Zielone Brygady nr 8 (110), 16-30 kwietnia 1998
Na wschodnich obrzeżach Polski rozciąga się niewielka, nieco zapomniana przez turystów kraina geograficzna ze swą główną rzeką Tanwią. Roztocze, bo o nim tu mowa, wraz z Puszczą Solską i Lasami Janowskimi stanowi zwarty kompleks leśny, należący do największych w naszym kraju, a nawet w Europie. Ta pochyła piaszczysta równina może wydawać się nieatrakcyjna, a nawet odstraszająca ze względu na swoje bagniste miejsca, m.in. Wielkie Bagno, Błota Rakowskie. Jednak w czasie wędrówki można się z łatwością przekonać, że teren ten urzeka swym malowniczym widokiem zmieniającym się co krok. Oczom wędrowca ukazuje się więc ogrom lasów o dużej rozmaitości gatunkowej drzew (dąb, jodła, buk, brzoza, lipa, klon, grab, kasztan, jałowiec i świerk oraz dominująca sosna), rozległe pola, zielone łąki, falujące zboża, urokliwe zagajniki, przypadkiem spotkany staw i napawające grozą bagniste uroczyska - słowem: tereny dziewicze, nie skażone przez cywilizację i przemysł.
Zamojszczyzna - miejsce walk w czasie powstań narodowych (np. w 1863 r. pod Józefowem zginął poeta Mieczysław Romanowski), a przede wszystkim zaciekłych walk partyzanckich w czasie ostatniej wojny (Porytowe Wzgórze, Komarów, Osuchy) - o czym przypominają rozsiane tutaj pomniki i żołnierskie cmentarze.
Roztocze poprzecinane jest licznymi szlakami, nieuczęszczanymi zbyt często przez turystów. Wśród nich najważniejsze są dwa: czerwony szlak Walk Partyzanckich o dł. 149 km - przecinający wzdłuż niemalże całą Równinę Puszczańską oraz 49-kilometrowy zielony Szlak Partyzancki - o dużych walorach krajobrazowo-historycznych, obejmujący okolice Józefowa. Centrum Roztoczańskiego Parku Narodowego stanowi Zwierzyniec. Jest to niewielkie miasteczko z barokowym kościółkiem na wyspie, zwanym popularnie "kościołem na wodzie", któremu nie tak dawno jeszcze zagrażały bobry.*) W pobliżu znajduje się staw Echo i Bukowa Góra. Zwierzyniec znany jest również z koników leśnych - tarpanów, które - jako ostatnie okazy - zostały wyłapane w XVIII w. w Puszczy Białowieskiej i skrzyżowane z końmi miejscowych rolników stworzyły typ tzw. konika biłgorajskiego, popularnego jeszcze w okresie międzywojennym; w czasie wojny wywieziono je do Niemiec. To tutaj - w części należącej do ordynacji Zamoyskich - Stanisław Staszic pisał swoje dzieło pt. Ród ludzki.
Ze Zwierzyńca łatwo można dojechać do wsi Górecko Kościelne, podziwiając po drodze lekko falisty krajobraz. Górecko to śródleśna wieś z XVI w. Znajduje się tam zabytkowy kościół modrzewiowy z XVIII w. z dzwonnicą, obok którego rośnie pomnikowa lipa. Piaszczysta droga z drewnianymi, rzeźbionymi stacjami Drogi Krzyżowej wzdłuż prowadzi do starej kapliczki wzniesionej na palach w korycie rzeki Szum. W pobliżu rośnie 6 potężnych pomnikowych dębów, dorównujących niemalże rozmiarami słynnemu "Bartkowi" - wiek najgrubszego z nich (o obwodzie 7,4 m) ocenia się na 900 lat (sic!). Idąc dalej oznaczonym szlakiem wzdłuż Szumu można dojść do nie ukończonej zapory, którą "wspaniałomyślnie" zbudowano po wojnie, planujac uruchomienie elektrowni.
Ciekawą częścią Roztoczańskiego PN jest rezerwat Czartowe Pole. Od strony Józefowa prowadzą do niego dwa szlaki. Wygodniccy mogą wybrać prosty i krótszy szlak czerwony obok Pardysówki, Hamernii i Nowin, a szukający niezapomnianych wrażeń - szlak zielony: dłuższy i trudniejszy, ale na pewno nie będą żałować. W dolinie Niepryszki oczom naszym ukazuje się nieziemski widok na Równinę Puszczańką. Objadając się czarnymi jagodami, których są tutaj wielkie połacie (wolno - tu jeszcze nie ma rezerwatu!), mijamy liczne kamienie pamiątkowe i pomniki upamiętniające śmierć i walki zamojskich partyzantów, a także - idąc z biegiem rzeki Sopot tzw. Zimową Drogą - dorodny dąb zwany "Powstańcem" (obwód: ok. 4 m) i niewiele "chudszą" sosnę (ok. 3 m). Czartowe Pole zajmuje obszar 64 ha. Rozciąga się na zboczach i dnie doliny Sopotu. Na spękanym, wapiennym dnie rzeki tworzą się szumiące wodospady, przez co Sopot nabiera charakteru górskiego potoku. Brzegi doliny są strome, a w kryształowo czystej wodzie można zobaczyć pluskającego pstrąga. Wszystko to tworzy wdzięczną całość. Malownicze są również ruiny starej papierni z poł. XVIII w., zniszczonej przez pożar - wśród drzew, na brzegu rzeki, porośnięte pnączami i paprociami - w tym, podobno, jakimś rzadkim gatunkiem paproci.
To jeszcze nie koniec roztoczańskich atrakcji. Ze wsi Susiec można wyruszyć na 15-kilometrową wyprawę niebieskim szlakiem Susiec - rezerwat Nad Tanwią - Susiec. Rezerwat ten jest chyba najpiękniejszym zakątkiem roztoczańskiej krainy. Zajmuje dolinę Tanwi i Jelenia (ok. 41 ha). Na skalistym dnie tworzą się liczne wodospady zwane "szumami" - najwspanialsza ich kaskada ma dł. ok. 400 m. U ujścia Jelenia wznosi się Zamczysko (inaczej: Kościółek) o ok. 20-metrowych stromych zboczach. Na wzgórzu znajduje się dobrze zachowany wał ziemny grodziska z XII-XIII w. - według legendy zniszczonego przez Tatarów. Stwierdzono też ślady osadnictwa z VIII-IX w. Na początku XVIII w. Zamoyscy ufundowali tu klasztor i kościół Augustianów, ale ok. 1796 r. były już tylko ruiny. Kto lubi zasypiać, wsłuchując się w jednostajne szemranie wody i cykanie świerszczy oraz czuć zapach suszonego siana, może zatrzymać się tu na dłużej na pobliskim polu namiotowym, aby potem ruszyć innym szlakiem gdzieś w głąb tych na pół dzikich lasów roztoczańskich.
Tam nie trzeba stać w kolejce na szlaku - tak jak w Tatrach, nie trzeba też manewrować między wypoczywającymi - tak jak na bałtyckiej plaży; można przejść całą trasę i nikogo nie pozdrowić turystycznym "cześć!". Czasem przemknie tylko między drzewami kuna czy spłoszona sarna, a wśród traw zaszeleści niewinna jaszczurka - choć można też się natknąć na wygrzewającą się w słońcu groźną żmiję. Ci, którzy wstaną o świcie - spotkają bażanta, a kto ma trochę szczęścia - zobaczy rzadkiego w Polsce łabędzia niemego czy bociana czarnego; niezwykle czyste rzeki i powietrze, soczyste maliny i jerzyny oraz dorodne grzyby - słowem: każdy znajdzie coś dla siebie - ten, kto lubi ciszę, kto interesuje się historią, kto kocha wędrówki, wieczorne śpiewy przy ognisku i noce pod prawdziwie gwiaździstym niebem. Tam nie dociera warkot samochodów i miejski smog, szerokiego horyzontu właściwie nie mącą dymiące kominy (są to tereny przeważnie rolnicze), a życzliwi rolnicy nie żałują zimnej wody ze studni - mogą nawet poczęstować świeżym miodem, mlekiem "prosto od krowy" i krupiakiem, czyli pirogiem z kaszy gryczanej (przysmak regionalny).
Uwaga! Roztoczański PN - w przeciwieństwie do innych parków - nie ma zbyt dobrego oznakowania szlaków i łatwo można zbłądzić (na tym polega jego urok!), a i z noclegami może być problem - nie znaczy to jednak wcale, że nie ma tam miejsc, w których można coś zjeść czy schronić się przed deszczem i nocą. Wszystko to można znaleźć w Biłgoraju, Janowie Lubelskim, Józefowie, Tomaszowie Lubelskim, Suścu i Zwierzyńcu. A zatem - do zobaczenia na roztoczańskim szlaku!
Nie wiem, czy wszystkie wymienione przeze mnie drzewa-pomniki jeszcze żyją - widziałam je 2 lata temu i wtedy miały się jeszcze całkiem dobrze.
Ł Na podstawie własnych wędrówek i starych, ale dobrych przewodników:
1) W. Wójcikowski, L. Paczyński, Roztocze, Wyd. "Sport i Turystyka", Warszawa 1977.
2) Tenże, Puszcza Solska. Lasy Janowskie i Lipskie, Warszawa 1982.
*) Krzysztof Piaskowski, Bobry grożą kościołowi [w:] ZB nr 3(93)/97, s. 87.
Kiedy kilka lat temu los (i pogoń za przygodami) rzucił mnie do Afryki, byłem zachwycony. Nareszcie egzotyka! I to nie pełna turystów Tunezja czy Egipt, ale Czad, który to kraj Francuzi podróżujący ze mną nazywali dziurą w d świata. Rzeczywiście: turystów się tu nie spotykało, a jedyną "atrakcją" kraju jest surowa i dzika pustynia (południowa Sahara).
Na tej to właśnie pustyni przyszło mi spędzić kilka miesięcy. Było to interesujące ze wszech miar doświadczenie. Mówiąc szczerze, to taki pobyt uważam za niezły poligon "ekologiczny" i zafundowałbym go spokojnie (gdyby było mnie na to stać ) paru osobom.
Gdzie jak gdzie, ale na pustyni człowiek najlepiej uczy się "ekologii głębokiej". Prądu nie ma, woda droższa jest od złota, każdą kroplę oszczędza się ile można Do rangi problemu urastają najprostsze (przynajmniej tu, w Polsce) czynności higieniczne itp. Jedynym wyjściem jest pokora: poddanie się pustyni, jej rytmom i podpatrywanie tubylców. Oni wiedzą najlepiej, jak przeżyć.
Któregoś razu dotarłem ciężarówką do samotnej "wioski" (o ile można tak nazwać trzy trzcinowe chaty) w sercu pustyni, ok. 100 km na północny wschód od jeziora Czad. Nie była to żadna oaza tylko "skrzyżowanie" pustynnych szlaków, które przemierzały obładowane ludźmi i towarami ciężarówki, a czasem także i tradycyjne karawany wielbłądzie. Krótki postój, w czasie którego dziesiątka dzieciaków otoczyła nas, oferując orzeszki i coca-colę! I to w firmowych butelkach! Z niedowierzaniem wziąłem jedną do ręki, wietrząc jakiś podstęp ze strony "bou-bou" (tak - od nazwy stroju - nazywa się we francuskojęzycznej Afryce tubylców). Butelka była lodowato zimna! Doznałem szoku. Nigdzie ani śladu drutów z prądem, w chatynkach zaś nic nie przypominało generatora na ropę Kompletna tajemnica - skąd w środku rozpalonej pustyni (ponad 40oC w cieniu, a był to marzec!) zimna coca-cola?! Może w tych chatach były głębokie doły wypełnione lodem przywożonym regularnie przez jakieś samochody-chłodnie? Tylko po co? Turyści tu nie docierali, a tubylcy nie pili coca-coli. Ja zresztą też bardzo szybko wyleczyłem się z tego nawyku. Kiedy w takim upale człowiek wypije zimną coca-colę, to w parę sekund później oblewa się strasznym potem, lepkim i nieprzyjemnym: czuje się jakby polano go lukrem A pić dalej się chce.
Później zapomniałem o tym zdarzeniu i pewnie nigdy nie dowiedziałbym się, po co komu zimna cola na pustyni. Aż tu nagle wpadła mi w ręce książka pt. Pustynna miłość.*) Historia szalonego Anglika, który poznaje i poślubia młodą Włoszkę, a w podróż poślubną ruszają na Saharę, by jako pierwsi Europejczycy przemierzyć ją na wielbłądach od Atlantyku po Nil. I znajduję odpowiedź! Oto ona:
Innym razem, kiedy spotkałem Sidiego Ahmada, zwierzył mi się, że jedna z jego dojnych wielbłądzic zachorowała.
- Wszystko przez te placki dla wielbłądów - stwierdził strapiony. - Wzdęło jej brzuch. Teraz nic nie chce jeść.
Poprosił, żebym pomógł Muhammadowi potrzymać samicę, gdy tymczasem on karmił ją jakimś cuchnącym lekarstwem z kociołka. Była to tradycyjna mieszanka oliwy z nasionami baobabu. Chodziło o oczyszczenie żołądka wielbłądzicy z placków, żeby mogła jeść inną karmę. Zwierzę parskało i pluło na wszystkie strony, kiedy Sidi Ahmad wlewał mu do gardła obrzydliwą ciecz. Działanie medykamentu okazało się zupełnie bezskuteczne. Następnego dnia znów zawołał mnie na pomoc. Lekarstwo z baobabu zastąpiło tym razem 10 butelek pepsi, które gorliwie zaaplikował choremu zwierzęciu. W kilka minut później wielbłądzica zaryczała, a z jej odbytu wydobył się gwałtowny strumień ciemnobrązowej brei.
- Widzisz! Nowoczesne metody okazują się nieraz najlepsze! - oznajmił Sidi Ahmad. *)
A tak swoją drogą - czy już nie ma na świecie naprawdę dziewiczych zakątków, miejsc, gdzie nie dotarła jeszcze coca-cola i inne "zdobycze cywilizacji"?
*) Michael Asher, Pustynna miłość, Seria Podróżnicza "Obieżyświat", Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1995.