Zielone Brygady nr 15 (117), 1-15 sierpnia 1998
Były to góry najbardziej hałaśliwe, jakie widziałem w życiu. ( ) Odległość od schroniska do schroniska wynosiła na ogół nie więcej niż 1 km. ( ) I tak idąc od schroniska do schroniska i od ławeczki do ławeczki nawet nie zauważało się przybycia do Karpacza czy Szklarskiej Poręby i tura była skończona a 15 bomb pilznera wypitych.
Powyższy cytat nader wyraźnie obrazuje karkonoski "rozwój" przed niespełna wiekiem. Autorem tych wspomnień jest Mieczysław Orłowicz, który w Karkonosze wybrał się w 1908 r. Dodać można, że już wiele lat wcześniej góry te "weszły do Europy". Tu jednak mała dygresja. O ile bowiem Austriacy czy Niemcy - w rękach których ówcześnie Karkonosze się znajdowały - dziś pewnie mieliby inną wizję kontaktu człowieka z naturą, o tyle współcześnie, chociażby w III Rzeczypospolitej, uparcie do opisanych wyżej ideałów się dąży. Po "europejsku" i "bożo - polsku". Nie tylko zresztą w Karkonoszach. Celuje w tym cała gromadka wójtów, burmistrzów, magistrów - prezydentów i innych urzędników lokalnej bądź globalnej skali. Ale do rzeczy. Ma być o Karkonoszach. Lećmy więc z bombami.
O wyższości idei oświeconych nad ciemnotą i zabobonem rozpisywać by się można długo. Tutaj wspomnę o niektórych przejawach postępu, którego zbawienny proces od lat w śląskich górach chlubę cywilizacji przynosi. Bez wątpienia datą, która bieg dziejów odwraca jest rok 1763, gdy miłościwie panujący - jak powiada nam historia - "absolutysta oświecony" Fryderyk II Król Prus łaskawie raczył po wywołanych przez siebie wojennych rzeziach śląską ziemię do świata cywilizowanego wprowadzić. Odtąd porządek, prawo i szybki rozwój na Śląsku zapanowały.
Jeden z przejawów "postępu", jaki za sprawą "wyższej kultury" dokonywał się w Karkonoszach, to choćby nowoczesne leśnictwo monokulturowe. Ale nie tylko. Inny sukces to uporanie się z laborantami.
Mianem laborantów określano w Sudetach ludowych zielarzy. O tej "alternatywnej" - jak dziś się nieraz mówi - medycynie przeczytać można chociażby w przewodniku po Karkonoszach autorstwa Bohdana Szarka:
Sprzedając swoje lekarstwa karkonoscy laboranci widoczni byli na rynkach Europy. Docierali do Wiednia, Londynu, Moskwy. Rozwój zielarstwa był tak duży, że w XVII w. utworzono cech laborantów z obowiązkowym szkoleniem adeptów i przestrzeganiem rygorów recepturowych. 1)
Różne są koncepcje rozwoju. W nowoczesnym państwie pruskim rozwój przybrał formy konkretne. Po prostu: Laboranci i ziółka raus! Zielarstwo laborantów - jak czytamy - po roku 1809 zaczęło znikać, nękane zakazami urzędowymi. 2)
Mniej więcej w tych samych czasach żywiej zaczyna rozwijać się turystyka. Jak ona wyglądała, świadczyć może poniższy cytat, opowiadający o schronisku na Śnieżce, które w 1812 r. otwarto w dawnej kaplicy:
Gości obsługiwały 2-3 osoby, a jedna z nich miała obowiązek witania i żegnania turystów biciem w bęben, lub grą na jakimś instrumencie. Ku uciesze wędrowców odpalano też z moździerza. 3)
Zanim pojawiły się linowe kolejki i szosy wznoszące się czarującymi serpentynami do górskich hoteli, ówcześni "turyści" zdobywali karkonoskie szczyty w lektykach. A ponieważ porządek w państwie europejskim musiał panować, toć i pruska władza wszystko ponumerowała i uporządkowała.
Ten specyficzny rodzaj turystyki związany z ruchem przewodnickim, musiał powstać w tych górach i rozwinąć się stosunkowo wcześnie. Już w roku 1817 królewski starosta nadał mu formy organizacyjne, a w r. 1822 tragarze lektyk, podobnie jak przewodnicy, posiadali specjalne legitymacje. 4)
Te góry trzeba sobie wyobrazić. Nie ma wprawdzie jeszcze ani parkingu na Przełęczy Karkonoskiej, ani wyciągów w Kotle Szrenickim, ale teren cały czas się "rozwija". Biznes się kręci, powstające cały czas na górskich szlakach knajpy prosperują. Ktoś dmie w trąbę, ktoś wali w bęben, jakaś gromada pijanych obywateli zatacza się szeroką drogą jodłując. Drogi, dróżki, turyści. Pieszo i w lektyce.
Jest połowa XIX w. W Karkonoszach pojawia się Wincenty Pol. Ten sam, dla którego wrażliwość na piękno Tatr jest niemal miarą człowieczeństwa. Ten sam, który bodaj jako pierwszy zachwyca się dzikimi lasami Beskidu Niskiego i kulturą ruskich górali. Jednak pobyt w ucywilizowanych Karkonoszach nie zaznacza się poważniej w jego twórczości. Co robi? Wybrzydza, zwracając uwagę na nadmierne zagospodarowanie tych gór.
Zanim Wincenty Pol kręcił nosem na karkonoski "rozwój", wybierał się tutaj Adam Mickiewicz. Aresztowania filaretów i filomatów uniemożliwiły jednak podróż, która miała odbyć się 1823 r. Nasz wieszcz pozbawiony został więc możliwości uprawiania turystyki na "europejskim" poziomie. Splot wydarzeń przywiódł go za to na suchego przestwór oceanu i na dziki szczyt Czatyrdahu, gdzie i tak tęsknił do swych litewsko-białoruskich trzęsawisk i kniei.
We wspomnianym przewodniku po Karkonoszach czytamy:
Po burzliwym r. 1848 Polacy omijają Karkonosze, w których dalszy rozwój turystyki przybierał specyficzne, ale obce nam kulturowo formy. Dążenie do maksymalnego ułatwienia przebywania w górach, dogodnego wydostania się na szczyty Karkonoszy (poważny wzrost liczby tragarzy lektyk), wszystko to sprzyjało nadmiernej cywilizacji i zabudowie tych gór. Rozrastała się sieć dogodnych dróg i ścieżek, a powstające schroniska bardziej przypominały karczmy piwne i hotele. Wszystko to spowodowało, że Karkonosze szybko utraciły swój pierwotny charakter, stając się karczemno-jarmarcznym deptakiem. 5)
Różne różności znajdują się dziś na szczycie Śnieżki. "Ucywilizowywanie" szczytu rozpoczęło się już w drugiej połowie wieku XVII, gdy ród Schaffgotschów, chcąc podwyższyć (w dosłowności) swój prestiż, ufundował tu kaplicę. Jak już zresztą wspomniałem, została ona przerobiona w 1812 r. na schronisko.
Jednym z milowych kamieni cywilizacji było zbudowanie drogi na szczyt w 1905. Było to dziełem organizacji "Riesengebirgeverein". Widoczny z daleka w krajobrazie szeroki trakt przerzynający gołoborza na północnych zboczach góry, to właśnie realizacja postępowych pomysłów tego stowarzyszenia.
W 1908 r. w "rozwiniętych" Karkonoszach pojawił się znów człowiek nieoświecony. Tym razem był to Mieczysław Orłowicz. Oczywiście, jak to nieoświecony, znowu zaczął wybrzydzać. Szyderstwa te wydało zresztą w 1970 r. Ossolineum:
Były to góry najbardziej hałaśliwe, jakie widziałem w życiu. ( ) Odległość od schroniska do schroniska wynosiła na ogół nie więcej niż 1 km. ( ) Było ich na całej trasie bardzo dużo. Wszystkie były w rękach Niemców, schronisk czeskich nie zauważyłem w owym czasie na grzbiecie Karkonoszy wcale. 6)
Orłowicz wspomina dalej:
Zanim doszło się do schroniska ukrytego przeważnie w lesie, dodawały ducha do dalszego marszu zachęcające turystę napisy w rodzaju - "jeszcze 10 minut do najbliższego pilznera" - jeśli działo się to po stronie austriackiej - i odwrotnie: "jeszcze 10 minut do najbliższego piwa bawarskiego" - o ile chodziło o stronę niemiecką. ( ) I tak idąc od schroniska do schroniska i od ławeczki do ławeczki nawet nie zauważało się przybycia do Karpacza czy Szklarskiej Poręby i tura była skończona, a 15 bomb pilznera wypitych. 7)
Wszyscy na ogół turyści śpiewali po drodze jak zarzynane woły i wśród tego ryku pijaków i chwiejnych korpusów wędrowało się całymi godzinami. W dodatku co 100 m stała katarynka, przeważnie własność Niemców czeskich i wygrywała dla dodania ducha maszerującym turystom wiedeńskie walce i marsze, a białe myszy lub zielone papugi ciągnęły losy zakochanym parom. 8) Tyle Orłowicz.
Od początku XX w. schroniska karkonoskie coraz bardziej przyjmują formę gigantycznych hoteli. Ten proces trwający przez lata sprawił, że dzisiejsze Karkonosze wyglądają jak wyglądają. Przykładem może być chociażby schronisko na Przełęczy Karkonoskiej. Powstawało ono zresztą akurat w czasie, gdy nie tak znowu daleko od Karkonoszy postępowa Rzesza rozwijała plan budowy autostrad.
Karkonosze też się "rozwijały", i to na różne sposoby. Rozwój ten, przybierający czasami formy zadziwiające, wynikał przecież z dążności do robienia pieniędzy. Nawet wodospady karkonoskie (Kamieńczyka, Łomnicy w Karpaczu) "uruchamiane" były po uiszczeniu opłaty. 9)
Kwaśny deszcz to nie jedyny efekt socjalistycznego i internacjonalistycznego - tym razem - "postępu". "Postęp" to przecież także "infrastruktura turystyczna". O ile po stronie polskiej bazuje ona głównie na osiągnięciach Rzeszy, to po stronie czeskiej jest rozwinięta znacznie bardziej.
Wciska się wszędzie. Hotele i wczasowe ośrodki tego czy innego zakładu zajmują doliny i stoki gór. Jeśli nie wspomnieć o kolejkach linowych i zabudowie, najbardziej w samym sercu Karkonoszy rzuca się w oczy parking koło Szpindlerowej Budy, gdzie na samą Przełęcz Karkonoską, leżącą w połowie głównej grani docierają serpentyny drogi i regularne kursy autobusu. Niezły to surrealizm i niezłe delirium. Ale przecież w końcu to już dwunasta bomba pilznera.
Trzynasty kufel. Szlak w Karkonoszach. Epoki się wymieszały. To socjalistyczny asfalt, to kostka z czasów Rzeszy, to znowu wolnorynkowe betonowe sześciokąty. Rok 1995. Trwa "remont" drogi pod Śnieżka. Dyrekcja Karkonoskiego Parku Narodowego wykłada drogę wspomnianymi sześciokątami. Po co? Czesi planują już u siebie zdjęcie takich nawierzchni. My betonujemy. Nie wykonano żadnych ekspertyz, jeśli chodzi o oddziaływanie na środowisko. Podobna droga wiedzie na Halę Szrenicką. Wrażenie na takiej drodze - jak ktoś określił - jak między osiedlowym śmietnikiem a trzepakiem.10)
To już czternasta bomba pilznera. W głowie kolorowo. Niczym piwo na pęcherz, tak ciśnie lobby biznesowe na karkonoską przyrodę. Inwestycje związane z wyciągami narciarskimi realizowane są w rezerwacie ścisłym, czego prawo wyraźnie zabrania.
W rejonie masywu Szrenicy, pod Łabskim Szczytem oraz na zboczach Kopy i na hali Złotówka jest przeprowadzanych lub zaplanowanych kilkanaście inwestycji czy też modernizacji typu rozbudowy istniejących struktur. Zostały one poprzedzone wylesieniem ok. 16 ha i wyłączeniem 3,12 ha powierzchni rezerwatu ścisłego zgodnie z decyzją ówczesnego ministra ochrony środowiska, zasobów naturalnych i leśnictwa p. Stefana Kozłowskiego z 10.7.92, a poprzedzoną przychylnymi opiniami dr. Jana Wróbla i mgr Ireny Chojnackiej oraz wstępną zgodą ówczesnego głównego konserwatora przyrody p. Jana Komornickiego. 11)
To już piętnasta bomba. Wychodzę przed schronisko. Górska noc miga w kolorowej poświacie, która bije z doliny. Z oddalonej o parę kilometrów miejscowości dobiegają i dudnią echem odgłosy dyskoteki.
Dźwięki i światła.
W rytmie disco.
Disco-polo po górach się niesie.
Rozwijamy się!
Zgodnie z dyrektywami władz w tekście mowa jest oczywiście o piwie bezalkoholowym.
1) Bohdan Szarek, Karkonosze - część wschodnia, Wyd. PTTK "Kraj", Warszawa - Kraków 1984, ss.18-19.
2) Tamże, s.19.
3) Tamże, s.41.
4) Tamże, s.24.
5) Tamże, s.26.
6) Mieczysław Orłowicz, Moje wspomnienia turystyczne, Wyd. Ossolineum, 1970, ss.520-521 [w:] Bohdan Szarek, j.w., ss.26.
7) Tamże, s.26.
8) Tamże, s.26.
9) Bohdan Szarek, j.w., s.43.
10) Czyt. m.in.: Beton pod Śnieżką
- wypowiedzi: dyrektora Karkonoskiego Parku Narodowego
Ryszarda Mocholi, Andrzeja Pawłuszka ze stowarzyszenia "Młodzi
Demokraci" oraz Tomasza Pollera [2:] ZB 1(79)/96,
s.55.
11) Jerzy Sawicki, Andrzej Dudek, O ochronę
chronionego [w:] "Biuletyn PKE" nr 4/97 oraz
Tomasz Poller, Karkonoski zawrót głowy [w:]
ZB 6(96)/97, s.56.
24.7.br. Sejm przyjął uchwałę w sprawie Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Zakopanem. Czytamy w niej m.in.: Projekt Igrzysk Zakopane 2006 jest projektem, który składa cała Polska. Wygląda na to, że albo przeciwnicy olimpiady Polakami nie są, albo po prostu posły świadomie i celowo posługują się kłamstwem. Bo trzeciej możliwości nie ma.