Zielone Brygady nr 15 (117), 1-15 sierpnia 1998
28-30.8.98 w Lubiatowie k. Wejherowa odbył się XI Kongres Federacji Zielonych. Mimo początkowo niesprzyjającej aury i lokalnej powodzi na kongresowym polu namiotowym, Federacja po raz kolejny ujawniła się w postaci kręgu ludzi związanych wspólnotą idei i działań.
Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że 12-godzinna ulewa, która wydarzyła się pierwszego dnia imprezy, dodatkowo zintegrowała przybyłych kongresowiczów i kongresowiczki. Tak więc, gdy w sobotni poranek - 29.8. nad Lubiatowem zaświeciło wreszcie słońce, zajęcia przewidziane w programie Kongresu ruszyły z kopyta. Przeprowadzono warsztaty nt. zrównoważonego transportu w mieście, problemu regulacji rzek, znajdowania sponsorów, wykorzystywania technik teatralno-kuglarskich w akcjach ulicznych, współpracy z mediami, technik wspinaczkowych. Warsztat nt. strony technicznej zdobywania mandatów w nadchodzących wyborach samorządowych płynnie przerodził się w zapowiadaną dyskusję o przyszłym kształcie samorządów, nowej sytuacji politycznej wywołanej reformą oraz warunkach ewentualnej współpracy zielonych z nowymi władzami lokalnymi. Z zapowiadanych dwóch innych dyskusji - teksty wprowadzające do nich zostały rozesłane zainteresowanym jeszcze przed Kongresem, znalazły się również na łamach ZB - tj. dyskusji nt. zakresu działania ruchu ekologicznego oraz skali jego działania, wyłoniła się jedna, wspólna dyskusja programowa. Dotyczyła ona głównie miejsca i aktywności FZ-etu w całości polskiego ruchu. Uczestnicy FZ-etu zgromadzeni na Kongresie przyjęli także stanowisko w sprawie próby organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w Zakopanem.
W czasie dyskusji, i poza nimi, padło wiele pomysłów i propozycji wzmocnienia bądź w ogóle nawiązania ponadlokalnej współpracy w ramach FZ-etu. Co z tego wyjdzie - czas pokaże. Póki co - to wiadomość dla grup FZ-owych obecnych i nieobecnych na Kongresie - nadal aktualna jest sprawa wydania broszury o Federacji, w której oprócz uaktualnionych dokumentów FZ-etu (Naszych Zasad i AntyStatutu) znajdą się również strony poświęcone aktywnościom poszczególnych ośrodków. Materiały do broszury można nadsyłać pod adresem grupy trójmiejskiej, który znajdziecie poniżej. Pod tym adresem można także uzyskać wszelkie dodatkowe informacje o tej inicjatywie. Wracając zaś do Kongresu, na zakończenie jeszcze tylko jedna informacja, od której być może powinienem rozpocząć powyższą relację: jednogłośną decyzją ponad 80 zgromadzonych osób, reprezentujących kilkanaście ośrodków FZ-etu, Federacja została zawiązana na kolejny rok. I tym optymistycznym akcentem kończę to podsumowanie, pozdrawiając wszystkich uczestników, sympatyków i entuzjastów Federacji Zielonych.
Wygląda na to, że w nadchodzących wyborach - po raz pierwszy na taką skalę - wystartują w wielu ośrodkach w Polsce uczestnicy ruchu ekologicznego. Z dochodzących sygnałów wynika, że wyborami zainteresowane są praktycznie wszystkie części, odłamy czy poszczególne organizacje składające się na tzw. "ruch". Również sporo osób z kręgu FZ-etu zastanawia się - lub już podjęło decyzję - nad kandydowaniem do władz samorządowych. Póki co, nie ma oczywiście mowy o starcie jakiejś jednej, wspólnej, ogólnopolskiej ekipy zielonych (a może w wyborach - samorządowych - nigdy nie powinno tak być?). Kandydaci związani z szeroko pojętą działalnością ekologiczną znajdą się zarówno na listach wyborczych zgłoszonych przez tzw. "wielkie" partie polityczne, jak i na lokalnych bądź regionalnych listach "własnych" komitetów wyborczych. Czy kandydowanie, a dalej - udział we władzach samorządowych mają sens? Czy jest to na obecnym etapie rozwoju ruchu ekologicznego realna szansa na przełamanie, przynajmniej na poziomie lokalnym, tej słynnej "bariery decyzyjnej", na którą uskarżają się już od lat rozmaite środowiska ekologiczne? Czy ruch ekologiczny - poszczególne organizacje go współtworzące mają dostateczne zaplecze techniczno-finansowe i "ludzkie", aby już w tych wyborach stanowić jakąś liczącą się siłę? Czy mają taką siłę i zaplecze grupy FZ-etu? Czy ich ewentualny start w wyborach jest zgodny nie tylko z literą Naszych Zasad i AntyStatutu Federacji, ale także z ich duchem? Czy przy obecnie przyjętej ordynacji wyborczej uda się w ogóle wprowadzić do rad gminnych choć część ekokandydatów? Ordynacja ta preferuje w wyraźny sposób tzw. "wielkie" partie polityczne, kosztem dotychczas istniejącej we władzach samorządowych szerokiej reprezentacji rozmaitych opcji politycznych i społecznych. O ile na pytanie, czy wpłynie to na wynik wyborczy niezależnych kandydatów ekologicznych odpowiedź jest jasna, o tyle ciekawsze wydaje się zagadnienie, jak zmienią się po nadchodzących wyborach samorządy? Z kim ruch ekologiczny, działający jednak przede wszystkim (?) na skalę lokalną będzie współpracował? Czy rady, zdominowane jak nigdy dotąd przez 2-3 duże bloki polityczne, będą lepszym partnerem dla działań ruchu? Czy taka, narzucona typem ordynacji, brutalna polaryzacja i ujednolicenie samorządów spowoduje ich lepszą pracę, większą odpowiedzialność przed lokalną społecznością? Dla wielu osób przyjęte w ordynacji zmiany stanowią wręcz zamach na samorządność, próbę zdominowania lokalnej sceny przez interesy partyjne i "wielką" politykę. Próbę, która może spowodować jeszcze większe wyobcowanie pozornie "samorządowej" władzy od społeczeństwa, które już teraz specjalnie nie kwapi się do udziału w wyborach. Jaki jest pogląd FZ-etu na tę sytuację? Czy dostrzegamy w tych zmianach zagrożenie, kolejną centralizację samorządu, który wszak z definicji powinien być jak najbardziej oddolny i wiarygodny wobec lokalnych społeczności? Inną kwestią jest zmiana podziału administracyjnego kraju, a co za tym idzie, zmiany w kompetencjach poszczególnych organów władz, także - powołanie powiatów, które będą dysponowały największą częścią środków publicznych wydatkowanych na ochronę środowiska. Wszystkie te pytania powinny - naszym zdaniem - pojawić się w trakcie tej dyskusji. Są to bowiem sprawy bez wątpienia najważniejsze dla rozwoju ruchu w najbliższych latach i dla naszej codziennej działalności.
Zarówno FZ, jak i inne środowiska składające się na całość "ruchu" ekologicznego, zdaniem wielu osób nie działają sprawnie, a nawet w ogóle nie działają na skalę ponadlokalną. Nieliczne przykłady mniej lub bardziej udanych ogólnopolskich kampanii ekologicznych są raczej dorobkiem poszczególnych, mało liczebnych, acz sprawnych organizacji, wywodzących się z 1-2 ośrodków. Współpraca w sieciach czy nawet ich tworzenie w ramach ruchu wyraźnie kuleje, gdy chodzi o coś więcej, niż tylko o okresową wymianę informacji i doświadczeń pomiędzy lokalnie zaangażowanymi grupami. Dobrym przykładem może być tu sama Federacja, która w przeważającej części skupiona jest na mniej lub bardziej rozwiniętej aktywności poszczególnych ośrodków, praktykowanej na ich ograniczonym terenie. Bez wątpienia jedną z barier utrudniających zawiązywanie i sprawne funkcjonowanie takich ponadlokalnych sieci była - i w dużym stopniu jest nadal - słaba infrastruktura komunikacyjna. (Nie o autostrady mi tu jednak chodzi). Wysokie ceny rozmów telefonicznych, słaby dostęp do Internetu, bariery finansowe organizacji i grup, utrudniające dostęp do podstawowego sprzętu - komputera, telefonu czy faksu, wszystko to skutecznie zniechęca do zrobienia czegoś wykraczającego poza lokalne podwórko.
Słabość polskich periodyków ekologicznych, przede wszystkim jeśli chodzi o ich kolportaż, jest kolejnym powodem niedostatecznej wymiany informacji pomiędzy ośrodkami. Jeśli zaś szwankuje wymiana informacji, co dopiero mówić o prowadzeniu wspólnych, ogólnopolskich kampanii. Innym powodem braku szerszej współpracy jest na pewno mała liczebność polskiego ruchu, wynikająca przede wszystkim z jego młodości, ale także z - często krytykowanego - nadmiernego "zasiedzenia się" w mikrośrodowiskach (alternatywnych, punkowych, artystycznych, inteligenckich, buddyjsko-new-age'owych, hippisowskich itd.). Zasiedzenie to, dając poczucie oparcia w niewielkiej, ale pod wieloma względami mocno zintegrowanej grupie, stanowi często barierę w przyciąganiu ludzi "z zewnątrz", w przyciąganiu do danego ośrodka działań ekologicznych szerszych kręgów. Z tego też powodu w polskim ruchu dominują grupy czy organizacje kilku(nasto)-kilkudziesięcioosobowe. Czy taka struktura, wielkość grupy jest właściwa, czy nie należy dążyć do jej zmiany? Czy też wręcz przeciwnie, rozwój liczebny poszczególnych grup jest ważnym etapem rozwoju ruchu, który zaowocuje ich wzmocnieniem i nawiązaniem szerszej współpracy między ośrodkami? A więc być może warto (po raz kolejny) zastanowić się, na jaką skalę może skutecznie działać ruch ekologiczny i jakiej wielkości struktury, grupy, organizacje trzeba w tym celu stworzyć?
Powoli upada bariera informacyjna, coraz więcej grup uzyskuje dostęp do dogodnych i tanich środków technicznych. Funkcjonuje też, choć jeszcze w sposób daleki od ideału, ekologiczna sieć komputerowa "MOST", w ramach której dość aktywne są też grupy FZ-etu. W najbliższych latach rysuje się spora szansa na radykalną demonopolizację usług telekomunikacyjnych, co znacznie zwiększy możliwości współpracy ponadlokalnej. Czy spowoduje to większą integrację ruchu? Czy wszyscy jego uczestnicy dostrzegają tę szansę? A może słuszna jest opinia, że nasze działania powinny zawsze skupiać się w przeważającej części tylko na problemach gminy czy powiatu? Może jest to jedyna "ludzka" skala działania, zaś wszelkie próby jej przeskakiwania prowadzą na manowce? Może skala narzucona przez obecne systemy państwowe jest tak abstrakcyjna, że nie powinno się wychodzić poza żądania jej zniesienia - decentralizację uprawnień i kompetencji? To wszystko pytania, które z każdym rokiem rozwoju polskiego ruchu ekologicznego stają się coraz bardziej aktualne. Także w kontekście udziału ekologów we władzach, zwłaszcza tych centralnych, bądź - osiągania celów politycznych przez współpracę z partiami politycznymi i poprzez "warszawski" lobbing.
Od pewnego czasu coraz więcej miejsca na łamach pism ekologicznych zajmuje bezkompromisowa, wielostronna polemika na temat kierunków działania ruchu ekologicznego. Sam fakt dyskusji na temat podstaw, sensu działalności, jej najważniejszych celów, jest bezcenny. Chyba każdy zgodzi się z twierdzeniem, że jakakolwiek działalność, zwłaszcza ekologiczna, praktykowana "na ślepo", bez podbudowy całościowego, spójnego widzenia świata, jest mało sensowna, a może być nawet szkodliwa. Tymczasem jednak ta polemiczna batalia wydaje się momentami mało budującym, a nawet frustrującym część uczestników przekrzykiwaniem się, czyja filozofia działania jest lepsza, skuteczniejsza, bardziej holistyczna, bardziej głęboka, radykalna, anty- bądź proantropocentryczna, feministyczna, biocentryczna czy po prostu (nie)ekologiczna. Płaszczyzny filozoficznych sporów pooddzielały zwolenników tzw. głębokiej ekologii od często wzgardzonych ekologów "miejskich", których działalność - w myśl niektórych twierdzeń - ma więcej wspólnego z dbałością o mieszczański komfort, niż o ochronę ginącego bogactwa ziemskiej ekosfery. Tymczasem "miejscy" ekolodzy odcinają się od tego, argumentując to twierdzeniem, że na przezwyciężenie ekologicznego kryzysu o tysiącu twarzy, przed którym stanęła ludzkość, nie ma szans bez poradzenia sobie z ekologiczną katastrofą rozprzestrzeniającego się po kuli ziemskiej "miasta-molocha". Inni z kolei w dzikiej przyrodzie widzą ostatnią deskę ratunku dla chorej ludzkiej świadomości, która najbardziej ucierpiała w wyniku cywilizacyjnego wyobcowania się gatunku homo sapiens ze wspólnoty ekosystemu. Dla wielu ekologów oczywisty jest fakt, że o żadnym "powrocie do natury" nie może być obecnie mowy, bo już sama skala tego powrotu miliardowej populacji ludzi spowodowałaby zagładę ostatnich bardziej pierwotnych obszarów przyrodniczych. Czy więc nie jest alternatywą, w tym momencie cywilizacyjnego przesilenia, próba przekształcania dzisiejszych miast w obszary bardziej zrównoważone - "miasta-ogrody", tak, jak to próbowano czynić w w. XIX? A może należy porzucić wszelkie nierealne i samowypalające zaangażowanie w nadawanie miastu ludzkiej twarzy, i rozstać się z nim, uciekając choćby w budowę ekologicznej wioski? Pytanie tylko, czy taka ucieczka ma szansę powodzenia? Co robić w momencie, gdy kolejna "bezpieczna oaza" okazuje się tylko zaśmieconym daczowiskiem dla tysięcy znudzonych i zdeprawowanych mieszczan?
Co ważne, wewnętrzne debaty ideowo-filozoficzne ruchu ekologicznego nie tkwią w próżni. Mikrośrodowisko ekoaktywistów jest niczym skorupka orzecha unoszona na powierzchni oceanu wszechobecnej kapitalistyczno-przemysłowo-konsumpcjonistyczno-postępowej cywilizacji. Okazuje się nawet, że i wśród ekologów nie brak zwolenników postępu, zapatrzonych w nowoczesne technologie, twierdzących, że to właśnie jedynie dalszy, szybszy rozwój cywilizacyjno-techniczny może powstrzymać nadchodzące światowe zagrożenia. W powiązaniu z naciskiem na kwestie demograficzne stanowi to częsty program działań ekologicznych, przeciwstawiany "oszołomskim" i "nierealnym" "pseudofilozofiom" "głębi", "ery wodnika" itp. kategoriom antypoznawczym.
Czy z tego oceanu sprzecznych twierdzeń, nierzadko mętnej filozofii czy nawet - jak by chciała niejedna tradycja religijna - złudnych projekcji naszych umysłów można coś wynieść? Czy można na jego podstawie skonstruować jakąkolwiek bardziej spójną wizję rzeczywistości i naszego w niej miejsca? Czy taką wizję konstruować w ogóle warto? I czy warto czynić to na poziomie rozumowych spekulacji i dociekań? Na pewno w czasie kongresowej dyskusji nie osiągniemy pełnego konsensusu w tych wszystkich kwestiach (choć kto wie?), ale porozmawiać o tych wszystkich sprawach w jak najszerszym gronie chyba warto.
Po Kongresie Federacji Zielonych na polu namiotowym w Lubiatowie pozostało sporo przedmiotów. Są to głównie ubrania (kurtki, sweter, dużo skarpet, slipy, ręcznik) oraz noże, łyżki, kubki, części od walkmanów. Zainteresowanych ich odzyskaniem prosimy o kontakt. Wymagany znaczek + koperta na odpowiedź (jesteś gapa - teraz płać). Rzeczy, których właścicieli nie uda się ustalić w ciągu najbliższego miesiąca, zostaną zagospodarowane przez OLE. W sprawie zgub należy kontaktować się pod adresem: