Zielone Brygady nr 11 (113), 1-15 czerwca 1998
Tekst poniższy jest odpowiedzią na manifest Grupy "Pro Life", która prosiła o opublikowanie go na łamach ZB, z zamiarem zamieszczenia riposty.
Witajcie! Przeczytałem Wasz manifest w ZB nr 10(100)/97, s.80. Z tego, że opublikowaliście go właśnie w ZB, a pod spodem znajduje się również tekst Magdaleny, która cytuje profesora Skolimowskiego, wnoszę, że obszar naszych działań jest podobny. Muszę jednak przyznać, że perspektywa prezentowana przez Waszą grupę jest zdecydowanie nie do przyjęcia przeze mnie, a sądzę, że także przez większość zielonych. Postaram się wyjaśnić moje stanowisko dosyć dokładnie i wybaczcie, że nie będzie to "krótko", jakbyście sobie tego życzyli. Skracanie często prowadzi do wykrzywienia przekazu, a nawet do zatracenia istoty rzeczy. Ad rem.
Wydaje mi się, że powtarzacie slogan wypowiedziany przez papieża i zwielokrotniony przez echo katolickich mediów. Lecz "cywilizacja śmierci" to nie - jak wydaje się wielu barbarzyńskim duchom: liberalizacja, aborcja i antykoncepcja, eutanazja, easy life. Wiąże się ona ściśle z tragiczną naturą człowieka. Człowiek aby postrzegać świat, drzewo, kamień, dom, musi uprzedmiotawiać. A właściwie odwrotnie - uprzedmiotawia, bo postrzega, bo wykonuje jakieś działanie na obiekcie. Aby postrzegać, trzeba zauważyć barwę, ruch, fakturę etc. - trzeba kategoryzować! Inaczej świat byłby dla nas jedynie chaosem nic nie znaczących impulsów. Ale uprzedmiotawianie zawsze pociąga za sobą redukcję, ograniczenie postrzeganego obiektu! Drwal patrzy na drzewo pod innym kątem niż botanik, a ten inaczej niż poeta. Ale który z nich ma rację? Jakie drzewo jest naprawdę?
Nadmierne kategoryzowanie, uprzedmiotawianie ma tragiczne skutki (np. mit o Midasie), bowiem ciąg jest taki: zindywidualizowany byt jednostkowy (ja, ty, pies, drzewo) przedmiot obiekt, artefakt (coś usztucznionego) być może, prawdopodobnie: martwota. Koniec XX w. charakteryzuje się szczególnym pędem do martwoty - dlatego można by nazwać dzisiejszy świat "cywilizacją śmierci". Ale z zupełnie innych przyczyn niż robią to barbarzyńskie i prymitywne usta katolickich duchownych.
Kubek plastykowy już w fabryce jest praktycznie śmieciem. Świnia na farmie jest praktycznie schabowym na Twoim talerzu. Ludzie potrafili uprzedmiotowić swoje dzieci, tak, że błogosławili je jako żołnierzy idących na wojnę, gdzie mordowano je tysiącami. Doskonale to też było widać w obozach koncentracyjnych (chińskich, niemieckich, amerykańskich, angielskich, francuskich, bośniackich, serbskich i wszystkich innych). Tam człowiek postrzegał człowieka jako kukłę, untermensch, ruchomą tarczę. To samo czyni wszelka biurokracja, odczłowieczając stosunki międzyludzkie. Każda silnie zcentralizowana i zhierarchizowana instytucja (Kościół, państwo, wojsko) to wszystko zarodki obozów koncentracyjnych.
Działając w ruchu ekologicznym, na pewno zetknęliście się z problemem demografii. W 1988 r. stuknęło 5 mld. W 2030 r. ma być już 10 mld ludzi na świecie. Przy czym na przełomie l. 80. i 90. rocznie umierało z głodu 40 tys. dzieci. Taka ilość osób rodzi kilka poważnych problemów.
Po pierwsze, do końca nie zbadana jest wydolność ekosystemu Ziemi, jeżeli chodzi o produkcję żywności. Kościół katolicki, wspierający masowy rozród ludzkiego gatunku, mówi propagandowo o kilkudziesięciu miliardach. Pesymiści twierdzą, że już przekroczyliśmy możliwości Ziemi - już jest za dużo gruntów rolnych, wątła równowaga została zachwiana i proces degradacji jest nie do powstrzymania. Niezależnie, w które ze stanowisk się wierzy, jeżeli się dba o Ziemię, to trzeba bardzo uważać na wzrost liczby ludzi i działać w kierunku jej zmniejszenia.
Po drugie, wzrost liczby ludności powoduje, że wzrastać będzie liczba konfliktów zbrojnych i ogólnej agresji międzyludzkiej spowodowanej przeludnieniem. Na tym najniższym poziomie: ludzie - tak jak i inne zwierzęta - potrzebują pewnej przestrzeni, by zachować zdrowie psychofizyczne. Człowiek nie został wyekwipowany przez naturę w mechanizmy regulatywne, które umożliwiłyby mu zdrowe, pozbawione przemocy zamieszkiwanie kilkumilionowych skupisk, miast ciągnących się dziesiątkami kilometrów (Los Angeles, Meksyk), a posiadanie kilkunastu do kilkudziesięciu metrów kwadratowych prywatnego terytorium stanowi jedną szufladkę w betonowym pudełku. Tym zajmuje się dział psychologii społecznej nazywany modnie - psychologią niezbędną. Na tym wyższym poziomie: przeludnienie powoduje i będzie powodować konflikty na tle materialnym. Dostępność do przestrzeni życiowej (to już na przykład II wojna światowa - lebensraum), dostępność źródeł energii, żywności etc. To, że państwowy system kapitalistyczny zaostrza te konflikty, nie zmienia faktu, iż jednym z powodów ich istnienia jest duża ilość ludzi na świecie. Mimo że Europa nauczyła się handlować zamiast walczyć, a zrobiła to kosztem prawie całej reszty świata, nie znaczy wcale, że ta reszta nie rzuci się kiedyś Europie do gardła, np. z powodu głodu (co będzie całkowicie usprawiedliwione, choć nie zawinione przez wszystkich Europejczyków). Wojny to właśnie śmierć milionów samoświadomych ludzi. Czy jesteście w stanie wziąć na siebie taką odpowiedzialność, sprzeciwiając się zahamowaniu przyrostu naturalnego?
Poza tym każdy nowy człowiek to mniej miejsca dla drzewa, zwierzęcia, jeziora itd. Nie będzie istotne, że jakiś tam gatunek weźmie się pod ochronę, gdy tego samego dnia te miliardy ludzi zabiją dziesiątki miliardów krów, świń, kur i innych zwierząt, by je zjeść. Nie będzie ważne, że wywalczy się kilkaset hektarów starolasu, by był chroniony jako park narodowy, gdy tego samego dnia wszyscy ci ludzi będą musieli wyrąbać tysiące hektarów - i tak by można w nieskończoność.
Ruch ekologiczny musi opowiedzieć się za powstrzymaniem przyrostu naturalnego, jeżeli chce za ekologiczny się uważać (o tym także artykuł prof. Lecha Ostasza w tych samych ZB, pt. Słabości ruchu proekologicznego, s.2). Co wynika z powyższego, ruch ekologiczny w swoim programie powinien zawierać promocję antykoncepcji i opowiedzieć się za bezwzględną legalizacją aborcji.
No i tu właśnie doszliśmy do sedna drażliwej
kwestii.
To stary problem - od kiedy zaczyna się człowiek? (Od którego momentu posiada samoświadomość, duszę - czy jak to nazwać). Żadne badania nie wykazały, że zapłodnione jajo zaczyna być oddzielnym, samoświadomym bytem jednostkowym. Takiego statusu nie mają też kolejne stadia: moruli, blastuli itd. Po miesiącu od zapłodnienia przepaść między zarodkiem (0,02 g i 5 mm) a noworodkiem można mierzyć w milionach lat ewolucji. Niewątpliwie zarodek jest istnieniem, lecz jest to istnienie, które praktycznie nie zaczęło aktualizować swych możliwości. Tak jak żołądź ma pewną możliwość stania się prawdziwym dębem, tak zarodek ma potencję, by stać się człowiekiem. Z całą pewnością twierdzę, że żołądź nie ma statusu drzewa i dawanie worka żołędzi do jedzenia dzikom, nie jest tym samym, co wycinanie Puszczy Białowieskiej.
Powstaje - oczywiście - problem z ustaleniem granicy dopuszczalności (czyt. etyczności) aborcji. Odrzucając skrajne sądy: Kościoła, który zabrania się onanizować, bo sperma to potencjalne życie i służy do zapładniania, oraz radykałów, którzy mówią o możliwości usuwania ciąży praktycznie do samego urodzenia - myślę, że najodpowiedniejszą granicą byłby ok. 2-3 miesiące od zapłodnienia.
To, na co trzeba nastawić działania, to to, by aborcja nie stała się moralnie akceptowanym środkiem antykoncepcyjnym (zresztą nie sądzę, by kobieta, mająca wolny wybór między szeroką gamą najróżniejszych środków, wybrała świadomie aborcję, która może doprowadzić do jej krzywdy psychicznej, jak i fizycznej). A więc po pierwsze - promocja wszystkich sposobów antykoncepcji, a najlepiej - tych najskuteczniejszych. Odpadają jakieś bzdurne kalendarzyki, które przy dzisiejszym tempie i zmiennym rytmie życia są do niczego. Po drugie - zalegalizowana aborcja do 2-3 miesiąca. To jest konieczne dla Was, lasu, zwierząt, Ziemi, naszych wnuków.
Ja jestem wegetarianinem od 5 lat; organizowałem akcje antyfutrzarskie, antywiwisekcyjne i inne, dalej wspieram ruch walczący o prawa zwierząt, w ruchu ekologicznym jestem zaangażowany na wielu płaszczyznach (duchowej, intelektualnej, towarzyskiej itd. ) i jednocześnie jestem zwolennikiem aborcji. Czy według Was, jestem także totalnym oszołomem? Dla Jasia Kowalskiego ktoś, kto mówi o wyższym poziomie życia, o jego lepszej jakości i jednocześnie protestuje przeciwko autostradom, to też totalny oszołom, który pomylił priorytety? Cóż, pozostaje nam tłumaczyć takiemu głupiemu Jasiowi, że nawet jak "odejdzie zrażony", chowając głowę w piasek, to te problemy i tak go będą dotyczyć i od nich nie ucieknie. Ruch nie może lekceważyć Jasia, ale nie może też dać sobie wmówić ciemnoty przez bandę rozhukanych, krótkowzrocznych Jasiów. Poza tym, czy jest ich naprawdę tak wielu?
Z pozdrowieniami
Nie napisałem o eutanazji, ale myślę, że możecie przeczytać sobie esej Tadeusza Kotarbińskiego pt. Być albo nie być ze zbioru Medytacja o życiu godziwym. Choć styl tekstu czasami niestrawny i śmieszny, to esej ten dość jasno tłumaczy powyższy problem.
Dyskusji ideowych (a nie osobistych polemik) polski ruch ekologiczny potrzebuje jak powietrza. Dlatego dziwi mnie fakt, że niektórzy autorzy zawsze na wstępie przepraszają, że zajmują miejsce w ZB na swoje osobiste polemiki. Dyskusja, do której zapraszam, w imieniu Grupy "Pro Life", jest celowa i bardzo potrzebna. Oto odpowiedź na tekst Łukasza Dąbrowieckiego.*)
Dyskusja ta będzie miała formę zwyczajnego listu do Łukasza, w gruncie rzeczy jest on jednak adresowany do każdego z Was.
Warunkiem rzeczowej dyskusji jest szacunek dla przeciwnika ideowego. Nie można zastępować argumentów epitetami. Pięknie pisze o tym p. Olaf Swolkień w książce Nowy ustrój - te same wartości. Zresztą przeciwnik w jednej sprawie może okazać się sojusznikiem w innej. A zatem my, Grupa "Pro Life", nie uważamy Ciebie i ludzi podzielających Twoje przekonania za "oszołomów". Po prostu mamy różne poglądy.
Osobiście zgadzam się z Tobą w tym, co piszesz na temat Jasia Kowalskiego. Guzik mnie obchodzi, co sobie pomyśli Jaś Kowalski. Bronię życia dzieci poczętych, gdyż takie działanie uważam za słuszne. I to jest najważniejsze. A Jaś Kowalski niech sobie myśli, co chce.
Podoba mi się Twoja wyliczanka nt. tego, czym jest - naszym zdaniem - cywilizacja śmierci. Ja dorzuciłbym do niej jeszcze: niszczenie środowiska, konsumpcyjny styl życia, przemoc, pornografię i ogłupianie w mediach, komunizm, faszyzm, liberalizm i inne toksyczne ideologie. Natomiast definicja cywilizacji śmierci, którą podajesz, jest dobrą definicją, ale innego pojęcia. To, o czym piszesz, to uprzedmiotowienie. Tu drobna dygresja. Łukasz sam wpada w pułapkę, którą opisuje. Traktuje On bowiem żywą, czującą istotę - dziecko poczęte, jako przedmiot - "coś", co można "usunąć" w imię ideologii demograficznej.
W moim odczuciu cywilizacja życia opiera się na takich wartościach, jak: szczęście, miłość, wolność, szacunek dla godności człowieka. Cywilizacja życia to: ekologia, obrona rodziny, ruch pro life, budowanie pokoju opartego na sprawiedliwości i wszelkie działania w kierunku prawdziwego dobra człowieka. Każdy, kto ma szerokie horyzonty, przyzna, że te wartości mogą realizować wszyscy ludzie dobrej woli. I tak jest faktycznie - w ruchu pro life aktywnie działają żydzi, muzułmanie, buddyści, a także prawosławni, protestanci, katolicy, ludzie niewierzący.
Czas przejść do rzeczy. Jest wiele różnic między Tobą a nami. Nie mają one jednak większego znaczenia. Istotna różnica jest następująca. My, czyli uczestnicy Grupy "Pro Life" jesteśmy mocno przekonani, że każdy człowiek ma prawo do życia. Nikt nie ma prawa zabijać człowieka ze względu na jakąkolwiek ideologię (komunizm, faszyzm, liberalizm, maltuzjanizm). Natomiast Ty, Łukaszu, uważasz, że w interesie społecznym albo raczej dla dobra Matki Ziemi należy ograniczyć liczbę ludności. Zamierzasz zatem propagować zabijanie dzieci poczętych, do drugiego miesiąca ciąży. Wydaje się mi, że jako wegetarianin instynktownie czujesz, że coś tu jest nie w porządku. Dlatego próbujesz udowodnić, że dziecko poczęte nie jest człowiekiem. Trzeba przyznać - masz bogatą wiedzę, można powiedzieć nawet zbyt dużą. Jesteś też bardzo dobrym dziennikarzem. Zatem zamiar ten udaje się Tobie całkiem "nieźle" zrealizować, za pomocą takich pojęć, jak: aktualność, potencjalność i nieobecność oraz analogii żołędzia i drzewa, które z tego żołędzia wyrośnie. W niczym nie zmienia to faktu, że nie masz racji. Trudno jednak będzie Ciebie przekonać racjonalnymi argumentami. W ostateczności przyparty do muru zaczniesz cytować św. Tomasza z Akwinu. To wszystko jednak dopiero przed nami. Dla relaksu przenieśmy się teraz do XVIII-wiecznej Anglii
Podstawowa różnica między Tobą a mną w kwestii demograficznej polega na tym, że Ty wierzysz w teorię pana Thomasa Malthusa, a ja w nią nie wierzę. Najpierw przypomnijmy, kim był Thomas Robert Malthus (1766-1834). Był to duchowny anglikański, w wieku 32 lat napisał książkę Prawo ludności, potem od 1805 r. był wykładowcą historii moralnej i ekonomii na Uniwersytecie w Haileybury. No cóż, znał się on być może dobrze na matematyce i ekonomii, ale raczej niezbyt dobrze na demografii. Wymyślił on sobie, że liczba ludności wzrasta w postępie geometrycznym, podczas gdy zasoby żywnościowe ziemi w postępie arytmetycznym. Ani jedno, ani drugie nie musi być prawdziwe. Na przykład gdyby więcej ludzi przeszło na wegetarianizm, wówczas wzrosłyby od razu zasoby żywnościowe, bo nie trzeba by tuczyć świń. O ile wiem, uważał on także, że wzrost liczby ludności spowoduje wojny, a nawet trzęsienia ziemi i inne kataklizmy. Piszesz w swym tekście: ( ) wzrost liczby ludności powoduje, że wzrastać będzie liczba konfliktów zbrojnych i ogólnej agresji międzyludzkiej ( ). Otóż jest to czystej wody fatalizm, nie poparty żadnymi argumentami. Zanim zmieniłem mieszkanie, mieszkałem w 1000-osobowym bloku 15-piętrowym. I nie tylko nie było tam żadnej agresji, ale wiele życzliwości i solidarność sąsiedzka. Wspólnie doprowadziliśmy do tego, że komin "Warsowinu" przestał dymić, a Mennica Państwowa wprowadza czystą produkcję.
Co ciekawe, sam Thomas Malthus, jako duchowny, był przeciwny regulacji urodzin i nigdy by mu na myśl nie przyszło usprawiedliwianie aborcji za pomocą swojej teorii.
W swoim tekście piszesz o psychologii ekologicznej, zgodnie z którą każdy człowiek potrzebuje odpowiedniej przestrzeni do życia. Nie wiem, czy wiesz, że podobne teorie głosił Adolf Hitler. Uważał on, że Niemcy potrzebują przestrzeni życiowej. Jest tu i dalsza analogia. Naziści w imię swojej ideologii zabijali ludzi: Żydów, Cyganów, Słowian. Zwolennicy cywilizacji śmierci w imię ideologii neomaltuzjańskiej zabijają dzieci poczęte. Są oni dobrze zorganizowani, główna organizacja neomaltuzjańska to Międzynarodowa Federacja Planowania Rodziny (IFPP).
Są nimi: bieda, umieranie z głodu dzieci, niszczenie środowiska (tragedia w Bhopalu). Uważam jednak, że ich prawdziwą przyczyną jest wyzysk jednych ludzi przez drugich. Odpowiedzialni za ten stan rzeczy są: rządy bogatych państw, międzynarodowe korporacje, lichwiarze z Banku Światowego oraz urzędnicy OECD. Podzielam Twoją obawę, że dalsze okradanie biednych ludzi z Południa może doprowadzić do wojny. Prawdziwy pokój jest bowiem oparty na sprawiedliwości. Nie wiem, czy wiesz, że papież Jan Paweł II wystąpił z inicjatywą anulowania wszystkich długów państw III Świata z okazji roku jubileuszowego - 2000. Ostatnio rozmawiał na ten temat z prezesem Banku Światowego.
Aby uznawać prawo naturalne, nie trzeba być katolikiem, ba, nie trzeba nawet wierzyć w Boga. Prawo naturalne wynika niejako z samej istoty rzeczy. Człowiek sam z siebie potrafi rozpoznać, czy coś jest zgodne z prawem naturalnym czy nie. Tę władzę rozpoznawania, co jest słuszne i dobre - nazywa się sumieniem. Prawo naturalne obowiązuje zawsze i wszędzie. Nie zostało ono ustanowione przez żadnego człowieka.
W obronie życia człowieka nie ma żadnego kompromisu. Każdy człowiek - świadomy czy nie - ma prawo do życia. Jak powiedziała Matka Teresa z Kalkuty: życie jest najpiękniejszym darem Boga. Aborcja jest po prostu zabiciem człowieka. Co Ty piszesz za bzdury, że dziecko poczęte jest oddalone od człowieka o miliardy lat ewolucji? Ono przecież urodzi się za kilka miesięcy. Jest to żywa, czująca, ludzka istota, dlaczego zatem w imię ideologii maltuzjańskiej zamierzasz zachęcać do aborcji dzieci młodszych niż 2 miesiące???
Pytasz, czy my - kilku młodych ludzi z Grupy "Pro Life" weźmiemy na siebie odpowiedzialność za wojny na świecie. Otóż oczywiście, że nie. Każdy odpowiada za to, co robi i bezpośrednie skutki swojego działania. Tymczasem nie ma żadnego dowodu na to, że wzrost liczby ludności powoduje wojny. Nie ma alternatywy: zabicie dziecka poczętego albo zabicie samoświadomego człowieka na wojnie. Przeciwnie, to aborcja jest przyczyną wojen: Jeśli bowiem Matka może zabić swoje własne dziecko, to co może powstrzymać ciebie lub mnie byśmy się wzajemnie nie pozabijali? (Matka Teresa z Kalkuty)
I tak jest rzeczywiście. Nie wiem, czy wiesz, że Jugosławia była jedynym krajem, w którym "prawo" do aborcji zostało wpisane do konstytucji. Natomiast o wojnie w byłej Jugosławii na pewno słyszałeś.
Jesteśmy zwolennikami wolności słowa. W ten sposób czytelnik, zapoznając się z różnymi poglądami i argumentami, może wyrobić sobie własne zdanie. Nie boimy się nawet ostrej dyskusji, dlatego zaproponowaliśmy wymianę opinii na łamach ZB. Łukasz Dąbrowiecki z Gdyni nie jest bowiem w swoich poglądach osamotniony. Podziela je (naszym zdaniem - niestety) wielu wegetarian. Wydaje nam się dziwne, że niektórzy ludzie wrażliwi na cierpienie zwierząt nie odczuwają współczucia dla dzieci nie narodzonych. Oczywiście są także wegetarianie, hardcoreowcy, punkowcy, ekolodzy, anarchiści - pro life. Chcemy z nimi współpracować, a ze wszystkimi dyskutować. Piszcie do nas rzeczowo i w miarę możności krótko.
Ł Jan Bocheński jest członkiem Grupy "Pro Life"
oraz prezesem "Dosyć
Dymu z Mennicy Państwowej". Aktualnie poza działalnością
pro life zajmuje się walką z projektowaną spalarnią
odpadów komunalnych przy ul. Zabranieckiej w Warszawie.
W najbliższym numerze "Doliny" - zina wydawanego
w Olsztynie ukaże się z nim wywiad nt. działalności
Grupy "Pro Life".
*) Łukasz Dąbrowiecki, Od urzędników Twych na ziemi strzeż nas Panie [w:] bieżące ZB. Polemikę Łukasza Dąbrowieckiego i Janka Bocheńskiego publikujemy jednocześnie w tym samym numerze, gdyż Łukasz zapoznał wcześniej swego polemistę z własnym tekstem.
Może powódź to mechanizm obronny Matki Ziemi,
bo ktoś wyciął za dużo lasów, kogoś jest za dużo?
Czy powódź może przywrócić równowagę?
Raz jeszcze chciałbym podjąć kwestię znaczenia problemu demografii1) dla ochrony środowiska naturalnego oraz rolę procesów ekonomicznych i społeczno-kulturowych w zmianach przyrostu naturalnego.
Spójrzmy, jak kształtowała się liczebność populacji ludzkich z perspektywy historycznej. W okresie prehistorycznym człowiek stanowił jakiś skromny ułamek masy średnich czy dużych ssaków, nie wpływając tak mocno - jak robi to dziś - na losy innych gatunków czy całych ekosystemów. Pierwszy chyba odnotowany przypadek wyginięcia gatunku (czy może raczej od razu dwóch gatunków) za sprawą homo sapiens zdarzył się gdzieś w odległym plejstocenie, zniknęły wówczas z powierzchni Europy mamuty oraz żywiący się nimi neandertalczycy. Odpowiedzialność za ten incydent przypisuje się człowiekowi, który w tym właśnie czasie znacząco zwiększył swą populację i zasiedlił rzeczone terytorium.2) Nie wiadomo dokładnie, ile było wówczas ludzi na Ziemi, ale nie liczyło się ich z pewnością w miliardach, nie liczyło się ich nawet w milionach, były ich ledwie tysiące, a jednak za dużo, za dużo przynajmniej z punktu widzenia mamutów i neandertalczyków. Od tamtego czasu pomnożyliśmy się setki tysięcy razy, przeludniliśmy świat setki tysięcy razy bardziej, nie bardzo rozumiem, jak można tego nie dostrzegać?
A jak wyglądał przyrost naturalny w dalszych losach homo sapiens? Przyjrzyjmy się populacjom tzw. kultur pierwotnych, zamieszkujących Ziemię od paleolitu aż do XX w., kiedy to "tajemniczo" zniknęły. Ludów takich antropologowie przebadali setki,3) charakterystyczne jest, że liczba członków takich plemion utrzymywała się często przez tysiące lat na względnie stałym poziomie. Było ich od zawsze akurat tylu, ilu ziemia czy morze była w stanie wykarmić - ani mniej, ani więcej. Doskonale dostosowani wiedzieli, ile zwierzyny mogą wytłuc i ile drzew wyciąć, by równowaga systemu nie została rozchwiana i rozregulowana, na straży stała tradycja dysponująca stosownymi rytuałami i zakazami tabu. Dla ludów pierwotnych typowy był styl życia nastawiony na utrzymanie harmonii z przyrodą, otoczeniem naturalnym, który obowiązywał w zasadzie wszędzie: w Afryce i Ameryce, na wschodzie i na zachodzie, na południu i na północy. (Daleki jestem od naiwnej idealizacji w stylu Rousseau, nie ulega jednak wątpliwości, że problemy ekologiczne w skali globalnej pojawiły się dopiero za sprawą naszej cywilizacji).
Zmieniło się to dopiero w czasie rewolucji neolitycznej, w skutek udomowienia pewnych gatunków traw rozwinęło się rolnictwo, zapewniając obfitość pokarmu wielokrotnie większą niż zbieractwo i łowiectwo. Człowiek zmienił strategię reprodukcyjną: przeszedł od monogamii do bardziej wydajnej poliginii (wielożeństwa). Wówczas dokonał się potężny skok demograficzny, wybuch nastąpił najpierw gdzieś na azjatyckich stepach i falami rozlał się na praktycznie cały świat.4)
Rozwój rolnictwa, również hodowli bydła doprowadził do powstania miast i państw, a nierzadko do zachłyśnięcia się rozwojem gospodarczym, co doprowadziło do kilku co najmniej katastrof ekologicznych (w rodzaju zmienienia się pastwisk i pól uprawnych w pustynie) oraz upadku kilku starożytnych cywilizacji cierpiących na tę samą chorobę, co my - gigantyzm. Znane są zatem historii przypadki szybkiego wzrostu demograficznego aż do granic wytrzymałości środowiska, a następnie gwałtowne upadki (np. cywilizacje Khmerów, Majów, północno-zachodnich Indii). Dzisiejsza sytuacja różni się tym, że cały glob opanowuje jedna kultura i jedna cywilizacja, której upadek może równać się zagładzie całej planety.5)
W wielu miejscach na świecie ludy pierwotne zmieniły tryb życia i stosunek do przyrody wyjątkowo szybko i stosunkowo niedawno, tzn. zaraz po tym, jak przybyli Europejczycy ze swoją kulturą, wyposażeni w topory, piły spalinowe, kombajny i całą technikę zdobywania pokarmu dla mas lub - inaczej się wyrażając - technikę masowej zagłady środowiska. Studiując historię (oczywiście nie tę ze szkolnych podręczników o Chrobrym i Kazimierzu, co zamurował Polskę), nietrudno przekonać się, że to, co europejska cywilizacja zaoferowała swym zamorskim braciom, rzadko kiedy wyszło na dobre środowisku naturalnemu, włączając w to tubylców. Jednym z "prezentów" Europejczyków był szybki wzrost demograficzny, w ten właśnie sposób pozbyliśmy się tego niewątpliwego ciężaru. Fakt, iż dziś Europa, USA i inne kraje "wysoko rozwinięte" notują niski lub ujemny przyrost naturalny, nie stanowi jeszcze powodu do chluby, nie zapominajmy bowiem, że to na naszej kulturze i cywilizacji spoczywa w znacznej mierze odpowiedzialność za demograficzny boom, z jakim mamy do czynienia na Ziemi; to jest nasz boom.
W początkowej fazie kapitalizmu wzrost demograficzny objął właśnie Europę, wyrośliśmy z tego problemu, sprzedając go innym, niemniej jednak jest to nasz projekt i nie na miejscu są próby unikania odpowiedzialności np. za przeludnienie Afryki.6) Może nie do końca jasny jest związek kapitalizmu z wysokim przyrostem naturalnym (może raczej nienaturalnym), znakomicie objaśnia go Michel Foucault w Historii seksualności. W ogromnym skrócie przedstawia się to następująco: najważniejszym bodaj mechanizmem kapitalistycznej gospodarki jest kumulacja, nie tylko kapitału, ale "wszystkiego". Kapitalizm sprawdza się zatem tam, gdzie możliwa jest kumulacja, czyli proces oparty na schemacie piramidy (zupełnie jak gry łańcuszkowe), a do tego oczywiście potrzebnych jest coraz to więcej ludzi; coraz więcej rąk do pracy i coraz więcej głodnych gęb ochoczo konsumujących. Nie wiem, czy dla wszystkich jest jasne i wyraźne, że kapitalizm musi napędzać wzrost demograficzny, gdyż jest mu on niezbędnie potrzebny do życia. Dlatego np. w Polsce specjaliści od demografii biją już od paru lat na alarm, że przyrost naturalny spada, co sprawia, iż zbliżamy się do załamania struktur społeczno-ekonomicznych. Zauważmy, przyrost spada! Ale wciąż jest to wzrost, niebezpieczny jest już spadek wzrostu, a nie tylko wzrost ujemny; piramida producencko-konsumencka zaczyna się wyprostowywać, co grozi jej przewróceniem się.
Wyjaśnienia domaga się jeszcze jedna osobliwość: jak to możliwe, że najbardziej zaawansowane w kapitalistycznym rozwoju kraje cechuje najniższy przyrost naturalny. Otóż młody, żarłoczny kapitalizm karmi się wysokim wzrostem demograficznym, znamy to w Europie z XVIII i XIX w. (wiele rąk trzeba było do pracy, również po to, by zastępować ręce urywane ). Dziś dojrzały kapitalizm zepchnął ciężar mnożenia się na kraje Trzeciego Świata; zamorskie fabryki i tania siła robocza oraz rzesze zamorskich konsumentów. Euroamerykańska cywilizacja i ekonomia nie są w stanie funkcjonować bez Afryki, Ameryki Południowej, Azji, bez Trzeciego Świata mówiąc krótko; jest tak nie od dziś, zaczęło się jeszcze za czasów Kolumba. Dowodem na to jest to, co często się przecież powtarza, że współcześnie 20% populacji homo sapiens wykorzystuje 80% ziemskich zasobów materiałowo-energetycznych. Inaczej się wyrażając: 80% ludzi żyje w nędzy po to, by 20% cieszyło się wzrostem gospodarczym; to, że my (owe 20%) nie rozmnażamy się obecnie ponad miarę, w żaden sposób nie zwalnia nas z odpowiedzialności za katastrofalne już skutki wzrostu demograficznego (80% tych skutków to my).
Zmieniło się wiele od czasów rewolucji przemysłowej, dziś wiemy, że nie opłaca się mięć piątki dzieci, którym najpierw trzeba kupować pampersy i zabawki, gdy trochę podrosną drogie stereo i wreszcie wykosztować się na studia - to, krótko mówiąc, nieekonomiczne! Istnieje łatwo zauważalna zależność psychologiczna, ludzie często im są bogatsi, tym mniej ochoczo trwonią majątek, również na dzieci (co jest, nawiasem mówiąc, tylko pozornie optymistyczne dla walczącego z przyrostem naturalnym ekologa obserwującego bogacenie się współczesnych społeczeństw). Tłumaczy to fakt, iż najbogatsze kraje cechuje najniższy przyrost naturalny - niestety, nie można liczyć na to, że gdy wszystkie rejony świata dorównają stopą życiową Europie, to problem demografii zniknie. Bowiem ustanie wzrostu demograficznego w krajach zamożnych możliwe było dzięki wysokiemu wzrostowi w krajach Trzeciego Świata. Michel Foucault nie pomylił się - wzrost demograficzny jest niezbędny kapitalizmowi, to, że obecnie kraje rozwinięte nie notują przyrostu, nadrabiane jest przez naszych żółtych, czarnych i czerwonych braci; kołderka jest cały czas ta sama - kiedy ciągniemy tu, zaczyna brakować tam.
W Polsce czy w ogóle w Europie nie wzrasta liczba ludzi, ale nie dowodzi to jeszcze, że nie mamy do czynienia z przeludnieniem. Kiedy ludzi jest za dużo? - to oczywiście kwestia względna, jak pokazuje przytoczony przeze mnie na początku przykład, dla mamutów przeludniliśmy się już w prehistorii. Nie udowodnię zatem, że w Polsce jest przeludnienie, napiszę może tylko, co widzę, patrząc w okno, siedząc właśnie przy biurku.
Widzę najpierw kwiatki, niestety, w doniczkach, na parapecie, na drugim planie latarnia (mieszkam na trzecim piętrze), później blok, dalej blok, w oddali jeszcze kilka bloków, jeszcze dalej następne wyższe i niższe, ale za to wszystkie jednakowo szare, a między nimi samotne drzewa. Gdybym chciał pójść na spacer do lasu, aby przez chwilę być sam na sam z drzewem lub ptakiem, musiałbym iść chyba cały dzień, a minął bym po drodze więcej może aut i ludzi niż drzew. Już w lesie i tak nie ma spokoju słychać pomruki cywilizacji, szosę E-4 słychać co najmniej na 5 km - sprawdzałem w lesie! A sieć dróg jest coraz gęstsza, coraz trudniej ich nie słyszeć. Spokój jest tylko w górach, jadąc tam z Krakowa, dopiero po kilkudziesięciu kilometrach czuję, że wyjechałem z miasta, cały czas bowiem mijam domy, sklepy itp. Zapytuje sam siebie, gdzie jest miejsce dla innych gatunków, widzę go niewiele i nie mam już wątpliwości, że w Polsce mamy przeludnienie, jest nas parę razy za dużo!
Gdy nad Krakowem zaświeci słońce i ludzie-robaczki wychodzą z kryjówek, na ulicach zjawia się ich tak wielu, że czasami się boję
1) Poruszony jestem widząc, iż nie wszyscy dostrzegają związek między liczbą ludności i degradacją środowiska. Ostatnio na łamach ZB toczy się żywa dyskusja wokół zagadnień demograficznych, padają głosy z różnych stron, nie ma tu miejsca, by przedyskutować wszystkie (nie chcę ograniczać się do polemiki), podam tylko jeden przykład: Problemem bowiem nie jest zbyt wielka liczba ludzi, lecz niszczenie środowiska przez przemysł, niesprawiedliwy podział bogactw na świecie (Janek Bocheński, Spiskowa teoria dziejów [w:] ZB nr 3(105)/98, s.52). Uznaję tę wypowiedź za wyraz dziecięcej naiwności, bo nie wiem, co z nią zrobić Przemysł rozwijają ludzie, czym ich więcej tym większy i bardziej trujący. Niby jak wykarmić ponad 100 mln Japończyków żyjących na nieurodzajnej glebie, a dopiero jak wykarmić 6 mld ludzi bez wielkiego rolnictwa, przemysłu i transportu wymagających ogromu energii możliwego do zaspokojenia jedynie reaktorami atomowymi
2) Por. J. H. Reichholf, Zagadka rodowodu człowieka, PWN, Warszawa 1994.
3) Polecam książki Bronisława Malinowskiego, który niezwykle drobiazgowo opisał tubylców z północno-zachodniej Melanezji, zamieszkujących wyspy Triobrianda.
4) Por. J. Diamond, Trzeci szympans, PIW, Warszawa 1995.
5) Por. J. Dorst, Siła życia, PIW, Warszawa, 1987.
6) Tym bardziej nie na miejscu zdają się być próby blokowania inicjatyw mających na celu ograniczenie globalnego przyrostu naturalnego, przez niektórych polityków z kręgów religijnych, na czele z Karolem Wojtyłą.
Etyczną ocenę takiego zjawiska proponuje hiszpański filozof Fernando Savater - zob. wywiad z nim w "Gazecie Wyborczej" z 21-22.2.98.
Miałem w tym tygodniu niesamowite doświadczenie, które następnie okazało się niezwykłą lekcją. Siedziałem w kuchni i pracowałem, a strych był pełen wiewiórek, które biegały, chrząkały i piszczały wniebogłosy. Poszedłem na górę, wrzasnąłem i walnąłem w sufit. Parę wiewiórek wyskoczyło przez dziurkę na dwór i zbiegło po elewacji na śnieg. Kiedy tak wyglądałem przez okno, zauważyłem duże ptaszysko siedzące na złamanym konarze najbliższej topoli. Na pierwszy rzut oka wziąłem je za kuropatwę, ale miało za duży łepek i za długi dziób - to był jastrząb. A jakiś metr czy dwa powyżej jastrzębia siedziała na gałęzi bardzo zdenerwowana i przestraszona ruda wiewiórka. Przeszła na drugą stronę pnia i chciała przemknąć się mimo jastrzębia. Ten ruszył i ją zatrzymał. Kiedy wrócił na swój konar, wiewiórka zbiegła na dół, na śnieg i popędziła pod osłonę kępy zarośli. î
Przebiegła najwyżej z pół metra, gdy jastrząb zanurkował z drzewa i wbił w nią szpony. Potem ścisnął ciało wiewiórki w szponach. Po chwili nie żyła. Jastrząb rozpostarł skrzydła i odleciał z ciepłym obiadem. Kiedy się oddalił, inna wiewiórka podbiegła do jamy w śniegu - w miejscu, gdzie tamtą złapał jastrząb. Rozglądała się, węszyła, ale nigdzie nie mogła jej znaleźć. Nie było jej. Wróciła do świętego kręgu tańca życia. Wszystko to trwało może z minutę. Stałem jak wryty. Czułem się pobłogosławiony doświadczeniem zobaczenia tego spotkania. Drapieżnik i ofiara. Odwieczni wspólnicy. Ofiara żywi drapieżnika, a drapieżnik pomaga utrzymać populację ofiar w równowadze. Potrzebują siebie nawzajem, by dobrze się rozwijać. Dziesiątki stworzeń chodzą po tej ziemi ze zdrowym apetytem na świeże, jeszcze ciepłe wiewiórcze mięso. Wiewiórki mają zero bezpieczeństwa. Każdy dzień może być ostatni. Ale nie dostają paranoi, depresji czy pomieszania zmysłów. Wręcz przeciwnie, najwidoczniej bardzo cieszą się życiem. Bezpieczeństwo to najgorsze przekleństwo. Życie bez zagrożeń to życie, którego całe dnie, miesiące i lata mogą być zupełnie stracone i zmarnowane. Wiewiórkom nie grozi otyłość, lenistwo i samozadowolenie. Pobłogosławione zostały bezcennym darem - silnymi, czujnymi i głodnymi drapieżnikami.
Każdy dzień jest skarbem, którym trzeba żyć i cieszyć się jak najpełniej. Żyję już 45 lat, a nigdy nie widziałem człowieka ginącego w walce z naturalnym wrogiem. Nasi naturalni wrogowie właściwie wyginęli. Wielkie, potężne lwy, tygrysy i niedźwiedzie ledwo żyją w odległych zakątkach ziemi. Nigdy nie widziałem żadnego z nich na wolności. Ani jednego.
Minęło parę dni, zanim w pełni dotarło do mnie to doświadczenie. Aż powoli przemieniło się w objawienie.
Od wielu lat uważałem, że "Upadkiem" ludzkości było przejście do rolnictwa i cywilizacji. Gdy liczba ludzi osiągnęła milion, wszyscy nie mogli się już utrzymać ze zbieractwa i łowiectwa. Zaczęliśmy więc rozrywać ziemię, przypieczętowując swój los. Ale dlaczego rozrośliśmy się do tego pierwszego miliona? Bo umiejętność używania niebezpiecznych narzędzi (np. drewnianej dzidy) pozwoliła nam opanować i wyniszczyć naszych naturalnych wrogów. Pozbawieni naszych odwiecznych, mięsożernych opiekunów i wspólników rozmnożyliśmy się w nie kontrolowany sposób. Utrata naturalnych wrogów doprowadziła do innego środka kontroli populacji - wojen i wojowników. Ale wojnom i wojownikom nigdy nie udało się przywrócić nas do pierwotnego stanu równowagi. Jak na razie.
Duży, rogaty roślinożerca może zabić lwa w obronie własnej. Ludzie też. Ale staliśmy się za dobrzy w samoobronie. I wyszliśmy poza obronę własną, umyślnie podchodząc i zabijając naszych naturalnych wrogów. To wtedy miał miejsce nasz Upadek. Dzisiaj wciąż żyje na świecie kilku dużych mięsożerców, ale nawet gdybyśmy zaczęli hodować te zwierzęta i ponownie wprowadzać do każdego ekosystemu, jest mało prawdopodobne, by ludzie przestali je zabijać - wiemy, jak i że możemy to robić. To oznacza, że kontrola ludzkiej populacji spoczywa głównie w ludzkich rękach. A nie radzimy z nią sobie już od dziesiątek tysięcy lat. Nic dziwnego. Jak każde inne stworzenie, mamy ogromną i nieprzepartą żądzę przetrwania. I ta potężna żądza jest nadrzędna wobec wszelkiej myśli, rozsądku i szlachetnych pobudek. Jeśli gatunek ludzki ma przeżyć, będziemy musieli się całkowicie przeprogramować, i to niedługo. Będziemy musieli się uczyć. Będziemy musieli prztyknąć ten przełącznik i włączyć nasze wielkie mózgi, i używać ich jak jeszcze nigdy dotąd. Taką lekcję dał mi jastrząb.
Rick Reese, Revelation. The Teaching of a Hawk
[w:] "Pobal An Dulra" nr 34,
diarmo@indigo.ie allenr@bluwin.ch