Zielone Brygady nr 10 (112), 15-31 maja 1998
Ano właśnie tak. Długo te teksty sobie leżały i ciągle się zastanawiałam: publikować? Nie publikować? Jednak - trudno - ostatecznie zdecydowałam się wkroczyć na ścieżkę nie kończących się dyskusji. Jeśli nuży szanownych Czytelników ich przedmiot - z pewnością warto przewrócić kilka stron i poczytać coś innego. Szanownych Autorów proszę o wybaczenie, jeśli poczuli się osobiście dotknięci (absolutnie nie jest to moim zamiarem). Teksty idą bez zmian, tak jak zostały (w kolejności) napisane.
Początkowo wcale nie zamierzałam reagować na kilka "złotych myśli" w tekstach Remigiusza Okraski (ten pean na temat "Nowego Średniowiecza" pozostał bez odpowiedzi), bowiem - jak przekonałam się kilkakrotnie - w naszym środowisku do tekstów swoich adwersarzy przywiązuje się niewielką uwagę, stąd polemiki nabierają charakteru pyskówek. Bywa też, że na podstawie tekstów polemicznych tworzy się różne "bajędy" (zgodnie z własnymi projekcjami). Niestety, kilka zdań z tekstu Ekologiczne kompendium1) domaga się riposty, gdyż są to typowe klisze chętnie powielane przy różnych okazjach. Szkoda także, by - skądinąd mądre i pełne ciekawych uwag - teksty Remigiusza operowały tak nieścisłymi uproszczeniami.
Ja ich nie spotkałam. Jeśli widział je Remigiusz Okraska, proszę o telefon - trzeba będzie wystąpić o utworzenie rezerwatu.
Jak wyżej. Prośba o konkretne przykłady, bez nich tego rodzaju wypowiedź jest zwykłym sloganem (slogan - pojęcie z zakresu siódmej klasy szkoły podstawowej - program nauczania języka polskiego).
Zero punktów z wiedzy o patriarchacie (nie mylić z patriarchalizmem). Poza tym zacytuję z "wrażego" wydawnictwa feministycznego: Trzeba też powiedzieć, że cały czas dokonuje się równolegle proces przewartościowania, rekonfiguracji i odmiany wartości uważanych za męskie. Dotychczasowe zbyt obciążone były agresją i przymusem dominacji, co mężczyznom również nie odpowiada. Wielu z nich widzi, że znaleźli się w pułapce. System, który miał im służyć, manipuluje nimi, niszczy ich, ogranicza, zabrania uczestniczyć w wielkich ludzkich doświadczeniach.2)
Bo paliły staniki, przez co mogły ulec zachwianiu podstawy przemysłu tekstylnego, ojcowie rodzin mogli zostać pozbawieni pracy, dzieci przymierać głodem, a kobiety musiałyby wyjść na ulicę i zostać prostytutkami. Itede, itepe, co komu przyjdzie do głowy i co się komu żywnie podoba - powiesi na feministce.
Ale poważniej: jeśli kolega jawi się takim piewcą patriarchalnych wartości średniowiecza, to powinien wszak wiedzieć:
Jak mówię (piszę), machnęłabym ręką, gdyby nie fakt, że tego rodzaju bzdury i stereotypy są powszechnym przejawem braku wiedzy na temat, o którym z takim zacietrzewieniem się pisze. Gdyby kolega zadał sobie odrobinę trudu i przejrzał choć kilka egzemplarzy "Pełnym głosem"3) lub wzmiankowane wydawnictwo Od kobiety do mężczyzny , zobaczyłby może, że jego łatwo ferowane wyroki i tezy nie mają żadnego sensu:
Karren Warren (ekofeministka, filozofka) napisała kiedyś w artykule The Power and the Promise of Ecological Feminism,5) że każda etyka środowiskowa jest jednocześnie feministyczna - i vice versa: nie ma etyki środowiskowej, która nie byłaby feministyczna (to dlatego, że obie zajmują się strukturami dominacji). Oczywiście można się z tym nie zgadzać, upatrując w tym stwierdzeniu zawężenie problemu, ale gloryfikacja patriarchatu - który jest takim samym systemem dominacji, jak dominacja człowieka nad przyrodą - przez ekologa, to grube nieporozumienie, logiczna sprzeczność i przejaw lenistwa umysłowego (żeby nie rzec: nieuctwa).
Na koniec jeszcze raz oddaję głos tym okropnym feministkom: Feminizm liberalny w świecie liberalnym budzi stosunkowo najmniej oporu. Nie kontestuje on tego świata w całości, lecz postuluje poprawienie jego rodzajowego aspektu. Nie jest to jednak jedyna postać feminizmu, choć właśnie feminizm liberalny jest w Pierwszym Świecie najliczniej reprezentowany. Tak pisze Sławka Walczewska w - skądinąd szalenie mądrym i zalecanym przeze mnie wręcz jako lektura obowiązkowa dla każdego, kto chciałby wypowiedzieć się na temat feminizmu - artykule Jaki feminizm, czyli dokąd idzie Marianna?6) Więc może o to chodziło Remigiuszowi? Po co w takim razie egzorcyzmować wszystko, co tylko dowolnie skojarzy się ze słowem "feminizm"?
W tym samym artykule możemy jeszcze przeczytać: Kultura liberalnego świata jest jałowa. Relacje międzyludzkie zredukowane w niej do relacji wymiany nastawionej na zysk. Jeśli w tej kulturze człowiek czuje się samotnie i chciał/a/by od razu, bez spowiadania się, umawiania i rezerwowania terminów zamienić parę słów z drugim człowiekiem, zawsze można liczyć jedynie na - sklep. A innym towarem w tym sklepie (szalenie pokupnym i dobrze się sprzedającym - o dziwo, świetnie się upłynnia wśród rozmaitych "alternatywnych" kontestujących) jest rzekomy konflikt płci. Wychowani, jakby należeli do różnych gatunków, kobieta i mężczyzna - jeśli posłuszni są normom kulturowym, a więc przekonani, że nic ich nie łączy, a wszystko dzieli - popadają w KONFLIKT.7) Łatwiej jest "walczyć" z liberalną, nastawioną na konfrontację, rywalizację i szybki zysk kulturą na papierze niż ze schematami, które zasiała ona w naszych głowach.
Długo mogłabym tu jeszcze prostować rozmaite banialuki z tego artykułu (między innymi twierdzenie o tym, że biocentryzm jest religią czy też ją zastępuje?!), pozostając przy wątku feministycznym, poprzestanę jednak na problemie matriarchatu: nigdy nie było pewności co do jego historycznych realiów, nie polega on bynajmniej na dominacji kobiet nad mężczyznami, ale kobiety na całym świecie odwołują się do tej, na poły mitycznej, formacji jako do zbioru symboli, tradycji i alternatywnej wizji porządku społecznego. Nie wiem, na czyją korzyść (jeśli chodzi o naukowy autorytet) wypada zestawienie Feliksa Konecznego z Erichem Frommem - bo oczywiście archeolożkom, antropolożkom i etnolożkom feministycznym Okraska mógłby zarzucić stronniczość, ale Fromm napisał na temat matriarchatu całkiem sporą książkę (Miłość, płeć i matriarchat - chyba jeszcze do znalezienia w księgarniach).
Ciekawi mnie też, jak kolega Remigiusz wyjaśniłby kobietom z ruchu Chipko, że ich obrona drzew przyczynia się do kryzysu ekologicznego? Czy to samo można powiedzieć meksykańskim kobietom broniącym swoich wiosek i pól uprawianych tradycyjnym systemem przed armią szukającą zemsty na zapatystach (którzy wszak są obrońcami swej własnej tradycji i swojego bioregionu)?
To, co najbardziej cenię w ruchu feministycznym, jest czymś, co powinno się za wszelką cenę pielęgnować wśród ekologów: szacunek dla cudzej odmienności, radość z różnic, bo one wzbogacają. Cóż, do tego potrzebne jest elementarne poczucie wspólnoty i rezygnacja z rywalizacji, współzawodnictwa i hierarchii odzwierciedlającej dominację, a także odrobina odwagi, żeby spróbować przynajmniej tworzyć inną kulturę - wolną w jakimś stopniu od tego, co nam się nie podoba w kulturze masowej i pokupnej. Tak się składa, że nie znam sfrustrowanych feministek (co nie znaczy, że ich nie ma - świadomie tu czynię aluzję do bardzo mądrego artykułu Kilka uwag o Marty Lelek,8) którego autorka "walczy" jednak z cieniami - tez, które mi przypisała, w moim artykule po prostu nie było - wyraźnie podkreślałam, że jestem za rozmaitością różnych wersji kobiecości, więc nie odpowiadam Marcie szerzej), znam natomiast całą rzeszę ekologów-frustratów.
I żeby było jasne - nie polemizuję z poglądami Remigiusza Okraski (poglądy ma się takie lub inne i nie ma o co kruszyć kopii), nie podoba mi się natomiast technika konstruowania tez, które czynią łatwego przeciwnika z każdego, kogo uznaje się za rażąco odmiennego, choć wcale się wiele na jego temat nie wie. To przypomina reakcję naukowca, który badał pH w stawku zamieszkałym przez kumaki - "Ależ pH jest tutaj niewłaściwe, tych żab nie powinno tutaj być!" Cóż, kiedy żaby spokojnie przyglądały się grupce ludzi, tkwiąc sobie w bajorku o "niewłaściwym" pH. Warto czasem choć na chwilę poddać się urokowi dziwnej myśli: a może wszystko jest jeszcze inaczej, niż nam się wydaje?
Dopiero co dałam się skusić na polemikę ze stylem prezentowania poglądów przez Remigiusza Okraskę, a tu kolejny numer ZB przynosi następne idiotyzmy w tym rodzaju. Przepraszam za ostrość sformułowań, ale ileż można wciąż i wciąż prostować te same bzdury! Tak oto zostałam niemal zawodową "polemizantką", co wcale mi się nie uśmiecha, bo uważam, że dyskusja to typowo patriarchalne narzędzie odwracające uwagę od problemu, kierujące ją jednocześnie w stronę osobistych racji. W przypadku tekstu Tomka Lisieckiego9) da się jeszcze wykryć inne strategie, które - niestety - trochę demaskują nie tylko niewiedzę autora co do feminizmu czy zagadnień patriarchatu (a i nawet o dyskusjach na naprawdę dobrym poziomie Autor chyba niewiele wie), ale dość mocno zakorzenione schematy obecne w kulturze odpowiedzialnej za niszczenie Ziemi. Oj, Tomku, Tomku Albo to ukryte wyrzuty sumienia, albo męski masochizm kazał Ci przypisać feministkom poglądy o ogólnych winach rodzaju męskiego jako całości. Od dość dawna już feminizm nie operuje pojęciem winy (wyjąwszy przypadki stosowania przemocy) - choćby dlatego, że jej rozważanie niewiele wnosi do zmiany obecnego status quo. Można natomiast mówić o odpowiedzialności za coś tam (ale nie za "zniszczenie Ziemi") - absolutnie nie w tonie wytykania palcem na jarmarku.
To jeszcze małe piwo (w krakowskiej "Jemiole"). Gorsze - moim zdaniem - są jednak inne momenty tych rozważań. Oto Tomek serwuje nam wizję jakichś walk bogów i bogiń, jakichś utarczek, rywalizacji, podchodów Pozazdrościć typowo rywalizacyjnej wyobraźni, która jest pochodną fascynacji patriarchalnymi technikami dominacji (przepraszam za ten żargon). Skąd my to znamy? Ano z tej samej kultury, która wmawia nam, że postępowi technologicznemu musi ustąpić przyroda. W tym światopoglądzie zawsze ktoś musi ustąpić Zawsze komuś trzeba "dołożyć" (tak jak Tomkowi Lisieckiemu wydaje się, że "dołożył" ekofeministkom). Niebezpieczny jest także inny skrót myślowy - nie pora zmieniać nam paradygmaty, trzeba stawać na barykady (to znana rzecz w historii polskich kompleksów narodowych). Nie mam ambicji zmieniania świata, zbawiania go, ulepszania Gdzie mi tam do całego wielkiego świata, który już od dawna nie mieści się w wyobraźni pojedynczej osoby, a nawet całych grup. Albo nam się świat rozpadł, albo zawsze taki był i nie ma też o co płakać. Rezygnacja z uzurpacji wyłącznej wiedzy na temat stanu świata (ale nie mylić z ignorancją) ratuje od frustracji. A jednak nie mogę zgodzić się na tok rozumowania kolegi Lisieckiego. Powód jest prosty: taka wizja aktywności w obronie Ziemi zanadto trąci mi bardzo powszechną postawą traktowania poważnych problemów jako zwykłego naprawiania usterek bez szukania głębszych przyczyn. Wystarczy, że nałożymy filtry na kominy, wystarczy, że kupimy sobie katalizatory. Kolega Lisiecki dodaje: wystarczy, że będziemy blokować i działać, od zmiany paradygmatów wara. To niepotrzebne. Dla mnie to typowy przykład myślenia technokraty. Z jednym się zgadzam - czas mamy taki, że nic nie zastąpi działań bezpośrednich i nawet nie wolno zastępować ich filozofowaniem. Ale działania tego rodzaju bez rytuału, bez świadomości: "po co?", "z jakiego powodu?", bez choćby próby dotarcia do przyczyn, które każą ludziom tak instynktownie obawiać się dzikiego (poza oczywiście "kasą", ta z filozofią ani podświadomymi obawami nie ma nic wspólnego), do przyczyn, które przywiodły nas na zagrożone szczyty czy drzewa, bez próby zmiany schematów myślenia we własnej głowie (nie w otaczającym świecie) - to dla mnie ekologia "końca rury" w wydaniu działacza. I to właśnie dlatego ten tekst napisałam. Bez intencji "dołożenia" komukolwiek (aczkolwiek ignorancja niektórych wypowiedzi zaczyna już być z lekka irytująca).
Przepraszam za emocjonalność i momentami pewnie mentorstwo. Tak mnie jednak czasami złości, że myślenie w kategoriach rywalizacji, "przywalania" i - tak, tak, koledzy! - wypływającej z nich przemocy ma się jak najlepiej przede wszystkim wśród ludzi, którzy w swoich deklaracjach nie zgadzają się na ten melanż proponowany przez masową kulturę zabijania przyrody. Warto się zastanowić, skąd naprawdę biorą się ludzie sprzedający za pieniądze góry i stare drzewa Ta sama mentalność każe sprzedawać kobiety do burdeli i ta sama mentalność każe wciskać biednym rolnicze monokultury, które ograbiają ich z rodzimego bogactwa ich bioregionów. Ta sama mentalność węszy "wrogów" "po drugiej stronie barykady". Owszem, trwa wojna z przyrodą, ale podtrzymuje ją nasze widzenie innych jako "wrogów". To nie jest wizja wojownika, to jest wizja żołnierza. Poza tym: wojownik (jeśli już upierać się przy takim etosie) - tak samo jak jego partnerka - sam potrafi dbać o swoje ognisko domowe i sam potrafi zrobić sobie jajecznicę. Wszyscy tęsknimy do domowego ogniska (to zapewne jakiś znak czasu), ale tu byłabym ostrożna z szafowaniem uniwersalnymi "złotymi" rozwiązaniami. Dwie osoby mówiące "ognisko domowe" zapewne nie mają tego samego na myśli i upływa trochę czasu zanim wszystko się wyjaśni, ułoży - na ogół inaczej, niż chcą stereotypy i nasze własne wyobrażenia. Czasem wiąże się z tym rozczarowanie, a czasem radość z nowego - w zależności od indywidualnego przecież stopnia otwartości. Nie chcę być przykra, ale tego rodzaju lekcja najwyraźniej jest jeszcze przed niektórymi samozwańczymi wojownikami.
I żeby wszystko było jasne: nie napisałam tu, że Tomek Lisiecki jest czemukolwiek winny. Tropię tylko pewne (jak widać, dobrze zadomowione) schematy.
Na koniec muszę rozwiać złudzenie Tomka: nie "dowalił" ekofeministkom. Walnął mocno, tyle że kulą w płot.
Nie ma się co bać różnic i konfliktów - niebezpieczne są tylko wtedy, kiedy towarzyszy im ukryta przemoc, chęć "wygrania" i chęć dominacji.
Ostatnie lata w "Pracowni na rzecz Wszystkich Istot" nauczyły mnie, że chodzi w tym wszystkim także i o to, że w naszych działaniach uczymy się czegoś my sami, sami dla siebie. Kampanie zmieniają nas i to jest również nauka, jaka płynie z odwiecznego źródła - z Natury. Uczymy się na tyle, na ile jesteśmy gotowi się nauczyć, czasem wymaga to zanegowania tzw. poglądów, które się "miało" przed chwilą. Dlatego od poglądów ważniejszy jest dla mnie styl rozmowy (nie tylko dlatego, że uczono mnie retoryki). Ten zdradza więcej, jest też narzędziem. Niedoskonałym, bo słowa nie uczą wszystkiego, ale może właśnie dlatego ten styl jest tak ważny? Teraz sądzę, że w naszych działaniach (nie wiem, może powinnam napisać moich, ale przecież nie robię tego sama?) chodzi również (a może przede wszystkim) o jakość. Coś, co wykracza poza krótkotrwałe wojenki, poza naszą teraźniejszą aktywność. Myśl, że obronimy przyrodę jest przecież arogancją. Ona obroni się sama - i to nie ja wymyśliłam te słowa, często się one w PrnWI pojawiają, choć nie oznaczają zachęty do siedzenia z założonymi rękami, przywracają tylko właściwe proporcje. O co więc chodzi? Może jednak o nas? I tylko niedoskonałość języka lub stare przyzwyczajenia nie od razu pozwalają pomyśleć - "nas", czyli Wszystkie Istoty.
1) Remigiusz Okraska, Ekologiczne kompendium [w:] ZB nr 5(107)/98, ss. 6-9.
2) Jolanta Brach-Czaina (red.), Od kobiety do mężczyzny i z powrotem. Rozważania o płci w kulturze, Białystok 1997, s.9.
3) "Pełnym głosem" - periodyk feministyczny wydawany przez Fundację Kobiecą eFKa (* Podzamcze 20/6, 31-003 Kraków).
4) ŕ Zob. Joanna Kępińska, Patriarchat [w:] "Dzikie Życie" z grudnia '97.
5) Można go znaleźć w Internecie: debata pt. "Deep Ecology and Ecofeminism: A Sabbatical Seminar" : http://matu1.math.auckland.ac.nz/~king/Preprints/book/renewal/voices2/deep.html#anchor1159790
6) Sławomira Walczewska, Jaki feminizm, czyli dokąd idzie Marianna? [w:] "Pełnym Głosem" nr 5, zima '97.
7) Jolanta Brach-Czaina (red.), Od mężczyzny do kobiety [w:] patrz przypis 2, s.11.
8) Marta Lelek, Kilka uwag o [w:] ZB nr 4(106)/98, ss.27-30.
9) Tomek Lisiecki, Autostradowe derby Wielkopolski - wiosna '98 [w:] ZB nr 6(108)/98, ss.14-15.
W styczniowych ZB Robert Surma wylicza Dziesięć błędów ruchu ekologicznego.1) Artykuł jest bardzo ciekawy, jednak o ile zwykle zgadzam się z poglądami Roberta, to na kilka kwestii poruszonych w artykule posiadam zdanie lekko odmienne. Chętnie więc podejmę z autorem dyskusję - mam nadzieję, że nie obrazi się on natychmiast za słowa krytyki, tak jak to się czasami zdarza innym działaczom.
Nie sposób odmówić artykułowi Roberta Surmy pewnej logiki. Jednak jest to logika typu Korwina-Mikke. Pan Korwin-Mikke co tydzień publikuje w tygodniku "Angora" felietony, w których w sposób trudny do podważenia udowadnia swoje poglądy. Jednak i Robert Surma, i Janusz Korwin-Mikke opierają się na pewnym bardzo idealizującym założeniu - że pewne wartości można rozciągnąć na wszystkich ludzi. Tymczasem każdy człowiek jest inny,2) i to, co jest dobre dla jednego, może zupełnie się nie sprawdzać w przypadku innego - nie tylko pojedynczego osobnika, ale także innego społeczeństwa. Na przykład propagowanie ateizmu pięknie sprawdziło się w Czechosłowacji, zupełnie natomiast nie udało się w Polsce - czy należy z tego wyciągać wniosek, że ateizm propagować należy czy że nie należy?
Koncepcja tabula rasa rzeczywiście nie jest słuszna, ale znaczenia edukacji nie można nie doceniać. Samą eduakcją świata nie naprawimy, ale wystawy, odczyty, warsztaty, pokazy i szkolne (i przedszkolne) konkursy są wręcz idealnym narzędziem w rękach ekologów, aby kształtować światopogląd młodych ludzi zgodnie z wyznawanymi przez nas zasadami. Dwa lata temu ODE "Źródła" zorganizowały z dużą pompą wystawę "Prawa zwierząt" - po obejrzeniu zdjęć z rzeźni jedne dzieciaki wzruszały ramionami i wyciągały spokojnie kanapkę z szynką, inne wręcz zanosiły się płaczem. Jeśli po tej wystawie choć jeden młody człowiek został wegetarianinem (choćby na kilka miesięcy, zanim rodzice nie wybili mu tego głupiego pomysłu z głowy), to twierdzę, że nasz trud włożony w organizowanie wystawy nie poszedł na marne. Nie ma ekologii bez edukacji i nie powinno być edukacji bez ekologii. Kościół wie, co robi, żądając wprowadzenia nauczania religii do przedszkoli. Ta instytucja ma tysiącletnie doświadczenie w propagandzie, ruch ekologiczny w Polsce - jedynie dziesięcioletnie. Uczmy się od tych bardziej doświadczonych, nawet gdy się z nimi ideologicznie nie zgadzamy.3) Jeśli za edukację ekologiczną nie weźmiemy się my, którzy wiemy, o co w ekologii chodzi (może pochlebiam sobie, ale wydaje mi się, że wiem, chociaż mam skórzane buty), to efektem tego będą akcje typu "Sprzątanie świata" czy uczenie dzieci definicji łańcucha troficznego.4) Edukację ekologiczną można prowadzić dobrze i źle - a kto ma to robić dobrze, jeśli nie ruch ekologiczny?
Oczywiście ustawa o ochronie zwierząt jest wręcz sztandarowym przykładem, że prawo sobie a życie sobie. Jednak prawa, tak jak eduakcji, marginalizować nie należy. Nie lubię wprowadzania zakazów, nakazów i ograniczeń. Nie jest to dobre dla mnie, ale może jest dobre dla kogoś innego. Wystarczy, że jeden jedyny raz kolegium ukarało kogoś za znęcanie się nad psem, a już można mówić, że wprowadzenie takiego zakazu miało sens. Nawet jeśli mimo obowiązującej ustawy nie ukarano dziesięciu innych zwyrodnialców, to bez żadnej ustawy nie ukarano by nikogo. Niebezpieczna jest jedynie wiara w magiczną moc prawa - pstryk! jest ustawa - koniec cierpień zwierząt. I tu z Robertem zgodzić się muszę.
Tu również zgadzam się z Robertem Surmą, bo to, co się sprawdza gdzie indziej, nie musi się sprawdzić tutaj. Przykładem niech będzie choćby magazyn "PETA News", gdzie na każdej niemal stronie jest podany numer konta, na które należy wpłacać pieniądze na poparcie kampanii. Nie wyobrażam sobie podobnej metody zbierania pieniędzy w Polsce. Nie pasuje to po prostu do Polaków i nie wydają mi się słuszne próby zmieniania tego. Kiedy w ramach Polskiej Zielonej Sieci prowadziliśmy rozmowy o wprowadzeniu tzw. "zielonego telefonu", były propozycje, aby była to tzw. bezpłatna infolinia (0-800). Tymczasem np. w Holandii za rozmowę z zielonym telefonem płaci się wręcz więcej niż za normalne połączenie - dla Holendrów sytuacja normalna, dla Polaków nie.
Jednak skojarzenia z żydowskim spiskiem Korwina-Mikke nasuwa mi zdanie z artykułu Roberta: nie wierz w to, że chińska opozycja antykomunistyczna to ludzie godni współczucia. Nie znam osobiście żadnego chińskiego działacza opozycyjnego (czy Robert zna?), ale nie wydaje mi się, żeby np. Dalajlama wzorem Mao Tse-Tunga codziennie odbywał stosunek z dziewicą celem zachowania sił witalnych.
Znów nie sposób się nie zgodzić, ale i nie sposób przyznać racji. Jasne, że ekologia nie polega na przyjemnym spędzaniu czasu. I dla mnie również problemem jest, jak oddzielić wspomniany przez Roberta Klub Samotnych Serc od działalności "naprawdę" ekologicznej (cudzysłów przy "naprawdę" pochodzi ode mnie, a to dlatego, że ja, może w przeciwieństwie do Roberta, "prawdziwej" ekologii zdefiniować nie potrafię). Jeżeli zaś mantry, ogniska i rozmowy z drzewem pomagają komuś lepiej działać dla dobra Ziemi, to chyba nie można mieć nic przeciwko temu, prawda? Chyba że ktoś zamierza całe swoje życie spędzić w gałęziach drzewa - ale to też jest tylko jego sprawa, o ile drzewo nie jest pomnikiem przyrody.
Jako że na lenistwo jeszcze nie wynaleziono lekarstwa,5) nie dziwi sytuacja, gdy 50 tys. "ekologów" leży do góry brzuchami. Oczywiście, że są pijawki i pasożyty, które przychodzą tylko na koncerty, zloty i inne zabawy, ale takie już są proporcje w każdej grupie - 10% pracuje, reszta korzysta z ich pracy. Jeśli zaś zmniejszy się liczba "leni", to i liczba pracujących także. W końcu okazać się może, że Robert jest jedynym harującym ekologiem w kraju, a tysiąc leży do góry brzuchem. Ilość leniwych zmniejszy się wtedy o 49 tys., ale nie o to chyba chodzi. Jeśli zaś ktoś z tych 50 tys. choć raz w roku rozda kilka ulotek, to i tak przyda się bardziej, niż gdyby miał leżeć z piwem przed telewizorem.
Ludzi robiących coś rzeczywiście "dla idei", bez żadnych ukrytych podtekstów, jest znikoma ilość (szczerze mówiąc, nikt taki mi nawet nie przychodzi do głowy). Ale egoizm jest czymś naturalnym dla człowieka i wcale nie uważam, żeby trzeba się go było wstydzić. Jeśli ktoś pomaga innym, żeby pójść po śmierci do nieba, to on wcale może "do nieba" nie pójdzie, ale komu pomógł, to pomógł.
Nie wiem, czy pisząc o zniewieściałości części męskich aktywistów miał Robert na myśli tego samego aktywistę, o którym ja myślę, że Robert myśli - ale jeśli chodzi o konkursy w przedszkolach, to mimo iż są nudne jak flaki z olejem (czasem nawet i dla tych dzieciaków), to przecież można je poprowadzić w taki sposób, żeby nudne nie były, a dziećmi pokierować tak, żeby w przyszłości zasiliły kadry ruchu ekologicznego. Oczywiście jeśli odrzucimy koncepcję tabula rasa, to trzeba zakładać, że i tak pewien odsetek tych dzieci wyrośnie na zielonych, ale od dobrze prowadzonych działań edukacyjnych ten odsetek na pewno nie zmaleje, a jedynie może wzrosnąć. I o to chyba chodzi. Samymi akcjami bezpośrednimi nie rozwiążemy bowiem wszystkich problemów (choć niektóre zapewne możemy). Mnie zamiast wojowników Greenpeace'u uniemożliwiających jakiemuś statkowi zrzut do oceanu radioaktywnych odpadów, marzy się czekający na marynarzy tego statku w porcie tłum niezadowolonych mieszkańców wybrzeża. Oczywiście jest to wizja równie nierealna, jak użycie przemocy w celu przekonania "możnych tego świata" do polityki proekologicznej - ale o ileż przyjemniejsza! Robert pisze, że Greenpeace - najsłynniejsza organizacja ekologiczna na świecie jedną akcją robi więcej dla zwierząt, niż ktoś przez kilka lat rozdając ulotki i organizując konkursy. Przede wszystkim, Robercie, nie każdemu zależy, aby jego organizacja była najsłynniejsza na świecie (choć i takie populistyczne organizacje zauważyć można - ciekawe, czy znów myślisz o tej, o której ja myślę, że ty myślisz???), poza tym ulotkami i konkursami i tak zdziałać można dla zwierząt więcej niż cotygodniową rodzinną wycieczką na lunch w "makdonaldzie".
To problem ciężki do rozwiązania i wydaje mi się, że w ogóle nierozwiązywalny. Rzecz w tym, by nie wpaść w sidła tolerancji, o jakich pisze Robert, i tolerować przemoc i niesprawiedliwość (jeśli każdy ma prawo do swoich poglądów, to dlaczego skini mieliby ich nie mieć), ale by również nie przesadzić w drugą stronę ("żadnej wolności dla wrogów wolności"), co bardzo szybko prowadzi do faszyzmu (w tym przypadku do tzw. "ekofaszyzmu"), który również dobrym rozwiązaniem nie jest. Klatka tolerancji nie jest więc błędem ruchu ekologicznego, ale błędem ludzkości.
Demokracja, czyli jak chce Robert - "rządy chamów", istotnie nie jest najlepszym z możliwych ustrojów. Najlepszym jest bowiem komunizm. Szkopuł w tym, że komunizm świetnie sprawdza się wśród termitów i aniołów,6) ale, niestety, jak dowiodły licznie prowadzone w tym stuleciu próby, nie bardzo wśród ludzi. Dlatego, dopóki nie wymyślimy czegoś lepszego, musimy żyć w demokracji, ze wszystkimi wynikającymi z tego ograniczeniami, bo jak na razie jedyną działająca anarchią na świecie pozostaje Internet.
Robert zarzuca (nie on jeden) ekologom brak konsekwencji. Właściwie, czytając jego artykuł, przyznałem mu rację, i już zastanawiałem się, komu oddać moje stare, skórzane buty, gdy wzrok mój padł na podpis pod artykułem. Jest tam bowiem podany numer telefonu do Mission Human: 0-602/29-95-32. O ile wiem, 602 nie jest numerem kierunkowym do Mysłowic. Czyżby więc walczący o dobro zwierząt, przeciwko futrom i skórzanym butom,7) autostradom i polowaniom na wilki oświecony wegetarianin Robert Surma używał telefonu komórkowego, który nie tylko, że jest szkodliwy dla osoby z niego korzystającej (co byłoby wyłącznie sprawą Roberta), ale również poprzez sieć nadajników w całym kraju negatywnie wpływa na zdrowie wszystkich ludzi (i zwierząt)???8) Ufff, odetchnąłem. Nikt nie jest doskonały. Każdy ma swoje dziesięć błędów - i bardzo dobrze. W przeciwnym razie ruch ekologiczny opanowałby świat, i nie mając przeciwko komu walczyć, zanudzilibyśmy się na śmierć.
1) Robert Surma, Dziesięć błędów ruchu ekologicznego [w:] ZB nr 1(103)/98, s.70.
2) Oczywiście, każdy inny, ale wszyscy równi.
3) Pozostawiam Czytelnikom do przemyślenia kwestię: czy Fidel Castro zgodził się na wizytę papieża na Kubie, bo nagle nawrócił się na katolicyzm czy też z zupełnie innych powodów?
4) Przykładem dobrze pojmowanej edukacji ekologicznej jest - moim zdaniem - książka Bogny Stawickiej i Sławka Rucińskiego: Ekologia mieszczucha.
5) Ale i na pracoholizm 50 harujących polskich aktywistów również.
6) Niektórzy również uważają, że wśród Chińczyków, ale oponowałbym.
7) Por. Krzysztof Wychowałek, Skórzane buty, czyli rzecz o niekonsekwencji [w:] Kwartalnik Praw Zwierząt "Psubraty" nr 4/97, s.6.
8) Zob. Marian Kłoszewski, W sprawie telefonii komórkowej [w:] ZB nr 1(103)/98, s.42.
Od mniej więcej ośmiu lat ktoś, kto jest na tyle duży, by pamiętać Peerel, przeciera oczy ze zdumienia. Różni piewcy marksizmu, leninizmu czy walki klas mlaskają z uciechy na sam dźwięk słowa "kapitalizm". Nie myślałem jednak, że jest ich w stanie przebić publicysta ZB. No, ale cóż: stało się. W styczniowym numerze ZB pan Robert Surma nie tylko zmienia poglądy co artykuł, ale wręcz w jednym artykule polemizuje sam ze sobą! Od początku.
Wymieniając Dziesięć błędów ruchu ekologicznego, pan Surma zaczyna od: 1. Wiara w zbawienną moc edukacji, stawiając tezę, że wystawy, odczyty, warsztaty, pokazy, szkolne konkursy niczego nie zmieniają, a w czasie, gdy edukowano społeczeństwo zniszczono całkowicie Ziemię, przerobiono ludzi na mydło i spuszczono bombę atomową na Hiroszimę. Oto efekty edukacji społeczeństwa - kończy efektownie pan Surma. Nie wiem, dlaczego jednak Szanowny Autor nie zauważa, że jeszcze sto lat temu np. zimujące w miastach ptaki były traktowane jako żywe mięso; łapano je jak i czym popadło. Dzisiaj jakoś nikomu do głowy nie przychodzi, a jeśli nawet, to nie można tego traktować jako normy społecznej, w dodatku powszechnie akceptowanej.
Co do przerabiania ludzi na mydło to cóż, myślę, że za dużo koszmarnych, dydaktycznych lektur w stylu sowieckim mocno się daje panu Surmie we znaki. A tak ŕ propos, czy zanim nastąpiła owa "epoka edukacji", żyliśmy w arkadii? W końcu ktoś pławił czarownice, tępił kacerzy, ktoś ukrzyżował Chrystusa, ktoś wreszcie wybił neandertalczyków czy mamuty. Nie wiem więc, dlaczego "skażeni edukacją" mielibyśmy być jeszcze gorsi.
Dalej pisze pan Surma: 2. Wiara w zbawienną moc prawa. Tu z kolei najsmaczniejszy kąsek to zdanie, iż prawo się interpretuje, a osoba interpretująca jest zazwyczaj kretynem [podkreślenie moje - B. P.]. Cóż, przede wszystkim gratuluję dobrego wychowania i kultury osobistej. Poważnie! Przecież Autor mógł napisać: sk albo jeszcze gorzej. Poza tym, przyznaję, że bardziej niż to zdanie przeraziła mnie argumentacja, tym bardziej, że jej nie ma! Nie wiemy więc, dlaczego to osoba interpretująca (prawo) jest kretynem. Bo jeśli dlatego, że pod wpływem "perswazji ekonomicznej" feruje takie, a nie inne wyroki, to słowo "kretyn" jest po prostu nie na miejscu. Aferzysta, łapówkarz, cynik - tak. Kretyn - nie. A to naprawdę nie wszystko jedno, jakiego epitetu użyjemy wobec pewnych ludzi.
Kolejna "perełka" to zdanie, że: Chłop na wsi będzie katował psy bez względu na to, jak dobre jest prawo. Po pierwsze - czy tylko chłop na wsi katuje psy i czy przypadkiem nie zdarza się to również inteligentowi w mieście? W czym on niby jest lepszy od chłopa, skoro edukację (a ta go od chłopa odróżnia) odsądził Surma od czci i wiary w poprzednim punkcie swojego wywodu. A tak notabene, czy raczej po drugie, ostatnio jeden z "chłopów ze wsi" zdecydował się na "odsiadkę", gdyż nie chciał pozwolić na uśpienie swojego psa z wyroku sądu. Czy więc raczej nie jest tak, że traktowanie zwierząt zależy od "wyklętych" przez pana Surmę edukacji i socjalizacji?
Co zaś do prawa, to czy wobec faktu, iż - podobno - prawo nie zmieniło stosunku do zwierząt przez ostatnie 200 lat, możemy uznać swobodę kradzieży? - wszak ludzie kradną tak samo, jak za czasów Hammurabiego.
Dalej pan Surma zarzuca ruchowi ekologicznemu (w Polsce): 3. Małpowanie Zachodu i Dalekiego Wschodu, popisując się odkrywczym stwierdzeniem, że: Organizacje zachodnie też mogą się mylić. Naprawdę! Naprawdę? Jak długo Pan nad tym myślał (?) - chciałoby się szyderczo spytać. A mniej szyderczo - zastanawiam się, co złego jest w tym, że - powiedzmy - razem z Amerykanami będę walczył o ochronę pierwotnych puszcz w Wyoming (Kanada) i Białowieży? Świat jest jeden.
Po przeczytaniu zdań: ( ) nie wierz w to, że chińska opozycja antykomunistyczna to ludzie godni współczucia (no chyba, że Wałęsie też współczujesz). Nie wierz w to, że bojkot sprawdza się w komunizmie ( ) - "mrówki" przebiegły mi po krzyżu. Dobry Boże, panie Surma, w "ludowych" Chinach od kilku do kilkudziesięciu milionów ludzi gnije w laogai - obozach pracy, pozbawionych najbardziej elementarnych praw. Czy zarzucając innym: 10. Brak postawy holistycznej, nie zauważa Szanowny Autor zbieżności wykorzystywania ludzi do niewolniczej pracy (stawka dzienna: 200 gr ryżu) z kupowaniem wytworów owej pracy?*) Nie wiem, czy Wałęsa jest godny współczucia, choć na pewno jest godny pożałowania, ale robi on z siebie pośmiewisko na własne życzenie i na własną odpowiedzialność. Być może obecna opozycja chińska, będąc u władzy, ośmieszyłaby się bardziej niż polska "opozycja okrągłostołowa", póki co, owa "niegodna współczucia" opozycja jest traktowana przez władze chińskie mniej więcej tak, jak Żydzi byli traktowani w III Rzeszy.
Myśl! - zachęca na koniec 3. punktu Robert Surma. I ma rację! Kolejny zarzut Autora to: 4. Mistycyzm ruchu ekologicznego, i wymienia tu jednym tchem: Pozytywne wibracje, kosmiczna energia, mantry, pogańskie ogniska, koncerty, święta Ziemi itp. ( ), by parę zdań dalej stwierdzić: Ekologia nie polega na miłym spędzaniu czasu. A niby czemu nie? Komu szkodzi to, że protestując - będę się nieźle bawił, że sadząc drzewa - będę odpoczywał, że będę się wyżywał w pikietach czy demonstracjach zamiast na meczach? Gdzie napisane jest, że ekologią powinni zajmować się ludzie za karę czy w ramach pokuty? Zwierzęta w rzeźniach czekają w kolejce cały dzień i całą noc. Chińczycy w obozach też.
Dalej jest punkt 5. Lenistwo, w którym Autor wyrokuje: Polskie środowisko ekologiczne skupia najbardziej leniwych ludzi na świecie. Cóż, dziękuję w imieniu kolegów i swoim. Zaś w punkcie 6. Egoizm pan Surma uznaje, że: Dobro Ziemi i zwierząt staje się tylko pretekstem; tak naprawdę potrzebujemy zaspokoić swoje [podkreślenie moje - B. P.] potrzeby duchowe. Więc pytam: kto nie potrzebuje? I czy to naprawdę źle, że ktoś, zaspokajając swoje potrzeby, pomaga środowisku? I czy w ogóle ktoś zajmuje się ekologią (polityką, literaturą, sztuką itd.) wbrew sobie?
W punkcie 7. Zniewieściałość Autor stwierdza, że postępująca zniewieściałość męskiej części aktywistów była rzeczywistą przyczyną porzucenia akcji bezpośredniej. Niby racja, tylko czemu w tym samym numerze ZB ten sam autor - tyle że w innym swoim tekście - bezlitośnie rozprawia się z blokowaniem i pikietowaniem "restauracji innej niż wszystkie", postulując jednocześnie tworzenie takich samych przybytków, tyle że wegetariańskich! Ba, postuluje nawet powielanie tych samych pomysłów: reklamy kretyńskie, "zabawne" maskotki, ślizgawki. Żeby zaś aberracja była pełna, pan Surma w swoim tekście wychwala Greenpeace, jedną stronę wcześniej! A ten zasłynął właśnie akcjami bezpośrednimi.
W następnym punkcie 8. Klatka tolerancji Autor drwi najwyraźniej z tych, którzy nie potępiają mięsożerców. Trzeba się uśmiechać i udawać, że nic się nie stało. Powtórzę jeszcze raz: świat jest jeden! Jeśli ktoś ma zamiar eksterminować mięsożerców i lekka ręką zbywać problem praw człowieka, to powinien długo pomyśleć. Nad sobą.
Wreszcie punkt 9. Demokracja, naprawdę dobry (!): tak definicja - rządy chamów, rządy plebsu, jak zwrócenie uwagi na fakt, że nie zawsze większość ma rację - to pierwsze rozsądne zdania w całym tekście. Cóż, ukrzyżowanie Chrystusa też było "demokratyczną" decyzją tłumu. By jednak radość nie trwała zbyt długo, pojawia się 10. Brak postawy holistycznej. Po pierwsze - pan Surma, jak to zwykle bywa, dostrzega "drzazgę w cudzym oku", ale "belki w swoim" już nie. Tu znowu przypomnę "przemyślenia" Autora na temat Chin. Po drugie zaś pozwolę sobie zapytać: czy jeśli przyjdzie do mnie chłop, by protestować przeciw autostradzie, to mam go pytać, czy jada mięso? Czy może wzorem różnych "ekofeministek" walczyć równocześnie o zakaz wiwisekcji i prawo kobiet do aborcji. Bo tak naprawdę to nie wiem, o co panu Surmie w jego tekście chodzi, a czytałem go kilkanaście razy.
Kilka minut po ukończeniu tekstu (2.2.br.) usłyszałem w audycji Zapraszamy do Trójki reportaż Koty, w którym mająca swoje prawo chłopka z białostockiego płakała (!) nad losem swojego kota, który ma być uśpiony ze względu na panującą w okolicy wściekliznę, chociaż chory nie jest.
Zob. też Mirek Kowalewski, Kilka uwag do tekstów Roberta Surmy; Krzysztof Wychowałek, Jedenasty błąd Roberta Surmy [w:] bieżące ZB.
*) Zob. Michał Walkowiak, Laogai - obozy pracy [w:] bieżące ZB.
Zdarza mi się często czytywać Twoje teksty i nie będę ukrywał, że szanuję Cię za to, że do wielu spraw podchodzisz radykalnie, z uporem i zaciętością. Dałeś się też poznać z tej dobrej strony, że bardzo często zdobyte prawdy wprowadzasz w swoją życiową praktykę. Takich ludzi jest - niestety - bardzo niewielu i szkoda, bo wszędzie naokoło dużo się gada, a mało robi.
Zgadzam się co do niektórych Twoich wywodów, np. że wielu ekologów to lenie, że szybkie jedzenie najlepiej jest zlikwidować poprzez zastąpienie go wprowadzeniem szybkiego jedzenia bezmięsnego i mieć z tego jeszcze spore pieniądze. Zapewne do tego wniosku doszło już wielu "zielono myślących", ale chyba tylko Ty, dzięki swojemu charakterowi, masz największą szansę wprowadzić to jako pierwszy w praktykę. Nie zgadzam się jednak z myślą, którą zawarłeś w swoim artykule pt. Jak zlikwidować pewien bar "inny niż wszystkie"?, a mianowicie: ( ) jedyną realną metodą zmiany tego świata jest konsumeryzm, a nie edukacja, prawo, mistycyzm. Tylko ekonomia może coś zdziałać! (ZB nr 1(103), s.63). To brzmi wprost jak fanatyzm. Uważam, że poza tym Twoim cudownym konsumeryzmem bardzo ważną rolę w pozytywnych przemianach ma mądra edukacja, prawo i wiele innych czynników. Masz wielką manię uogólniania niemal wszystkiego. Pokazuje to też drugi twój artykuł pt. Zostań Indianinem? (ZB nr 1(103), s.68). Sądzę, że pisząc swój artykuł, wcale się nie narażasz miłośnikom Indian. Wydaje mi się, że nie ma takich ludzi, którzy uwielbiają Indian bezwzględnie za wszystko. Uważam się za miłośnika Indian i cenię ich kulturę za bardzo wiele. Wiem, że ich sposób życia i to wszystko, czego dowiedziałem się o nich z różnych przekazów, bardzo dużo we mnie zmieniło. Przypadek - grupy Indian Makah, który opisałeś, nie świadczy o wszystkich Indianach, tylko mówi o wynaturzeniu pewnej grupy!
Co do następnego Twojego artykułu Prawda o GREENPEASIE (ZB nr 1(103)/98, s.69) też się nie zgadzam. Wiem, że ciężko jest nie uogólniać, bo prawie wszyscy to robią, ale uważam, że Ty akurat w tym rażąco przesadzasz. Napisałeś we wstępie coś takiego: Jeśli jesteś zwolennikiem "profesjonalizacji" ruchu ekologicznego, polegającej na rozszerzeniu wpływów politycznych; jeśli jesteś zwolennikiem rejestracji organizacji i korzystania z pieniędzy jakiejś tam fundacji; jeśli uważasz, że ekolodzy powinni stopniowo rezygnować z akcji bezpośrednich; jeśli wreszcie wierzysz w zbawczą moc "specjalistów" i pragniesz stworzyć dla nich etatowe miejsca pracy opłacane z publicznych pieniędzy - to przeczytaj poniższy tekst. A w tekście napisałeś o jednym wielkim występku Geenpeace'u. Jeżeli to prawda, co zrobili, to świadczy to o tym, że popełnili strasznie rażący błąd. Zakładam jednak różne możliwości: może do końca tak nie było, może pomogli dociągnąć mocno ranionego wieloryba, aby pozyskać sympatię tych ludzi, a później postarać się przekonać ich do swoich racji, aby ratować następne wieloryby. Nie znam tej sprawy, nie znam ich dokładnej taktyki walki, więc nie będę się tutaj rozwodził. Napisałeś w tekście: Oświadczyli przy tym Indianom, że Greenpeace nie sprzeciwia się polowaniom na wieloryby. Kto tak oświadczył? To jest bardzo ważne! Czy był to jeden człowiek? Czy załoga statku? Czy jakiś lokalny oddział Greenpeace'u? A może całe Greenpeace? Nie wiem, czy organizacja ta ma jakieś ciało doradcze, jeżeli nie, to lipa. Widzisz, właśnie po to jest potrzebne to wszystko, co napisałeś w swoim wstępie artykułu, czyli profesjonalizacja organizacji, zdrowe struktury, a szczególnie dobry model podejmowania decyzji. Potrzebne to jest grupom, aby w swoich działaniach popełniały jak najmniej błędów. Fajnie się składa, bo następny Twój artykuł jest o błędach i w nim to napisałeś: Oto najczęstsze błędy polskiego ruchu ekologicznego: - i wymieniasz Oczywiście znowu się z Tobą nie zgadzam, i tak po kolei.
Zacznę może od ogólnego stwierdzenia, że wiarę w zbawienną moc jakiegokolwiek z czynników przemian społeczeństwa, nawet Twojego najwspanialszego konsumeryzmu uważam za fanatyzm.
Różne sposoby edukacji społeczeństwa mają bardzo ważna rolę w przemianach, o które nam chodzi. To, co np. zauważyłeś, że ludzie są znieczuleni i przykładowo po obejrzeniu filmu o rzeźni nadal jedzą mięso - to efekt edukacji naszych przeciwników. Ich argumenty usprawiedliwiające bestialstwa dokonywane na zwierzętach do niektórych przemawiają silniej niż nasze racje i argumenty. Dlatego musimy dużo pracować nad bardziej efektywnymi sposobami edukacji. Wbrew twoim teoriom uważam również, że lepiej też nawet prowadzić edukację ekologiczną na obecnym poziomie, niż nie prowadzić jej w ogóle - znam osobiście dziesiątki ludzi, którzy przeszli na wegetarianizm po samym obejrzeniu filmu o rzeźni.
Wyobrażasz sobie istnienie i funkcjonowanie naszych parków narodowych bez przepisów, które by je chroniły? Bo ja - nie. Wiadomo, że zdarzają się i tacy, którzy nie do końca je respektują, ale cała ponad 90-procentowa masa ludzka przestrzega tych przepisów i dzięki temu uchowało się nam trochę pięknych miejsc. Tworzenie co jakiś czas nowych przepisów prawnych, mających na celu zapobiegnięcie niszczeniu przyrody jest bardzo ważne i czy ty naprawdę tego nie zauważasz? Pisałeś o aktywistach, czyli o takich ludziach, co to harują dniami i nocami przy swoich kampaniach. Ja zaliczył bym także do nich ludzi, którzy właśnie dniami i nocami pracują nad tworzeniem nowych przepisów dotyczących ochrony środowiska. Znam paru takich i bardzo ich szanuję.
Każde bez zastanowienia małpowanie jest nierozsądne, ale jeżeli ktoś na Zachodzie czy Dalekim Wschodzie rozwiązał jakiś problem, to wprost głupotą jest z tych informacji nie korzystać (po co wyważać otwarte drzwi). A tak na marginesie, to jestem ciekawy, czy Twoja kampania przeciw testowaniu kosmetyków na zwierzętach nie wzięła się u Ciebie z Zachodu?
Wbrew temu, co napisałeś, uważam, że mistycyzm jest bardzo potrzebny naszemu materialistycznie i bezdusznie nastawionemu społeczeństwu. Mistycyzm idzie w kierunku głębokiej ekologii i wyczula na wiele istotnych spraw. Właśnie stosując ten nie lubiany przez Ciebie mistycyzm, można sprawić, że niektórzy ludzie zrozumieją to, co napisałeś: Zwierzęta w rzeźniach czekają w kolejce cały dzień i całą noc. Wiem to, bo znam taki przypadek, kiedy to mięsożerna osoba po zabawie z duchami zwierząt zmieniła się tak diametralnie, że sam byś był w szoku.
Nie zgadzasz się w tym punkcie z tym, że ruch staje się coraz bardziej profesjonalny, bo rezygnuje z akcji bezpośrednich. Ja myślę inaczej, uważam, że akcje bezpośrednie wcale nie są najlepszą formą działania. Powinno się je stosować jako ostateczność wtedy, gdy wszystkie dyplomatyczne środki zawiodą. Profesjonalizacja ruchu ekologicznego ma na celu m.in. tworzenie coraz bardziej efektywnych środków dyplomatycznych. Z moich obserwacji wynika, że są one i szybciej działające, i efektywniejsze, gdyby tak nie było, to robiłbym same akcje bezpośrednie.
Sprawa zmieniania ludzi jest bardzo skomplikowaną kwestią. Nie uważam np. żeby nietolerancja była na to dobrym sposobem. Warto, abyś zagłębił się w taką wiedzę, co to nazywa się psychologia. Zmieniłem wielu ludzi, nie mówiąc im ani jednego złego słowa o nich. I tak poznałem kiedyś chłopaka, który pracował w Zakładach Mięsnych "AGRYF", zostałem jego kolegą i nie powiedziałem mu ani jednego złego słowa o jego pracy. Pewnie się zdziwisz, ale nie pracuje on już w Zakładach Mięsnych, a nawet jest już coraz bardziej ekologiczny - jeździ rowerem i czytuje ZB. Drugi przykład z mojego życia to dziewczyna, która - kiedy ją poznałem na dyskotece - pracowała w McDonaldzie, i wbrew Twoim teoriom byłem tolerancyjny - sama, gdy mnie dokładniej poznała, pewnego razu zapytała, co o jej pracy myślę, i już nie pracuje tam, gdzie pracowała. Dziwne to wszystko, co nie?
Co do nie lubianej przez Ciebie demokracji myślę, że najwięcej do powiedzenia Tobie mieliby Chińczycy, Rosjanie, Kubańczycy i tym podobni uciśnieni. Chodzi mi po głowie przeczytane kiedyś przydatne tu zdanie pewnego Rosjanina: Różnica pomiędzy demokracją a demokracją socjalistyczną jest taka sama, jak między krzesłem a krzesłem elektrycznym.
Na koniec swego artykułu o błędach polskiego ruchu ekologicznego napisałeś: Im prędzej się obudzimy, tym szybciej będziemy mogli zrobić coś naprawdę konkretnego. W przeciwnym razie nadal będziemy trwać w ułudzie przez następne dziesiątki lat, a na świecie nic się nie zmieni. Myślę, że po takich zdaniach Twój następny artykuł do ZB powinien być artykułem zawierającym przykłady naprawdę konkretnych działań, które nie będą ułudą działań przez następne dziesiątki lat. Nie wiem, co napiszesz, bo jak na razie wiem tylko o jednym Twoim takim konkrecie, a mianowicie - ulotce z wypisanymi nazwami firm, których produkty zostały uznane za wolne od okrucieństwa plus aktualizacja tych danych co jakiś czas. Życzę Ci dalszych sukcesów! Sobie i innym zielonym też oczywiście!
Może warto by było, aby na łamach ZB ekolodzy porozmawiali właśnie o tym, co uważają za największe wady w działaniach polskiego ruchu ekologicznego. Sam też z chęcią napisałbym coś na ten temat. Może jako ruch doszli byśmy do jakiś ważnych, konstruktywnych wniosków?