Zielone Brygady nr 14 (116), 16-31 lipca 1998


KAMYCZEK DO DEMOGRAFICZNEJ POLEMIKI

Ignorancja w połączeniu z arogancją stanowią chyba najbardziej niebezpieczny zlepek cech, z jakim - niestety - dość często możemy spotkać się w naszym narodzie. W przypadku ekologów czasami bywa to śmieszne, a kiedy indziej tragiczne, jeśli nie żenujące.

Wszystkim tym, którzy za demograficzny kryzys winią niektórych polityków z kręgów religijnych na czele z Karolem Wojtyłą,1) zwierzchnika Kościoła katolickiego, tak uparcie jeżdżącego po świecie i propagującego rozród bez opamiętania2) oraz barbarzyńskie i prymitywne usta katolickich duchownych,3) dedykuję znalezione przypadkowo przeze mnie słowa naszego wielkiego rodaka:

Oczywiście, że przeciwieństwem cywilizacji śmierci nie może być program nieodpowiedzialnego mnożenia ludności na ziemskim globie. Wskaźnik demograficzny musi być brany pod uwagę. Właściwą drogą do tego jest to, co Kościół nazywa odpowiedzialnym rodzicielstwem. (…) Odpowiedzialne rodzicielstwo jest postulatem miłości człowieka, jest też postulatem autentycznej miłości małżeńskiej, bo miłość nie może być nieodpowiedzialna. Jej piękno zawiera się właśnie w odpowiedzialności. Kiedy jest odpowiedzialna, jest też prawdziwie wolna.4)

Krzysztof Piaskowski
Jana Pawła II 1/1
75-452 Koszalin

1) Mateusz Borowiec, Przeludnienie? [w:] ZB nr 11(113)/98, s.44.

2) prof. dr Lech Ostasz, Słabości ruchu proekologicznego [w:] ZB nr 10(100)/97, s.2.

3) Łukasz Dąbrowiecki, Od urzędników Twych na Ziemi strzeż nas, Panie [w:] ZB nr 11(113) /98, s.38.

4) Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei, KUL, Lublin 1994. Cytat ze s.154.

KRWAWE
MISTERIUM

Tak można nazwać zorganizowany na początku sierpnia w Prinzendorf, w Dolnej Austrii "Teatr Orgii i Misteriów" autorstwa wiedeńskiego profesora Hermana Nitscha. Przebieg wydarzenia relacjonowała m.in. RTL 2, a o sprawie szeroko informowały zagraniczne media - oczywiście w Polsce przemilczano to wydarzenie. Artystyczne widowisko polegało na tym, że 150 aktywistów, ubranych w białe szaty, brało udział w szlachtowaniu zwierząt - wołów, których krew wylewali na siebie i na swoje białe szaty. Rozpłatanego woła przybijano do krzyża, a na jego głowie umieszczono koronę cierniową ze zwierzęcych wnętrzności.*) To tylko fragment wydarzeń dziejących się w Prinzendorf, w których brało udział ponad 1000 ludzi (ludzi???), a całemu przedstawieniu towarzyszyła 150-osobowa orkiestra. W zamierzeniu Nitscha prezentowany horror miał stanowić "mszę", służącą odreagowaniu.

Krzysztof Piaskowski
Jana Pawła II 1/1,
75-452 Koszalin

*) "Nasz Dziennik" nr 173 z 24.8.98.

rys. Jarek Gach

KIJ W MROWISKO

BRAK WIEDZY

Głośna kampania przeciwko hodowaniu gęsi na foie gras (gęsie paszteciki) będzie tutaj doskonałym przykładem. Największymi producentami tego przysmaku znanego już w starożytnym Egipcie (2480-2350 p.n.e. rysunki na piramidach przedstawiają gęsi) - nie jest to więc wymysł zdegradowanej cywilizacji - są w kolejności: Francja, Węgry, Czechy, Izrael. Podobne ilości produkują: Belgia, Włochy i Polska. Nie jest zatem prawdą to, że w Unii Europejskiej foie gras się nie produkuje, że Polska stanowi niechlubny wyjątek. A wręcz - na złość ekologom chyba - w UE w ostatnich latach produkcja zwiększa się corocznie o 12%. W skali Europy protesty polskich zielonych w tej sprawie mają znikome znaczenie. Jeżeli w Polsce zostanie zlikwidowana hodowla gęsi na foie gras, to producenci z innych krajów będą tylko zacierać ręce z zadowolenia i przełykać ślinkę ze smakiem.

BRAK WIEDZY TO JEDNO, DRUGIE TO MODA

Modne staje się powoli protestowanie przeciwko np. żywności genetycznie modyfikowanej. Greenpeace zablokował statek z genetycznie modyfikowaną soją dla Polski, podchwycili to nasi "eko", znajdując w hodowlanych karpiach ludzki gen wzrostu. Prasa się rozpisuje, hodowcy ponoszą straty, ludzie głupieją, a przecież od wielu dziesiątków lat podstawowy artykuł spożywczy - chleb pochodzi ze zbóż genetycznie modyfikowanych. Dzięki doświadczeniom genetycznym powstają nowe gatunki odporne na choroby, czynniki środowiska, o wysokich własnościach odżywczych. Do ich uprawy czy hodowli nie potrzeba tak wielu nawozów, paszy, pestycydów i herbicydów; oszczędza się energię i czas.

Ŕ propos, zabójstwo Gianni Versace - światowego dyktatora mody, który globalnie promował swoją "genetycznie zmodyfikowaną" orientacje seksualną (był homoseksualistą) jest przykładem, że moda nie wychodzi na zdrowie i jest jedynym chyba przykładem, że wariacje genowe mogą komukolwiek zaszkodzić.

PRZYZWYCZAJENIE

McDonald's jest przykładem wzorcowego "małżeństwa" z ekologami. W ostatnich latach wybudowano w Polsce kilkadziesiąt restauracji McDonald'sa. Każdorazowe uroczyste otwarcie było związane z protestem przeciwko… Przeciwko czemu czy komu? McDonald's jest jedyną dużą firmą kulinarną aktywnie wprowadzającą zasady recyklingu (np. zużyty olej po smażeniu jest zbierany i przetwarzany). Opakowania stosowane przez firmę ulegają biodegradacji, a mrożony koktajl na mleku jest po prostu pyszny. Protesty ekologów (zauważono ciągle tę samą ekipę ekologów) ściągają media, media ściągają klientów - efekt przypadkowy czy celowy?

Dominik Dobrowolski
* Białoskórnicza 26
50-134 Wrocław

EKOLOGICZNE NASTĘPSTWA AGRESJI NATO
W JUGOSŁAWII

Na zorganizowanym w Pradze w czerwcu '98 Kongresie Wszechsłowiańskim interesujący pogląd przedstawił francuski historyk Yves Bataille, mieszkający obecnie w Belgradzie i występujący w ramach reprezentacji Jugosławii. Według niego wrogiem numer jeden kultury europejskiej są Stany Zjednoczone, którym symboliczny opór stawia Jugosławia. Przyjaciele i wrogowie Serbów są przyjaciółmi i wrogami Europy. Według niego (i nie tylko niego) Amerykanizacja jest symbolem korupcji, agresji i okupacji (…) Demokracja liberalna jest ideologią w służbie wielkiego, ponadnarodowego kapitału, oznacza ona grabież zasobów surowcowych, wojnę o ropę, nierówny podział bogactw, bezrobocie, narkotyki, zwyrodnienie młodzieży, bandytyzm (…) Jedyny [dozwolony] model życia to amerykański nacjonalkapitalizm (…) Niemcy i Turcja to są instrumenty polityki Stanów Zjednoczonych. (Notabene, do tych geopolitycznych "pionków" dołącza ostatnio Polska, dzielnie prowadzona do NATO przez prof. Geremka i jego "Komitet działania USA đ Polska đ Unia Europejska). W zakończeniu swego referatu Bataille podkreślił misję [geopolityczną] Serbów. Ich opór wskazuje drogę. Punkt zerwania [z kryminalną hegemonią amerykańską] znajduje się na Bałkanach, miejscu kontrataku i likwidacji wroga (ludzkości). Jaką rolę winny odegrać siły narodowe Francji na flance zachodniej ZOA?

Czy jednak romantyczno-militarne wrażenia (rojenia?) Yvesa Bataille'a o likwidacji ZOA (Zony Okupacji Amerykańskiej) mają coś wspólnego z pacyfistycznymi zazwyczaj ruchami zielonych w Europie? Okazuje się, że bardzo wiele. Przypomnijmy w skrócie, w jaki sposób USA i chronione przez ten naród "kupców-wojowników"1) koncerny dewastują świat cały:

  1. Amerykańskie władze okupacyjne wymuszają rozwój "do zidiocenia" samochodowego transportu zarówno pojedynczych osób, jak i wielkich ładunków, przy jednoczesnym, celowym zaniedbaniu rozwoju komunikacji zbiorowej i kolejowej. (Doświadczyło tego po wojnie RFN, a obecnie metodę totalnego "zatrucia maszynami" stosuje się na szeroką skalę w Polsce, na Litwie, w Chorwacji, Bośni i we wszystkich innych krajach, które stały się częścią ZOA.) Oprócz dewastacji środowiska, taka polityka amerykańska prowadzi do dziedzicznego, trwałego upośledzenia narządów ruchu całych narodów, które dały się uwięzić w tych maszynach.
  2. Rządy USA w Europie to monstrualne wręcz zaśmiecenie miast i dróg gigantycznymi reklamami oraz trudno zniszczalnymi opakowaniami, celowo coraz bardziej podłych jakościowo produktów żywnościowych. Organizowane jest też celowe zaśmiecanie środków masowego przekazu zuniformizowaną, informacyjną papką i "wszechamerykańskim", kulturotwórczym bełkotem. Taka liberalna polityka "edukacyjna" prowadzi do trwałego kalectwa umysłowego narodów, które olśnione wizją "Euroraju" dały się zdominować przez montowane w ich wnętrzu amerykańskie agentury "V kolumny kapitału".
  3. Narzucany obecnie kontynentalnej Europie anglosaski model człowieka szczęśliwego - czyli bogatego - automatycznie prowadzi do kryminalizacji zachowań ludzkości, która przez sam "wolnorynkowy" (a w praktyce wolnogangsterski) ustrój zmuszana jest bez przerwy do gloryfikowanego, bydlęcego "pchania się do żłoba".
  4. Jak celnie zauważył prof. Henryk Skolimowski, ustrój ultrakapitalistyczny doprowadził do sytuacji, kiedy wysokopłatni intelektualiści oraz cała ogromna armia ekspertów ukształtowała nową klasę zawodowych prostytutek.2) I właśnie ta "rasa" intelektualistów-kanalii usilnie przemilcza, że np. trwające obecnie "wyzwalanie Kosowa do NATO" organizują - opłacani przez CIA3) i Soros-Fundację - mafiozi, których nie brak w kontrolującym eurohandel narkotykami Kosowie. I tutaj dochodzimy do istoty obecnej, tak zwanej "judeoamerykańskiej" okupacji nie tylko Europy, ale i wielu innych części świata. Otóż, ustrój "Abrahamowy", oparty na wdzięcznej kolaboracji komercyjnych "stręczycieli" z intelektualnymi prostytutkami, został wymyślony już 3 tys. lat temu na styku niewolniczo-teokratycznych cywilizacji Egiptu i Babilonii. Jest to ustrój całkowicie obcy zarówno greckiej, jak i rzymskiej, a także bizantyjskiej kulturze Europy. Najważniejszą rolę odgrywała w niej nie ta, obecnie dominująca "dusza komercyjna" - w Republice Platona zarezerwowana dla z natury chciwych, biologicznych kalek - ale dusza virtus, reprezentująca nie tylko odwagę, ale i zdolność do życia w niewygodnych warunkach niezurbanizowanego środowiska.

Tę właśnie "duszę Europy" - a jednocześnie i "duszę rozumującą" większości narodów Euroazji - usiłują za wszelką cenę zabić w nas entuzjaści Antlantyckiego Stowarzyszenia Miłośników Handlu, członkowie Unii Wolności Lichwy oraz agencji Fundacji Społeczeństwa Otwartego na Grabież. I dlatego właśnie Europa - także Zachodnia - potrzebuje do zjednoczenia "nowego Piemontu", obojętnie, czy będzie to biedna Białoruś czy wojownicza Serbia. Tak, aby móc z niej wyrzucić totalnie skomercjalizowane, a zatem i wprawione we wszystkich formach prostytucji ludzkie "bestie" dominujące (według Chomsky'ego od samego początku) wśród narodu amerykańskiego, dzisiaj pilnie emitowanego przez "polityków-biznesmienow" z Warszawy Pruszkowa oraz Kremla.

Marek Głogoczowski

1) Marek Głogoczowski, Najazd kupców-wojowników. Noama Chomsky' ego odkrycie Ameryki [w:] "Przegląd Tygodniowy" nr 2/97, s.20.

2) Henryk Skolimowski, Human Values and Capitalism [w:] "World Affairs" listopad-grudzień '97, vol. 1, no. 4.

3) Marek Głogoczowski, Manipulatorzy marionetek [w:] "Przegląd Tygodniowy" nr 3/96, s.17.

I SPOTKANIE NAD RZEKĄ

24-26.7.98 odbyło się I Ogólnopolskie Spotkanie Radykalnych Organizacji Ekologicznych "Spotkanie nad Rzeką" w Inowłodzu, nad brzegiem Pilicy.

Sądząc po faksach i głosach na liście GreensPL, spotkanie było potrzebne. Jako organizator i pomysłodawca chciałbym wyjawić Wam mój punkt widzenia i własną ocenę spotkania. Po spotkaniu pojawiły się głosy mówiące o podobieństwie tego spotkania do Kolumny. Chciałbym poinformować, że nawet jeśli część uczestników osiągnęła tylko takie efekty własnej obecności w Inowłodzu, to i tak jest to sukces - zważywszy, o ile mniej środków i energii wielu ludzi zostało zużytych w Inowłodzu w porównaniu z Kolumną.

Nikłe efekty, o jakich niektórzy piszą i na jakie się skarżą, są skutkiem ich własnego braku aktywności i słabego przygotowania. Są bowiem organizacje i ludzie, którzy swoje cele osiągnęli. W czasie trzech pierwszych godzin spotkania uczestnicy zorganizowali się na takim poziomie, jakiego nie udało się osiągnąć do końca ubiegłorocznej Kolumny w Spale. Dodatkowym plusem spotkania w Inowłodzu było to, że chyba nie utraciliśmy z ruchu ani jednej organizacji, nikt nie odszedł na pozycje polityczne (czyli dość pokrętnie zorganizowane posady w Warszawie).

Przekonaliśmy się, że jest sporo ludzi, którzy chcąc się spotkać nie pytają, czy będzie nocleg w hotelu czy w domu wczasowym, trzy posiłki i zwrot kosztów podróży. Wielkim plusem dla mnie osobiście było to, iż nie spotkaliśmy się z żadnym urzędnikiem, co to chce, ale nie może. Politycy też nie przyjechali.

Zamierzamy zorganizować w przyszłym roku II "Spotkanie nad Rzeką" na podobnych warunkach (aczkolwiek wyciągniemy wnioski z niedociągnięć spotkania tegorocznego). Postaramy się lepiej zorganizować pobyt, ale odstąpimy od pozostawienia inicjatywy tym, którzy ją mają. Tak jak pisałem - jeśli nikt nie przyjedzie, przestaniemy organizować spotkania.

Wszystkim, którzy przybyli, mieli wiele wyrozumiałości dla nas i warunków pobytu i nie uważają, że stracili czas nad Pilicą - wielkie dzięki!!! Tych, którzy oczekiwali szkoły i aranżowania sztucznego zainteresowania sprawami, którymi najwyraźniej nie jesteśmy zainteresowani - przepraszamy za nieporozumienie.

Marek Styczyński

***

Powyżej Marek wyjawił swoje podsumowanie spotkania w Inowłodzu. Jako współorganizatorka nie mogę sobie odmówić uzupełnień.

Przede wszystkim - wielkie dzięki, że się spotkaliśmy, że mogliśmy podyskutować, posprzeczać się, że nie było uraz ani obrażonych. Wydaje się, że rozpoczął się i trwa pewien proces - zaczynamy chyba rozumieć, że aby naprawdę móc coś (cokolwiek) zrobić dla przyrody, trzeba porzucić osobiste ambicje i skupić się na budowaniu wspólnoty. Ponieważ oczywiście nie jest to proces łatwy, to pewnie czekają nas jeszcze liczne gorące dyskusje i wymiany myśli, rozwiązywanie konfliktów i wszystkich tych spraw, których nie da się nauczyć z najlepszego "poradnika" w stylu "jak być bogatym, szczęśliwym, asertywnym i żeby wszyscy nas kochali". A jednak proces taki już trwa i pewnie zmieniamy się wszyscy bardziej, niż nam się to wydaje, dorastając do wspólnej pracy.

Żeby nie było tak różowo (życie nie jest różowe) - wydaje mi się, że jesteśmy trochę rozpieszczeni. Przyzwyczajeni do ustalonego porządku (porządku, który ktoś za nas ustali), zastępującego własną inicjatywę, oczekujący, że nowi ludzie w ruchu będą już od razu nieskalani, wyposażeni w wiedzę i doświadczenia starych wyjadaczy, że będą się z nami we wszystkim zgadzać i patrzeć na nas jak na bohaterów. Tylekroć powtarzane narzekania, że ruch ekologiczny się zamyka, że to trochę getto, że brak nowych twarzy, że na akcje jeżdżą ci sami ludzie (sama narzekałam!) - to wszystko oznacza moi drodzy, że po prostu trzeba się wziąć do roboty! I czasem wysłuchać irytujących argumentów o skórzanych butach czy polowaniu na bizony. A czasem spojrzeć też na kogoś wytatuowanego od stóp do głów jak na potencjalnego sprzymierzeńca (może mu przejdzie…). Trzeba chyba, żeby było takie miejsce, o którym wiadomo byłoby: tu można spotkać ekologa z krwi i kości - będzie można go dotknąć, zaczepić, sprowokować, trochę podrażnić się z nim… A my nie możemy udawać primabalerin (co nie oznacza też, że mamy być cierpliwi jako te baranki wobec każdej prowokacji) ani księżniczek na ziarnku grochu.

Muszę przyznać, że do końca mieliśmy z tym spotkaniem problem: trochę nie wiedzieliśmy, jaka formuła będzie potrzebna? Jaka się sprawdzi? Co mamy tym spotkaniem osiągnąć? Czy w ogóle ktoś przyjedzie? Frekwencja znacznie przerosła nasze oczekiwania i pewnie stąd te zwykłe techniczne kłopoty (które są najprostsze do wyeliminowania w następnych edycjach). Pozostałe pytania zostawiliśmy w zawieszeniu, pozwalając rzeczom po prostu dziać się i przyjmując, że wszak jesteśmy ludźmi dorosłymi i kontrola nie jest potrzebna, a nawet niewskazana.

Rzeczą, która naprawdę mnie ucieszyła był krąg ekologów bawiących się w najlepsze w coś w rodzaju "mam chusteczkę haftowaną"… Podobno skłonność do zabawy to przejaw postępu ewolucyjnego - nie jest więc najgorzej.

Już "jutro" czeka nas zwykła ciężka praca, której nie wykonuje się dla gratyfikacji finansowych czy chęci zrobienia kariery (jeśli mam być szczera, to nie wiem dlaczego) - dobrze może więc czasem umieć zrobić sobie święto.

Mam nadzieję, że za rok spotkamy się znowu nad Pilicą.

Anna Nacher

PS

Kolejne, przyszłoroczne II "Spotkanie Nad Rzeką" zaplanowaliśmy na 23-25.7.99. Tym razem dzień ostatni będzie poświęcony wyłącznie spotkaniu, festiwal zakończy się dzień wcześniej.

ZAGINIONE LOGO

Podczas lipcowego festiwalu "Muzyka w krajobrazie" Inowłódz '98 w tle sceny wisiało logo Nowosądeckiego Oddziału "Pracowni na rzecz Wszystkich Istot".

Niestety, w nocy po ostatnim dniu festiwalu logo, namalowane przez naszego przyjaciela plastyka, zniknęło. Prosimy o zwrot lub informację na temat losów ważnego dla nas kawałka płótna o wymiarach ok. 3 2 m.

Marek Styczyński
Nowosądecki Oddział PnrWI, Sieć "Góry dla Natury"
* Piastowska 5
33-300 Nowy Sącz

NIESMAK PO INOWŁODZU

W ZB nr 12(114)/98 Olaf Swolkień rozwodzi się nad wspaniałością spotkania bez grantów i zatrudniania iluś tam osób tylko po to, żeby przeprowadzić zjazd.*) A  nie po spotkaniu "radykalnych" ekologów pozostał tylko niesmak.

Co by złego nie powiedzieć o śp. Kolumnach, to do organizacji spotkań przyczepić się trudno. Przynajmniej ja zawsze wiedziałem gdzie, kiedy i dlaczego odbywa się interesujący mnie panel, kto go prowadzi i kto jest za niego odpowiedzialny. Nawet jeśli nie byłem osobiście na jakimś spotkaniu, to zawsze mogłem przeczytać w biuletynie sprawozdanie. Niestety, słuszny skądinąd zamysł odcięcia się od Kolumn zaowocował ogromnym bałaganem organizacyjnym w Inowłodzu.

Czyż można urządzić jakąkolwiek dyskusję wśród siedzących "w kupie" kilkudziesięciu osób, wśród hałasu związanego z przygotowaniami do wieczornych koncertów? Bo nawet z mikrofonów zrezygnowano, żeby "nie robić drugiej Kolumny". W ten sposób osoby nie dysponujące umiejętnością czytania z ruchu warg były z góry skazane na wykluczenie z dyskusji. Same spotkania przebiegały w sposób skandaliczny. Wzajemne przekrzykiwanie się, chamskie i seksistowskie uwagi, powtarzanie w kółko tego samego były spowodowane nie tylko brakiem moderatorów.

Mimo etykietki "radykalnego", spotkanie niczym nie różniło się pod względem osobowym od Kolumn, brak było tylko kilku twarzy związanych z WKLE. Czyżby więc cała reszta ruchu była "radykalna"? Nie wiem, bo dyskusja nt. tego, co znaczy "być radykalnym" szybko zeszła na boczne tory. Na przykład zastanawialiśmy się, czy przeprowadzając demonstracje musimy nosić stroje będące przekrojem statystycznym społeczeństwa, a więc: skini, punki, stara babcia, urzędnik z teczką i pielęgniarka (ale wszyscy w nieskórzanych butach!) Takie to właśnie sprawy zajmowały ekologów w Inowłodzu.

Jeśli ktoś choć na chwilę odwrócił uwagę, małe miał szanse na to, żeby później trafić na jakikolwiek panel. Informacje o planowanych spotkaniach nie wisiały bowiem nigdzie, tablica ogłoszeń upstrzona zaś była głupawymi karteczkami. Np. na spotkanie dotyczące edukacji ekologicznej, które miały prowadzić dwie nie znane mi z imienia dziewczyny, stawiły się raptem dwie osoby - ale wcale nie te, które spotkanie prowadzić miały. Te bowiem rozpłynęły się "jak sen jaki złoty".

Może to ja jestem jakiś głupi, ale w maleńkim Inowłodzu miałem problemy w ogóle ze znalezieniem spotkania, nie zatroszczono się bowiem o najmniejszą nawet strzałkę. Dopiero w Urzędzie Gminy wskazano mi drogę nad rzekę.

Wieczorem czas umilały nam najpierw koncerty (chociaż jedna przyjemna rzecz w tym całym rozgardiaszu), a potem hałasy, krzyki i śpiewy pijanych i upalonych trawą uczestników festiwalu muzycznego (bo mam nadzieję, że nie ekologów!).

I w ten oto sposób straciłem 3 dni, które niczego nowego do mojej pracy w ruchu ekologicznym nie wniosły. Do zobaczenia za rok?

Krzysztof A. Wychowałek "Xpert"
kaw@zrodla.most.org.pl

*) Olaf Swolkień, Po Inowłodzu. Deklaracja ideowa [w:] ZB 12(114)/98, ss.47-49.

KAŻDY KIJ MA DWA KOŃCE

Pozorna prostota pewnych racji i ich "słuszność" na ogół mają niewiele wspólnego z rzeczywistością. Ponieważ i u nas często się to zdarza, piszę tych parę słów.

W przedostatnich ZB przeczytałem kilka uwag o spotkaniu radykalnych ekologów w Inowłodzu oraz stworzoną tam Deklarację ideową (na ile znam tę mitologię, inspirowaną przez Olafa).*) Ponieważ Robert Surma rozpisał się przy tym o Logosie (osobiście wolę Sofię, czyli mądrość, ducha a nie słowo), chciałem zauważyć parę problemów z logiką u autorów.

Skórzane obuwie jest złe, złe są i plastikowe odpady. Tylko, jak to pogodzić?! Bo jeśli buty będą robione z tworzyw sztucznych, to przecież ich produkcja, a potem one same jako śmieci nie wpłyną pozytywnie na przyrodę - nie są organiczne, nie rozłożą się więc zbyt łatwo etc. Cóż, każdy kij ma dwa końce! To samo dotyczy pomysłu z Deklaracji, by za śmieci i koszty autostrad władza polityczna obciążyła ich twórców i użytkowników. Zwracając się w ten sposób do władzy, uznajemy ją za coś dobrego, a dla mnie to ona sama jest źródłem zła (postępu). Przecież bez niej, jej podatków i ochrony dla wielkiej własności autostrady nigdy nie powstałyby, a jeśli już ktoś by się uparł, to bez ustanowienia jakichkolwiek praw byłby zmuszony sam ponosić koszty ich budowy. Tymczasem uznając (swoimi wobec niej postulatami) władzę, uznajemy reguły gry, w której mamy znikome szanse na wygraną, a wchodzimy w zamian w system.

Tak oto szlachetne intencje przeczą same sobie, często nieświadome tego. Dalszym zaś krokiem jest zupełne wyalienowanie. Nie dziwi to jednak, gdyż Logos zawsze kojarzył mi się z uznaniem dualizmu "dobra" i "zła". A potem okazuje się, że w życiu nie ma śmierci, że lew leży obok baranka na sianie, i tylko nie wiadomo, czemu na stosach płoną ludzie…

Kiedy patrzę na niektórych radykalnych ekologów zmieniających ruch w sektę religijną, nie dziwią mnie oskarżenia o ekofaszyzm (to ostatnie nie dotyczy oczywiście Olafa, on jawnie odcina się od doideo+logizowania ekologii i tylko przez przywiązanie do starych wartości żywi nieuzasadnione nadzieje w stosunku do władzy, która "powinna").

J@ny

PS

Robercie, ja również nie lubię jednomyślności, ale bronię jej swoją wolą, a nie żadnymi racjami, zwłaszcza fałszywymi. Może o tym nie wiesz, ale faszyzm powstał w wyniku niezadowolenia z wyników I wojny światowej, a nie z jednomyślności w kwestii żydowskiej (tej nigdy nie było, Mussolini uważał Hitlera za barbarzyńcę m.in. z tego właśnie powodu, a i kierownictwo III Rzeszy podczas narady ws. ostatecznego rozwiązania kwestii nie było jednomyślne). Ekologia zaś oznacza dosłownie "słowo o domu", czyli naukę o środowisku, i jeśli już musisz to sobie ideologizować, to lepiej brzmi "ekozofia", czyli mądrość w tej kwestii. Niech więc Twój Logos porzuci jednostronność i jako Sofia dostrzeże nie tylko to, co chciałbyś, by pasowało do kolejnego "-izmu". Twój nie jest wcale lepszy od innych.

*) Por.:

SPRAWY NAJPROSTSZE

W tekście Krzysztofa Wychowałka Święte krowy???1) przeczytałem, że jego autor określa siebie jako zwolennika bardziej działań edukacyjnych i pokojowych niż akcji bezpośrednich. Już jakiś czas temu Janusz Korbel i Marta Lelek napisali i wydali książkę pt. W obronie Ziemi. Radykalna edukacja ekologiczna.2) Rozumiem, że dyskusje w Internecie nie pozwalają na czytanie książek, ale już sam tytuł i zdjęcia mówią, o co chodzi. Jak widać jednak, wyjaśniania rzeczy podstawowych nigdy za wiele.

Otóż akcja na Górze Św. Anny była w swej istocie i w zamierzeniach jej uczestników właśnie akcją edukacyjną. Edukacja bowiem to zmuszanie ludzi do zastanawiania się nad sensem (bądź bezsensem) tego, co jest ważne, a nad czym większość ludzi na ogół nie zastanawia się. Prawdziwej edukacji nie dokonuje się, wypełniając ankiety, zadrukowując kolejne tony papieru. Prawdziwa edukacja dosyć rzadko odbywa się w szkole przy tablicy. Prawdziwa edukacja przekazuje bowiem wrażliwość na rzeczy istotne, na życie samo. Takie wstrząsanie sumieniami i mózgami zawsze było zajęciem niebezpiecznym. Historia dowodzi, że stawianie ważkich pytań prowokuje do podawania tym, którzy je stawiają, cykuty, do krzyżowania ich czy palenia na stosie. Filozof, który też zajmował się taką edukacją, ujął to następująco: Kto przyszedł na świat, by na serio oświecać go co do spraw najważniejszych, ten może mówić o szczęściu, jeżeli wyniesie skórę cało.3) W ruchu ekologicznym ta niewygodna prawda przebija się z trudnością po części dlatego, że jest trudna intelektualnie, ale po części dlatego, że jest nieprzyjemna, bo wtedy to, co robi się obecnie pod szyldem tak zwanej edukacji ekologicznej musiałoby trafić na właściwe - niezbyt chlubne - miejsce.

Przeczytałem też, że dawałeś nam dobre rady, a my, prawdziwi wojownicy Ziemi woleliśmy zginąć na posterunku z imieniem Gai na ustach zamiast po prostu skromnie zrealizować to, co z taką prostotą podsuwałeś nam Ty i inni "doradcy". Jako przykład takiej rady podajesz: Powinno się jednak pamiętać, że najpierw trzeba wyczerpać wszystkie inne prawne metody oporu. Należy też większy nacisk kłaść na tzw. "public relations", a nie puszczać wszystkiego na żywioł. Otóż nie są to żadne rady, tylko żałosne banały pisane przez kogoś, kto w ogóle nie ma pojęcia o sytuacji. To jasne, że należy wszystko robić lepiej, "kłaść nacisk" i w ogóle starać się. Jeżeli myślisz, że na Górze byli ludzie, którzy mówili, że należy np. olać media, to dajesz po prostu dowód braku poczucia rzeczywistości. Naszym problemem było to, że w obozie na co dzień było nie wiele więcej niż 10 osób i należało obsadzić nimi wszystkie sześć domków, wystawić warty, wykopać latrynę, pójść po wodę i jeszcze przekonać media, że jest nas bardzo dużo. Tylko nieudolność przeciwników i nasza zręczna taktyka sprawiła, że takimi siłami osiągnęliśmy to, co osiągnęliśmy, a - wbrew temu, co piszesz - był to sukces na ogólnopolską skalę, nawet WKLE się załapało. "Dobre rady", zaczynające się od słów "należy" i "powinno się", udzielane w czasie akcji, to tylko zbędne i denerwujące gadulstwo mające poprawić samopoczucie radzącemu. To tak, jakbyś np. kobiecie napadniętej na ulicy radził w czasie napadu, żeby uważała wieczorami i ćwiczyła karate albo lepiej uderzała prawą i krzyczała na inną nutę, a potem byłbyś oburzony, że nie jest Ci wdzięczna. Jak masz ochotę, to pojedź do Poznania, Rybnika albo chociaż pod Łódź i przekonaj miejscowych pijaczków, że przyroda jest piękna, a szybka jazda samochodem to rozrywka dla prymitywów. Proszę, zrób to i połóż duży nacisk na public relations i nie puszczaj wszystkiego na żywioł. Nawiasem mówiąc, przez cały czas trwania akcji nie udało się nam na miejscu uruchomić żadnego e-maila, bo jakoś żaden z ekospeców nie miał czasu, żeby to na miejscu zrobić. A "trzeba było" i "należało".

Co gorsza, wygląda na to, że naciągasz rzeczywistość pod swoje tezy. Piszesz bowiem: to z prof. Glińskim przeprowadza wywiad "Polityka" (…) a zielone matoły przykute do drzew są konsekwentnie ośmieszane przez wszystkie media. Otóż znam parę wyjątków od tych wszystkich mediów. Są to np. "Rzeczpospolita", TVN, I Program TVP, a także sporo mediów lokalnych. Albo piszesz nieprawdę, albo żyjemy w innych światach. W Twoim myśleniu widać - zresztą ciągle obecne w ruchu "eko" - zakompleksienie przejawiające się tym, że strasznie się przejmujesz, że jakiś redaktorek nas skrytykuje lub wyśmieje. Gdyby wszyscy nas chwalili, to znaczyłoby, że nie robimy niczego istotnego i nikomu na odcisk poważnie nie nadeptujemy. To, że niektóre media starały się nas wyśmiać i oczernić, to po prostu efekt tego, że wielu dziennikarzy to mali, głupi ludzie, którzy piszą trywialne teksty, bo takich domaga się ich wydawca, reklamodawca i masowa publiczność. Ważne, że zmusiliśmy ich, żeby w ogóle o nas napisali. Czytając takie teksty jak Twój, mam wrażenie, że jeżeli nie pochwali nas 100% mediów, to powinniśmy płakać z rozpaczy i zakrywać buzie ze wstydu, bo redaktorka Psiapsiusińska napisała, że jesteśmy oszołomami, a ona biedactwo nie wie, o co nam chodzi, bo przecież tyle dzieciątek ginie w wypadkach, a autostradowcy wydają mnóstwo na ekologię. Otóż, Krzysztofie, my nie walczymy o 100%, my walczymy o 5%, np. takie 5%, które pozwoliłoby nam wejść do Sejmu nie jako przybudówka lobby autostradowego. Dwa lata temu na zjeździe ekologów w Kolumnie panoszyli się w najlepsze faceci z ABiEA z plakietkami "ochrona środowiska" i magnetofonami, a nasi ówcześni liderzy wstydzili się powiedzieć, że są przeciw programowi budowy autostrad. Dziś walka z autostradami jest sztandarowym wyznacznikiem polskiego ruchu ekologicznego i to takim, o którym pisze się na pierwszych stronach gazet. To dzięki nam "Polityka" przeprowadza wywiady z takimi ludźmi jak Gliński, ale nie tylko z nimi - i to też jest istotna zmiana.

A jeżeli już jesteśmy przy takich sprawach, to byłeś uprzejmy napisać, że to my opluwamy niedawnych sojuszników, czyli WKLE z prof. Glińskim na czele czy odznaczonego Zieloną Kolumną Adama Wajraka. Otóż, zadaję Ci publicznie pytanie: gdzie i kiedy ich opluwaliśmy? O ile pamiętam, to ja np. Radosława Gawlika w kontekście Góry tylko chwaliłem. Problem w tym, że to część z nich nie miała nawet tyle przyzwoitości, żeby milczeć, tylko opluwała nas: Wajrak w "Gazecie Wyborczej", a Gliński w "Polityce". Mamy prawo i obowiązek o tym pisać, bo tolerancja dla tego typu draństwa to jedna z największych tak zwanych słabości ruchu ekologicznego. To, że tacy ludzie dostawali Zielone Kolumny też - mam nadzieję - już się skończyło.

Najbardziej przykre w Twoim tekście było to, że zdajesz się w ogóle nie czuć niestosowności swojej postawy i tego typu pisania. Więcej: to Ty próbujesz kreować siebie na męczennika i nonkonformistę, tylko dlatego, że w czasie, kiedy Twoi koledzy ryzykowali bicie, grzywny i więzienie, Ty udzielałeś im "dobrych rad" - co należy i powinno się zrobić. Masz jeszcze do nich pretensje, że są "słusznie dumni" i że narodziły się wśród nich tak rzadkie w ruchu cechy jak solidarność i pewne poczucie braterstwa broni. Próbujesz to zohydzić, wymyślając złośliwe nazwy typu: Rodzina Świętej Anny. Piszesz, że plujemy, ideologizujemy (niestety, nie zrozumiałem, na czym to polega) i jesteśmy oślepieni. Muszę Cię zmartwić, ale Twoja postawa jest zbyt powszechna, aby mogła być nazwana oryginalną. To najistotniejsza część polskiego piekiełka, gdzie każdy uważa, że ma prawo i kompetencje gadać o wszystkim, a jak ktoś próbuje wyjść poza gadanie, wtedy pojawia się armia oceniaczy i ulepszaczy. Jak zauważył Witkacy - za tym wszystkim kryje się zwykły kompleks niższości, tyle tylko, że terapia, którą obrałeś, prowadzi donikąd, również pacjent jakby nie ten.

Tego typu atak należałoby w zasadzie zbyć milczeniem, jako żenujące świadectwo stanu Twojego ducha. Czuję się jednak zmuszony odpowiedzieć w imieniu tych wszystkich, którzy bez wielkiego gadania zrobili to, co trzeba było zrobić, wtedy, kiedy było trzeba. Na ogół piszą oni i dyskutują mało. Eksperci, doradcy, kronikarze, kwatermistrzowie, ideolodzy są potrzebni (nie twierdzę wcale, że np. istnienie MOST-u to coś, co się nie przydaje; nie znając się na tym, wstrzymuję się od udzielania Ci na ten temat "dobrych rad"), ale bez zwykłych żołnierzy żadna armia daleko nie zajdzie. Żeby nie było nieporozumień, chcę w tym miejscu podziękować tym wszystkim, którzy zamiast gadania dali pieniądze, sprzęt i sami nie mogąc przyjechać, po prostu pomagali. W życiu czasem przychodzi bezczelny "Pan LOS" i bezceremonialnie sprawdza, kto jest kim naprawdę, nie pyta, czy akurat nie mamy czegoś pilniejszego, bo zawsze mamy, on pyta: ile są warte nasze słowa i deklaracje, a dokładniej - ile jesteśmy w stanie dla nich zaryzykować i poświęcić. Wtedy kończy się czas gadania i "dobrych rad", bo po prostu trzeba je zastosować w prawdziwym życiu i - jak pisał Herbert - być wiernym i pójść. Biada tym, którzy tego nie potrafią. Ci wszyscy nierzadko nastoletni żołnierze naszego ruchu, którzy to zrobili, nie otrzymają za to Zielonych Kolumn, grantów czy zaproszeń na kurso-konferencje w luksusowych kurortach, nie będą nawet udzielać wywiadów, pozostaną bezimienni jako Bartek czy Basia skądś tam - najczęściej z małego miasta. Przeciwnie, czekają ich represje i wyroki, a Krzysztof Wychowałek wymyśli dla nich ksywę zrównującą ich z religijną sektą. Jednak na dłuższą metę to oni wygrali, bo ocalili to, o czym Józef Mackiewicz pisał jako o czymś, z czym każdy rodzi się do życia, a bez czego z człowieka pozostaje tylko maź i rozczyn pod ciasto. 4) Przez wiele dni i nocy byłem jednym z nich. Jestem z tego dumny. To były piękne i jedne z najlepszych dni w moim życiu. Za to, czego dokonali, chcę im w tym miejscu powiedzieć zwykłe dziękuję.

Olaf Swolkień
rys. Jarek Gach

1) Krzysztof A. Wychowałek, Święte krowy??? [w:] ZB nr 12(114)/98, ss.61-63.

2) Janusz Korbel, Marta Lelek, W obronie Ziemi. Radykalna edukacja ekologiczna, Zeszyty Edukacji Ekologicznej "Pracowni na rzecz Wszystkich Istot", Zeszyt 7, 1995.

3) Artur Schopenhauer, Aforyzmy o mądrości życia, Warszawa 1990, s.176.

4) Józef Mackiewicz, Lewa Wolna, Kontra, Londyn.

śW.KROWA@RODZINA.śW.ANNY.PL

W czerwcowych ZB Krzysztof A. Wychowałek tłustym drukiem formułuje twierdzenie o własnej nadwrażliwości.1) Ciekawe, co bym przeczytał, gdybym twierdzenie o własnej nieomylności sformułował pogrubionym drukiem? Jeden z greenspl-owych mentorów poczuł się urażony. Dlatego zostałem nazwany "świętą krową". Co zresztą mi nie uwłacza, wręcz przeciwnie, cieszę się, że nikt nie śmie zrobić ze mnie kotleta. Do tego jeszcze mogę bóść. Poza tym, wolałbym być nazwany "świętym bykiem", z tej prostej racji, że jestem mężczyzną. I to jest podstawowym tematem poniższej wypowiedzi. Ale nie tylko…

TERAPIA I

To, iż przez 2 lata rozwijasz służącą nam wszystkim sieć komputerową czyni Cię przede wszystkim osobą godną solidnego podziękowania nie zaś wstrętnym technokratą. Nie na korzystaniu z pagera i notesu elektronicznego - ale na sposobie myślenia i przede wszystkim działania polega technokracja. Ale o tym przecież wiesz. Wiesz również o tym, że prawdziwy wojownik jest na tyle przebiegły, by przynajmniej próbować uniknąć walki. Nie salwując się ucieczką z pola bitwy, a usiłując wyeliminować przeciwnika z gry. I tak oto doszliśmy do pozytywnego nastawienia do edukacji ekologicznej. Jeżeli nie wiesz, to masz okazję przeczytać, a wszyscy, którzy o tym zapomnieli, wieszając na nas psy - nazywając awanturnikami, partyzantami itd. - niech też posłuchają. Przez ostatnie 3 lata spotykaliśmy się (chodząc po wsiach gorzowskiego, zielonogórskiego i poznańskiego; od domu do domu) m.in. z rolnikami zagrożonymi wywłaszczeniem, dzięki czemu powstał Związek Wywłaszczonych i Poszkodowanych Przez Program Budowy Autostrad i Dróg Ekspresowych. Jest działalność edukacyjna? Jest! Przez ostatnie 3 lata jeździliśmy z wykładami i pokazami slajdów do szkół i olbrzymiej liczby grup w całej Polsce. Jest działalność edukacyjna? Jest! Przez ostatnie 3 lata spotykaliśmy się z mieszkańcami Poznania, dzięki czemu mamy kilku świetnych współpracowników wśród poznaniaków. Jest działalność edukacyjna? Jest! Wiemy również, jak wyglądają poszczególne instancje Naczelnego Sądu Administracyjnego. Starczy. Dlatego nie czytaj (i słuchaj w Inowłodzu) zdziwiony, kiedy mówię, że: dopóki nie uda nam się przekonać do siebie i naszych racji społeczności lokalnych, dopóty będziemy dla nich kosmitami.

A przede wszystkim nie wmawiaj mi negowania konieczności edukacji i odwoływania się tylko do akcji bezpośredniej! Bo albo nie interesujesz się dokładnie kampanią antyautostradową - co oczywiście nie jest obowiązkowe - albo jesteś kiepskim obserwatorem i interpretujesz tylko te informacje, które pasują do wyobrażenia o Rodzinie Św. Anny jako "ekologach końca rury".

PRZYPIS DO PRZYPISU 3)

Może i "Polityka" przeprowadziła wywiad z prof. Glińskim. Nawiasem mówiąc, nie ma co zachwycać się wypowiedzią, z której wynika, że problem Św. Anny był wynikiem konfliktu politycznego wewnątrz środowiska ekologów. Bo to bzdura. Natomiast nie ulega wątpliwości, że działalność "świętych krów" wypromowała problem ekologii w mediach na taką skalę. Czytasz przecież gazety. Nie czytasz ich jednak uważnie, skoro twierdzisz, że "zielone matoły" przykute do drzew są konsekwentnie ośmieszane, a społeczeństwo się od nich odwraca.

Jeżeli zaś chodzi o plamienie rąk polityką i kompromisem… odsyłam do definicji słowa polityka. Z własnej strony mogę dorzucić, że działalność proekologiczna w państwie o gospodarce wolnorynkowej nosi znamiona polityki. Podobnie - trzeba kierować się konkretną polityką, planując długoterminowy protest czy kampanię przeciwko budowie autostrad.

Na temat pozytywistycznych powiastek powiem tyle. Nie lubię pozytywizmu. Wolę renesans i romantyzm. Dlatego nie będę - ku Twojemu zadowoleniu z słusznych prognoz - krzyczeć na Wielkim Betonowym Placu: Gloria Victis! Chętnie natomiast, stając kolejny raz przeciwko technokratom, zaśpiewam sobie dla otuchy stary punk-rockowy przebój: (…) będziemy krwawić, będziemy konać, nigdy nie damy się pojmać…

MISSION HUMAN -
MISSION IMPOSIBLE

Rację ma Rober Surma, pisząc, iż istnieją dwa ruchy ekologiczne. Otóż jeden ruch to ten powszechnie znany jako ekolodzy, natomiast drugi to autor tekstu Istnieją dwa ruchy ekologiczne2) i jego - o ile w ogóle istnieje - świta. I taka sytuacja mi odpowiada. Dlatego proponuję Naczelnemu ZB utworzenie działu MISSION HUMAN - MISSION IMPOSIBLE. PRZECIWKO. Czasem budowa getta jest skuteczna, choć ma tak złe konotacje historyczne.

Jeszcze jedno. Następnym razem podczas podobnego spotkania jak w Inowłodzu zaproponuję, by osoby, które nie mają racji, wyprowadzać siłą nie zaś wyklaskiwać. Odpowiada…?

Ideologizacja niszczy ideowość. 3)

Tomek Lisiecki
tomek@zpw.most.org.pl

  1. Krzysztof A. Wychowałek, Święte krowy??? [w:] ZB 12(114)/98, s.61.
  1. Robert Surma, Istnieją dwa ruchy ekologiczne [w:] tamże, s.18.
  2. Krzysztof A. Wychowałek, jw., s.63.


ŚWIAT MOICH MARZEŃ
TEKST ŚWIADOMIE PROWOKACYJNY1)

O ile dobrze pamiętam, jednym z moich ulubionych tematów na zajęciach plastycznych w przedszkolu był "Świat moich marzeń". Inne przedszkolaki też chętnie tworzyły przesycone pastelowymi kolorami rysunki, z których uśmiechały się szczęśliwe dzieci. W tym świecie nie było zła, chorób, owsianki i krzyczącej mamy. Jednak - co dobre w przedszkolu, nie musi być dobre w prawdziwym świecie. Zakładam, że większość autorów publikujących w ZB wiek przedszkolny ma już dawno za sobą. A mimo to niektórzy wciąż zachowują się, jakby żyli w świecie z dziecięcej malowanki.

Zaciekli przeciwnicy demokracji i konsensusu zapominają, że oprócz nich na świecie żyją także m.in.: pan producent samochodów, pan budowniczy autostrad, pan chemik-przemysłowiec, pan rzeźnik i pan głupol.2) Wymarzonym przez nich ustrojem w państwie polskim jest zapewne Anarchia Ludzi Życzliwych lub rządy Dobrego Króla. W Anarchii Ludzi Życzliwych nie obowiązują żadne zakazy ani nakazy, żadne kary, wszyscy są dla siebie mili i uprzejmi, kochają przyrodę, troszczą się o zwierzęta. W państwie Dobrego Króla wszystkie decyzje podejmuje wszechmocny władca, który, mimo iż posiada władzę absolutną, jest na tyle dobry i mądry, że wszelkie jego decyzje są zawsze słuszne i aprobowane przez kochający go lud. Dobry Król jest sprawiedliwy niczym Król Salomon, odporny na korupcję i nepotyzm. Niestety, muszę zmartwić Czytelników ZB - w Polsce panuje ustrój zgoła inny: biurokracja, nieodpowiedzialni urzędnicy, przekupstwo. Co gorsza, społeczeństwo również dalekie jest od ideału. Co robić w takiej sytuacji?

Zapewne każdy z nas wyobrażał sobie kiedyś, jak miło byłoby, gdyby można było zacząć wszystko od nowa, z grupą starannie dobranych przyjaciół założyć wioskę ekologiczną czy wyruszyć statkiem kosmicznym na inną planetę. Odciąć się zupełnie od zepsutej cywilizacji. Ustanowić własne prawa, własny ustrój, w którym triumfowałaby sprawiedliwość. W wyselekcjonowanym społeczeństwie nie byłoby żadnych konfliktów, bo wszyscy mieliby przecież jednakowy światopogląd. Ja na przykład wyobrażam sobie taką oto utopię: społeczeństwo samych wegan bez nałogów, ateistów o lewicowych poglądach, nie lubiących disco polo, demokracja bezpośrednia za pośrednictwem Internetu, w sprawach spornych decyduję JA. Każdy ma przecież własne poczucie sprawiedliwości i często myślimy sobie: "ja to bym zrobił tu porządek". Życie brutalnie weryfikuje te marzenia - przykład niezliczonej ilości wiosek ekologicznych, które przetrwały zaledwie kilka miesięcy, mówi sam za siebie.

O czym zapominają ekologiczni wizjonerzy? O tym, że nie są sami na świecie. Że ich światopogląd nie jest jednie słusznym. Że (to straszne) czasami ktoś inny ma rację. Ci, którzy nie potrafią zrozumieć tej oczywistości, zaczynają wierzyć w spiskową teorię dziejów. Żydzi niszczący Naród Polski. Władza Moskwy i Brukseli. Masoni rządzą światem! Spisek technokratów. Przecież to ja, ja, ja mam rację!!! Wiem, że mam rację, bo powiedział mi to sam Jezus! Matka Boska! Mahomet! Siddharta Budda! Duch Lasów! Matka Natura! Karol Marks! Etc. Wierzymy w to, co mówimy, to chyba oczywiste. Ale UWAGA! Ten ksenofobiczny kretyn, z którym rozmawiamy, też jest święcie przekonany o słuszności swoich racji. I co? Kto jest lepszy? Ekolog broniący drzewa czy autostradowiec chcący te drzewa wyciąć? No, skąd to możesz wiedzieć? A wierzysz w Boga? Bo ja nie - i kto z nas ma rację?

Nigdy, nigdy nie przekonasz innych do swoich poglądów. Choćby sam Bóg Wszechmogący teraz do mnie przemówił, to i tak w to nie uwierzę. Prędzej uwierzę w chrześcijańskich spiskowców z aparaturą holograficzną. Akurat ja z chrześcijanami nie wchodzimy sobie w drogę, ale już ekolodzy z budowniczymi autostrad - jak najbardziej. Chciałbym znać odpowiedź na pytanie: jak pogodzić dwie przeciwstawne racje? Gdyby ktoś taką odpowiedź znał, to nie byłoby na świecie żadnych napięć, konfliktów ani wojen. Jakimś rozwiązaniem jest zapewne dialog, wzajemne ustępstwa i kompromis. Oczywiście takie są moje poglądy, bo ktoś może mieć zupełnie inne. Ale gdybym nie myślał, że mam rację, to nie pisałbym teraz tego tekstu, tylko leżał na oddziale szpitala psychiatrycznego. Rzecz nie w tym, żeby nie uważać swoich poglądów za słuszne, ale w tym, aby zrozumieć, że inni SWOJE również uważają za słuszne. Za jedyne słuszne.

Jest taka wspaniała gra komputerowa Cywilizacja. Gracz kieruje państwem, począwszy od ery kamienia łupanego, a na lotach w kosmos skończywszy. Grając, zawsze starałem się stworzyć idealne społeczeństwo. Bez wojska, podatków i przywilejów dla władcy. Ale zawsze komputer psuł moje marzenia - a to trzęsienie ziemi niszczyło moje linie kolejowe, a to napadała na mnie horda barbarzyńców, a to moje własne społeczeństwo domagało się świątyń i stadionów. Nigdy nie udawało mi się wprowadzić w życie swojej utopii. W realnym świecie nie udało się również, mimo szczytnych zamierzeń ani socjalistom "utopijnym", ani tym realnym, ani faszystom, ani komunistom, ani demokratom. Czy komuś się udało? Proszę o kontakt.

Szukamy alternatywy dla dzisiejszego świata. Ale eskapizm to nie jest alternatywa. Zawsze przeszkadza nam ktoś "z zewnątrz". A to lobby autostradowe, a to lobby mięsne, a to komuniści, a to kler. Nie mamy możliwości budowania świata od nowa. Taką możliwość swoim bohaterom stworzył Mike Resnick w książce Kirinyaga. Jak sobie poradziły postaci z jego książki? W świecie przyszłości stworzonym przez Resnicka istnieje coś takiego jak Rada Eutopii. Za odpowiednią opłatą (a jakże!) każda grupa ludzi może kupić sobie "swój świat" - to znaczy planetoidę o wybranych warunkach klimatyczno-geograficznych. Nabywcy planetoidy są całkowicie samorządni, ustalają sobie takie prawa, jakie zechcą, Rada Eutopii w żaden sposób nie ingeruje (z drobnymi wyjątkami) w to, co dzieje się na planecie. Jeśli jednak ktokolwiek jest niezadowolony z utopii, w każdej chwili może udać się do kosmoportu, skąd natychmiast zabierze go statek kosmiczny Rady. Nie powinno być więc zbuntowanych i niezadowolonych - droga wolna, nikt ich nie trzyma siłą.

Oj, chciałoby się mieć taką planetoidę. Zamieszkalibyśmy tam bez skórzanych butów, zamiast dekalogu przyjęli osiem punktów Głębokiej Ekologii, dzika przyroda byłaby wartością samą w sobie, nikt by jej nie niszczył, nie byłoby restauracji McDonald'sa, ropy naftowej Shella, seksizmu ani - oczywiście - demokracji. A dzieci z wadami genetycznymi, które rosłyby na technokratów, odlatywałyby najbliższym statkiem kosmicznym. Żylibyśmy długo i szczęśliwie.

U Resnicka grupa Kenijczyków z plemienia Kikuju, niezadowolona z tego, co biali zrobili z ich krajem, kupuje planetoidę, aby tam żyć zgodnie z tradycyjnymi kikujskimi wartościami i w pełnej harmonii z Przyrodą (już słyszę westchnienie Głębokich Ekologów). W kwietniu 2123 r. osiedlają się na planecie, którą nazywają Kirinyaga (Góra Światła). Ich przywódcą - mundumugu, czyli szamanem jest Koriba, człowiek wykształcony - studiował w Cambridge, zrobił dwa doktoraty w Yale. A mimo to wolał wrócić do swoich współplemieńców, aby żyć w tradycyjnej chacie - bomie. To Koriba kieruje społecznością Kikujów, słusznie obawiając się, że bez jego wskazówek i nakazów wioska nie da sobie rady. Ma dostęp do komputera sterującego orbitą planetoidy, potrafi więc np. ukarać Kikuju suszą za niepodporządkowanie się jego decyzji, co zdarza się zresztą niezwykle rzadko, jako że Koriba cieszy się niezwykłym autorytetem i obiektywnie trzeba przyznać, że interes mieszkańców Kirinyagi przedkłada nad swój własny. Zapewne nie czytał Żeromskiego… Z biegiem lat (w książce Resnicka utopia przetrwała raptem lat 14) sytuacja na Kirinyadze coraz mniej przypomina założenia pierwszych kolonistów. Nowe pokolenie ma tradycyjne kikujskie wartości po prostu w nosie, wolą to, co niesie ze sobą świat białych, wolą życie wygodne i luksusowe. Coraz bardziej Kirinyaga zaczyna przypominać Kenię, którą Kikuju zostawili miliony kilometrów za sobą. I w końcu już niczym się od niej nie różni. Koriba wraca na Ziemię, ale gdyby został z pewnością mógłby oglądać karczowanie lasów, zabijanie dzikich zwierząt, budowę fabryk i autostrad, wysokich wieżowców i zapór na rzekach. A dlaczegóż to wszystko, chciałoby się zapytać? Czy nie jest może tak, że większości ludzi nie można przekonać np. do tego, by przesiedli się z wygodnego samochodu do ciasnego przedziału kolejowego czy na rower, bo ludzi tych zupełnie nie obchodzi dewastacja środowiska? I nawet gdy zaczną dusić się w spalinach, obchodzić ich nie zacznie?3) Dlaczego? Żebym to ja wiedział, dlaczego umierający na raka krtani człowiek wciąż pali papierosy. Pewnie tak już po prostu jest. Warto jednak przeczytać książkę Resnicka, gdyż oprócz opisanego przeze mnie problemu stawia ona przed czytelnikiem szereg pomniejszych dylematów (np. eutanazja, aborcja, feminizm). Na pewno jest to książka skłaniająca do głębokich przemyśleń. I niestety, rozwiewająca nadzieję, że "gdybym ja rządził światem, to byłoby lepiej".

Wniosek z tego taki: cokolwiek byś dobrego nie robił dla ludzi, oni i tak tego nie docenią i wszystko zepsują. Ludzie nie chcą utopii, krainy szczęśliwości. Wolą podły świat, którym rządzą prawa dżungli. Dlatego ruch ekologiczny jest niepotrzebny. Zostawmy ludzi samych sobie, jeszcze trochę poeksperymentują z ekosystemem i gatunek homo sapiens zniknie z powierzchni Ziemi. Ku wielkiej uldze Przyrody. Amen.

Krzysztof A. Wychowałek "Xpert"
kaw@zrodla.most.org.pl
rys. Jarek Gach

& Mike Resnick, Kirinyaga, Prószyński i S-ka, Warszawa 1998.

1) Uprasza się Czytelników, aby nie traktowali tego, co napisałem, serio - boję się, że ktoś z całą powagą zacznie polemizować z tezami zawartymi w moim tekście.

2) Ostatnio przeczytałem w gazecie, że Kościół Unitarian nie będzie prowadził działalności misyjnej, gdyż nie jest pewien, czy głoszona przez niego prawda jest tą jedyną słuszną. Dobry Boże! Żeby tak parę osób z ruchu ekologicznego (ze mną włącznie) potrafiło zdobyć się na taki krok. Np. Olaf Swolkień nie przykuwa się do drzewa i mówi do drwala: "A może to pan ma rację?". A drwal drapie się po głowie i mówi: "A może jednak pan?". Och, jaka piękna wizja z rysunku przedszkolaka!

3) Właśnie dlatego uważam, że kluczem do zwycięstwa ekologów jest edukacja ekologiczna w przedszkolach, szkołach podstawowych i ewentualnie średnich. Tak, tak, indoktrynacja ekologiczna, kształtowanie światopoglądu, manipulacja. Trzeba ich urobić, dopóki są mali. Potem nic ich nie zmieni ani przymus ekonomiczny, ani restrykcyjne prawo. Można zakazać np. jedzenia mięsa i ustanowić wysokie, nieuchronne kary za złamanie tego zakazu, a ludzie, którzy nie będą mieli wewnętrznego przekonania do wegetarianizmu i tak będą po kryjomu obżerać się kiełbaskami. Podobnie, jeśli cena mięsa będzie np. obwarowana podatkiem prowegetariańskim, dobre mamusie ostatnią złotówkę wyłożą na cielęcinkę dla dziecka. Czy akcyza na alkohol zlikwidowała pijaństwo?


Zielone Brygady nr 14 (116), 16-31 lipca 1998