Zielone Brygady nr 11 (113), 1-15 czerwca 1998
Pani Dżennet Połtorzycka w artykule Ŕ propos ustawy o ochronie zwierząt1) zarzuca mi, że pisząc o wędkarstwie - konkretnie o jego niezgodności z ustawą - dysponowałem odmienną wersją ustawy niż ona. To ciekawy argument.
Ciekawy, bo przez cały czas prac w komisjach sejmowych nad ostatecznym kształtem ustawy o ochronie zwierząt identycznego argumentu używali tzw. "zwolennicy ustawy" (czyli organizacje zaangażowane w prace podkomisji, twierdzące, że wprawdzie kaleka ta ustawa, ale i tak potrzebna) przeciwko "przeciwnikom", tzn. grupom uważającym, iż lepiej nie uchwalać żadnej ustawy niż wypuszczać legislacyjną niedoróbkę, będącą kpiną z prawa. Na każdy argument "przeciwników" czekała taka właśnie riposta: chyba nie macie w ręku ostatecznej wersji projektu? Na szczęście czasy się zmieniły i ustawa dostępna jest powszechnie, choćby w "Dzienniku Ustaw" Nr 111. I jak byk stoi tam, że art. 33 zabrania nieuzasadnionego zabijania zwierząt! Raczej trudno ryby uznać za rośliny.
Przez cały czas trwania prac nad ustawą apelowaliśmy głośno, żeby na samym wstępie ustawy jasno określone zostało, co w myśl ustawy oznacza termin "zwierzę". Tak, jak to jest w art. 1 Rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej z dn. 22.3.1928. I nie tylko o to apelowaliśmy. Niestety, ponieważ "Źródła" nie są Bardzo Znaną Organizacją, nie raczono nawet odpowiedzieć na nasze listy. Tym bardziej, że w wielu, zbyt wielu kwestiach mieliśmy zdanie zgoła odmienne niż Koalicja na rzecz Praw Zwierząt.
Tym, którzy jeszcze tego nie zauważyli, niniejszym oświadczam: próby zdelegalizowania Polskiego Związku Wędkarskiego, a także cały mój artykuł Buddyści w parlamencie to były z mojej strony tylko żarty! Kpiny! Po prostu chciałem udowodnić, jak nie dopracowaną mamy ustawę. Co nie zmienia faktu, że naprawdę nowa ustawa zakazuje wędkarstwa oraz zabijania komarów i biedronek. Nie dlatego, że taka była intencja ustawodawcy, lecz dlatego, że taki był stosunek parlamentarzystów do tej ustawy. Przecież to nie lustracja ani podatki, więc kto by tam sobie głowę zawracał. Sprzeczne zapisy? Bzdura! Wędkarstwo to tradycja, a ryba to przecież nie zwierzę. Podobnie sprawa komisji etycznych. Albo to ja jestem głupi, albo to cały rozdz. 9 jest tak skomplikowany, że zrozumienie go graniczy z niemożliwością. I na dodatek nic z niego nie wynika, o czym pisze Robert Surma.2)
Nie czarujmy się, ustawa jest nie dopracowana. I swoją opinię o aktach wykonawczych podtrzymuję. Od wejścia w życie ustawy mija właśnie 10 miesięcy. Jeżeli przepisy wykonawcze będą tworzone w ostatniej chwili i będą wyglądały podobnie, jak cała ustawa, to ja z góry dziękuję. Owszem, widzę szansę poprawienia sytuacji poprzez nowelizację ustawy. Ale osobiście wątpię, czy uda się znaleźć wspólny język organizacjom zajmującym się "prawami zwierząt" z tymi, które zajmują się "ochroną zwierząt". Bo "prawa" (rights) i "ochrona" (welfare) naprawdę niewiele mają ze sobą wspólnego. Okaże się pewnie, że znów na naszych sporach doskonały interes zrobią politycy
1) Dżennet Połtorzycka, Ŕ propos ustawy o ochronie zwierząt [w:] ZB nr 9(111)/98, ss.32-33.
2) Robert Surma, Spóźnione refleksje nad nową ustawą [w:] ZB nr 9(111)/98, ss.34-35.
Uchodzący za kochających zwierzęta Anglicy i Amerykanie skalę bezdomności psów i kotów w Polsce nazywają "apokalipsą". Na Zachodzie problem ten rozwiązano masową sterylizacją. Nasze schroniska dla bezdomnych zwierząt borykają się z trudnościami i są przepełnione.
U nas sterylizację kotów, połączoną z usypianiem zwierząt chorych i kalekich, rozpoczęto we Wrocławiu. - Ile warta jest wasza miłość do zwierząt, jeżeli trzymacie je w takich warunkach? - zapytała, oglądając stołeczne schronisko na Paluchu prowadzone przez Fundację "Animals", Janice Cox - przedstawicielka brytyjskiego Królewskiego Stowarzyszenia Zapobiegania Okrucieństwu w stosunku do Zwierząt (RSCA). Obcokrajowcy wyrażają czasem opinie, z którymi trudno się zgodzić bez odczucia wewnętrznego bólu psychicznego. Np. Phyllis Wright z Humanitarnego Towarzystwa Stanów Zjednoczonych (HSUS) podał, że w Ameryce przygarniętych jest przez ludzi ok. 35% schroniskowych czworonogów, pozostałe poddawane są humanitarnemu zabijaniu, zwanemu "dobrą śmiercią" (eutanazji). Ludzie walczący z okrucieństwem wobec zwierząt uważają, że bezbolesna śmierć jest lepsza od wieloletniej wegetacji w zamknięciu i w ścisku w klatkach. Wegetacja ta zmienia psychikę zwierząt do tego stopnia, że czasami uniemożliwia ich adaptację do warunków domowych w przypadku znalezienia nowych opiekunów.
Kierowniczka schroniska w Sosnowcu-Milowicach - Elżbieta Czechowska kieruje się zasadą usypiania tylko ślepych miotów oraz beznadziejnie chorych lub poszkodowanych w wypadkach zwierząt: - Nie dałam im życia, zatem nie popieram masowej eutanazji. Jednocześnie dzieli się informacjami na temat codziennie spotykanych przykładów barbarzyństwa, ale i głębokiego humanitaryzmu ludzi wobec zwierząt. Opowiada o sędziwej kobiecie, która zabrała do swego domu najstarszego psa ze schroniska, bo nie chciała, aby zwierzę zostało samo, gdyby zmarła wcześniej od niego.
Zofia Werner - sekretarz Fundacji "Animals" twierdzi: Polacy muszą nauczyć się kochać zwierzęta mądrzej, kontrolując przyrost kociej i psiej populacji, gdyż zabraknie schronisk i ludzkich rodzin adopcyjnych. Schronisko na Paluchu ma stać się rodzimym ośrodkiem masowej kontroli rozrodczości zwierząt (sterylizacji i kastracji) oraz humanitarnej edukacji społeczeństwa. Kontroli reprodukcji zwierząt, począwszy od kotów, ma podjąć się niebawem większość polskich miast.
Ustawa o ochronie zwierząt z maja '97 zakłada, że zwierzę nie jest rzeczą, porzucenie zwierzęcia jest formą znęcania się nad nim, a opiekun (właściciel) zwierzęcia jest za nie odpowiedzialny.
Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami w Polsce wdraża program identyfikacji i rejestracji komputerowej zwierząt. Miastem pilotażowym jest Gdańsk, gdzie wszczepianie czworonogom mikrochipów ze stałym numerem jest finansowane z podatku za psy, nie obciążając dodatkowo ich opiekunów. Rejestr komputerowy umożliwia dodatkowe wymierzanie kar za brak opieki i nadzoru nad czworonogami. Czasem, gdy zabraknie humanitaryzmu, trzeba przemówić ludziom do rozumu przez wyciągnięcie pieniędzy z ich portfeli. Jednak pomimo nowej ustawy o ochronie zwierząt niewiele zmieniło się na lepsze, z wyjątkiem zupełnie sporadycznych przypadków karania przez sądy niewielkimi sumami pieniężnymi ludzi znęcających się nad zwierzętami, lecz - jak dotychczas - nigdy więzieniem. Przekonałem się o tym osobiście, kilkakrotnie interweniując w sądzie o ukaranie barbarzyńców.
W 1973 r. Nagrodę Nobla z fizjologii i medycyny przyznano trzem naukowcom: Nikolasowi Tinbergenowi, Karlowi von Frisch i Konradowi Lorenzowi. Ten niecodzienny dla świata naukowego werdykt Akademia Szwedzka uzasadniła wyjątkowym znaczeniem ich prac dla społecznej i psychosomatycznej medycyny oraz psychiatrii, a także dla stworzenia indywidualnych i grupowych modeli zachowania.
Okazuje się, że nie można nazwać antropomorfizowaniem porównania wyników badań nad zwierzętami w środowisku naturalnym i w hodowli do zachowań ludzkich. Wspomnianą trójkę noblistów można uznać za twórców etologii (zoopsychologii) - nauki o zachowaniu i komunikowaniu się zwierząt, chociaż każdy z nich zajmował się innymi zwierzętami. N. Tinbergen badał życie mewy srebrzystej, K. Lorenz - szarej gęsi, psa i kota, zaś K. von Frisch - pszczół. Dwaj pierwsi mówili o inteligencji indywidualnej, trzeci - o inteligencji zbiorowej, społecznej.
Odnośnie problemu wzajemnego porozumiewania się ze zwierzęciem można zapytać: Czy zwierzę rozumie człowieka i czy człowiek rozumie, co zwierzę chce nam "powiedzieć"? Uczeni ci wyróżnili u zwierząt "mowę dźwięków i gestów". Naśladownictwo mowy ludzkiej spotykamy tylko u niektórych gatunków ptaków, zwłaszcza papug na czele z afrykańską żako - dzięki podobieństwu budowy anatomicznej krtani i języka. Jednak "język" dźwięków nie był domeną badań owej trójki uczonych. K. Lorenz w swym bestselerze I tak człowiek trafił na psa jeden z rozdziałów zatytułował: Szkoda, że nie umie mówić! Ale rozumie każde słowo! Lorenz, analizując analogię sygnalizacji wewnątrzgatunkowej wilków i psów, stwierdza jednocześnie, że udomowione psy stoją znacznie wyżej od ich dzikich przodków - wilków, gdyż oprócz cech przyrodniczych, genetycznie zapisanych, instynktownych nabyły wiele cech w obcowaniu z człowiekiem, np. układanie głowy na kolanach swego pana, podawanie łapy na znak przywiązania, miłości! Lorenz we wspomnianej książce pisze: Owczarka Stasi reagowała na wszelkie moje objawy choroby: przejawiała przy tym swą troskę nie tylko wówczas, gdy miałem lekką migrenę, lecz wtedy, gdy czułem się zdeprymowany z czysto duchowych powodów. W takich przypadkach nie biegała jak zwykle radośnie dokoła, lecz przygnębiona, nieustannie na mnie zerkając, szła przy nodze i ilekroć przystanąłem, przytulała się barkiem do mego kolana. Ciekawe, że tak samo wyglądało jej postępowanie, kiedy z lekka miałem w czubie: Stasi była wówczas moją chorobą tak zrozpaczona, że już to samo wystarczało, żeby wyleczyć mnie z pijaństwa, gdybym kiedykolwiek był do niego skłonny.
Obserwowaną często przyjaźń między zwierzętami należącymi do różnych gatunków, np. między psem i kotem, Lorenz tłumaczy swoistymi "trudnościami językowymi". (Odwrotnie ludzie: za pomocą słów wzajemnie zrozumiałych mogą uczynić wiele dobrego, ale i złego). Lorenz opisuje przykład autentycznej, głębokiej przyjaźni między silną fizycznie kotką i słabym fizycznie kundelkiem zaatakowanym przez rozwścieczonego boksera. Kotka wybawiła kundelka z opresji, co można nawet skomentować ludzkim porzekadłem: Prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie
Hanna i Antoni Gucwińscy w wywiadzie udzielonym Zbigniewowi Figatowi opowiadają o własnych obserwacjach życia zwierząt we wrocławskim Zoo.*)
Dzięcioły-samce zbiorowo budują i zagospodarowują kilka dziupli na gniazda, z których jedną, wraz z oblubieńcem, wybiera samica. Lwy w warunkach naturalnych żyją w układach monogamicznych. We wrocławskim Zoo lwica zginęła z powodu choroby nowotworowej, a nie utulony w smutku partner nigdy nie zainteresował się sprowadzanymi dla niego z innych ogrodów zoologicznych ponętnymi lwicami.
Tygrysicy sumatrzańskiej po nagłej śmierci jej wieloletniego partnera nie udało się dobrać przez lata nowego partnera spośród okazałych młodych tygrysów, przywożonych z różnych ogrodów. Do gustu przypadł jej dopiero tygrys emeryt - przekazany ogrodowi wrocławskiemu przez czeski cyrk występujący w Opolu - z którym dochowała się potomstwa.
Afrykańskie dzioborożce (przypominające naszego indyka) żyją w parach po kilkadziesiąt lat. We wrocławskim Zoo samicę zagryzła kuna, a zmartwiony samiec nie wybrał żadnej z przedstawianych mu samic, z żalu stracił piękne pióra na szyi, sposępniał i stetryczał.
Zachowania zwierząt różnych gatunków w parach kryją w sobie wiele tajemnic. Okazuje się, że sfera uczuć wyższych nie jest zastrzeżona tylko dla człowieka.
Może Czytelnicy zechcą poruszyć ten pasjonujący problem?
*) Zbigniew Figat, Historie miłosne z życia zwierząt (wywiad z Hanną i Antonim Gucwińskimi) [w:] "Dziennik Zachodni" nr 37 z 13.2.98.
Alain Delon - 63-letni aktor filmowy, gwiazda francuskiego i światowego ekranu, podjął chyba ostateczną tym razem decyzję pożegnania się ze swoją profesją.
Przed kamerami telewizji francuskiej powiedział ostatnio: Myślę, że to wystarczy. Osiągnąłem w kinie wszystko, co mogłem osiągnąć, teraz chciałbym po prostu spokojnie pożyć. Potraktujcie te słowa jako pożegnanie. Zakończenie swej kariery zapowiadał już kilkakrotnie. Pod koniec l. 80. powiedział, że rozstaje się z kinem i zamierza zająć się sprzedawaniem sygnowanych swoim nazwiskiem modnych kosmetyków, okularów, zegarków, krawatów i kimon. Kinomani przyjęli tę zapowiedź jako kokieterię, tym bardziej, że Alain Delon wracał już kilkakrotnie na ekran jako aktor lub producent, dając dowód, że nie może żyć bez kina.
Aktor przeżył dwie osobiste tragedie życiowe: śmierć żony - Romy Schneider oraz odejście młodszej od siebie o 30 lat holenderskiej modelki Rosalie van Bremen - matki jego dwojga dzieci. Zrozpaczony kilkakrotnie wyznawał, że jego największymi przyjaciółmi dającymi ukojenie mogą być tylko jego psy, których jest gorącym miłośnikiem i pragnie zostać pochowany wśród nich, w ogrodzie w swej posiadłości w Douchy nad Loarą. Prawdziwych przyjaciół poznał w biedzie - zgodnie z polskim porzekadłem.
Działalność Amerykanki Dian Fossey jest przykładem bezgranicznej miłości do zwierząt. Los nie szczędził jej przykrości: pochodziła z nieszczęśliwej, rozbitej rodziny, nie mogła podjąć studiów weterynaryjnych, o których marzyła. Rozpoczęła pracę w szpitalu psychiatrycznym. Za zaoszczędzone pieniądze w 1963 r. wyjechała do Afryki, by pracować wśród dzikich zwierząt.
W Tanzanii zetknęła się z wybitnym antropologiem - Louisem Leakey'em, który wprowadził ją w naturalne środowisko ginącego gatunku goryli górskich. Powróciwszy do Stanów Zjednoczonych, przez 4 lata wygłaszała wykłady i prelekcje o tych zwierzętach. Uzyskała stypendium Narodowego Towarzystwa Geograficznego, które umożliwiło jej założenia stacji badawczej Karisoke.
Badania prowadziła w sposób nowatorski, żyjąc w środowisku goryli, które zaakceptowały ją jako członka własnego gatunku. Opanowała system znaków, którymi porozumiewały się wzajemnie, gestów i odgłosów, nauczyła się niejako rozmawiać z tymi zwierzętami ich tajemniczym językiem. Przyczyniła się do uratowania od wyginięcia tych zwierząt i spowodowała, że populacja tego gatunku w Narodowym Parku Wulkanicznym w Ruandzie wzrosła kilkakrotnie. Samotnie zamieszkała w dzikiej dżungli afrykańskiej, przekładając towarzystwo swych ukochanych goryli nad towarzystwo ludzkie.
Tubylcy nazywali ją Nyiramachabelli, tzn. "kobietą samotną z lasu"; Amerykanie i Europejczycy "królową małp" - niekiedy złośliwie, ale i z głębokim zrozumieniem i sympatią. Nie bez przyczyny zaistniały jednak podejrzenia, że mogła narazić się ludziom i władzom, gdy ostro tępiła kłusowników tropiących małpy, a rządowi Ruandy zabroniła udostępniania turystom terenów jej badań nad gorylami, uzasadniając, że Afryka nie jest ogrodem zoologicznym.
W 1985 r. na terenie stacji badawczej Karioske na pograniczu Ruandy, Zairu, Ugandy znaleziono zmasakrowane zwłoki "królowej małp". Nie wierzę, że mogły to zrobić zwierzęta. Było to zdarzenie tym tragiczniejsze, że Fossey powszechnie uchodziła za człowieka o złotym sercu dla wszystkich istot żywych, chociaż trochę dziwaczkę. Podejrzewano o zabójstwo jej amerykańskiego asystenta naukowego lub afrykańskiego pomocnika, nigdy jednak nie udało się wyjaśnić zagadki jej śmierci. Spoczęła - zgodnie z własną wolą - na cmentarzu afrykańskich goryli jako ich "królowa".
Ustawa o ochronie zwierząt ma zrewolucjonizować prawa i obowiązki opiekunów (nie lubię określenia "właściciele") psów ras tzw. agresywnych: rottweilerów, dobermanów, bulterierów, owczarków niemieckich. Związek Kynologiczny w Polsce ocenia liczbę psów tych ras u nas na ok. 10 tys., nie licząc zwierząt kupowanych poza wszelką kontrolą - na bazarach. î
Jerzy Cytlak - inspektor Wojewódzkiego Inspektoratu Weterynarii w Katowicach twierdzi, że nie mamy w Polsce dokładnego rejestru psów, które agresję mają zakodowaną w genach. Sugeruje, że powinni go sporządzić kynolodzy.
Lekarze weterynarii i miłośnicy zwierząt (do których zaliczam się od urodzenia) twierdzą, że zachowanie się psa każdej rasy zależy od ułożenia go przez człowieka. Myślę, że każdy pies w rękach barbarzyńcy lub szaleńca może stać się niebezpieczny, nawet mordercą. Nie brakuje więc zwolenników wydawania zezwoleń na opiekowanie się (posiadanie) psami agresywno-obrończymi niczym zezwoleń na posiadanie broni palnej. Najbardziej miarodajnie powinni wypowiedzieć się na ten temat zawodowi hodowcy.
Zarząd Główny Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami w Polsce dysponuje wykazem psów szczególnie niebezpiecznych potencjalnie, gdy ich opiekunami stają się ludzie nieodpowiedzialni - twierdzi Dorota Szostakowska, krajowy koordynator identyfikacji i rejestracji komputerowej zwierząt w Gdańsku. Gdańsk stał się pionierskim miastem w Polsce w rejestracji i identyfikacji czworonogów za pomocą wszczepionych w skórę mikrochipów.
Myślę, że trzeba wyeliminować nieprofesjonalne hodowle psów ras tzw. agresywnych, a zwłaszcza nieprofesjonalnych ich treserów. Psy powinny przechodzić szkolenie tylko w licencjonowanych szkołach. Zagrożenia ze strony psów ras agresywnych nie dotyczą tylko ludzi. - Naszym obowiązkiem jest nieugięcie chronić łowiska - usłyszałem od Włodzimierza Ciechockiego, prezesa Zarządu Wojewódzkiego Polskiego Związku Łowieckiego w Katowicach - Nie pozwolimy hartom kłusować w lasach! Brzmi to bardzo rozsądnie, chociaż w samym łowiectwie dopatruję się cząstki braku humanitaryzmu ze strony istot dwunożnych. Nie mógłbym nigdy zostać myśliwym.
Wracając do tematu, myślę, że ustawa o ochronie zwierząt okazuje się często zapisem dobrych intencji, trudnych do realizacji w praktyce.
Strażnik leśny - Paweł Kowalski zakłada przy gajówce w Kole w Nadleśnictwie Piotrków jedyny w regionie łódzkim, a ósmy w kraju ośrodek przywracania rodzimej faunie sokoła wędrownego. W ramach ogólnopolskiego programu reprodukcji udało się dotąd wypuścić na wolność 60 sokołów.
W Kole powstały pomieszczenia dla ptaków, ze sztucznymi gniazdami dla par rocznych sokołów, które w drugim roku życia osiągają dojrzałość płciową, składają jaja, a wyklute młode są karmione jednodniowymi kurczętami. Strażnik opiekował się w ciągu swej pracy zawodowej ok. 200 ptakami drapieżnymi zamieszkującymi piotrowskie lasy: jastrzębiami, pustułkami, myszołowami - wycieńczonymi mrozami, porażonymi prądem elektrycznym, postrzelonymi. Ma uprawnienia sokolnika. Do jego leśniczówki zaglądają jelenie, przybłąkał się nawet odyniec, który zaczął spełniać funkcje psa podwórkowego. Paweł Kowalski ma szacunek dla przyrody, nie zajmuje się preparowaniem ptaków, nie bierze udziału w polowaniach z nagonką, rozumiejąc nierównomierne szanse zwierzęcia. Jest przeciwnikiem ingerencji człowieka w życie przyrody, lecz hodowlę sokołów tłumaczy koniecznością ratowania tej cząstki przyrody, która wyginęłaby z woli i z ręki człowieka. Wychowane przez niego sokoły będą umieszczone w sztucznych gniazdach na drzewach, obserwowane, dokarmiane i strzeżone przed jastrzębiami, aż do osiągnięcia samodzielności. Kowalski martwi się tylko, jak zareagują ludzie na hodowle sokołów, zwłaszcza hodowcy gołębi, które stanowią normalne pożywienie dla sokołów.
Każdy człowiek został obdarzony rozumem. Kiedy jednak patrzy się na okrucieństwa, jakich mogą dokonać ludzie, nasuwają się wątpliwości, czy rzeczywiście każdy go posiada.
Od 1974 r. foki na całym świecie zostały objęte ochroną. Mimo to w tym roku Kanada ponownie otworzyła trwający 30.3.-15.5.98 oficjalny sezon polowań na te zwierzęta. Śnieg na Wyspach Św. Magdaleny znów spływał krwią. W niezwykle okrutny sposób życie straciło ponad milion fok.
Kanadyjscy tzw. myśliwi (chyba nie można tak nazwać tych ludzi, są to raczej bezwzględni, sadystyczni mordercy) wyjątkowo brutalnie pozbawiają życia bezbronne zwierzęta: przetrącają im kark kilkoma uderzeniami pałki, rozpruwają je ostrym nożem i ścigają z nich skórę. Na lodzie pozostają w kałużach krwi martwe, obdarte ze skóry ciała.
Wytworne, bogate panie, które kupują potem w ekskluzywnych sklepach eleganckie focze futra, nie przejmują się tym, że gdzieś bezsilne, zrozpaczone focze mamy daremnie próbują odnaleźć swe dzieci, po których pozostały tylko wielkie, krwawe plamy na śniegu.
Kanadyjskie Ministerstwo Rybołóstwa przeznaczyło do odłowu 275 tys. fok siodlastych i 10 tys. rzadkich fok kapturkowych. W rzeczywistości jednak podczas tych krwawych łowów ginie znacznie więcej tych zwierząt, które zranione harpunem, ugodzone kijem czy też postrzelone z broni często umykają swym oprawcom, a później umierają z upływu krwi lub z głodu.
Kanada swoją decyzję utrzymania okresowego sezonu polowań na foki tłumaczy ogromną żarłocznością tych zwierząt. Jednak jadłospis fok zawiera aż 120 gatunków ryb, a większość z nich nie ma dla przemysłu przetwórczego żadnego znaczenia. Kanadyjski rząd nie słucha napływających z całego świata protestów obrońców praw zwierząt i w przyszłym roku znów milion fok zostanie bestialsko zamordowanych.
Jeśli ludzie pozwalają na takie okrucieństwa wobec zwierząt jak w Kanadzie, nic dziwnego, że Wisława Szymborska napisała: Wstydzę się bardzo, ja - człowiek.
4 Na podstawie informacji zasłyszanych i przeczytanych tu i ówdzie, m.in.: Nie zabijajcie biednych fok [w:] "Bravo".
Parę lat temu ZB opublikowało mój tekścik, w którym pisałem o psach jaroszach.*) Ten sam temat wałkowany był także w "Wegetariańskim Świecie". I tu i tam odezwali się zwolennicy poglądu, że pies przez naturę jest przystosowany do bycia mięsożercą i człowiek nie ma prawa tego zmieniać (choć są dowody, że dieta jarska dobrze wpływa na zdrowie psów).
Niedawno zobaczyłem w kanale TV Discovery program na temat tajskiej odmiany psów dingo. Jest to odmiana, która wykształciła się przez setki lat w Tajlandii. Okazuje się, że te tajskie psy preferują dietę roślinną. Żywią się głównie owocami i resztkami warzyw i innego pożywienia roślinnego ze stołów swych panów. Są to psy żyjące w wioskach tajskich, biegające swobodnie - i do głowy nie przyjdzie im zaatakować czy choćby postraszyć kurę czy prosiaczka. Inne chodzące mięso po prostu ignorują.
Przykład ten dowodzi, że nawet zwierzęta typowo mięsożerne łatwo mogą przyzwyczaić się do diety jarskiej. W szczególności te zwierzęta, które żyją razem z człowiekiem i dostosowują się do jego obyczajów, także żywieniowych.
*) Żółkiewski Krzysztof, "Nie dla psa kiełbasa" [w:] ZB nr 11(65)/94, s.15.
Pośród Pustyni żyły jedynie Rośliny. W poszukiwaniu wody przebiły wody podskórne i zatopiły korzenie w ziemię. Dotarłszy do jej środka, nasyciły się. Następnie powróciły na powierzchnię i wypuściły pąki. Słońce nie świeciło dawno. Dlatego zwinięte w siebie czekały na przyjście Nivoboga. Kiedy nie nadszedł, wypuściły pierwsze pąki. Żółte niczym dzień zarania. I wtedy pierwsza kropla spłynęła do kielicha. Owad przywarł nieśmiało, dotarł do pręcika i wypił nektar. Poniósł nasienie wraz z przyjacielem Wiatrem po Świecie. Zadomowione Rośliny utworzyły Gąszcz. Zapanowała idealna harmonia, nie zmącona niczym. Jak długo miała trwać? Dotąd, dopóki nie pojawi się homo sapiens, zwany człowiekiem. Jest Nadzieja, że wyciągnie wnioski ze z swoich poprzednich istnień i będzie lepszy dla siebie i Przyrody