Zielone Brygady nr 16 (118), 16-31 sierpnia 1998


PIESKI, KOTKI, WILKI, JELENIE…

My, ludzie lubimy maskotki. Kochamy pieski i kotki, i różne zwierzęta, które można pogłaskać i które nam służą, podporządkowują się, są naszymi niewolnikami. Kochamy raczej drapieżniki, które zabijają inne zwierzęta, a nie padlinożerców, którzy miłują pokój. Pies przyjacielem człowieka. Może jednak bardziej niewolnikiem człowieka?

Nasze ukochane domowe zwierzęta to karykatury dzikich, wolnych zwierząt, uzależnione całkowicie od człowieka, zdane na jego łaskę i niełaskę. Są zabawką, narzędziem, posłusznym odbiorcą naszych problemów. Najbardziej cenimy ich bezgraniczne uzależnienie (pies, który spędza resztę życia na miejscu śmierci swojego pana jest symbolem psiej miłości, a w przyrodzie takie zachowanie byłoby oznaką nieprzystosowania). Kiedy nie spełniają tych oczekiwań lub stają się zbyt dużym obciążeniem finansowym, pozbywamy się ich - choć formalnie podobno już nie są rzeczami (czym więc są?) - lub wymyślamy administracyjne sposoby pozbywania się ich nadmiaru. Pomysł wprowadzenia hycli spotkał się w Polsce z masowymi protestami. Jesteśmy wrażliwi i nie zgadzamy się na wyłapywanie bezdomnych zwierząt domowych i zamykanie ich w azylach lub(i) zabijanie. Nie protestujemy jednak, kiedy urządza się polowania na dzikie, wolno żyjące zwierzęta, często znacznie inteligentniejsze od ich udomowionych krewniaków (u gatunków udomowionych następuje uwstecznienie inteligencji) i potrafiące tak samo lub nawet bardziej cierpieć. Dlaczego tak jest? Dlaczego nie oburza nas zabijanie wolności, a znacznie bardziej oburza zabijanie niewolników? Nie ulega wątpliwości, że niepotrzebne zabijanie zawsze jest złem. Kiedy zadzwoniliśmy do pewnej Bardzo Ważnej Osoby z zapytaniem, czy nie podpisze się pod apelem o ratowanie Tatrzańskiego Parku Narodowego przed olimpijskimi zapędami, odparła, że nie, bo już podpisała protest przeciw wyłapywaniu bezdomnych piesków, a właściwie dlaczego nie organizować igrzysk w parku narodowym? Stan umysłu tolerującego okrucieństwo jest straszny, ale wielka miłość do swojego psa niekoniecznie wiąże się z brakiem obojętności na zabijanie równie lub bardziej inteligentnych i cierpiących wolnych zwierząt. A może nie lubimy prawdziwej przyrody? Może wolimy jej wersję "udomowioną", zniewoloną, podporządkowaną? Pamiętacie legendę o św. Franciszku i wilku z Gubbio? Wilk stał się "dobrym" wilkiem, kiedy przestał polować i zaczął jeść zwierzęta zabite dla niego przez ludzi. Kiedy człowiek zabija, to jest to dobre zabijanie. Poza tym człowiek jest mądrzejszy od dzikiej, nieokiełznanej przyrody, przewyższa ją znacznie inteligencją, stąd tak wielkie osiągnięcia naszego gatunku. Kochamy zwierzęta - kupujemy im karmę produkowaną przez wielkie koncerny, obroże, klatki. Wiemy, do czego powinniśmy dążyć: do światowej miłości, wspólnego posprzątania całego świata, opieki nad wszystkimi bezpańskimi psami i kotami; powinniśmy zimą dokarmiać ptaszki, a także zwierzynę płową, a organizacje ekologiczne powinny ze sobą ściśle współpracować i wspierać się nawzajem. Kilkanaście lat po wprowadzeniu na rynek i dofinansowaniu przez ministra Viagry wraz z widocznym wzrostem ilości ludzi przybędzie w naszym kraju mnóstwo nowych organizacji ekologicznych…

***

Ten przydługi wstęp napisałem po to, żeby dalsze pisanie o podziałach w ruchu ekologicznym - bo o tym teraz będzie - odnieść do przyrody. W lesie ilość drapieżników i ilość ofiar nawzajem od siebie zależą. W naturalnym ekosystemie nie może być nadmiaru "wałęsających się" jeleni, bo zjedzą je wilki, a jak zacznie brakować ofiar wilków, to te przestają się rozmnażać. Udomowione zwierzęta nie mają swoich drapieżników (za to w kontakcie z "dziką" przyrodą natychmiast powodują lokalną katastrofę), nie ma ich również człowiek i nie ogranicza swojego przyrostu naturalnego w miarę rosnącego przegęszczenia. Jak wygląda przyroda tam, gdzie gospodaruje człowiek - widać gołym okiem. Nie tylko ludzi na świecie przybywa - przybywa także organizacji ekologicznych. Podobno w Polsce jest ich już ponad dwa tysiące.

Niedawno znajomy mówił mi o potrzebie połączenia ruchu ekologicznego i smucił się faktem wzajemnego krytykowania i oskarżeń wśród naszych ekologów. Chciałby, żeby była harmonia i wzajemna zgoda, żebyśmy się kochali i współpracowali - tak, jak pewna właścicielka kilku przygarniętych psów opowiadała mi o miłości, którą zawdzięcza tym zwierzętom. Nie wątpię w to, ale gdzieś obok, w czasie naszej rozmowy trwało polowanie na jelenie, dziki, wilki, borsuki, lisy i inne "dobra", których dostarcza las, i które są wliczone w ekonomiczne korzyści gospodarki leśnej i gospodarki dziką przyrodą w ogóle. "Wyspa miłości" tej kobiety nie należała do dzikiego i wolnego świata: tam trwa nieustanna wojna, a eufemistyczne nazwy, takie jak "badyle" - nogi, "farba" - krew, należą do narodowej i uświęconej tradycji łowieckiej. Niepotrzebne "badyle" można połamać czy odciąć (kto z was widział sterty odciętych nóg jelenich po polowaniu?), a o nogach trudniej byłoby tak mówić. Nie jestem absolutnym wrogiem polowania (to temat na inny artykuł), ale zauważmy, jak wybiórczo postrzegamy świat wokoło i jak prosto, a może naiwnie chcielibyśmy go uzdrowić.

W naturalnym ekosystemie, jeśli zaczyna być za dużo wilków, to "dodatkowe" muszą odejść i znaleźć swój nowy areał lub zginąć. Na jelenie i sarny polują wilki i rysie. Ale tak układają sobie menu, że nie stanowią dla siebie konkurencji. Ile organizacji ekologicznych może korzystać z efektywnego wsparcia w moim mieście, regionie, w Polsce? Kto spełni rolę drapieżnika wobec organizacji ekologicznych, by ograniczyć ich nadmiar i usunąć te, które są nośnikami "złych genów" dla całej populacji? Jeśli będą to sponsorzy uzależnieni od systemu krytykowanego przez ruch ekologiczny, to będzie to drapieżnik podobny do myśliwego, który strzelając do wilków, eliminuje konkurenta w łowisku, a nie dba o zachowanie najsilniejszych osobników. To może się dokonać tylko na drodze selekcji naturalnej i doboru, w ramach ruchu ekologicznego. A więc nie ma sielanki w przyrodzie. Jest harmonia, ale nie sielanka. Wszystkie organizacje ekologiczne nie będą się kochały i nie połączą się w jedną organizację (jeszcze niedawno była przecież PZPR, więc starsi pamiętają, jak taki antyekologiczny eksperyment można zrealizować). W stadzie wilków osobniki ocierają się czasami o siebie, by potwierdzić, że na poziomie np. polowania współpracują. Organizacje ekologiczne też tworzą koalicje, podpisują się pod wspólnym listem. Ale czasami silniejszy, bardziej doświadczony wilk warknie na drugiego, by go przyporządkować właściwemu miejscu w watasze. Czasami w ruch idą także zęby. Zbyt wybujałe ambicje są natychmiast karane. Na odpowiedniej przestrzeni żyje wiele wilczych rodzin. Mogą się bardzo różnić. Żyją tam też inne drapieżniki i wcale nie łączą się w jedną, wielką, bezkonfliktową watahę. Dla dobra całego ekosystemu są potrzebne i ważne, w swej różnorodności.

Jest jeszcze jeden powód, dla którego mamy w Polsce do czynienia z potencjalnym silnym podziałem i starciami w ramach ruchu ekologicznego. Jest nim brak partii Zielonych. Brak zaplecza politycznego. W tej sytuacji naturalnym zapleczem politycznym dla różnych organizacji są różni indywidualni politycy, a czasami różne partie (pomysł skupienia ruchu ekologicznego przy UW skończył się - jak wiadomo - dość niefortunnie, bo zaowocował długimi i głębokimi konfliktami, a było to nieuniknione z powodu zasadniczych różnic programowych i filozoficznych, które tylko płytko i chwilowo można rozwiązać na drodze kompromisów). "Choćbyś się ze…, nie staniesz w dwuszeregu". Walka o sponsorów, wpływy, poparcie przejawia się w chęci wprowadzenia "swoich" ludzi do różnych rad, komisji itp. O tym będą decydowali politycy, a oni też prowadzą między sobą walkę. Pamiętajmy, że na konkretnym areale jest miejsce tylko dla ograniczonej ilości osobników danego gatunku.

Reasumując. Problem podziałów w ruchu ekologicznym niczym się nie różni od problemu podziału ludzi w ogóle. Na małej planecie jest coraz więcej ludzi, którzy chcą żyć na coraz wyższym poziomie i którzy są podzieleni na bogatych i biednych. Trwa więc walka: bogaci chcą być bogatsi (to nas różni od dzikiej przyrody, bo zwierzęta nie budują sobie coraz to większych domów i nie jedzą więcej niż muszą: w przyrodzie obowiązuje zasada potrzeb życiowych - zabójcza dla gospodarki liberalnej), biedni chcą być bogatsi, a najbiedniejsi chcą przeżyć. Wśród organizacji ekologicznych też są potentaci i bardzo słabe organizacje. Jedni walczą o zdobycie środków na utrzymanie etatów, inni na wydanie offsetowej ulotki, jeszcze inni ułożyli już swoje stosunki z systemem i dbają o umocnienie pozycji. Ale jeśli porównać ich do drapieżników, to trzeba pamiętać, że na naszym areale ilość ofiar jest mocno ograniczona i nie każdy dostanie.

Zdrowy system charakteryzuje się niską entropią, wielką różnorodnością, a pomagają temu procesy ewolucji i doboru naturalnego. Przyroda nie toleruje zastoju i spokojnego azylu kochanych piesków i kotków. Przecież jednorodność i równość są zaprzeczeniem wolności, a dzikie jest wolne i piękne.

No i jak tu pogodzić nieuchronne procesy ścierania się interesów, walki o terytorium i dominację z potrzebą harmonii i tej Jedności na wyższym poziomie: życia na naszej planecie? Jak ustrzec się przejęcia mechanizmów krytykowanego, dzielącego systemu nieustannej konkurencji, by pozostać w głównym nurcie życia, nie tracąc jego bogactwa i nie stając się pudelkiem, jamnikiem czy inną udomowioną rasą? Może o jedności ruchu ekologicznego powinniśmy myśleć na bardzo ogólnym poziomie, koalicje traktować jako chwilowe narzędzie, pamiętając, że mogą także osłabić efektywność kampanii dając przeciwnikowi klarowniejszy obraz, z czym ma walczyć? Może ruch ekologiczny powinien sam dbać o czystość gatunkową, a nie zostawiać tej roli w rękach myśliwych (dobrodziej ruchu)? Nie myślę tu o pełnej nienawiści krytyce, lecz o naturalnych procesach oceniania, krytykowania; czasami pewnie trzeba tupnąć - to też naturalna reakcja. Wilki nie zwalczają siebie nawzajem, ale nie rozmnażają się nadmiernie, nie wchodzą sobie w paradę, a czasami - kiedy jest bardzo sroga zima i wielkie, wspólne problemy - potrafią się połączyć w wielkie stado. Nie akceptują mieszańców z psami, a tym bardziej psów. Tylko pod presją myśliwych, którzy zabijają często przywódców stada, wilki rozpadają się na liczne, małe, słabe i zdezorientowane grupki. Przede wszystkim jednak nie noszą w swoich umysłach opinii i nie traktują żadnego gatunku jako przeciwnika. Nikogo nie muszą pokonać. Największe korzyści z wilków czerpią ich ofiary. Wilki przeżyją wtedy, a wraz z nimi cały ekosystem, kiedy pozostaną sobą. Za cenę stania się pieskami mogłyby jednak być uznane za nie-rzecz i cieszyć się znacznie lepszą opinią.

Janusz Korbel


Zielone Brygady nr 16 (118), 16-31 sierpnia 1998