Zielone Brygady nr 15 (117), 1-15 sierpnia 1998
Od pewnego czasu dyskutujemy sobie uroczo na temat wpływu wolnego rynku na ochronę przyrody i wielu z nas za swą krytykę nazbyt swobodnie działających sił kapitalizmu zostało zaliczonych do lewicujących radykałów. Piszący te słowa należy do tej grupy, a przecież nie tak dawno, bo w l. 80., naraził się wielu kierującym leśnictwem krytyką gospodarki "planowej". Uchodziłem wtedy za rzecznika "zgniłego" kapitalizmu, gdyż naiwnie wieszczyłem, że wszystko ulegnie zmianie, kiedy powstaną prywatne nadleśnictwa Niezwykła aktywność całego środowiska leśnego w Polsce i ostatnia fala protestów przeciw koncepcji oddania części lasów ich wcześniejszym właścicielom (i - co bardzo niebezpieczne - potraktowania lasów jako dobra zastępczego) pokazały, że zieloni potrafią skutecznie przeciwstawić się idei wolnego rynku i świętości własności prywatnej w imię obrony społecznej własności lasów w naszym kraju. Kolejny raz lewicujący (jak pokazała praktyka) ekolodzy z bardzo różnych środowisk ochronili nasze lasy przed oddaniem ich w ręce obszarników i kułaków! Kolejny, bo przecież widać, w jakich męczarniach rodzą się dziś ze światłych liberalnych rządów nowe parki narodowe. Chociaż o porodzie jeszcze trudno mówić i raczej przychodzi na myśl znacznie przenoszona ciąża słoni A dawniej? No cóż, powstało trochę tych parków i to czasem bez zgody tej czy innej persony. Ale po kolei
Pod takim tytułem w r. 1983 ukazał się w "Sylwanie" (piśmie Polskiego Towarzystwa Leśnego) krótki tekst o inżynierze Adamie Stadnickim, właścicielu większości lasów Beskidu Sądeckiego, od Krynicy przez Rytro po Szczawnicę, a także lasów leżących dziś na Słowacji. Inż. Adam Stadnicki to oczywiście inż. Adam hrabia Stadnicki, ale o tytułach szlacheckich w r. 1983 nie było można pisać, nawet w "Sylwanie". Autor wspomnienia - p. Leon Kociołek (pseudonim?) tak pisał o niezwykle barwnej postaci hrabiego-leśnika: Dążąc do zachowania obrazu pierwotnej Puszczy Karpackiej jako pierwszy w Sądecczyźnie utworzył 4 rezerwaty leśne. Był członkiem PTL, brał udział w licznych naradach terenowych z udziałem naukowców, interesował się przemianami zachodzącymi w leśnictwie, pisał artykuły. Uczniów biednych, ale zdolnych szkolił na koszt własny. W lasach Adama Stadnickiego szczególnie dużo uwagi poświęcono sprawom nasiennictwa i szkółkarstwa. Dla podniesienia lesistości sąsiednich terenów dostarczano bezpłatnie sadzonki ludności Krościenka, Ochotnicy, Spisza i okolic. Adam Stadnicki, prowadząc racjonalną gospodarkę leśną, wkładając w nią wiele trudu i osobistych wyrzeczeń, pozostawił po sobie pamięć nie tylko byłych pracowników, ale i rzesz miejscowej ludności, które licznie wzięły udział w pogrzebie, w dn. 13.3.82 w Nawojowej.
Oddziaływanie zawodowej rzetelności i wiedzy hrabiego Stadnickiego jest odczuwalne po dziś dzień jako żywa tradycja, jakże odróżniająca gospodarowanie w dzisiejszym Nadleśnictwie Nawojowa od terenów sąsiednich. Do żywych i z dumą opowiadanych relacji należą na terenie Nawojowej wspomnienia tych, którzy znali gajowego "od Stadnickiego" Sam, jako student leśnictwa spotykałem się wielokrotnie z tym zasłużonym kultem dobrego leśnika.
Polska Fundacja Leśna POL-FOREST z Wrocławia opracowała i wydała wiosną '98 "Biuletyn" nr 18 - o zagrożeniu polskich lasów procesem prywatyzacji. Dziełko ma 32 strony i podzielone jest na siedem części. Na samym początku wezwano największy polski autorytet, jakim jest dla wielu z nas Jan Paweł II: Do obowiązków Państwa należy troska o obronę i zabezpieczenie takich dóbr zbiorowych, jak środowisko naturalne i środowisko ludzkie, których ochrony nie da się zapewnić przy pomocy zwykłych mechanizmów rynkowych.
Dalej w opracowaniu mamy do czynienia z wszelkimi możliwymi zabiegami służącymi udowodnieniu tezy, że lasy prywatne są z definicji gorsze i chylą się ku upadkowi. Niestety, autorzy "Biuletynu" nr 18 nie ustrzegli się w tej pracy zwykłej demagogii. Np. porównywanie kondycji rozczłonkowanych, małych i zaniedbanych (jak prawie wszystko na polskiej wsi) lasów prywatnych z dużymi, zwartymi i utrzymywanymi przez tzw. państwo (czyli z naszych podatków) Lasami Państwowymi jest nieporozumieniem. Wszak ten sam "Biuletyn" podaje, że Lasy Państwowe to blisko 80% wszystkich lasów w Polsce, a prywatnych jest zaledwie ok. 16%.
Dziś nie można porównać gospodarki wielkimi kompleksami leśnymi prowadzonej przez współczesnego odpowiednika hrabiego Stadnickiego z gospodarką Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Krakowie. Także pozostałe dane zawarte w drobiazgowo opracowanych tabelkach są mocno dyskusyjne. Bo co to za osiągnięcie, że LP zaliczyły tyle to a tyle procent lasów do kategorii "ochronne", skoro w praktyce to nic - lub niewiele - nie znaczy. Nie przytaczam tu przykładów, bo piszę o nich od wielu lat, od lat znacznie poprzedzających powstanie Polskiej Fundacji Leśnej.
Zgadzam się z twierdzeniem, że: Las zdewastowany i poszatkowany w wyniku nieprzemyślanych działań człowieka nie może należycie spełniać większości naturalnych funkcji. Ale i Polska Fundacja Leśna zgodzi się chyba ze mną, że dotyczy to każdego lasu, nie tylko prywatnego? A w Lasach Państwowych od wielu lat szatkuje się lasy, w tym lasy ochronne. Należy pamiętać, że powierzchnia leśna wykazywana w operatach urządzeniowych to nie to samo, co las spełniający "naturalne funkcje".
Za argument "najcelniejszy" z przytaczanych w "Biuletynie" uznaję ten: ( ) na terenach lasów państwowych położone są poligony wojskowe, na których ćwiczą nasi żołnierze, jak i wojska NATO. Sprywatyzowanie tych kompleksów byłoby sprzeczne z racją stanu Państwa. To ci troska o stan polskich lasów - napalmem po nich!
W części poświęconej argumentom ekologicznym pisze się z troską o ruszcie ekologicznym kraju i o tym, że w wyniku prywatyzacji zniknie troska o ochronę zasobów genowych. Patrząc na planowaną sieć autostrad w Polsce, jakoś tej dzisiejszej troski LP o ruszt ekologiczny nie widać Gdyby biedni rolnicy nie przechowali starych odmian drzew owocowych i ziemniaków, to troska o zasoby genowe, jaką przejawia służba państwowa, doprowadziłaby nas do konieczności kupowania zmutowanych dziwolągów. W leśnictwie nie jest inaczej. Według autorów "Biuletynu" nr 18 - w wyniku prywatyzacji lasów: zahamowany zostanie rozwój procesu edukacji przyrodniczo-leśnej, czemu służą dotychczas m.in. tematyczne muzea, izby przyrodnicze. Ulegnie osłabieniu współpraca młodzieży szkolnej ze Służbą Leśną
Dzieło PFL rozpoczynał cytat z Papieża, a kończy z Mrożka. Całkiem jak u Mrożka właśnie. Z powyższej recenzji proszę nie wyciągać pochopnie wniosku, że jestem za parcelacją (!) Lasów Państwowych! Nie, absolutnie nie.
Cierpliwy Czytelnik, który dobrnął do tego miejsca, ma prawo zapytać: o co właściwie chodzi? No właśnie. Sam chciałbym wiedzieć, o co chodzi naprawdę w tym niezwykłym zrywie środowiska leśników, ekologów i naukowców zrzeszonych w Ruchu Obrony Lasów. Wydaje się, że zryw ten obronił nie lasy w Polsce, a strukturę przedsiębiorstwa Lasy Państwowe. Wiara, że utrzymanie tego przedsiębiorstwa jest równoznaczne z działaniem na rzecz ochrony lasów w Polsce, jest mi niedostępna. Ale może się mylę i Ruch Obrony Lasów z Polską Fundacją Leśną oprotestuje pomysł wycinki lasu w Tatrzańskim Parku Narodowym, może równie skutecznie przemówi do pani Bigosowej z Zakopanego, co to prywatny park będzie zakładała w miejsce narodowego - byle tylko bez pana Byrcyna! Może naukowcy z tego lobby potrafią wyeliminować ze swego grona krążące od jakiegoś czasu widmo "naukowca do wynajęcia" w imię pomyślności naszych lasów?
Może także to lobby rozliczy Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa (a raczej Lasy Państwowe i dodatek w postaci paru przyrodników-urzędników, bo tym jawi się dziś to ministerstwo) z wydatków w postaci np. pozycji: teledysk do utworu zespołu Varius Manx lub sprawdzi, czy blisko 5 mld starych złotych rozdzielone pomiędzy kilkanaście "pism ekologicznych" w rodzaju "De De Reporter" i "Królestwo Przyrody" (!?), to wydatki naprawdę konieczne? (Dane z publikacji ministerstwa za 1997 r.) Co to jest "De De Reporter"? Chciałbym wiedzieć. Zwłaszcza, że aby poszerzyć kilka leśnych rezerwatów przyrody leżących na terenie tak przychylnych ekologii LP, pracownicy państwowej jednostki ochrony przyrody muszą szukać pieniędzy poprzez składanie projektów do EkoFunduszu. Gdzie było to silne i tak skuteczne lobby, kiedy uchwalano drobną na pozór zmianę ustawy z 3.2.95 o ochronie gruntów rolnych i leśnych? Gdzie był wtedy szef zielonych unitów?
Zmiana ta, ogłoszona w Dz.U. RP z 17.8.98, mówi, że: W przypadku uzasadnionym ważnymi względami społecznymi i brakiem innych gruntów, lasy ochronne mogą być przeznaczone na inne cele niż określone w ust. 2, po uzyskaniu w trybie art. 7 ust. 2 zgody wojewody. Dotąd zgodę taką mógł wydać minister. Czy obrona lasów przed oddaniem ich w ręce prywatne nie dotyczy łatwości, z jaką można teraz oddać w ręce prywatne las ochronny? Czy prywatne ręce są różne? Bo przecież te ważne względy społeczne to będzie olimpiada w Tatrach, kolejna gondolowa kolej w Beskidach, kolejny lunapark na terenie oddanym przez LP.
I nie spierajmy się o skalę zjawiska, bo Tatry mamy maleńkie, a polskich gór jest zaledwie parę procent powierzchni kraju. Sądząc po lekturze "Biuletynu Informacyjnego Lasów Państwowych", przedsiębiorstwo to z ostatnich powodzi wyciągnęło tylko jeden wniosek: trzeba budować system melioracyjny do odprowadzania stagnującej wody w lasach niżowych! Czy takich rewelacji bronił Ruch Obrony Lasów?
W górach inwestorzy od "białego zawrotu głowy" planują swe inwestycje prawie wyłącznie na terenach państwowych. Niestety, jest znacznie łatwiej uzyskać zgodę jednego dyrektora LP niż kilku prywatnych właścicieli lasu. W przypadku Beskidu Sądeckiego państwowa własność lasów nie uchroniła ich od częściowej zagłady, a wypowiedzi urzędników z dalekiej Warszawy o tym, że wycięcie kolejnych kilkudziesięciu hektarów lasów górskich pod kolej gondolową nic lasom nie zaszkodzi, uwidacznia, jak to jest z troską o nasze wspólne (czyli niczyje?) dobro.
Na Jaworzynie Krynickiej - mimo bardzo ostrych protestów - burmistrz Jan Golba dalej robi, co chce i prawdopodobnie nikt mu nie przeszkodzi w wycięciu dalszych dziesiątków hektarów lasów ochronnych na pozostałe siedem tras narciarskich. Wystarczy co parę miesięcy, rok za rokiem obiecywać, że "posieje się trawę" i "hulaj dusza" z pomocą Lasów Państwowych, którym tak skutecznie pomogliśmy utrzymać pozycję monopolisty.
Ruch Obrony Lasów jakoś nie pomaga nam w kampanii "Góry dla Natury!". Jest nazbyt radykalna, bo zajmuje się ochroną lasów, a nie stołków.