Zielone Brygady nr 16 (118), 16-31 sierpnia 1998
Redaktorzy naczelni
Prezesi organizacji chroniących prawa zwierząt
Obrońcy praw zwierząt
Pierwszy artykuł przyjętej w 1997 r. przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej ustawy o ochronie zwierząt głosi: Zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę. Dzięki przyjęciu tej ustawy Polska dołączyła do grona państw o nowoczesnym - zgodnym ze światowymi i unijnymi normami - prawem w tej dziedzinie.
Człowiek musi zapewnić udomowionym zwierzętom opiekę i godziwe traktowanie. Zbyt często się jednak zdarza, że zwierzę zostaje porzucone, ucieka lub błąka się. Staje się wtedy ofiarą wypadków, bezmyślnego okrucieństwa, stwarza zagrożenie dla życia i zdrowia ludzi. Kierując się więc względami humanitarnymi i sanitarnymi, ustawa o ochronie zwierząt nałożyła na gminy obowiązek zapewnienia opieki bezdomnym zwierzętom i wyłapywania ich w tym celu.
Wyłapywanie zwierząt może być zatem traktowane jedynie jako środek umożliwiający zapewnienie bezdomnym zwierzętom opieki w schronisku. Dbając o to, by działanie takie nie przysporzyło zwierzęciu niepotrzebnych cierpień, ustawodawca zobowiązał Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji do opracowania zasad, według których będzie ono przeprowadzane.
Zasadniczym nieporozumieniem jest twierdzenie, że rozporządzenie MSWiA nakazuje gminom wyłapywanie bezdomnych zwierząt, i to bez względu na realne możliwości zapewnienia im opieki.
Decyzja o wyłapywaniu zwierząt na terenie gminy może zostać podjęta przez radę gminy pod warunkiem, że wcześniej zostaną przeprowadzone konsultacje z państwowym lekarzem weterynarii i Towarzystwem Opieki nad Zwierzętami w Polsce lub inną organizacją, której statutowym celem jest ochrona zwierząt - a więc z tymi samymi organizacjami, które w naszym kraju zajmują się prowadzeniem schronisk dla zwierząt. Co więcej, decyzja musi zostać uzgodniona ze schroniskiem, które zgodzi się wyłapane zwierzęta przyjąć (par. 3 pkt 3 rozporządzenia).
Nie może być zatem mowy o legalnym wyłapywaniu bezdomnych zwierząt, jeżeli nie zostanie znalezione schronisko, które zapewni im opiekę. Tak samo niedopuszczalne byłoby podjęcie uchwały o wyłapywaniu w razie sprzeciwu lekarza weterynarii. Ustawa jednoznacznie nakazuje tu osiągnięcie porozumienia (art. 11 ust. 3).
Uchwała podjęta z naruszeniem tych zasad byłaby nielegalna i podlegałaby uchyleniu przez wojewodę, który - zgodnie z prawem - sprawuje nadzór nad działalnością samorządu. Taka uchwała może też zostać zaskarżona przez Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami lub inne organizacje, które zajmują się ochroną zwierząt.
Znaczenie opinii organizacji społecznych dla podejmowania przez gminy decyzji o wyłapywaniu zwierząt jest trudne do przecenienia. To one, znając warunki panujące w prowadzonych przez siebie schroniskach, będą mogły wskazywać, gdzie zwierzęta mogą być kierowane lub sprzeciwiać się przeprowadzeniu wyłapywania. To one wreszcie, jeżeli spełnią ustawowe wymagania, mogą wyłapywanie prowadzić.
Rozporządzenie Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z dn. 26.08.98 w sprawie zasad i warunków wyłapywania bezdomnych zwierząt jest zgodne z duchem ustawy o ochronie zwierząt. Pod kontrolą prawa i opinii publicznej będą wszelkie działania, które będą miały na celu doprowadzenie bezdomnych zwierząt do schronisk. Po raz kolejny podkreślona została zasada, że żadne działanie człowieka nie może stwarzać zagrożenia dla życia lub zdrowia zwierząt ani zadawać im cierpienia (par. 7). Organizacja lub firma, która na zlecenie gminy przeprowadzi wyłapywanie bezdomnych zwierząt, będzie musiała spełnić szereg warunków, które uniemożliwią zadawanie zwierzętom cierpień (par. 5 ust. 2, par. 7 i 8). Państwo musi ingerować w tego typu działania, by nie dopuścić do naruszania prawa.
Protesty, które pojawiły się jeszcze przed wejściem w życie rozporządzenia, dowodzą nieznajomości jego tekstu oraz - tekstu ustawy o ochronie zwierząt. Głównym celem ustawy jest ukrócenie haniebnego i okrutnego traktowania zwierząt. Rozporządzenie wydane na podstawie ustawy też służy temu celowi i żadnym swoim postanowieniem nie wychodzi poza jej granice.
Znany amerykański lek na impotencję - Viagra może mieć pewne, niezamierzone efekty uboczne. Lek, który przywrócił sprawność seksualną tysiącom Amerykanów, może także pomoc zagrożonym gatunkom zwierząt na całym świecie - również amerykańskim niedźwiedziom brunatnym.
Niebieska kapsułka w kształcie diamentu, produkowana przez jedną z amerykańskich firm farmaceutycznych,1) stała się obiektem pożądania na całym świecie, ale legalnie można ją kupić tylko w 8 krajach. Z powodu dużego zapotrzebowania na lek na całym świecie poszczególne rządy przyspieszają proces dopuszczenia Viagry na rynek farmaceutyczny (10 innych państw już przyjęło lek na swój rynek, ale musi upłynąć pewien czas zanim ustawa wejdzie w życie, a Viagra - na rynek). Viagra jest pierwszym naukowo potwierdzonym produktem, który powoduje erekcję u mężczyzn. Zapotrzebowanie na lek okazało się tak wielkie, że jego "podróbki" sprzedaje się już w Europie i Libii, a sprzedaż czarnorynkowa samej Viagry kwitnie w krajach, gdzie lek nie jest jeszcze legalny.
Dążenie człowieka do ulepszania swej sprawności seksualnej jest równie stare jak sam gatunek. Przez stulecia, a nawet tysiące lat stosowano różne organiczne substancje, aby sprostać tej potrzebie, a przecież wytwarzanie "domowej produkcji" środków na impotencję (których skuteczność jest bardzo wątpliwa) często wymaga bezlitosnego zabijania zwierząt, których liczba gwałtownie maleje.
Im bardziej popularna staje się Viagra i podobne środki, tym bezpieczniejsze jest królestwo zwierząt, a obrońcy przyrody mogą odetchnąć z ulgą. Być może najbardziej znanym przykładem leku na impotencję pochodzenia zwierzęcego jest sproszkowany róg nosorożca - uważany przez mieszkańców Azji za silny afrodyzjak. Na całym świecie żyje mniej niż 12 tys. nosorożców, a więc już sam pomysł zabijania ich dla polepszenia możliwości seksualnych człowieka wydaje się groteskowy. Być może łatwość, z jaką można nabyć Viagrę - po cenie wiele niższej niż ta, którą płaci się za sproszkowany róg nosorożca - pomoże obniżyć zapotrzebowanie na ten ponury "dodatek" do życia.
Innym przykładem afrodyzjaku pochodzenia zwierzęcego jest wywar z penisa tygrysa. Na wolności pozostało mniej niż 8 tys. tygrysów, a kłusownicy ignorują prawo, żeby zdobyć cenne organy. I tak lista się wydłuża: do produkcji afrodyzjaków wykorzystuje się zarówno zagrożone wyginięciem cywety,2) jak i bardziej pospolite jelenie, foki, psy, węże i inne, których organy płciowe miele się i sprzedaje w Azji. Podobnie rzecz ma się z niedźwiedziami. W ciągu ostatnich 20 lat zabito setki, a może nawet tysiące amerykańskich niedźwiedzi brunatnych, aby dostarczyć na rynek azjatycki ich woreczki żółciowe. Podobnie jak w przypadku wywaru z tygrysiego penisa, uważa się, że niedźwiedzie woreczki żółciowe mogą zwiększyć potencję oraz że posiadają inne jeszcze właściwości lecznicze.
Przedstawiciel amerykańskiego departamentu ochrony środowiska powiedział, że strażnicy leśni często znajdują martwe ciała niedźwiedzi z usuniętymi woreczkami żółciowymi, odrąbanymi łapami (łapy niedźwiedzia gotowane w odpowiedni sposób są przysmakiem w azjatyckich restauracjach, a pazury wykorzystuje się do produkcji biżuterii). Problem ten wyraźnie zarysował się w 1981 r., kiedy pracownicy California Fish & Game3) zniszczyli gang kłusowników polujących na niedźwiedzie brunatne w północnej Kalifornii. Władze odebrały wtedy podejrzanym 187 pazurów niedźwiedzi, 2 woreczki żółciowe i łapę.
Przypisy tłumacza:
Tekst wydał mi się równie ciekawy, co kontrowersyjny, zarówno ze względu na treść, jak i podejście do zagadnienia. Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam.
Viagra wchodzi także na polski rynek.
Zaiste są zwierzęta równe i równiejsze. I choć niektóre z nich w ogóle się tego nie domyślają i nic o tym nie wiedzą, należą do kategorii "podzwierząt".
Jeśli ktoś jest bacznym obserwatorem zachowań społecznych, zauważy bardzo zastanawiającą sytuację: prawie wszystkie małe dzieci lubią koty, uganiają się za nimi, głaszczą, chętnie zabrałyby je do swoich domów, ale mama nie pozwala. I drugi fakt: większość dorosłych nie lubi kotów, broni się wszelkimi sposobami przed przyjęciem tego zwierzaka do swojego domu. I teraz pytanie: Jak to się więc dzieje, że dziecko, które uwielbia koty, w pewnym momencie - dorastając zaczyna pałać do nich niemalże nienawiścią?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, nie jesteśmy w stanie zajrzeć do czyjejś duszy, a tym bardziej poznać zasad jej funkcjonowania. Osobiście mogę jednak zajrzeć do swojej własnej duszy i na drodze medytacji pojąć jej prawidła. Na tej podstawie wiem, że urodziłem się otwartym na ekologię. Przychodząc na ten świat, posiadałem już w swojej duszy zasady Logosu.*) Niczego nie musiałem się uczyć (edukacja). Jednak w trakcie życia wszystkie te zasady (cała wrażliwość, która jest mądrością serca) zostają zasłonięte poprzez propagandę, manipulację świadomością, "pranie mózgu" (nie przez edukację!). Manipulacji tej dokonują ludzie wiernie oddani takim wartościom demokratycznym, jak: tradycja, rodzina, religia, społeczeństwo, homo sapiens. Ludźmi tymi są najczęściej rodzice, nauczyciele, kapłani, mass media.
Zatem już jako dorosły nie musiałem kształtować w sobie postawy ekologicznej (co sugeruje, że takiej postawy nigdy nie miałem, gdyż byłem tabula rasa), lecz to, co robiłem, to był powrót do ekologii (return to innocence). Będąc małym chłopcem, odczuwałem litość dla świń, kur, krów; obrzydzeniem napawała mnie moja ciocia, która jedną dłonią sięgała po siekierę, a drugą za łeb koguta - po to, by był dobry rosołek na obiad. I choć w mojej duszy Logos krzyczał "STOP!", to propaganda mojej mamy (dzieci niezmiernie ufają swoim rodzicom) spowodowała, że już za parę dni jadłem rosół z mojego przyjaciela kogucika liliputa.
Rodzice, wykorzystując emocjonalny związek ze swoimi dziećmi, często są w stanie dowolnie manipulować dzieckiem, używając niekiedy żałosnych pod względem intelektualnym argumentów: "Takie jest życie", "Bóg kazał ludziom jeść zwierzęta", "Wszyscy tak robią". Dziecko będąc niedojrzałym, myśli w swojej naiwności: "Moja mama nie może mnie przecież okłamywać! Ona mnie kocha!". I choć Logos nadal krzyczał w mojej duszy "STOP!", to siła manipulacji była większa. Manipulacja i propaganda są zaiste bardzo skutecznymi metodami oddziaływania! Sądzę, że taki scenariusz zna z własnego doświadczenia wielu wegetarian.
Manipulacja nie tylko spowodowała, że zjadałem inne istoty, lecz wpojono mi obrzydzenie do takich zwierząt jak koty, psy, pająki, pchły i szczury. Argumentacja była prosta: zwierzęta te roznoszą choroby, śmierdzą i są po prostu obrzydliwe. I rzeczywiście poddałem się tym insynuacjom. Nawet w okresie, gdy zaprzestałem jedzenia mięsa i zacząłem ogarniać swoim współczuciem psy i koty - to szczury, karaluchy, pająki były poza zasięgiem tego współczucia. No bo jakże pięknym zwierzęciem jest delfin, a jakże paskudnym szczur!
Właściwie mogłem zatrzymać się na tym poziomie rozwoju duchowego i zadowolić się tym, czym byłem. Mogłem utrwalać schemat o zwierzętach równych i równiejszych. Mogłem stwierdzić: Szczury? Czy nie ma poważniejszych problemów? Ważne, że jeżdżę na rowerze, ważne, że został wydrukowany o tym artykuł w "Gazecie Wyborczej". Jest coraz lepiej! Tak się jednak nie stało, Bóg wykręcił mi taki numer, że musiałem pójść dalej.
Dzisiaj wiem, że bardzo ważną rzeczą było porzucenie paradygmatów demokratycznych i intelektualizmu w wydaniu Arystotelesa (jest tym przesiąknięta cała nasza cywilizacja). Człowiek nie jest czystą kartą, urodziłem się już z zasadami Logosu w mojej duszy. Logos to pierwotne prawo, zasada porządku i kosmicznej harmonii; Logos mówi o tym, co jest autentycznie dobre, a co autentycznie złe. Zasad tych nie można się nauczyć. Filozofowie greccy nazywają je Logosem, żydzi - Szechiną, Egipcjanie - Maat, inni - Tao itd. Aby naprawdę poznać rzeczywistość w jej pierwotnej, nieskażonej naszymi projekcjami postaci - należy powrócić do Logosu.
To właśnie poznanie tych zasad spowodowało, że zacząłem coraz więcej wysiłku wkładać w ideę ahimsy. Rower i dieta wegetariańska to zbyt mało; to dla leniwych, dla ludzi gnuśnych, ze słabą wolą i brakiem myśli krytycznej. Dopiero z tej perspektywy, patrząc na siebie samego sprzed kilku lat, widzę, iż stan, w którym się wtedy znajdowałem to była fast-ecology. Szybko, łatwo, przyjemnie. Chciałem się z tego wszystkiego wyrwać, chodziło mi przecież o życie bez okrucieństwa, a związane z tym są takie zagadnienia, jak: etyczna praca, produkty nie testowane na zwierzętach, odzież nieskórzana, alternatywna medycyna, przeludnienie itd.
Zauważyłem też, że ciągle poszerza się zakres istot, z którymi odczuwam tożsamość. Dzisiaj już nie zabijam istot, które mnie nie chcą zabić. Odczuwam nawet sporą sympatię dla wszystkich pająków, karaluchów i innych "obrzydliwych" stworzeń. To wszystko jest dla mnie świętością, dziełem samego Boga. Są dla mnie również świętością szczury (ani nie śmierdzą, ani nie roznoszą chorób; nie więcej niż ludzie!). Z jednym z nich miałem nawet ostatnio przyjemność obcować.
Małe dzieci powiedziały mi o jakimś szczurze, który wychodzi czasami z kratki ściekowej na moim osiedlu. Nazwałem go Arturkiem. Niedawno zobaczyłem go na własne oczy - była to mała, puszysta kulka z ogonkiem. Młody, niedoświadczony szczurek wyszedł ze swojej kryjówki i zasnął tuż przy krawężniku chodnika. Jakże był naiwny i lekkomyślny. Setki mieszkańców tego osiedla miałoby niezwykłą przyjemność w zakatrupieniu go. Obudziłem go dotknięciem patyka, myślałem, że ucieknie, ale on zaczął zachowywać się jak kot, biegając za patykiem i bawiąc się. Jakże był niewinny w swojej nieświadomości, jakże ufny. Nie chciałem utwierdzać jego zaufania, gdyż mogłoby ono stać się wkrótce przyczyną jego śmierci. Zepchnąłem go siłą do kratki ściekowej, gdzie czekała już jego mama. Zestrofowała go i zabrała w głąb rury. Dzisiaj uważam szczura za jedno z najpiękniejszych stworzeń tego świata.
Dostałem kiedyś list od pewnej osoby, która deklarowała swoje współczucie dla zwierząt laboratoryjnych, ale nie dla szczurów. Mogłem zrozumieć tę sytuację, gdyż kiedyś sam tkwiłem w podobnej. Postawiłem w tym przypadku na edukację, opisując tej osobie prawdziwą naturę szczura, jego inteligencję, silne związki rodzinne itd. Odpisała mi: Teraz już trochę inaczej spoglądam na to zwierzę. Mam nadzieję, że w tym przypadku Logos okaże się silniejszy niż propaganda społeczna i spowoduje dalszy rozwój duchowy, w którym nikt z nas nie powinien ustawać. Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Ja sam widzę przed sobą nowe wyzwania, wiem, że to nie koniec mojej ewolucji etycznej.
Tuż po napisaniu powyższego tekstu wpadł mi w ręce artykuł Tomasza Brunnera pt. Jak walczyć ze szczurami? ("Przyjaciółka" nr 35/1998). Jest to tekst o doświadczonym szczurołapie, panu Sebastianie Turkiewiczu. Pan Sebastian jest zawodowcem i nieskromnie przyznaje, że o szczurach wie wszystko. Z racji swego zawodu nieraz ma jednak wyrzuty sumienia: Z konieczności likwiduję szczury, choć wciąż nie jestem do końca przekonany o ich negatywnej roli w naszym życiu. Po powodzi we Wrocławiu znowu naszła mnie chwila refleksji. Bo kiedy tony wilgotnej żywności walały się po ulicach, to właśnie szczury spełniły ogromną rolę sanitarną. Kto wie, może w ten sposób zapobiegły chorobom czy nawet epidemii.
*) Już kilka razy ktoś pisał w ZB, iż "Logos" to "słowo", a ekologia to "słowo o domu" lub "nauka o środowisku". Nie daj Boże! Skąd takie definicje? Z popularno-naukowego słownika napisanego przez demokratów studiujących na KUL-u? Z kursów językowych prowadzonych przez Radio Maryja? Nie daj Boże! Dla jasności: "nauka" to po grecku "nomos", a "słowo" to "rema". Nie warto korzystać także z definicji Arystotelesa, bo to już "siódma woda po kisielu" i wielkiego pojęcia o Logosie nie miał. Co innego Platon, Heraklit, Parmenides, Tales, stoicy itd. Logos nie jest wcale przeciwstawiony ani Sofii, ani Szechinie, ani Maat. Jest tym samym. Teoria Logosu przeciwstawiona jest postmodernizmowi, według którego Prawda nie istnieje obiektywnie. Postmodernizm głosi, iż każda "prawda" jest "-izmem" równie dobrym jak każdy inny "-izm". Jeśli jednak Prawda nie istnieje, to znaczy, że samo to twierdzenie (iż Prawda nie istnieje), również jest nieprawdziwe, więc Prawda istnieje! (Pisze o tym Sextus Empiryk w Przeciw logikom). Ktoś więc jednak musi mieć rację, nie wszystko jest "-izmem". Zasady ekologii istnieją więc obiektywnie, nikt ich nie wymyśla. Ktoś musi mieć rację, ktoś musi się mylić. Ja twierdzę, iż mylą się ministranci religii racjonalistyczno-demokratycznej; uważam także, iż ich kadzenie bogu o imieniu "Wyważone Opinie z Pewną Dozą Nieśmiałości" jest niesmaczne. Oni oczywiście przypiszą "-izmy" mojej osobie. No cóż!
Por. W. Lengauer, Religijność starożytnych Greków, PWN, Warszawa 1994.