Zielone Brygady nr 14 (116), 16-31 lipca 1998


MAŁE JEST PIĘKNE
(O POEZJI ROBERTA DROBYSZA)

Nakładem renomowanego już - szczególnie w dziedzinie poezji - Wydawnictwa "Miniatura" ukazał się drugi tomik nowosądeckiego poety Roberta Drobysza, noszący tytuł "Haiku na patyku". Podobnie jak w debiutanckim zbiorze wierszy - "Niemi szamani".*) Drobysz konsekwentnie kultywuje formę wiersza zbliżoną do japońskiego haiku, choć struktura poszczególnych utworów odbiega od klasycznych jego norm i dlatego lepiej jest w tym przypadku nazywać te utwory "haikupodobnymi". W rodzimej tradycji polskiej i w kręgu kultury europejskiej wypowiedzi artystyczne poety mogły by być nazywane gnomami lub antyfonami, zawierają bowiem wiele cech charakterystycznych dla tych gatunków literackich. Zatem forma tej poezji jest twórczą próbą syntezy literackiej tradycji zarówno Wschodu, jak i Zachodu.

O czym traktuje więc owa twórczość? Wydaje się, że najczęściej inspirują poetę dwie grupy doświadczeń i związanych z nimi przeżyć egzystencjalnych, przetwarzanych w twórcze doznania artystyczne: pierwszą niewątpliwie generuje obecna kultura masowa przesiąknięta duchem konsumpcji, drugą - głęboko racjonalne doświadczenia przyrody, dla której to wartości Drobysz czuje niekłamany respekt i podziw. Jeśli pierwsza grupa doświadczeń wyzwala u poety emocje raczej negatywne, to grupa druga nadaje siłę pozytywną słowom autora, uchwytującym prawdę o naszym istnieniu, którego naturalne oblicze jest zalewane przez cywilizacyjny makijaż. Dobrze ową pierwszą tendencję oddają takie oto utwory: (***) słowa w bandażach / słowa pod kroplówką / słowa bez twarzy albo (***) pisk hamulców / na zakręcie satori / w obłoku spalin. Natomiast respekt i podziw dla przyrody odnajdujemy np. w takich utworach, jak: (***) w ciągu pięciu godzin / śnieg słońce deszcz / przebiśnieg pod płotem albo (***) wrona z kasztanem w / dziobie w kieszeni dotykam / brązowego szczęścia. Większość jednak wierszy zamieszczonych w tym tomiku jest wytworem równoczesnego oddziaływania na autora obydwu typów inspiracji, dzięki czemu udaje się Drobyszowi uzyskać ciekawy efekt ich zdwojenia i współgrania w jednym utworze, polegający na tym, że unaocznia równocześnie wzniosłe piękno natury i wielkość wartości cywilizacyjnych, które mu zagrażają. Zabiegi te świadczą o wybitnym talencie oraz wrażliwości autora przede wszystkim dlatego, że przy prostych środkach wyrazu uzyskuje ciekawy ruch obrazów w wyobraźni odbiorcy, które nadto zmuszają do myślenia i refleksji egzystencjalnej nad własnym i innych ludzi losem.

Najbardziej urocze w tym tomiku są niewątpliwie próby budowania alfabetu nowej metaforyki, wynikające z młodzieńczej swady autora i z głębokiego przemyślenia natury człowieka, które w tej postaci są nieobecne u poetów wcześniejszych pokoleń i poetów zorientowanych na tradycję humanistyczną o wymiarze antropocentrycznym. Jakżesz można odmówić uroku takim miniutworom, jak np.: (***)oklaski deszczu / pogawędka z księżycem / osypisko myśli czy (***)niebo stanęło dęba / nad miastem opukuje / ludzi gradem albo (***)na ściernisku wrony / wydziobują resztki / lata.

Polecając gorąco tomik wierszy Czytelnikowi, życzę Poecie nie tylko sukcesu u publiczności, lecz wierzę, że jego kolejne próby literackie będą dostarczać jeszcze bardziej wysublimowanych wglądów we współczesne prawdy o naturze egzystencjalnej człowieka, bowiem - jak sam pisze - przyszło nam rodzić się w czasie otwartym na przestrzał.

Ignacy S. Fiut

& Robert Drobysz, Haiku na patyku, Wyd. "Miniatura", Kraków - Nowy Sącz 1998, ss.64.

*) Patrz: Jerzy Stanisław Fronczek, "Niemi szamani" Roberta Drobysza [w:] ZB nr 4(94)/97, s.89.

BYĆ JEDNYM Z OTOCZENIEM
- WIERSZE TELEMACHA PILITSIDISA

Niewielki tomik wierszy Telemacha Pilitsidisa Powrót do Itaki dostałem w prezencie akurat w trakcie obrad kolejnej konferencji poświęconej zdrowiu, ekologii i ochronie środowiska. Trochę z nudów zacząłem go przeglądać i dziś, po zaledwie trzech miesiącach od zakończenia konferencji, nie pamiętam, kto i o czym podczas niej mówił, co ważnego ustalono w "uchwale końcowej". W pamięci zostało mi natomiast kilkanaście wierszy Greka mieszkającego od lat w Polsce, do których z radością co jakiś czas wracam.

Są takie wiersze, które w zasadzie poza opisem otaczającego nas świata, prostą relacją z krótkich, ulotnych chwil dnia i nocy, zachwytem nad błahymi, banalnymi wręcz zdarzeniami, nie próbują przekazać niczego więcej, nie udają czegoś, czym nie są: dysk słońca poszarzał / znów trzepoczą w mroku / skrzydła nietoperza; (…) Na łące / iskrzą się kapelki rosy / świecą porzucone głazy / wybucha jak gejzer / purpura słońca; (…) Jest cisza / słychać jak szeleści sitowie / perkoza plusk, gdy / zanurza się w membranie słuchu / rechot żab / nim z nieba spadną gwiazdy / serca kołatanie / wewnątrz niezliczonych wzruszeń.

Są wiersze, które na pierwszy rzut oka nie starają się wyjaśniać sensu życia, nie próbują formułować żadnych doniosłych myśli czy teorii "etyczno-filozoficzno-moralnych", ale wyrażają nasze rozterki i wątpliwości, w naszym niejako imieniu zadają ważne pytania: gdy umysł jest korzeniem / Bóg drzewem / czym jest przestrzeń, która / wszystko stwarza?

Są wiersze pisane prostym językiem, słowami, których każdy z nas używa na co dzień, w których brak nowatorstwa, modnych i prekursorskich zestawień, jednak ze zdumieniem odkrywamy, że sprawy i problemy, które czasem nas nurtują, można wyrazić w tak prostej formie: (…) las / bezimiennych drzew / skurczył się jak / pięść ściśnięta do krzyku / drzewo, które / jeszcze wczoraj było lasem / straszy na bezdrożach.

W poezji Pilitsidisa najbardziej pociąga prostota i atmosfera spokoju, zadumy i lekkiej ironii, jaka cechuje prawie wszystkie jego wiersze. Ironii, która obnaża nasze ludzkie zadufanie w wielkość umysłu i siłę logiki - jak pisze we Wstępie do tomiku Stanisław Srokowski. Skoro nie można ufać wyłącznie "szkiełku i oku", zwrócić się można tylko w jedną stronę - przyrody, natury. Autor Powrotu do Itaki jednoznacznie wskazuje, skąd czerpie natchnienie, ujawnia swoje tęsknoty i marzenia. W przyrodzie szuka odpowiedzi na najważniejsze pytania, szuka źródeł wiary - gdy umysł śpi / spytaj kamienia / czy istnieje Bóg, możliwości ucieczki od codzienności, zgiełku i chaosu związanego z obcowaniem z innymi ludźmi. Dźwięki natury - szum płynącej rzeki, szum liści na drzewach, delikatny szelest traw na łące, trzepot skrzydeł nietoperza, rechot żab - kto umie i chce słuchać, ten odnajdzie w nich więcej niż w słowach ludzkiej mowy: kamienie zachowały pamięć / narodzin rzeki / powrotu do źródeł / płyną wspomnienia / wielkiej wody. Nasze słowa nigdy nie są w stanie w pełni opisać otaczającego nas świata z jego złożonością i  własną historią, niezależną od człowieka, jego postrzegania i jego prawd: jeśli żyć można / bez słów /dlaczego używać ich / tam, gdzie nie trzeba. Słowa są zbyt obarczone naszą ułomnością i antropocentryzmem, dlatego warto żyć, wsłuchując się nie w to, co mówią do nas ludzie, lecz w to, co mówi do nas rzeka, kamień, łąka, zwierzęta, poranek, noc, mgła. Być jednym z otoczeniem - te słowa można uznać za artystyczne credo Telemacha Pilitsidisa, za jego najcenniejszą dla nas radę i wskazówkę. Radę przyjacielską, głoszoną nie przez wszystkowiedzącego wieszcza i mędrca, ale uważnego obserwatora i słuchacza, wtajemniczonego, któremu został uchylony rąbek tajemnicy.

Powrót do Itaki to kilkadziesiąt wierszy podzielonych tematycznie na rozdziały:

I chociaż dość tendencyjnie dobierałem przytoczone cytaty, to wszystkie wiersze Pilitsidisa mają zaskakującą cechę wspólną - czytając je, stwierdzamy, że są to nasze prywatne myśli, słowa, nasze nigdy nie wypowiedziane głośno refleksje, to po prostu nasza prywatna Itaka. Można i trzeba do niej wracać.

Szkoda tylko, że tomik ten zapewne nie będzie powszechnie dostępny. Wydrukowany w niewielkim nakładzie rozejdzie się najpewniej gdzieś w niewielkim kręgu znajomych i bliskich, lokalnie, wśród nielicznych "szczęściarzy". Kto jednak zawędruje w okolice Legnicy i Głogowa (patrz: sponsorzy), niech szuka i pyta o Powrót do Itaki. Warto.

Aleksander Dorda
rys. Jarek Gach

& Telemach Pilitsidis, Powrót do Itaki, Izba Wydawnicza "Światowit", Wrocław 1997. Sponsorzy - Urząd Miasta Głogowa, Urząd Wojewódzki w Legnicy.

UWAGA - EKOPIRACTWO!
("TWORZYMY LOKALNE REZERWATY PRZYRODY -
PORADNIK DLA GMIN I ORGANIZACJI" GRZEGORZA TABASZA)

Dziełko to, wydane za pieniądze z USA, warte jest uwagi. Niestety, nie z powodu wybitnej wartości merytorycznej ani odkrywczości, a raczej jako modelowy wręcz przykład operowania półprawdami, wyolbrzymiania nikłych doświadczeń i wprowadzania zamieszania.

W "streszczeniu", które - nie wiedzieć czemu - rozpoczyna książeczkę, autor pisze, że poradnik "Tworzymy lokalne rezerwaty przyrody" zawiera podstawowe informacje dotyczące prawnej i praktycznej strony tworzenia użytków ekologicznych. Rodzącą się wątpliwość co do zasadności tytułu rozwiać ma przyznanie się we wstępie do świadomego prowokowania czytelnika, który - według autora - chętniej sięgnie do lektury na hasło "lokalny rezerwat przyrody" niż "użytek ekologiczny". Jest to przekonanie dyskusyjne i wskazujące na protekcjonalne traktowanie czytelnika, charakterystyczne dla całej reszty poradnika. Nie chodzi o czepianie się, ale jako zawodowiec nie mogę się też zgodzić z tłumaczeniem autora dotyczącym zabiegu zmiany określenia "użytek ekologiczny" na "lokalny rezerwat przyrody". Gdyby zaakceptować tok myślenia Grzegorza Tabasza, to jeszcze bardziej efektowne byłoby stosowanie nazwy "lokalny park narodowy" dla kilku arów użytku ekologicznego. To dopiero zachęciłoby do czytania poradnika! Rzecz w tym, że za nazwami stoją pewne wymagania i procedury stworzone dla zagwarantowania trwałości ochrony i przejrzystości prawnej. Nikt nie nazywa roweru "małym, dwukołowym mercedesem"… Procedura tworzenia rezerwatu jest długa i wymaga poważnych podstaw projektowych. Nic jednak nie stoi na przeszkodzie, aby społeczność lokalna, reprezentowana przez samorząd, tworzyła rezerwaty przyrody. Od 6 bodajże lat emerytowany reżyser filmów przyrodniczych i przyrodnik z zamiłowania, pan Andrzej Mirski lansuje w Polsce ideę minirezerwatów w każdej miejscowości. Była ona szczegółowo opisywana w wielu ekologicznych czasopismach (m.in. w "Dzikim Życiu" i ZB*)). Z kolei "Pracownia" od 8 lat lansuje ideę parku ekologicznego, publikowaną w raporcie Las w 1990 r. w "Dzikim Życiu" i  w prasie popularnej. Kilka takich parków powstało. Te propozycje nie udają formy ochrony, którą nie są. Chcąc uczciwie radzić gminom i organizacjom, jak chronić przyrodę, wypadałoby o tych doświadczeniach przynajmniej wspomnieć.

Tak więc "lokalny rezerwat przyrody" nie jest użytkiem ekologicznym i vice versa.

Prawdziwie radosna twórczość i przeinaczanie faktów zaczyna się jednak w Poradniku od pierwszych linijek rozdz. I. Autor pisze tam, że kiedy w 1993 r. nasza niewielka grupa zapaleńców rozpoczęła realizację programu czynnej ochrony płazów, nikt z nas nie przewidywał, jak daleko zaprowadzą nas te prace. Wszystko wydawało się śmieszną zabawą… Dalej autor opisuje doświadczenie kontaktu z traszką grzebieniastą w poetyce bliskiego spotkania trzeciego stopnia z… kosmitami. Autor jest absolwentem biologii UJ w Krakowie (a więc powinien był traszkę już widzieć…), ale w końcu to kwestia stylu, więc trudno tu cokolwiek zarzucać. De gustibus… O gustach się nie dyskutuje, ale nie można jednak nie zareagować, kiedy autor Poradnika rozmija się z faktami i przemilcza wiele ważnych wątków działalności na rzecz ochrony płazów w Rytrze. W 1993 r. nie było jeszcze Stowarzyszenia "Greenworks", grupa zapaleńców składała się w dużej mierze z członków "Pracowni na rzecz Wszystkich Istot", a prace nad ochroną płazów w Roztoce Wielkiej zostały zapoczątkowane przez piszącego te słowa już w l. 70. Prace te zostały udokumentowane zarówno fotograficznie, jak też w postaci publikacji. Odbitki tych publikacji były zawarte w pierwszym zestawie informacyjnym dotyczącym projektu czynnej ochrony płazów. Efektem mojej współpracy z Grzegorzem Tabaszem w ramach tego projektu była zgrabna książeczka, w której wszystko, co wykraczało poza wiadomości o płazach z zakresu szkoły średniej, jest mojego autorstwa. To opracowanie jest do dziś podstawą pomysłów realizowanych przez Grzegorza Tabasza jako niezwykle innowacyjne i autorskie. W Poradniku trudno jest odszukać chociaż słowo na temat współpracy z PnrWI czy też imiennie ze mną. A jest to o tyle dziwne, że do dziś "Greenworks" używa łopat wypożyczonych z Nowosądeckiego Oddziału "Pracowni" - na szczęście na rewers. Łopaty te i inny sprzęt (jak np. piły ręczne, rękawice) zostały zakupione ze środków GEF UNDP w ramach projektu o nazwie "Sieć stałych obiektów czynnej ochrony płazów w Beskidzie Sądeckim". Projekt (mojego autorstwa) został zrealizowany przez Nowosądecki Oddział PnrWI i poprzedzał wszystkie istotne prace "Greenworksu". Do dziś jedyny odtworzony staw i wykopane w torfowisku bajora, jakie są pokazywane w Rytrze, są efektem tego projektu. Także tablica, ogrodzenie stawu w pobliżu DW "Jantar" i przy wykopanym stawie zostały wykonane w ramach projektu "Sieci" lub przez Popradzki Park Krajobrazowy. Wszystkie obiekty budowane później przez "Greenworks" nawiązują do osiągnięć, błędów i doświadczeń działań SSOCOP. Pomost wybudowany ostatnio w Rytrze szkicowałem wraz z wykonawcą większości robót i bram jeszcze w 1996 r.

Nie ma nic złego w kontynuowaniu prac, w opieraniu się na doświadczeniach innych, ale jest coś nieprzyzwoitego w przywłaszczaniu sobie cudzego wysiłku i pomysłowości. Niestety, Grzegorzowi nasila się to do tego stopnia, że w biuletynie Ashoka Foundation (której Grzegorz jest stypendystą) przeczytałem ze zdumieniem o istnieniu terenowych grup "Greenworksu" m.in. w Rabce i Zabrzu. Grupy te afiliowane przy Nowosądeckim Oddziale PnrWI działały do r. 1997 i były z nami w ścisłym kontakcie…

Poradnik Grzegorza Tabasza pomija spory konflikt w Rytrze, jaki zaistniał przy okazji kopania stawu w Roztoce Wielkiej. O konflikcie tym pisałem w publikacjach "Pracowni". Pomijanie takiego faktu, brak analizy jego przyczyn, przebiegu i skutków podważa, moim zdaniem, wiarygodność "poradnikowych" rad Tabasza. Uczymy się przecież najczęściej na błędach. Sytuacja w Rytrze zupełnie nie pokrywa się z lukrowanym obrazkiem z Poradnika. Jest to szerszy temat, który w przyszłości powinien doczekać się oddzielnego opracowania. Poradnik, w którym przeinacza się fakty, przemilcza istotne doświadczenia, a nawet publikacje, niczego istotnego nie "poradzi".

Tekst książeczki usiany jest stwierdzeniami tak naiwnymi, że trudno zgadnąć, jaki cel uświęca takie środki wyrazu. Autor pisze: Pragniemy przekonać wszystkich czytelników, że podstawą sukcesu w ochronie bioróżnorodności jest zaistnienie grupy ludzi, powiązanych wspólnotą celów i pragnieniem działania (s.30). Chciałbym, ale nie czuję się przekonany.

Co do części czysto merytorycznej - nie jest, niestety, lepiej. Rady, jak tworzyć użytek ekologiczny, są znacznie mniej przejrzyste niż te zawarte w Ustawie o ochronie przyrody, informacja o tym, że w Polsce można kupić atlasy o tematyce przyrodniczej (s.43) obrazuje odkrywczość Poradnika. Informacja dotycząca występowania traszki grzebieniastej w stanowisku "Stary Kamieniołom" (s.25) jest myląca, gdyż tego gatunku nigdy tam nie było i jeżeli dziś tam występuje, to jest to wynik chaotycznego przesiedlania okazów z innych rejonów Beskidu Sądeckiego. Na wspomnianym terenie występuje również ropucha zielona, która w spisie nie została uwzględniona. Na marginesie podam, że inwentaryzację i fachowe wskazówki co do ochrony populacji płazów i gadów w Roztoce Ryterskiej wykonała dr Maria Zemanek, pracownik PAN i znana specjalistka w dziedzinie herpetofauny Polski. Opracowanie to zostało wykonane na zlecenie Dyrekcji Popradzkiego Parku Krajobrazowego i jest podstawą wielu prac, jest także dobrze znane autorowi Poradnika, czego jednak skromnie nam nie wyjawił.

Naprawdę nie chodzi o dyskredytację Stowarzyszenia "Greenworks". Ta działalność jest bardzo potrzebna i cenna, ale nie zwalnia to Grzegorza Tabasza z trzymania się faktów i krytycznego podejścia do własnych doświadczeń. Niestety, z niewiadomych dla mnie powodów autor Poradnika ukrywa swoje inspiracje, współpracowników, doświadczenia i pomoc podobnych organizacji oraz brnie w dwuznaczność (np. podpis pod zdjęciem na s.47, które przedstawia grupkę dzieci nad stawem wykonanym w ramach projektu "Pracowni" i w tle z tablicą wykonaną także przez tę organizację: Zajęcia terenowe z czynnej ochrony płazów prowadzone przez "Greenworks" w Rytrze).

Dlatego bardzo wątpię, aby Poradnik coś dobrego nam doradził i trudno zrozumieć, skąd się bierze zainteresowanie sponsorów tego rodzaju pozycjami wydawniczymi. Być może to syndrom czasów powierzchownych i bylejakich, gdzie unika się głębszych pytań i sięgania do merytorycznej strony zagadnień. A pytania te są ważne, bo przecież nie chodzi o to, żeby zamienić "zabawę, która uczy" na "irytację, która zniechęca". Ale to już temat na inny artykuł.

Sposób, w jaki Grzegorz Tabasz buduje obraz Stowarzyszenia "Greenworks" i piractwo, jakie uprawia, zaczyna być coraz powszechniejsze w środowisku organizacji ekologicznych. Przejmowanie cudzych pomysłów, poddawanie ich ugładzającej kosmetyce, spłycanie i podawanie w naiwnej formie jako swoich organizacjom pomocowym służy głównie zdobywaniu środków. I - niestety - nie ma to już nic wspólnego z ochroną przyrody. Ale cóż się dziwić? Ruch ekologiczny w Polsce jest obciążony tym grzechem niemal od początku (mówienie cudzymi słowami, głównie cytatami z nieznanych szerzej zagranicznych publikacji "eko" i różne kolejne "odkrywanie Ameryk" - zawsze bez podawania źródła!). Dlatego mamy zamiast kilku - kilka tysięcy organizacji ekologicznych, a przecież nie jesteśmy taką potęgą w ruchu ekologicznym, że działa już u nas kilka tysięcy kompetentnych i innowacyjnych ekologicznych aktywistów.

Marek Styczyński

PS

Statut Stowarzyszenia "Greenworks" został przepisany ze statutu PnrWI, ze stosownymi wykreśleniami dotyczącymi ekologii głębokiej…

Nazwę "Greenworks" zaproponowałem jako sentymentalne odniesienie do nieformalnej grupy "Greenpower", jaka w l. 70. prowadziła czynną ochronę płazów w Roztoce Ryterskiej przy pomocy leśniczego (ojca dzisiejszego leśniczego w Rytrze) i która nie mogła oficjalnie pod taka nazwą występować (o czym poinformowała nas Redakcja "Przyrody Polskiej" - organu jedynie słusznej organizacji ekologicznej w tamtych czasach).

Logo "Greenworks" z żabką, przy którym tak pretensjonalnie umieszcza się znaczek "R", było tymczasowym logo przejętym z francuskiej organizacji młodzieżowej…

*) Andrzej Mirski, Polski narodowy program dla wszystkich - wezwanie do działania - Budujmy minirezerwaty w każdej miejscowosci [w:] ZB nr 10(112)/98, ss.4-9.

KRZYK ZIEMI

Jest już do nabycia kaseta kompilacyjna Krzyk Ziemi, zyski z której przeznaczone są dla Frontu Wyzwolenia Zwierząt. 60 minut muzyki w wykonaniu takich kapel, jak: Thcx, Toxic Bonkers, Spleen, Ofiary A., Cios poniżej pasa, Days of Grace, Klinika lalek, Nadzór.

Kaseta jest zapakowana w tekturowe pudełko, do którego dołączono 28-stronicową broszurę, zawierającą: adresy, fotografie, informacje, grafiki… Do kasety dołączono również plakaty, ulotki o treści proekologicznej oraz dotyczące Frontu Wyzwolenia Zwierząt. Cena tego produktu to 6 zł + poczta. Pieniądze proszę przesyłać przekazem pod podanym poniżej adresem:

Marcin Uryga
* Sieradzka 5/306
45- 334 Opole

Pod tym adresem do nabycia także "Krytyczna Sytuacja" zine i dystrybucja katalog (koperta + znaczek + 30 gr).

rys. Jarek Gach


Zielone Brygady nr 14 (116), 16-31 lipca 1998