Szli ludzie do kościoła, to im tatarak chrupał pod nogami, a pachniało jakby w gaju i mówiło się, że to droga tak pachnie. I prawie każdy miał przy niej swoją ławkę czy kamień. Mógł wieczorem wyjść, usiąść, z sąsiadami pogadać, zakurzyć czy choćby w ciemne niebo nad sobą popatrzeć. Boga o to i owo się popytać. I tylko robaczki świętojańskie mu migały. ( )
A po obu jej stronach rosły akacje. Szedłeś, kiedy kwitły, to aż cię zatykało. Okna na noc trzeba było zamykać, bo budziłeś się rano z rozbolałą głową. ( )
Kręta była, to prawda. Jak to droga. Musi to i tamto ominąć. Figurę, staw, chałupę. Wszystko to powyprostowywali, wyasfaltowali. Zakręty porobili długie i okrągłe, prawie się nie skręca, tylko prosto jedzie. Na niejeden taki zakręt całe pole poszło. Albin Mucha miał pole przy drodze, siał grykę, seradelę, a teraz ma zakręt. Czasem w niedzielę wyjdzie na ten zakręt i wali laską w asfalt, tu było moje pole. Zakopali mi go, cholery! Albo siądzie przy rowie i spisuje auta, co jeżdżą po tym jego polu.
Nie można powiedzieć, szersza jest ta droga ze trzy razy od dawniejszej i jeździ się po niej jak po stole. I świata się trochę z niej widzi. Najwięcej w niedzielę. Szkoda tylko, że takie drogi nie mają nazw jak rzeki. Bo wieś nasza przy tej drodze jakby przy wezbranej rzece. Patrzą ludzie, a ona płynie i płynie. I jakby na dwie wsie wieś naszą rozdzieliła. Po tej i po tamtej stronie. Matka dziecka nie wyśle do sklepu, gdy sklep nie po tej stronie. Sąsiad do sąsiada pożyczyć konia, pługa, kosy woli nieraz dalej pójść, aby przez tę rzekę nie przechodzić. Pastuchy gonią krowy na pastwiska, to z tamtej osobno i z tej osobno, a kiedyś wszyscy razem. Na zebraniach też ci z tej i tamci z tamtej swoje strony trzymają. Czy sąsiad z sąsiadem niech z naprzeciwka wyjdą przed chałupy, to nie zbliżą się ku sobie, jak to dawniej, żeby zakurzyć, pogadać. Tylko każdy kurzy po swojej stronie i każdy ze swojej paczki. I gadają jakby głuchy do głuchego. Zresztą co można pogadać, gdy jeden na jednym brzegu, drugi na drugim i bez przerwy auta po ich mowie jeżdżą. Mniejsze można jeszcze przekrzyczeć, ale ciężarowce nie dadzą nawet słowom z gardła wyjść.
No, i tych akacji szkoda. Żal za gardło ściskał, gdy się takie stare drzewa waliły pod piłami jak patyki. Człowiek się urodził z nimi, rósł z nimi, to myślał, że i umrze z nimi. Z wiosny to jakoś było. Zimno, mokro, błoto. Gdzieniegdzie śnieg na polach jeszcze leżał. Przyjechali z motorami, piłami i zaczęli ścinać. A ludzie wychodzili i patrzyli, bo cóż mieli robić? Starzy, młodzi, smarki, matki z dziećmi na rękach, jak się na brzeg rzeki wychodzi, gdy woda na powódź przybiera. Albo gdy łuna nocą na niebie i tyle wiadomo, że gdzieś się pali, ale pomóc za daleko. Niejednemu łza się w oku zakręciła, niejednemu Bóg się z ust wyrwał, niejednej matce dziecko na ręku zakwiliło, bo i dzieciom jakby ktoś wycinał świat z oczu. ( )
Nie ma już spokoju w naszej wsi. Tylko te auta, auta, auta. Jakby dla samych aut tę drogę zbudowali, a o ludziach zapomnieli. A czy to już same auta żyją na tym świecie? Może kiedyś przyjdzie taki czas, że nie będzie ludzi, tylko auta. To wtedy między sobą niech się cholery zabijają. Niech nawet wojny prowadzą, i gorsze od ludzkich. Niech się nienawidzą, żrą, przeklinają. Aż się może zjawi jakiś Bóg Auto, którego to zgniewa, i potopi wszystko. A kogo zostawi, ten będzie musiał znów na własnych nogach chodzić. Jak się zjawił Bóg Człowiek na ludzi.
Wiesław Myśliwski, Kamień na kamieniu, PIW, Warszawa 1984, ss.45-47 i 54.
*) Jacek Purat, Jak walczyć z autostradami? [w:] ZB nr 6(108)/98, s.11-13.